148, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

20 lutego 2010 pouczał sławny Sun Zi, autor „Sztuki wojennej”. A wojna  toczy się nieprzerwanie:  permanentna wojna o naszą świadomość, o tę marksistowską nadbudowę, o trwożliwą zachłanność nad naszymi umysłami, żeby nią zawładnąć, upokorzyć i ukształtować na swoją modłę. Żebyśmy nawet nie pisnęli, a wszystko co  ONI mówią , przyjęli jako prawdę, jako prawdę bezwzględną, ostateczną i niepodważalną.„Kiedy pył się podnosi w różnych miejscach to znaczy, że wróg zbiera chrust na opał”- kontynuuje wielki strateg. W naszej cywilizacji łacińskiej- jako elementy strategii- obowiązywały: honor, prawda, sumienie, szlachetność. Ale to już przeszłość!. To co z nami wyprawiają rządzący – nie ma nic wspólnego z cechami naszej cywilizacji. To są  demokratyczni wrogowie cywilizacji łacińskiej. Nie dość,  że sama demokracja oparta jest na kłamstwie, demagogii i zwykłym oszustwie- to jeszcze dokręcają na co dzień wydarzenia pełne niedopowiedzeń, uogólnień, przeinaczeń, zakłamań. Wiele przemilczają! Chcą, żebyśmy  słyszeli i widzieli, a w konsekwencji myśleli tylko to, co rządzący chcą , żebyśmy wiedzieli i słyszeli i w konsekwencji myśleli.… Ale jest jeszcze coś tak wspaniałego jak Internet, gdzie można znaleźć to i owo, gdzie można jeszcze napisać i przeczytać prawdę, gdzie można poczuć się, że nie jest się osaczonym przez Wielkiego Brata. Bo nawet na mieście- można dostać się w oko kamery.. I całą rzecz socjaliści – rozbudowują, pod pretekstem naszego bezpieczeństwa.. Albo bezpieczeństwo- albo wolność! Ja wybieram wolność, ale ONI za mnie wybierają moją niewolę, którą obserwują , monitorują i  rejestrują. Wczoraj mignął mi  przed oczyma obraz samolotu uderzającego w World Trade Center. Pomyślałem, że kłamcy znowu obchodzą rocznicę 11 września, która to rocznica” wstrząsnęła sumieniem świata”, a która jest zwykłym oszustem na skalę światową. Sprawą spreparowaną przez służby specjalne przed wojną z Irakiem, które w demokracji czują się jak ryba w wodzie. Ciekawe, czy ryba w demokratycznej wodzie potrafiłaby jeszcze pływać, tak jak pływają oficerowie służb?. Ale to nie była powtórka z 11 września.. To był samolot, ale uderzający w amerykański urząd skarbowy, czyli Internal Revenue Service.(???) Popatrzcie państwo do czego dochodzi.. Zdesperowany podatnik amerykański, doprowadzony do ostateczności przez biurokrację skarbową i przez socjalistyczne państwo amerykańskie, które rabuje swoich „obywateli” tak jak nas , tutaj w Europie, prowadzi idiotyczne i bardzo kosztowne wojny; gdzie dług publiczny przekroczył 14 bilionów dolarów(!!!!), a dodatkowo  ponad 12 bilionów fruwa po świecie bez pokrycia(!!!) – zdecydował się na taki akt  desperacji. Poświęcił własne życie i wypożyczony samolot, żeby zaprotestować przeciwko niesprawiedliwości. Wcześniej spalił swój dom. Żeby nie mieć złudzeń co do losu jaki go spotka po uderzeniu samolotu w urząd i żeby się przez chociaż moment nie zawahać. Odciął sobie świadomie odwrót. Gdyby chcieć uderzyć we wszystkie urzędy , nie tylko skarbowe na świecie- z pewnością zabrakłoby samolotów, a na razie i kamikadze, którzy byliby gotowi umrzeć za grabieżcze podatki.. Jak to powiedział na początku lat dziewięćdziesiątych guru polskiej ekonomii pan profesor Leszek Balcerowicz( cytuję z pamięci): gdyby pieniądz oparty był na kruszcu, nie można byłoby dodrukowywać pieniędzy..(???) I dlatego panie profesorze- można dodrukowywać pieniądze w nieskończoność, oszukując i okradając ludzi z owoców ich pracy. To jest dopiero pomysł na gospodarkę.. pieniądzem! Towarzysz Lenin, też terrorysta, twórca obozów koncentracyjnych w Rosji, odrzucał terror indywidualny, nazywając go „dziewiczą choroba lewicowości”. Preferował terroryzm zbiorowy. Osobiście podpisał kilka tysięcy wyroków śmierci na wrogów ludu – tym razem indywidualnie. Ale kilka milionów ofiar miał na swoim koncie.. „Zuchwałość jest typowa dla młodego wieku, przezorność dla starości”- nauczał Cyceron. Pan Joseph Stack, rocznik 1956, nie zastanawiał się chyba nad Leninem, tylko zagrały w nim emocje. Ale jakie musiały być(!!!)… Miliony Amerykanów pokrzywdzone przez amerykański urząd skarbowy nie miały takich emocji.. Tak jak podatnicy w innych socjalistycznych krajach, gdzie socjalizm doprowadza ich do nędzy, zadłużenia i płacenia  horrendalnych haraczy na socjalistyczne państwa i biurokrację- integralną część socjalizmu. I  oni wszyscy myślą, że to kapitalizm ich doprowadza do dziadostwa.. W ubiegłym roku zdesperowany sierżant  piechoty morskiej, jeszcze z czasów drugiej wojny światowej, weteran wielokrotnie odznaczany, zdecydował się na samotny atak na Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Zdążył zabić strażnika i sam zginął.. Nie wiem co stało się z jego odznaczeniami, ale dyrektor Muzeum,  kilkanaście dni temu, otrzymał od naszego prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczenie- Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski(???)… Oczywiście nie wiązałby tych dwóch spraw, gdyby nie sprawa tych odznaczeń. Polska państwowa telewizja , realizująca swoją „ misję” oświadczyła,  że: „desperat miał kłopoty z urzędem skarbowym”(!!!). Raczej urząd skarbowy miał kłopoty z podatnikiem, który nie chciał płacić. A  może i miał, ale należałoby wysłać do Stanów jakiegoś dziennikarza śledczego, niech pojedzie i dowie się czegoś więcej o panie Josephie Stacku. Najlepsza byłaby pani redaktor Marszałek z „Rzeczpospolitej”. Ona ma zawsze doskonałe informacje z kręgów służb specjalnych. I dostała kilka nagród..! Wyprawa do Teksasu do miasta Austin, wobec marnotrawstwa panującego w naszym kraju, niewiele by nas  kosztowała, a wyjaśniłaby polskim podatnikom wiele. Pan Stack napisał przed  śmiercią:” Mała lekcja  z  patriotyzmu kosztowała mnie 40 000 dolarów i 10 lat życia oraz utratę emerytury. Zdałem obie sprawę, że żyję w kraju, którego ideologia oparta jest na totalnym kłamstwie. Zdałem sobie sprawę , jak naiwny byłem, jak głupia jest amerykańska opinia publiczna(…) Przemoc to jedyna odpowiedź.”(!!!!) Tłumaczenie zaczerpnąłem z wczorajszego wpisu pana Janusza Korwina- Mikkego, który podał też adres strony pana  Stacka: Z ta głupią opinią publiczną w Stanach to chyba prawda, bo we wszystkich socjalistycznych krajach jest tak samo. Pamiętam jak 30 listopada  2009 roku, w ostatnim dniu, kiedy jeszcze Polska nie została wciągnięta w socjalistyczną Unię Europejską, przy pomocy tzw .elit politycznych, pan Janusz Korwin Mikke, wraz z kilkoma moimi kolegami,( nie mogłem wtedy być!) palił flagę jeszcze nie istniejącego wtedy  państwa jakim- jest obecnie  Unia Europejska.   Państwa jeszcze wtedy nie było- ale flaga już była! Czy to nie ciekawie zaprogramowane? Wszystko jakby wcześniej, bez demokracji, bez konsultacji społecznych, wbrew społeczeństwom. I gdzie są wyniki głosowania przedreferendalnego, czy są gdzieś przechowywane, żeby można było kiedyś sprawdzić jak „ obywatele” kiedyś Polski – głosowali??? Bo docierają do mnie informacje, że tych wyników  już nie ma. Zostały zniszczone! Dlaczego przypominam wydarzenie  zainscenizowane  przez  pana Janusza, człowieka odważnego i bezkompromisowego.?. Bo mniej więcej wtedy Polacy oglądali „Taniec z gwiazdami” w liczbie  prawie 8 milionów,  z czego 1 milion wysłał SMS-u po 3 złote plus VAT dla rządu(!!!). To jest dopiero skala ogłupienia – kiedyś narodu! Co jeszcze napisał Joseph Stack przed śmiercią.” Fiskusie: Dobra ,Wielki Bracie- weź funt mojego ciała i .śpij dobrze”(??). Środowiska żydowskie od jakiegoś czasu postulują, że dramat( dramatem może być i komedia i tragedia)  „Kupiec Wenecki” Szekspira jest antysemicki, bo zawiera treści antysemickie(???). Chodzi w nim o to, między innymi,  że w szekspirowskim dramacie Żyd Shylock zażądał od swego dłużnika funta mięsa jego ciała.(???) I stąd analogia No i skąd można się dowiedzieć o tym wszystkim?. Na pewno nie z mediów politycznych pod polityczną kontrolą. Dlatego próbując wejść na szczyty gór, idźmy spokojnie dolinami.. Tak umierają cisi bohaterowie.. Tak umierają nieśmiertelni… Cześć ich pamięci! WJR

Media publiczne w zawieszeniu Koalicja rządowa PO - PSL może mieć satysfakcję. Elektroniczne media publiczne w Polsce znalazły się w fatalnej sytuacji finansowej. Szczególna to "obywatelska" zasługa premiera Donalda Tuska, publicznie nawołującego do niepłacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego.  W 2007 roku Polskie Radio i Telewizja Polska otrzymały 880 mln zł z tytułu opłat abonamentowych. Mniej więcej tyle samo, ile rok wcześniej. Choć od dawna występował problem mało skutecznej ściągalności abonamentu, to nikt nie nawoływał jeszcze publicznie do jego niepłacenia.

Runda pierwsza Z chwilą zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska (16 listopada 2007 r.) przedwyborcze zapowiedzi Platformy Obywatelskiej likwidacji abonamentu stały się oficjalne i powszechne. Premier i jego rząd zachęcali zatem do niepłacenia "haraczu", "daniny", "niezasłużonego podatku". Rok 2008 był dla koalicji rokiem forsowania nowej ustawy medialnej, która miała zatwierdzić likwidację abonamentu, ale i pozwolić Platformie Obywatelskiej na przejęcie władzy nad mediami publicznymi. Jak zwykle chodziło o wybór członków KRRiT, rad nadzorczych i zarządów spółek radiowo-telewizyjnych. SLD, partner medialnej koalicji z PO, wstrzymując się od głosu, podtrzymał tym samym weto prezydenta. Ustawa przepadła. W 2008 r. Polskie Radio i Telewizja Polska odnotowały wpływ z abonamentu o 150 mln zł mniejszy niż w roku 2007, czyli na poziomie 730 mln złotych. Z całą pewnością więc działania rządu i osobiście premiera Tuska doprowadziły do zmniejszenia przychodów spółek Skarbu Państwa (takimi są spółki radia i telewizji) o 150 mln złotych. Oczywiście nikt oficjalnie (prokuratura) nie postawił premierowi takiego zarzutu, gdyż ostateczna decyzja w sprawie płacenia czy niepłacenia abonamentu należy do obywateli, ale jak nazwać taką destrukcyjną postawę szefa rządu, który odpowiada za kondycję finansową spółek Skarbu Państwa?
Dobić abonament Mimo że ustawa upadła, rząd pod hasłem "ulżenia" najuboższym postanowił w inny sposób osłabić finansowo media publiczne, by w końcu poddały się planowanym liberalnym zmianom. Z inicjatywy PO uchwalono nowelizację ustawy o abonamencie, która rozszerzyła dotychczasową listę uprawnionych do niepłacenia abonamentu (dotychczas były to osoby powyżej 75 lat, inwalidzi I grupy) o osoby, które ukończyły 60 lat przy emeryturze nieprzekraczającej 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia, o bezrobotnych, rencistów trwale niezdolnych do pracy, o osoby uprawnione do świadczeń socjalnych i przedemerytalnych. Nowelę ustawy abonamentowej prezydent skierował do Trybunału Konstytucyjnego, słusznie argumentując, że godzi ona w stabilność finansową mediów. Po stwierdzeniu przez TK jej częściowej niekonstytucyjności nowela weszła niedawno w życie po zatwierdzeniu jej przez Sejm i prezydenta. Skutki poszerzenia listy osób uprawnionych do niepłacenia abonamentu odczuwają właśnie tegoroczne budżety telewizji i radia.
Runda druga W 2009 r. rząd przystąpił do drugiej rundy walki z publicznymi mediami, czyli obowiązkowym abonamentem. Do wytężonej pracy nad przeforsowaniem nowego projektu ustawy medialnej wytypowano poseł Iwonę Śledzińską-Katarasińską. Mówiła o wszystkim, tylko nie o tym, że nowelizacja prowadzi do finansowego osłabienia mediów publicznych, wręcz do ich upadłości, a w konsekwencji - do prywatyzacji tego szczególnego sektora gospodarki i kultury narodowej. Zaklinając, że chodzi jedynie o odpolitycznienie mediów publicznych (ten sam argument wysuwany jest dziś w walce z IPN), nie mówiła, że kosztem upadającego rynku mediów publicznych nastąpi szybkie i wielomiliardowe dofinansowanie mediów prywatnych, szczególnie ogólnopolskich prywatnych stacji telewizyjnych i radiowych. Nie zauważyła, że ten wielomiliardowy rynek ponadplanowych przychodów, mnożony przez przychody w kolejnych latach, jest w rzeczywistości "prezentem" od rządu dla prywatnych mediów. Przy takim "prezencie" afera Rywin - Michnik blednie, wręcz niknie, jako marna kombinacja dwóch medialnych potentatów: Agory i Polsatu, chociaż w jej cieniu kryła się prywatyzacja Programu 2 TVP. Druga próba przeforsowania ustawy medialnej firmowanej przez tę samą medialną koalicję PO - PSL - SLD upadła ponownie z powodu negatywnego stanowiska SLD. Lewica nie poparła odrzucenia weta prezydenta, gdyż (oficjalna wersja) w miejsce zlikwidowanego abonamentu rząd nie chciał wprowadzić finansowania mediów publicznych z budżetu państwa. Innym albo dodatkowym powodem (wersja nieoficjalna) mogło być nagłe wprowadzenie do projektu nowej ustawy zapisu o chrześcijańskich wartościach - zapisu, którego miało nie być. Ustawa upadła, ale nawoływania do niepłacenia abonamentu, tak miłe dla ucha, a raczej dla kieszeni wielu telewidzów i radiosłuchaczy, okazały się bardzo skuteczne. Choć płacenie abonamentu jest nadal prawnym obowiązkiem, jego wielkość w 2009 r. spadła o 230 mln zł w porównaniu z rokiem 2007, czyli do poziomu 650 mln złotych.
W końcu przyszły straty Rok 2009 okazał się dla mediów publicznych pierwszym rokiem poważnych strat. Dla telewizji jest to już strata rzędu 200 mln złotych. Jeżeli prognozy KRRiT o wpływach z abonamentu za rok 2010 na poziomie 400 mln zł okażą się prawdziwe, to media publiczne mogą wpaść w spiralę zadłużenia. Polskie Radio będzie miało w tym roku do dyspozycji tylko 1/3 wpływów z abonamentu, jaki otrzymało w ubiegłym roku, czyli od 100 do 130 mln złotych. Radio zawsze było i jest w sytuacji gorszej od telewizji, gdyż w zdecydowanie mniejszym stopniu może wspierać się finansowaniem z reklam, tym bardziej że rynek reklam radiowych należy od 20 lat do dwóch sieci ogólnopolskich: Radia Zet i RMF. Nowy zarząd telewizji będzie zmuszony zastopować zadłużanie się, ale tylko dzięki podporządkowaniu całej koncepcji programowej mechanizmom rynkowym. Telewizja publiczna narzuci wyścig z mediami prywatnymi o ilość reklam, audycji sponsorowanych, akcji SMS-owych, konkursów i tanich, łatwych programów rozrywkowych. Tak więc program pójdzie w stronę jeszcze większej komercji kosztem funkcji misyjnej, która ma telewizję publiczną pozytywnie wyróżniać na rynku mediów. Ale ten fakt jest koalicji rządzącej najwyraźniej na rękę. Rząd ogłosił desinteressement dalszym nowelizowaniem ustawy, jakby urażony dwukrotną nieudaną próbą zmiany ustawy o radiu i telewizji. Po dwóch latach rządów PO i PSL media publiczne straciły już ponad 380 mln złotych. Nic też dziwnego, że ten stan rzeczy wzbudził poważne zaniepokojenie tych środowisk (np. Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich), które dzięki mediom publicznym miały możliwość nie tylko twórczego istnienia, ale i uprawiania zawodu.
Twórcy protestują Przy okazji "konsultacji" drugiego projektu ustawy medialnej środowiska twórcze przekonały się, że ich głos w ogóle się nie liczy. A był to głos wręcz powszechnego oburzenia. Nie znalazła się żadna grupa twórcza, którą choćby w części zadowalał projekt ustawy medialnej firmowanej przez PO, PSL, SLD. Przy okazji dyskusji na temat mediów publicznych po raz pierwszy pojawiły się kwestie dotykające powinności państwa wobec obywateli w dziedzinie mediów. Twórcy przypominali, że czołowe państwa europejskie utrzymują abonament i równocześnie dają mediom publicznym możliwość zarabiania dzięki reklamom. Nie przeszkadza to w prezentowaniu wysokiego poziomu programów. Tak jest w Wielkiej Brytanii, Austrii, Niemczech, we Francji, Włoszech, a więc w "starej Unii". W przeciwieństwie do niej kraje "nowej Unii", w tym Polska realizują jakiś dziwny plan osłabiania narodowych mediów publicznych, a nawet zamiar ich likwidacji.
Projekt tzw. elit Duża część tzw. twórców znalazła dla siebie miejsce w nowej formule. We wrześniu ubiegłego roku z okazji Kongresu Kultury Polskiej w Krakowie powołano Komitet Obywatelski Mediów Publicznych, który zyskał natychmiastowe poparcie premiera Donalda Tuska oraz szefa klubu PSL Stanisława Żeligowskiego. Weszli do niego m.in.: Agnieszka Holland, Andrzej Wajda, Maria Janion, Olga Lipińska, Wisława Szymborska, Krzysztof Zanussi, Krzysztof Penderecki, Jacek Bromski, Janusz Głowacki, Krystyna Chwin i wielu innych. Sygnatariusze KOMP stwierdzili, że skoro klasa polityczna nie może uregulować sytuacji mediów publicznych, to odpowiedzialność muszą przejąć "środowiska społeczne niebiorące udziału w walce politycznej", a zwłaszcza ludzie kultury, sztuki i nauki. Pięknie brzmiałaby ta deklaracja, gdyby nie niektóre złożone pod nią podpisy. Twórczość Olgi Lipińskiej (w ubiegłym roku sama zaproponowała siebie na prezesa TVP), nigdy nie była neutralna, ale zawsze zaangażowana po stronie nurtów lewicowych z wszelkimi tego wyboru negatywnymi konsekwencjami. To samo można powiedzieć o wielu innych osobach z listy KOMP, od lat uwikłanych w politykę i osobiście zainteresowanych możliwościami rozwoju, jakie dają media publiczne, z których wielokrotnie korzystali. Z wielkim optymizmem Komitet Obywatelski Mediów Publicznych wspiera - jak swój własny - "Gazeta Wyborcza". Najważniejsze jednak, że na pierwszym miejscu Komitet postawił sprawę zapewnienia mediom publicznym stałego finansowania, i to na takim poziomie, aby nie odbiegał od normy europejskiej. Abonament ma zastąpić opłata audiowizualna w wysokości 8 zł miesięcznie w powiązaniu z CIT i PIT ze względu na tzw. ściągalność. Projekt nowej ustawy ustanawia 7-osobową, rotacyjną Radę Mediów Publicznych, wybieraną w konkursie przez Komitet Mediów Publicznych. KMP tworzyłoby zaś 50 członków wybranych z listy 250 przedstawicieli organizacji pozarządowych, szkół wyższych, twórców, artystów, dziennikarzy itd. Rada Mediów odebrałaby KRRiT prawo wyboru członków rad nadzorczych mediów publicznych. Nad projektem ustawy pracuje m.in. Maciej Strzembosz (jeden z czterech pełnomocników Komitetu), którego jako twórcę telewizyjnego niepokoi czysto komercyjny charakter dzisiejszych mediów publicznych (70 proc. przychodów z reklamy, 30 proc. z abonamentu). Wśród priorytetów wymienia on edukację, kulturotwórczość i społeczeństwo obywatelskie. Pod tym ostatnim hasłem kryje się prawo obywatela do informacji, a nie do powszechnej dziś "inforozrywki". Też tak to widzę, oglądając codziennie w TVP nie informacje, ale informacyjny show.
Projekt SLD Z propozycją kolejnej regulacji mediów publicznych wystąpiło także SLD. Zamiast likwidowanego abonamentu wprowadza finansowanie mediów publicznych z odpisów od podatków PIT i CIT. Pozwoliłoby to rocznie gromadzić na koncie KRRiT kwotę powyżej 900 mln zł, a więc sumę wystarczającą do samodzielnego utrzymania się radia i telewizji. Innym pomysłem jest wprowadzenie licencji programowych przyznawanych mediom przez KRRiT na 4 lata. Podobne licencje określające konkretne obowiązki nadawcy przy wypełnianiu misji publicznej otrzymywaliby w drodze konkursu nadawcy komercyjni. Jedni i drudzy składaliby sprawozdania z realizacji misji publicznej w mediach. Projekt ustawy, według zapewnień posła Jerzego Wenderlicha, ma być lada dzień złożony w Sejmie.
Jaki projekt? Projekt SLD-owski jest prosty, doraźny, ratunkowy dla mediów publicznych pogrążających się w kryzysie finansowym. Jest realny do wykonania w roku wyborów prezydenckich i samorządowych. Nie burzy całego instytucjonalnego ładu w eterze, nie wszczyna walk i podchodów w sprawie obsady stanowisk, nie wywołuje konfliktów w sprawach finansowych. Minister finansów miałby obowiązek raz na kwartał przekazać pieniądze KRRiT, a ta rozdzielałaby dalej według swojego klucza. I to jest zaletą tego projektu, dla którego jednak nie widać poparcia ze strony koalicji rządowej. Umiarkowanie pozytywne zainteresowanie wyraża PiS. Cenne jest to, że do projektu nie musiałaby się wtrącać (notyfikować go) Unia Europejska. Znacznie dalej i śmielej idzie pomysł tzw. środowisk twórczych, elit. Zmierza on nawet do likwidacji KRRiT, jeżeli odpowiedni polityczny klimat doprowadzi do zmian w Konstytucji. Jest już gotowy projekt ustawy medialnej, która po konsultacjach wewnątrzśrodowiskowych ma się zamienić w dokument sejmowy na wiosnę tego roku. Jeden z pełnomocników Komitetu Mediów Publicznych red. Jacek Żakowski poinformował, że posiada już zapewnienia wielu polityków, iż ustawa zostanie uchwalona w tym roku, i to przed wakacjami. Wydaje się, że pewniejsze jest to, że o ustawie najpierw będzie się chciała wypowiedzieć Unia Europejska. Projektodawcy ustawy tworzą zupełnie nową konstrukcję ideowo-organizacyjno-merytoryczną. Kierując się potrzebą "odpolitycznienia" mediów publicznych oraz koniecznością zapewnienia im niezależnego finansowania, konstruują dość ryzykowny - i chyba utopijny - projekt-model. Z jednej strony odbiera on politykom bezpośredni wpływ na media, z drugiej zaś - oddaje środowiskom tzw. twórców prawo do tworzenia korporacyjnej organizacji (Komitet Mediów Publicznych), która rości sobie prawo do tworzenia medialnego porządku w państwie. Ciesząc się z utraty wpływu polityków na media publiczne, możemy doprowadzić do sytuacji, w której wpływ na media stracą: państwo i jego demokratyczne instytucje oraz jego demokratycznie wybierani przedstawiciele, a zatem społeczeństwo. Poza tym, projekt wymaga szerokiej, reprezentatywnej dyskusji, nie tylko w gronie tzw. twórców. Wojciech Reszczyński

O ewolucji komunizmu Jaszczur w swoim komentarzu pod tekstem Rolexa w POLIS MPC łaskaw był napisać tak: „Problem z niezrozumieniem neokomunizmu wywodzi się z niezrozumienia komunizmu. Zarówno przed, jak i po 1989 r. komunizm postrzegany jest (także przez szeroko pojętą prawicę) jako a) dobrotliwe teorie o równości wszystkich ludzi i wyzwoleniu warstw uciskanych, b) ustrój polityczny sprowadzający się do wszechobecnej propagandy, etatystycznej gospodarki itp. Generalnie - jako dobrotliwą utopię, która przemieniła się w antyutopię. Wspólnym mianownikiem wszystkich błędnych ujęć jest założenie, że Marks, Engels, inni współcześni im socjaliści, potem Lenin - (a)chcieli pewnie dobrze, ale (b)im nie wyszło. Co ciekawe, w punkcie (a) zgadzają się zarówno lewica, jak i prawica. W (b) lewicowiec odpowie, że to nie tak miało być, natomiast prawicowiec - że 'lek czasem jest gorszy od choroby'.  tak: dla przeciętnego antykomunistycznego konserwatysty k. jest nie-konserwatyzmem i nie-chrześcijanstwem, dla liberała komunizm=etatyzm, dla prawoczłowieczego demokraty k. to nie-demokracja. Wedle takich interpretacji - największymi bolszewikami byliby Churchill, Bismarck, Franco, Piłsudski, Pinochet. Natomiast Stalin, Mao, Tito, Ceausescu, Slobo, Putin etc. - to wzorcowi nacjonalkonserwatyści. Aha - do ostatnich trza by dodać Jaruzela ! :D Kolejny błąd (teraz zapewne zostanę ruskim agentem ;) ) to wiązanie komunizmu z Rosją, Chinami, cywilizacją mongolską, turańską etc. Tymczasem - komunizm to metoda sprawowania władzy i organizacji społeczeństwa przez wąską grupę interesu, polegająca na sowietyzacji, czyli próbie przebudowania człowieka zgodnie z interesem tejże grupy (niestety, strategia ta w dużym stopniu powiodła się - patrząc z punktu widzenia komunistów). W komunizmie struktura władzy dąży do totalnej kontroli: nad osobą ludzką, interakcjami międzyludzkimi, a także do jak największej kontroli nad jak największym obszarem. Obojętna jest instytucjonalna forma struktur; czy jest to partia, czy jest to bezpieka/wojsko, czy są to nieformalne i zdecentralizowane grupy o charakterze mafijnym. Wystarczy zrobić taki mały eksperyment: przeczytać uważnie (także między wierszami) choćby 'manifest komunistyczny' Marksa i Engelsa, żeby zrozumieć, że w zasadzie wszystko, co tam głoszono i postulowano, służy jednej sprawie - zdobyciu, utrzymaniu, sprawowaniu i kontynuacji totalnej władzy. A najlepiej przeczytać od dechy do dechy: Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina, do powiedzmy - Szelepina. Choć niewątpliwie nie należy ta robota do łatwych a tym bardziej nie przyprawia o jakąś szczególną radość.” - a ponieważ nie mogę się zgodzić z pewnymi stwierdzeniami, postanowiłem wykorzystać ten komentarz do polemicznego posta dotyczącego ewolucji komunizmu. To nie do końca jest więc tak, jak Jaszczur pisze - nie każda bowiem forma dyktatury jest komunizmem (a przecież dyktatura dąży do zdobycia, utrzymania i sprawowania władzy), nie każda też forma przebudowywania człowieka zgodnie z interesem jakiejś grupy musi być sowietyzacją. Myślę, że dałoby się wyróżnić kilka cech charakterystycznych dla komunizmu - przy czym akurat dążenia do sprawowania totalnej kontroli nie uznałbym za najważniejszą. Komuniści mają obsesję na punkcie kontrolowania obywateli tylko z tego prostego powodu, że się boją, iż brak kontroli spowoduje knucie (a zwykle powoduje), a to z kolei doprowadzi do wariantu budapesztańskiego ('56), czyli linczu na bezpieczniakach (czego czerwoni najbardziej się boją, wiedzą bowiem, że im się należy). Totalna kontrola jest więc odruchem samoobronnym ze strony tychże uzurpatorów. Istotą komunizmu nie jest jednak kontrola, lecz podporządkowanie człowieka i wszelkiej jego działalności systemowi przemocy i kłamstwa. Komunizm nie bez przyczyny posługuje się ludobójstwem, torturami, nieprawdopodobnym wprost załganiem itd., ponieważ dąży do radykalnego przekształcenia człowieka w posłuszne bydlę. Oczywiście nie jest to tak naprawdę możliwe, bo człowiek nosi w sobie jednak duchowy pierwiastek, który nie ulega redukcji mimo barakowych, koncłagrowych warunków życia – innymi słowy nawet w obozie koncentracyjnym, jakim jest państwo komunistyczne ludzie nie zamieniają się w bydlęta. Komuniści jednak w swym szatańskim działaniu się tym nie przejmują, służą oni bowiem złu z pełnym oddaniem, toteż koszty społeczne wprowadzania komunizmu traktują oni jako nieistotne. Gdzie drwa rąbą, wióry lecą po prostu, jak mawiał Soso. Z drugiej jednak strony, w swym antychrześcijańskim i zarazem antyludzkim nastawieniu, komuniści potrafią być niezwykle elastyczni. Jeśli zachodzi potrzeba posługują się retoryką narodowowyzwoleńczą (II wojna światowa), jeśli jest to potrzebne, są w stanie nawet w nabożeństwach uczestniczyć (Bierut zaraz po wojnie) – wszystko po to, by umiejętnie zapewniać sobie społeczną legitymizację. Do każdego bowiem działania maskującego stosują bowiem odpowiednią inną nowomowę. Potrafią zmieniać strategię stosownie do zmian warunków, w których muszą działać. Staliniści potrafią się zamieniać w antystalinistów (retoryka odwilży i krytyka „kultu jednostki”), aparatczycy w rewizjonistów (dążenie do „socjalizmu z ludzką twarzą”, „trzecia droga”), neofici w oportunistów itd. („minął bezpowrotnie młodzieńczy zapał dot. budowy raju na ziemi”) - tym niemniej wspólne im wszystkim jest dążenie do sterowania ludźmi, do traktowania społeczeństwa jako mechanizmu, w którym trzeba regulować pewne procesy (fizyczne), do posługiwania się kłamstwem jako środkiem realizacji celów politycznych. Nie ma nic dziwnego w tym, że w III RP nie tylko broni się peerelu i peerelowskiego establishmentu, lecz traktuje się ten ostatni jako środowisko współtwórców „nowej Polski”. Niedawna, szokująca wprost fala wiernopoddańczych gestów wobec moskiewskiego sługusa, Jaruzela, pokazała, czym naprawdę jest III RP. Nie ma nic zaskakującego również w tym, że propaganda III RP tworzona jest nie tylko przez komunistyczną „Politykę” i media komunolubne (które w ogóle nie powinny istnieć w wolnej Polsce), ale i Ministerstwo Prawdy Michnika, które w swej działalności nawiązuje do najlepszych tradycji inżynierii dusz. O neokomunizmie można mówić nie tylko dlatego, że znowu atakowana jest religia, konstruowany zamordyzm, wszechobecne są „służby” (kraje „postkomunistyczne”; nie tylko Polska), ale i z tego powodu, że odtwarzany jest układ sił charakterystyczny dla systemu sowieckiego z dominującą rolą Rosji (warto zresztą wspomnieć, że właśnie Putin zaczął dokonywać resowietyzacji Rosji i powrotu do symboliki komunistycznej). Dowodzi to, że „pieriestrojka” była kolejnym sprytnym manewrem przepoczwarzania się uzurpatorów, nie zaś żadnym końcem ustroju komunistycznego. Komunizm nie może się skończyć w prosty sposób za pomocą jakiegoś „ogłoszenia” czy czyjegoś widzimisię – ustrój, który pochłonął dziesiątki milionów ofiar, jeśli nie zostaje obalony siłą (niekoniecznie w drodze kontrrewolucji, ale na drodze aresztowań, konfiskat majątków, długoletnich wyroków więzienia, zakazu publicznej działalności ludzi zwią...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl