15 - Kot, tomy 1-10, Kot, który

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kot który

myszkował w szafach

Lilian Jackson Braun

tom 15.

Kot, który myszkował w szafach

Przełożyła
Iza Rosińska

Tytuł oryginalny serii: The Cat Who... Series!

Tytuł oryginału: The Cat Who Went Into The Closet

Tłumaczenie z oryginału: Iza Rosińska

Projekt okładki: Aleksandra Mikulska

Korekta: Maciej Korbasiński

Skład: Elipsa Sp. z o.o.

Copyright © 1966 by Lilian Jackson Braun

Copyright © for this edition by Elipsa Sp. z o.o.

ISBN 978-83-61226-55-0

Elipsa Sp. z o.o.

01-673 Warszawa, ul. Podleśna 37

tel./fax +48 (22) 833 38 22

Printed in EU

INFORMACJE (0 22) 624 16 07

(od pn. do pt. w godz. 9.00-17.00)

Rozdział pierwszy

Prezenter radia PKX FM pochylił się nad mikrofonem. Za chwilę miał wejść na antenę. Bezskutecznie próbował opanować drżenie rąk, co zdradzała trzymana przez niego kartka. Stacja nadawała muzykę klasyczną. Sentymentalny Taniec Anitry wydawał się nie najlepszym wyborem, zważywszy na okoliczności, z którymi za chwilę będzie musiał zapoznać słuchaczy. Melodia urwała się w połowie. Prezenter zaczął czytać chłodnym i rzeczowym tonem, który kłócił się z alarmującym charakterem wiadomości.

- Przerywamy audycję, aby podać państwu najnowsze doniesienia na temat zbliżającego się do Moose County pożaru, po tym jak spustoszył on setki mil kwadratowych lasu na południu i zachodzie okręgu. Silne wiatry w szybkim tempie rozprzestrzeniają ogień na terenach, które wcześniej dotknięte zostały suszą.

Z naszego studia w wieży budynku sądu w Pickax widać na horyzoncie czerwoną łunę i zasnute ciemnym dymem niebo. Szkoły zwolniły dzieci do domów. Pozamykano zakłady pracy i wypuszczono pracowników do domu, aby mogli chronić swoje rodziny i domostwa. W efekcie gorących wiatrów wiejących z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę gwałtownie wzrosła temperatura.

W stronę Main Street napływa nieprzerwany ciąg wozów i pieszych z obszarów ogarniętych pożarem. W budynku sądu, który słynie z tego, że jest ognioodporny, trwają przygotowania, żeby udzielić schronienia uciekinierom z pobliskich miejscowości. Wielu z nich twierdzi, że ich domy, obory i bydło pochłonął szalejący żywioł. Opowiadają o ognistych kulach, które spadają z nieba na pola. Na schodach sądu starszy mężczyzna wykrzykuje coś o końcu świata i nawołuje przechodniów, żeby padli na kolana we wspólnej modlitwie.

Prezenter otarł czoło, wypił łyk wody i przyjrzał się rozrzuconym na biurku kartkom.

- Z okolicznych miejscowości napływają raporty. Godzinę temu miasteczko Dry River stanęło w płomieniach i w ciągu kilku minut uległo całkowitemu zniszczeniu... Wieś New Perth spaliła się doszczętnie. Mówi się o trzydziestu dwóch ofiarach śmiertelnych... Przepraszam państwa.

Mężczyzna zaniósł się kaszlem i z trudem kontynuował czytanie.

- Do naszego studia zaczyna wdzierać się dym.

Ponownie przerwał mu atak kaszlu.

- Pinytown... zniszczone. Siedemnaście osób podjęło próbę ucieczki... zginęli w płomieniach... Właśnie wrócili ochotnicy z Pickax, którzy wyruszyli tam z pomocą. Powiedzieli... że sytuacji nie można już opanować.

Spiker osłonił rękami usta i oddychając ciężko, czytał dalej:

- Robi się coraz ciemniej... Jest bardzo gorąco... Wyje wiatr... Zaraz!

Mężczyzna zerwał się z miejsca, przewracając krzesło. Krzyknął do mikrofonu, z wysiłkiem łapiąc powietrze:

- Tak, widzę ją! Ogromna ściana ognia wdarła się już na Main Street! Pickax płonie!

Zgasły światła. Spiker odszukał dłonią gałkę u drzwi. Krztusząc się i zataczając, wybiegł ze studia.

Głośniki ryknęły ogłuszającymi akordami i rozszalałym crescendo. Publiczność w studiu siedziała bez ruchu, dopóki ktoś nie zaczął klaskać. Po chwili sala rozbrzmiała gromkimi brawami. Jakiś widz z pierwszego rzędu odezwał się:

- A niech mnie! Ale się wczułem. Aż mi się gorąco zrobiło.

- Przysięgam, że zaleciało mi spalenizną - dołączył się kto inny. - Ten facet potrafi grać, trzeba przyznać. Do tego jeszcze sam to napisał.

Duża część zgromadzonych, wciąż jeszcze oszołomiona, w milczeniu wpatrywała się w trzymane w rękach programy.

„Moose County coś tam”

zaprasza na

„Wielki pożar 1869 roku”

• wyjątkowy fabularyzowany dokument oparty na faktach historycznych

• scenariusz i wykonanie - Jim Qwilleran

• reżyseria i kierownictwo produkcji - Hixie Rice

Autorzy zwracają się do publiczności z prośbą o wyobrażenie sobie, że w roku 1869 istniało już radio. Scenografia przedstawia studio w wieży budynku sądu, skąd na żywo nadawane są wiadomości na temat największej katastrofy w dziejach Moose County. Akcja rozgrywa się 17 i 18 października 1869 roku. W trakcie przedstawienia przewidziana jest jedna przerwa.

Po spektaklu zapraszamy na poczęstunek.

Goście powoli wracali do rzeczywistości. Na sali panował ożywiony gwar. Słychać było komentarze i wspomnienia dotyczące zaprezentowanych przed chwilą wydarzeń.

- Mój wujek lubił opowiadać różne historie o wielkim pożarze lasu, ale byłem za mały, żeby w ogóle tego słuchać.

- Skąd Qwill wytrzasnął ten materiał? Musiał się nieźle naszukać.

- Moja matka mówiła, że jej praprababka straciła wtedy większość rodziny. Aż się człowiekowi zachciało zajrzeć do podręcznika historii, co nie?

Przedstawienie odbywało się w sali balowej rezydencji, którą Jim Qwilleran wynajął na zimę. Przybyło ponad stu znamienitych mieszkańców Moose County. Większość z nich znała gospodarza - dziennikarza w średnim wieku o sumiastych wąsach i posępnym spojrzeniu. Wiedziała, że to wielokrotnie nagradzany autor artykułów o przestępczości, pisujący w swoim czasie dla najważniejszych gazet w różnych częściach Stanów Zjednoczonych. Dla nikogo nie było również tajemnicą, że Qwilleran odziedziczył ogromny majątek, którego najważniejsza część związała go kilka lat temu z Moose County. Ponadto prowadził cieszącą się dużą popularnością rubrykę w miejscowym dzienniku „Moose County coś tam”. Jego nazwisko pisało się przez „Qw”. Lubił jeść, ale nigdy nie pił alkoholu. Był rozwiedziony. Kobiety uważały, że jest wyjątkowo pociągający. Dzięki niekonfliktowemu usposobieniu i skłonności do żartów był chętnie zapraszanym gościem w każdym towarzystwie. Łączyła go bliska przyjaźń z Polly Duncan, kierowniczką biblioteki w Pickax. Mieszkał z dwoma kotami.

Miejscowi często widywali tego wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, jak pieszo lub na rowerze przemieszcza się po miasteczku. Zwykły strój i bezpretensjonalne maniery stanowiły miłą przeciwwagę dla jego pozycji multimilionera. Na temat kotów dziennikarza opowiadano zdumiewające historie. Właśnie w tym momencie usadowiona na składanych krzesłach, czekająca na drugi akt publiczność mogła podziwiać jednego z nich - elegancki syjamczyk kroczył godnie przejściem pomiędzy rzędami. Kot wskoczył na scenę i z zadartym wysoko ogonem zmierzał w kierunku drzwi, za którymi wcześniej w gorączkowym pośpiechu zniknął prezenter radiowy. Na sali rozległy się chichoty i jeden z widzów rzekł:

- To Koko. Ten zawsze musi pokazać, kto tu jest prawdziwą gwiazdą.

Drzwi znajdujące się po prawej stronie sceny były tylko przymknięte, więc kot popychał je łapką tak długo, aż udało mu się uchylić je na kilka centymetrów i prześlizgnąć na drugą stronę. Dwie sekundy później wypadł stamtąd jak wystrzelony z procy, co ponownie wywołało radość publiczności. Niespeszony Koko wylizał lewą łopatkę, podrapał się za prawym uchem, zeskoczył z podium i wyniośle przeparadował tą samą drogą, którą przybył. Światła przyciemniły się i na scenie pojawił się spiker, przebrany w świeżą koszulę, z nową kartką w ręce.

- Wtorek, osiemnasty października. Po bezsennej nocy nad Pickax wstaje świt. Dym powoli się unosi, lecz gryzący zapach spalenizny utrzymuje się wszędzie. Gdzie nie spojrzeć, rozciąga się obraz zniszczenia. Cudem ocalał jedynie budynek sądu i kilka odosobnionych domostw. Wciąż jest bardzo gorąco - w studiu temperatura wynosi ponad czterdzieści stopni. Szyby rozgrzały się tak bardzo, że nie można ich dotknąć.

Do wszystkich części okręgu wyruszyły ekipy, aby pogrzebać zwęglone, anonimowe ciała. Trudno będzie oszacować dokładną liczbę ofiar, ponieważ wiele rodzin zamieszkiwało oddalone, ustronne tereny. Ponad czterysta pozbawionych dachu nad głową osób stłoczyło się w gmachu sądu. Zszokowani i wyczerpani, leżą na korytarzach, schodach, w sali rozpraw, kancelarii. Są wśród nich tacy, których ogień pozbawił stóp, innych wzroku, a niektórzy, nie mogąc znieść tego potwornego nieszczęścia, postradali zmysły i nie sposób już się z nimi porozumieć. Jęki ciężko poparzonych mieszają się z płaczem dzieci. Brakuje lekarstw, żeby uśmierzyć ich ból. Ktoś przyprowadził krowę, dzięki czemu najmłodsi mogą dostać mleko. Pozostałych nie ma czym nakarmić...

Wielki pożar 1869 roku wstrząsnął publicznością. Bieżące sprawy, takie jak rozwój turystyki, rolnictwa, unowocześnianie kanalizacji miejskiej czy problemy z jakością sygnału telewizyjnego, sprawiły, że społeczność Moose County dawno już wyparła z pamięci tę odległą tragedię. Sam Qwilleran, autor przedstawienia i odtwórca głównej roli, do niedawna nie miał pojęcia o, tej katastrofie. Zmieniło się to dopiero niedawno, kiedy wynajął ogromną rezydencję przy Goodwinter Boulevard i zaczął szperać w jej licznych szafach wnękowych, które stanowiły główne wyposażenie starego budynku. Przepaściste, wbudowane w ściany schowki wypchane były po brzegi wszelkiego rodzaju drobiazgami, co dla wścibskiego dziennikarza stanowiło nie lada atrakcję. Koko również gotów był podjąć nawet największe ryzyko, aby zaspokoić niepohamowaną kocią ciekawość - z lekko opuszczonym naprężonym ogonem zakradał się do ciemnych wnętrz, z których po jakimś czasie wynurzał się z łupem w pyszczku w postaci pudełka zapałek bądź korka po szampanie.

Imponujących rozmiarów dom wybudowano z kamienia, tak jak kilka innych na tej ulicy, z myślą, by przetrwał stulecia. Wzniesiono je pod koniec dziewiętnastego wieku dla potentatów drzewnych i baronów węglowych, w okresie najbardziej dynamicznego rozwoju Moose County. Do powstania tego, który obecnie wynajmował Qwilleran, przyczynił się niejaki Gage, właściciel stoczni. Tym, co wyróżniało rezydencję Gage'a spośród innych, była owa nadzwyczajna ilość szaf wnękowych.

Niedługo po wprowadzeniu się Qwilleran odbył nawet rozmowę na ten temat z obecnym właścicielem starej rezydencji. Junior Goodwinter, młody redaktor naczelny „Moose County coś tam”, otrzymał ją w prezencie od swojej leciwej babki. Był wdzięczny przyjacielowi, a zarazem redakcyjnemu koledze, za to, że mógł czerpać z tego kłopotliwego podarunku comiesięczne zyski. Na trzy tygodnie przed premierą Wielkiego pożaru w gabinecie Juniora obaj panowie siedzieli wygodnie z nogami opartymi na biurku i kubkami kawy w dłoniach.

Zarówno twarz, jak i sylwetka Juniora zachowały jeszcze sporo chłopięcości. Redaktor zapuścił nawet brodę, żeby wyglądać starzej, ale zdradzała go młodzieńcza energia.

- No i jak ci się mieszka w domku mojej babci, Qwill? Piec działa jak trzeba? Próbowałeś palić w którymś z kominków? Sprawdza się ta zabytkowa lodówka?

- Kiedy się rozkręca, pracuje jak silnik motorówki. Przez resztę czasu rzęzi jak przeziębiony tygrys. Koty zawsze jeżą się ze strachu, kiedy przechodzą obok.

- Jak mogłem być takim idiotą, żeby dać sobie wcisnąć to domiszcze - żalił się Junior. - Babka chciała wymigać się od podatków i ubezpieczenia, a ja zostałem z tymi wszystkimi rachunkami. Gdyby znalazł się jakiś chętny, puściłbym go za grosze. Tylko kto chciałby mieszkać w ponurym zamczysku? Normalni ludzie wolą parterowe domy z rozsuwanymi szklanymi drzwiami i czujnikami dymu. Jeszcze kawy?

- Szkoda, że miasto nie planuje przekształcenia tej ulicy w strefę komercyjną. Już to zresztą mówiłem. Ten dom świetnie by się nadawał na jakąś kancelarię adwokacką, klinikę, luksusowy dom opieki. Mógłbyś go też przerobić na kilka komfortowych mieszkań pod wynajem. Tylko z parkingiem miałbyś problem. Trzeba by chyba zalać asfaltem część trawnika za domem.

- Miasto nigdy się na to nie zdecyduje - stwierdził Junior. - W każdym razie dopóki stare rodziny i urzędnicy miejscy mieszkają na Goodwinter Boulevard. Przepraszam cię za brak mebli. Gage'owie posiadali fantastyczne antyki i obrazy, ale starsza pani sprzedała je wszystkie, kiedy przenosiła się na Florydę. Zamieszkała ostatnio na osiedlu dla emerytów i w ogóle stała się zupełnie inną osobą. Gra w shuffleboard, chodzi na wyścigi psów, nosi przedziwny makijaż. Jak tu ostatnio przyjechała, wyglądała jak porcelanowa lalka z pomarszczoną twarzą. Jody stwierdziła, że pewnie spotkała jedną z tych kosmetyczek-akwizytorek, co jeżdżą różowymi kabrioletami.

- Może przytrafił jej się jakiś późny romans?

- Niewykluczone. Nie wygląda na swoje osiemdziesiąt osiem lat.

- Wytłumacz mi jedną rzecz, Junior. Dlaczego w tym domu jest tyle szaf wnękowych? Doliczyłem się pięćdziesięciu. Sądziłem, że nasi przodkowie nie mieli czegoś takiego. Owszem: garderoby, komody, serwantki, kredensy, sekretery, biblioteczki...

- Widzisz, mój prapradziadek był właścicielem stoczni - wyjaśnił Junior - więc przyzwyczaił się do wbudowanych szaf. Takie same chciał mieć w domu. Zatrudnił do tego cieśli okrętowych. Widziałeś tę stolarkę? Nie znajdziesz lepszej w okolicy.

- Jak na dzisiejszy standard wnętrzarski są faktycznie nadzwyczajne. Hall kojarzy się z luksusowym liniowcem z dawnych czasów. A wiesz, że w tych schowkach jest pełno rupieci?

- Ależ oczywiście. Gage'owie nigdy niczego nie wyrzucali.

- Łącznie z korkami od szampana - potwierdził Qwilleran.

Junior zerknął na zegarek.

- Czas na zebranie u Archa. Spacerek po korytarzu?

Arch Riker, wydawca i dyrektor „Moose County coś tam”, wezwał do siebie na burzę mózgów redaktorów, felietonistów oraz zawsze pełną werwy szefową działu promocji Hixie Rice.

Nikt z dziennikarskiego grona nie lubił tego typu narad, co Qwilleran ze swej strony wyraził, rozsiadając się niedbale na krześle w odległym kącie pokoju. Jedynie Hixie emanowała energią; jej długie do ramion włosy falowały rytmicznie przy każdym ruchu, a oczy rozświetlały radosne błyski. Wcześniej pracowała w reklamie na Nizinach - jak mieszkańcy Pickax nazywali duże miasta na południu - i nigdy nie pozbyła się tego zawodowego entuzjazmu.

Również Qwilleran i Riker pochodzili z Nizin (wspólnie dorastali w Chicago), lecz oni woleli okazywać obojętną powściągliwość, właściwą starym dziennikarskim wygom. Łatwo dostosowali się do spokojnego rytmu Pickax, które liczyło trzy tysiące mieszkańców i położone było czterysta mil na północ od reszty świata.

Riker, rumiany mężczyzna w średnim wieku z wydatnym brzuchem, rozpoczął spotkanie swoim zwykłym sennym tonem.

- Jak być może niektórzy z was wiedzą, nadchodzi zima... a zima na ogół jest wyjątkowo nudna w tych stronach... chyba, że ktoś szaleje za trzymetrowymi zaspami i ulicami skutymi lodem. Krótko mówiąc... chciałbym, żeby ta gazeta zaproponowała ludziom jakiś rodzaj rozrywki... która dostarczyłaby im tematu do rozmów, innego niż to, ile śniegu spadło danego dnia... Dalej, geniusze, czekam na wasze pomysły - zakończył, włączając dyktafon.

Zgromadzony personel zachował wymowne milczenie. Niektórzy rzucali kolegom ponure spojrzenia.

- Nie bójcie się myśleć - zachęcał ich szef. - Po prostu wyrzućcie z siebie wszystko, co tylko wam przyjdzie do głowy.

- Wydaje mi się - zaczęła odważnie jedna z redaktorek - że moglibyśmy zorganizować quiz dla hobbystów z jakąś fantastyczną nagrodą główną.

- Ta... - skomentował Junior - na przykład dwutygodniowe wczasy na Islandii. Takie typu „wszystko wliczone”.

- A może festiwal kulinarny? Każdy lubi jeść - odezwała się Mildred Hanstable, której obwód talii potwierdzał to twierdzenie. Prowadziła rubrykę poświęconą jedzeniu i uczyła domowej ekonomii w szkołach Pickax. - Moglibyśmy urządzić pokazy gotowania, konkurs wypieków, kiermasz kuchni etnicznej, wykłady na temat odżywiania, wydać książkę kucharską z przepisami z Moose County...

- Popieram! - weszła jej w zdanie Hixie, z typowym dla siebie zapałem. - Do tego nawiązalibyśmy współpracę z restauracjami, które aranżowałyby degustacje win i serów oraz przyjęcia ze szwedzkim stołem. Można by też utworzyć klub „Bon Appétit...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl