130. Major Ann - Rycerz na bialym koniu, ebooki, harlequin desire, 101-200

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ANN MAJOR
Rycerz na białym
koniu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Christopher Stone z całej siły nacisnął pedał hamul­
ca. Jaguar zatrzymał się z piskiem opon. Spod kół
trysnął żwir pokrywający wąską, prywatną drogę,
przecinającą jego posiadłość. Obłok kurzu zakrył
czarny samochód i przesłonił zarośniętą ścieżkę, wio­
dącą na wzgórze. Tam, pod kępą drzew, znajdował się
grób jego ukochanego dziecka.
Po sławnym ojcu Christopher odziedziczył roz­
brajający wygląd więcznego buntownika. Niespokoj­
ną naturę i zmysłowość zawdzięczał równie słynnej
matce. Jego długie, jasne, nieco rudawe włosy podkreś­
lały błękit chmurnych oczu. Miał ponad metr dziewięć­
dziesiąt wzrostu i szczupłe, muskularne ciało mężczyz­
ny, który większość czasu spędza na świeżym powiet­
rzu.
Krytycy nie rozpieszczali go, chociaż cieszył się
niezmierną popularnością. Był jednym z najlepiej
opłacanych aktorów w Ameryce. W pięciu kolejnych
Almach z serii zatytułowanej „Potęga Tygrysa" grał
rolę tytułową. Wcielał się w postać superbohatera
komiksów i gier komputerowych. Został tajemniczym,
zawsze zamaskowanym idolem milionów małych chło­
pców. Ponieważ nigdy nie pozował do zdjęć reklamo­
wych z odsłoniętą twarzą, mógł pokazywać się bez
obawy, że będzie rozpoznany.
Przesunął dłonią po szorstkim zaroście. Tego ranka
nie miał ochoty na golenie. Otworzył drzwi samo­
chodu, ale nie odważył się wysiąść. Z zewnątrz buchał
suchy, niemal pustynny żar. Wzgórza pokrywała po­
żółkła od słońca trawa. Na jednym z nich dostrzegł
kilka koni ze swojej stadniny. Wyróżniały się wśród
nich dwa białe, które zwróciły ku niemu swoje kształt­
ne łby.
Popatrzył na nie bez większego zainteresowania.
Kiedyś rancho było jego ulubioną kryjówką. Uciekał
tu znużony atmosferą Hollywoodu i własną popular­
nością. Zapominał o byłej żonie i problemach związa­
nych z karierą. Zwalniał tempo. Teraz nienawidził tego
miejsca. Może gdyby się nie wyprowadził z Los
Angeles, Sally jeszcze by żyła. Dzisiaj obchodziłaby
czwarte urodziny.
Rozpamiętywał minione, szczęśliwe dni. Córka
bawiła się przy basenie Marguerity. Pływały w nim
olbrzymie, kolorowe zabawki. Najbardziej lubiła zie­
lonego żółwia i fioletowego dinozaura. Zawsze w tym
momencie sielski obraz znikał. Potem widział już tylko
jej małe ciało na powierzchni wody.
Dlaczego pozycja i majątek znaczyły teraz tak
mało? Dlaczego, do diabła, nie mógł zacząć pracy nad
następnym filmem, co proponował mu Cal? Dlaczego
zamęczał się myślami?
Dlatego, że dręczyło go poczucie winy. Powinien był
uchronić ją przed takim losem. Jego rodzice też należeli
do elity Hollywoodu. Dzięki nim miał wszystko: sławę,
bogactwo, najlepsze szkoły... Wszystko, prócz ich
miłości i troskliwości. Czy sam był lepszym ojcem?
Na siedzeniu obok leżały cztery czerwone róże
i pluszowy konik, ulubieniec Sally. Nazywała go po
prostu Białym Koniem. Wziął zabawkę, kwiaty i wy­
siadł z samochodu. Wspinał się między skałami po
wypalonej trawie, aż doszedł do nagrobka. Przyklęk­
nął w cieniu. Wypuścił z dłoni bukiet. Chciał coś
powiedzieć, ale nie wiedział co. I nie miał słuchacza.
Nagle za sobą usłyszał trzask łamanej gałązki. Zerwał
się na równe nogi. W zaroślach nie widział nikogo, ale
był pewien, że obserwują go nieprzyjazne oczy.
- Bardzo wzruszające. Czerwone róże i Biały Koń.
Tygrys w sentymentalnym nastroju! - Spoza najwięk­
szego drzewa dotarł do niego szept Marguerity, syczą­
cy i złowrogi.
- Co ty tu robisz, do cholery?! - Ogarnęła go złość
i obrzydzenie.
- Była również moim dzieckiem.
- A ty dla niej prawdziwą matką?
- Nie ma chyba gorszego człowieka od ciebie.
- Wobec tego tworzymy idealną parę! - Zaśmiał się
cicho.
Patrzyła na niego oczami roziskrzonymi nienawiś­
cią. W promieniach słońca połyskiwała lufa pistoletu
skierowana prosto w jego serce. Zawsze była niezrów­
noważona i impulsywna. Mogła pociągnąć za spust
bez zastanowienia, tak jakby zapalała papierosa.
Utkwił wzrok w rewolwerze i powoli ruszył w jej
stronę. Niech wreszcie to zrobi! Prowokował ją bez­
czelnym uśmiechem.
- Jesteś szalony!
- To jeszcze jedna cecha, którą posiadamy oboje
- drażnił ją.
- Stój! - krzyknęła. Nie posłuchał. Dłonie Mar-
geuerity zaczęły drżeć.
- Rób, co chcesz - powiedział zimnym, zdecydowa­
nym głosem. - Przerwij moją udrękę, której jesteś
przyczyną. Wykończ mnie tak jak naszą córkę.
Oczy Marguerity zaszły łzami. Zawahała się, za­
chwiała niezgrabnie i rewolwer wypadł jej z rąk.
- Wiedziałeś, że nie będę mogła. - Opadła na kolana.
- Nie! Proszę, podnieś go i wygarnij do mnie! -rzucił
zaczepnie.
Wściekłość i rozpacz zniekształciły jej twarz. Schylił
się, by podnieść broń.
-Jesteś zawsze zadowolony z siebie, zawsze gotowy
zwalić całą winę na mnie. Siebie również powinieneś
obarczyć częścią odpowiedzialności.
-Jeżeli takie rozumowanie przywraca ci spokój...
-Ty zrujnowałeś i moje życie! - Skoczyła do niego
z krzykiem. Biła go pięściami po piersi i próbowała
długimi, czerwonymi paznokciami dosięgnąć twarzy.
- Kochałam ją! Ja... Ja...
Chwycił mocno jej ręce i unieruchomił za plecami,
póki nie zrezygnowała z walki. Wybuchnęła płaczem.
Nienawidził jej.
Jak mógł nienawidzić tej biednej, załamanej kobiety?
Zaskoczony, zauważył, że zniknęła gdzieś gorycz
spowodowana nieudanym małżeństwem i żalem do
żony za śmierć dziecka. Po raz pierwszy współczuł
Marguericie.
-Tamtej nocy myślałam, że Sally śpi - powiedziała
żałosnym głosem.
Przytrzymał ją i potrząsnął gwałtownie. Nie chciał
tego słyszeć. Jej słowa przypominały tylko okropne
przeżycia, a on pragnął jedynie znów wywołać kłótnię
i wystąpić z oskarżeniami. Tak robił dotychczas.
Wybierał najłatwiejsze rozwiązanie.
- To był wypadek - wykrztusił w końcu i puścił ją.
- Nie mogłaś niczemu zaradzić.
- Pocieszasz mnie.
- Nieprawda. Wiem, że mówiłem ci okropne rzeczy
i podobnie postępowałem. - Zawahał się. - Przepraszam.
Żadne z nas nie cofnie czasu ani nie zmieni przeszłości.
Sally nie ma. Drugiej szansy nie dostaniemy.
Wzruszona do głębi chciała coś powiedzieć. Bez­
głośnie poruszyła drżącymi wargami.
Widział jej załzawione oczy i róż rozmazany na
policzkach.
- Nie jesteś winna. Nie przyszedłem do was wtedy.
To wszystko przeze mnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl