131 Maxwell Cathy - Eden, Romanse DaCapo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CATHY MAXWELL
E D E N
Prolog
Kornwalia, 1815
Nie zważając na nadciągającą burzę, wdowa Haskell stała na
kamienistym cyplu wrzynającym się w morze, zawinięta od stóp
do głów w szarą zgrzebną pelerynę. W wyciągniętych ku ciem­
nemu niebu rękach trzymała mały amulet. Wiatr rozwiewał jej
srebrzyste włosy i szarpał peleryną. Rozwścieczone fale przewa­
lały się przez kamienie, zalewając stopy starej kobiety, ale ona
nie ruszała się z miejsca. Moc żywiołów była niezbędna do tego,
by czar zadziałał.
Za plecami wdowy stało w milczeniu trzydziestu mieszkańców
wsi Hobbles Moor. Posępne twarze wyłaniały się z mroku niczym
księżyce. Zebrali się tutaj, ponieważ wdowa stwierdziła, że będzie
potrzebować ich energii, ich połączonej mocy. A oni, na przekór
temu, co mówił wikary, wierzyli w każde jej słowo, wierzyli
w magię ukrytą w małych woreczkach.
Wśród uczestników tego wieczornego spotkania była Betsy,
pokojówka lorda Penhollow. Obok niej stały kucharka Lucy i pani
Meeks - gospodyni. Był również Seth, miejscowy bednarz, stojący
ramię w ramię z potężnym Dane'em, którego kuźnia przez cały
dzień rozbrzmiewała hukiem uderzeń potężnego młota. W grupie
wieśniaków znaleźli się także rybak Marten oraz Kyle, kłusownik,
który znał okoliczne wrzosowiska jak własną kieszeń. Przyszedł
nawet pan Galesbrook, nadzorca kopalni cyny.
- Tej nocy podejmujemy się niełatwego zadania - powiedziała
5
wdowa. - Aby czar okazał się skuteczny, wszyscy musimy wierzyć
w jego moc. Niech ci, którzy wątpią, opuszczą nas!
Nikt nie drgnął. Spadły pierwsze krople deszczu, zmieszane
z drobniejszymi kropelkami morskiej wody, tryskającej na brzeg.
Wdowa Haskell obróciła się trzy razy, trzymając woreczek
wysoko nad głową. Choć musiała mieć już co najmniej osiem­
dziesiąt pięć lat, nie straciła równowagi na śliskim kamieniu.
Zaczęła mamrotać zaklęcie, które znali już jej przodkowie.
Betsy wytężyła słuch, by usłyszeć słowa wdowy. Młoda poko­
jówka miała więcej zaufania do guseł tej starej kobiety niż do
kolekcji lekarstw doktora Hargrave'a. Tak ją wychowano. Zresztą
Betsy na własne oczy widziała, jak wdowa wyleczyła wielu ludzi
z kurzajek, wskrzesiła martwego cielaka i uzdrowiła dziecko chore
na ospę, wieszając kurczaka do góry nogami na krokwi i oskubując
go z piór.
No tak, ale tego wieczoru sprawa była o wiele poważniejsza.
Wdowa Haskell ścisnęła woreczek w dłoni i trzy razy uderzyła
pięścią w drugą rękę. Następnie podniosła głowę ku niebu i przez
chwilę stała w milczeniu.
Zapadła pełna napięcia cisza. Nikt nie śmiał się odezwać.
Wreszcie wdowa przemówiła cienkim, piskliwym, ale mocnym
głosem.
- Lucy Wright, wystąp.
Lucy popatrzyła niepewnie na Betsy.
- No wyjdź - wyszeptała Betsy.
- Jestem. - Pulchna kucharka była wyraźnie wystraszona, co
jej się nieczęsto zdarzało.
Wdowa wpatrywała się w horyzont, jakby była w transie.
- Nie możemy nieproszeni mieszać się w cudze sprawy. Lucy
Wright, powiedz raz jeszcze. Czy słyszałaś, jak lady Penhollow,
matka lorda Penhollow, prosi o rzucenie miłosnego czaru?
- A jakże. Powiedziała, że nie wie, co ma robić. Pokłóciła się
z synem. Zażądała, by poprosił o rękę córki pana Willisa, ale lord
odmówił. Powiedział, że ta dziewczyna jest dla niego za młoda.
Wtedy nasza pani wściekła się i kazała mu pojechać do Londynu
i poszukać sobie żony. Powiedziała, że jest już na tyle bogaty, że
mógłby starać się o książęcą córkę. A on na to, że nie chce żony
6
z Londynu. No to nasza pani znowu zaczęła krzyczeć, i to jak!
Byłam w kuchni, a słyszałam każde jej słowo!
Betsy i pozostali wieśniacy słuchali w skupieniu. Pierce Kirrier,
hrabia Penhollow, był dla mieszkańców Hobbles Moor ważniejszy
niż regent i parlament razem wzięci. Ród lorda sięgał czasów
króla Artura. Wieśniacy wiedzieli o tym, bo ich kornwalijskie
korzenie tkwiły równie głęboko.
I oto teraz temu rodowi groziło wygaśnięcie. Lord Penhollow
musiał się ożenić i spłodzić potomka, a nikt nie chciał, by i jemu
trafiła się żona z Londynu.
- Ano, lord Pierce ma rację. Po kiego licha miałby jechać do
stolicy? Jego ojciec popełnił ten błąd - powiedział Dane. - Lon­
dyńskim niewiastom brakuje hartu ducha; nie nadają się na żony
Kornwalijczyków!
Kilku mężczyzn przytaknęło mu skwapliwie. Może i trochę
współczuli lady Penhollow, której zależało na tym, aby jej syn
wreszcie się ożenił, ale mimo to za grosz jej nie ufali. Choć piękna
dziedziczka, którą ojciec Pierce'a przywiózł do Penhollow Hall,
mieszkała tu już trzydzieści cztery lata, wciąż była uważana za
kogoś obcego. Na domiar złego, nie sprawdziła się w roli matki.
- Miał szczęście, żeśmy się nim opiekowali - powiedziała pani
Meeks. - Kiedy się urodził, a jego ojciec wrócił do Londynu...
- Żeby tam chlać i uprawiać hazard - burknął Seth.
- Między Bogiem a prawdą, to przez jego żonę - odparła pani
Meeks, jak zawsze lojalna wobec starego hrabiego. - Trudno
powiedzieć coś dobrego o kobiecie, która nie umiała wychować
syna tak, jak należy. Kiedy pierwszy raz tu przyjechała, była
rozpieszczoną panienką z miasta i ciągle stroiła fochy. A przecie
wszyscy wiedzą, że jej ojciec był rzeźnikiem, który zbił majątek
na sprzedaży mięsa dla armii. Ona robi wszystko, żeby przypodobać
się szlachcie. - Pani Meeks wypowiedziała to ostatnie słowo
z obrzydzeniem, a Betsy doskonałe ją rozumiała, podobnie jak
wszyscy zebrani. Miejscowych szlachciców - pana Willisa i jego
przyjaciół, lorda Danbury i lorda Dainesa - uważano za zadzie­
rających nosa nierobów.
- A ja sobie myślę, że to dobrze, że to myśmy go wychowali -
stwierdził Dane. - Inaczej wyrósłby na takiego samego niedojdę,
7
jak jego ojciec. Przynajmniej włada młotem kowalskim niczym
prawdziwy kowal.
- I nie ma takiego statku, którego nie potrafiłby prowadzić -
dodał Marten. - Pamiętam, był mały jak szprotka, kiedy pierwszy
raz wziąłem go do swojej łodzi. Nauczyłem go też pływać.
Wrzuciłem go do oceanu, a jakże, i od razu wypłynął.
- Kiedy polowałem na zające i wiewiórki, nosiłem go na
ramionach - oznajmił Kyle z dumą w głosie. - Nauczyłem go
szacunku dla ziemi i dzikiego piękna wrzosowisk.
- A ode mnie nauczył się, jak wydobywać z ziemi ukryte w niej
bogactwa - stwierdził z godnością pan Galesbrook.
Betsy skinęła głową. Mieszkańcy wioski wychowali Pierce'a
Kirriera i zrobili z niego człowieka, jakim ich zdaniem powinien
być pan na Penhollow Hall, a on nie sprawił im zawodu.
Betsy była święcie przekonana, że na całym świecie nie ma
drugiego tak wspaniałego mężczyzny jak lord Pierce. Przywodził
na myśl jednego z legendarnych rycerzy króla Artura; był wysoki,
szeroki w ramionach i obdarzony siłą siedmiu ludzi. No i przystojny
jak sam Lancelot. W Hobbles Moor nikt nie był zaskoczony, że
gdy tylko lord Pierce dorobił się fortuny, natychmiast zaintereso­
wały się nim młode panienki z dobrych rodzin z całej Kornwalii,
a nawet hrabstwa Devon.
Mieszkańcy wioski zgadzali się też z matką lorda, że najwyższy
czas, by znalazł sobie żonę.
Ale w odróżnieniu od lady Penhollow nie uważali, że najlepsza
dla niego byłaby szlachcianka - przynajmniej jeszcze nie poznali
takiej, która by się nadawała.
Wdowa Haskell ucięła przechwałki wieśniaków. Zwróciła się
do Lucy.
- Ale czy jego matka wyraźnie prosiła o czar miłosny? Pamiętaj,
że aby zadziałał, musi go sobie zażyczyć osoba połączona więzami
krwi z tym, na kogo ma on zostać rzucony.
- A jakże, prosiła. Wychodząc z pokoju, krzyknęła do lorda:
„Kusi mnie, żeby uciec się do tego czaru miłosnego, który wy,
Kornwalijczycy, rzucacie na lewo i prawo". Dokładnie tak po­
wiedziała. To wystarczy, prawda?
Wdowa Haskell wyprężyła się. Betsy miała wrażenie, że stara
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl