139. Darcy Emma - Mroczna spuścizna -James Family2, harlekinum, Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Emma Darcy
Mroczna spuścizna
(Dark Heritage)
Rozdział 1
A więc to jest ten dwór, Davenport Hall. Tutaj się wszystko zaczęło...
Rebel zatrzymała wypożyczony skuter w bramie wjazdowej i zdjęła dłoń z gazu. Spojrzała w głąb długiego szpaleru drzew ku solidnej budowli, która zamykała aleję. Dwór miał imponujący wygląd. Od wieków opierał się niszczącej sile człowieka i czasu. Liczył sobie już dwieście lat z okładem, kiedy w 1770 roku pierwszy Anglik postawił stopę na ziemi australijskiej. Ta myśl przejęła Rebel uczuciem dziwnej nierealności.
Ileż to żywotów ludzkich dokonało się tutaj przez stulecia? W takiej skali czasowej krótki pobyt jej matki w Davenport Hall stanowił mgnienie oka. Wszystkiego pół roku. Czy będzie ją tu ktokolwiek pamiętał? Małą pięcioletnią dziewczynkę wśród czterdzieściorga sierot przywiezionych z bombardowanego Londynu i wkrótce wyprawionych do Australii, daleko od bomb, rakiet V2 i wojny?
Mało prawdopodobne, myślała Rebel, żeby ktoś pamiętał taki epizod sprzed czterdziestu lat. A jeszcze mniej prawdopodobne, żeby zapamiętał jedną małą dziewczynkę z całej grupki dzieci. A jednak teraz, kiedy odnalazła to miejsce, rzecz jest warta próby. A nuż jej się poszczęści...
We wsi Compton Prior poinformowano ją, że majątek pozostaje od niepamiętnych pokoleń we władaniu tej samej rodziny. Stanowi nadal wiejską siedzibę Bóg raczy wiedzieć którego kolejnego hrabiego Stanthorpe'u.
Ta drobna informacja natchnęła Rebel nadzieją, że we dworze może mieszka jeszcze ktoś pamiętający wojenne sieroty, jeśli już nie małą Valerie Griffith. Niewykluczone, że w archiwum Davenport Hall zachowały się jakieś dokumenty. Przyjmując tyle dzieci, musiano przecież spisać ich dane. A w najgorszym razie może przynajmniej pozwolą jej obejrzeć pokoje, w których umieszczono sieroty. Jeśli ktoś to jeszcze pamięta.
Przez całe życie Davenport Hall stanowił dla Rebel coś w rodzaju mitu, w dzieciństwie – był ulubionym tematem opowieści do poduszki, w których było zapewne więcej fantazji niż prawdy. Znalazłszy się teraz w obliczu rzeczywistej, pięknie utrzymanej posiadłości, zapragnęła nagle z całych sił dowiedzieć się, co jej mama przeżyła tutaj i co ją spotkało w późniejszym życiu.
Tak mało ją pamięta. Kilka mglistych wspomnień jej miłości i pieszczot. I nic więcej. Potem ten straszny okres przejściowej bezdomności, po którym jej światem stało się życie w rodzinie Jamesów – jej przybranych rodziców, braci i sióstr – które jakby odebrało realność wszystkiemu, co się wydarzyło przedtem. Przyjechała obejrzeć Davenport Hall z czczej ciekawości i raptem przeszłość pociągnęła ją z nieprzepartą siłą.
Podniosła się z siodełka i zepchnęła lekki pojazd na skraj drogi dojazdowej. Zaparkowała skuter przy wysokim kamiennym murze, otaczającym posiadłość, zdjęła kask i powiesiła go na kierownicy. Przeczesując palcami niesforną kaskadę długich kasztanowych włosów zawahała się nad tą improwizowaną zmianą planu. Może powinna przedtem zadzwonić i umówić się?
Pierwotnie zamierzała podjechać tylko i z daleka obejrzeć posiadłość. Skoro się tu już jednak wybrała, bezsensem byłoby przyjeżdżanie raz jeszcze, choć jej strój może wywrzeć niekorzystne wrażenie. Obcisłe skórzane spodnie i krótka kurtka, na które się wykosztowała, są zapewne odpowiednie na skuter, ale nie nadają jej wyglądu osoby zasługującej na wpuszczenie w progi Davenport Hall.
Jednak odkładanie rekonesansu w sprawie przeszłości mamy stanowiłoby stratę czasu, energii i pieniędzy. Będzie miała zapewne do czynienia tylko ze służbą, a na sile przekonywania jej nie zbywa. Sprzedawała już różnym osobom pomysły i apele o wsparcie celów znacznie bardziej angażujących i kosztownych niż prosta prośba o doraźną pomoc w zwykłej ludzkiej sprawie. W każdym razie warto spróbować, a jeśli się nie uda, zawsze będzie mogła pomyśleć o innym podejściu.
Zresztą mimo skórzanego stroju nie wygląda przecież na dziewczynę z motocyklowego gangu. Do jej atutów należy niesforna burza włosów i przyjemna, może nie uderzająco piękna, ale i daleka od pospolitości twarz, która – co wiedziała z doświadczenia – budziła zaufanie.
Tym, co ją naprawdę wyróżniało, były oczy. Miały w sobie coś przykuwającego, choć w pierwszej chwili mogły się wydawać zwykłymi piwnymi oczyma, ocienionymi gęstymi, podwiniętymi rzęsami. Rebel nigdy ich nie podkreślała kredką. To by tylko umniejszało ich niezwykłość. W ogóle jej cały makijaż ograniczał się do dyskretnie uszminkowanych warg, odziedziczyła bowiem po matce piękną angielską cerę, na której nie wypaliły jeszcze piętna dwadzieścia cztery lata przeżyte pod bezlitosnym słońcem Australii.
Jedyne zastrzeżenie, jakie Rebel miała do swojej urody, stanowiły nadmiernie wystające kości policzkowe. Pragnęła, by owal twarzy był łagodniejszy, lecz dla zatuszowania tego mogła jedynie nosić długie włosy, podkreślające jej kobiecość. Ale nie cierpiała już nad tym tak bardzo. Czas zatarł nieco kanciastość, której się wstydziła w latach dziewczęcych, czy też może w miarę dorastania i dojrzewania nauczyła się przyjmować siebie taką, jaką jest, i uznała wyrazisty kościec twarzy za swoją naturalną cechę. Tak czy inaczej, przestała o tym myśleć.
Nastroszywszy włosy w zwykłą niesforną chmurę, odpięła suwak kurtki odsłaniając wiśniowy sweterek, w uderzająco dobrym gatunku, pięknie harmonizujący z karnacją jej cery. Chusteczką kosmetyczną wytarła z kurzu czarne skórzane buty, po czym ruszyła długą żwirowaną aleją w kierunku dworu. „Kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje" – powtarzała sobie w duchu. Nawet jeśli jej nie wpuszczą do dworu, to przynajmniej będzie się mogła rozejrzeć wokół. Ciekawe, czy mama rzeczywiście czuła się szczęśliwa podczas swego krótkiego pobytu tutaj.
Wzrok Rebel pobiegł ku potężnym drzewom po obu stronach alei. Grubość pni zdawała się świadczyć, że są równie wiekowe jak sam dwór. Jakże piękne są te liście w swojej soczystej jasnej zieleni, tak odmiennej od drzew australijskich! Wszystko w Anglii jest takie odmienne. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak zagubiona musiała się czuć mama po przybyciu do Australii, oddana pod opiekę obcych ludzi w obcym kraju.
Wciągnęła głębiej powietrze, żeby rozluźnić nagły ucisk w piersi. Pamiętała dobrze, jak to jest zostać nagle zdaną na opiekę obcych – strach, niepewność.
U końca alei znajdował się podjazd okalający masywną kamienną fontannę o średnicy może ośmiu czy dziesięciu metrów. Biła z niej nie kończącą się kaskadą woda, która się rozpryskiwała łagodnie, przyjemnie, odświeżająco. Rebel stanęła, żeby się przyjrzeć staremu dworowi.
Ściany trzypiętrowej budowli były w znacznej części porośnięte bluszczem. Długie szeregi okien z małymi szybkami, poprzedzielane kamiennymi słupkami, świadczyły o wielkości pokojów, jak przystało na wiekowe domostwo tych rozmiarów. Jedna taka komnata mogła wystarczyć za sypialnię dla gromady dzieci.
Lekki dreszczyk przebiegł Rebel po krzyżu, kiedy tak patrzyła na najwyższy szereg okien. Powietrze było rześkie mimo popołudniowego słońca. I to się w Anglii nazywa latem, pomyślała nie bez ironii, nim się zebrała, by ruszyć wokół fontanny ku łukowo sklepionemu portykowi, obramowującemu drzwi wejściowe.
Były to potężne, onieśmielające odrzwia, lecz Rebel powiedziała sobie, że przecież mieszkają za nimi ludzie tacy sami jak ona, ani lepsi, ani gorsi, i dla nawiązania z nimi kontaktu wystarczy uderzyć w odpowiednią strunę.
Przypomniała sobie podstawowe zasady taktyki. Stanąć w pewnej odległości, dając otwierającemu możność swobodnego przyjrzenia się gościowi, tak by się nie czuł zagrożony. Przedstawić się z uśmiechem, w naturalny, przyjazny sposób. Zachowywać się rozbrajająco.
Przyglądała się przez chwilę wielkiej żelaznej kołatce, niepewna szansy przywołania nią kogokolwiek w tak olbrzymim domostwie, zanim dostrzegła nowoczesny dzwonek po lewej stronie drzwi.
Minęła minuta czy dwie, nim ktoś zareagował. Rebel przywołała na twarz ujmujący uśmiech, kiedy jedno skrzydło drzwi otworzyła kobieta nie pierwszej młodości, ubrana schludnie na czarno. Na ufryzowanych szpakowatych włosach miała koronkowy czepeczek, na twarzy wyraz napięcia i troski. Gospodyni, zidentyfikowała ją Rebel w myśli.
– Dzień dobry – odezwała się natychmiast tonem wzbudzającym zaufanie. – Nazywam się Rebel Griffith James i...
– Dzięki Bogu, że pani się wreszcie zjawiła! – Był to głos ulgi, wyrywający się z głębi serca. – Myśleliśmy już, że pani się rozmyśliła i nie wiedzieliśmy, co dalej począć.
Rebel zaniemówiła na chwilę, zaskoczona nieoczekiwanym przyjęciem.
– Wie pani, kim jestem? – zapytała z niedowierzaniem.
– O, tak! Tą młodą Australijką – odparła kobieta z pewnością nie pozostawiającą czasu na zastanowienie. Drzwi otworzyły się szerzej i Rebel została zaproszona do środka. – Lord Davenport czeka na panią w salonie. Zaraz panią zaprowadzę.
Rebel miała przed sobą otwartą drogę. Chociaż podejrzewała, że to jakieś nieporozumienie, zdecydowała, że na wyjaśnienia będzie jeszcze czas. Tymczasem los się do niej uśmiechał i nie miała najmniejszego zamiaru zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Ponadto lepiej rozmawiać z panem tego domu, bo w końcu to on będzie decydował o tym, na co jej pozwolić.
Chwilowe wahanie Rebel pozwoliło nieco ochłonąć gospodyni, która zmierzyła teraz krytycznym wzrokiem strój przybyłej. Może zaczyna już żałować, że ją tak łatwo wpuściła, zreflektowała się Rebel. „Korzystaj z okazji" – napomniała się.
– Dziękuję – powiedziała patrząc kobiecie wesoło w oczy. – To bardzo ładnie z pani strony. Miło mi panią poznać, pani...
Pierwszym krokiem do powodzenia przy każdym nowym przedsięwzięciu jest ustalenie i zapamiętanie nazwisk. Ludzie przyjmują z wdzięcznością taką oznakę zainteresowania. Uprzejmość kosztuje tylko odrobinę uwagi, a niezmiennie zaskarbia życzliwość.
Pytanie zaskoczyło kobietę, ale lekki uśmiech rozjaśnił jej napiętą twarz.
– Nazywam się Tomkins. Poznamy się z pewnością bliżej, jeśli pani tu zostanie przez jakiś czas. To znaczy, jeśli pani wytrzyma. Bóg jeden wie, że nikomu się to dotąd nie udało, ale podobno – rzuciła okiem na skórzany ubiór Rebel – Australijki są twardsze od innych kobiet. Tak mówili w filmie dokumentalnym o Australii. Narody się różnią między sobą, prawda?
Ta nieskładna wypowiedź wydała się Rebel niezbyt sensowna, uznała jednak, że wypadają jakoś skwitować.
– No, mogę panią zapewnić, że zostanę tutaj co najmniej godzinę – odparła, po czym ze swobodą osoby mile, jeśli nie wręcz entuzjastycznie przyjętej wkroczyła do olbrzymiego holu o łukowym sklepieniu nad ścianami wyłożonymi dębową boazerią.
Gospodyni zmierzyła Rebel przenikliwym spojrzeniem swoich bladoniebieskich oczu, chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Rebel przyszło do głowy, że może ktoś z miasteczka dał znać, iż jakaś Australijka rozpytuje o Davenport Hall. Wydawało się mało prawdopodobne, żeby tak entuzjastycznie witano zupełnie obcą osobę, ale jakiej innej Australijki mogliby oczekiwać? Czyżby ktoś jeszcze przeprowadzał kwerendę w sprawie sierot wojennych?
Pani Tomkins poprowadziła ją szerokim, miękkim czerwonym chodnikiem, biegnącym w poprzek posadzki z czarnych i białych płyt. Rebel wzruszyła ramionami nad bezcelowością dalszych domysłów i ruszyła za nią, po drodze obrzucając wzrokiem obrazy na ścianach.
Były to same portrety. Zaciekawiło ją, czy wszystkie przedstawiają reprezentantów rodu Davenportów. Zastanowiła się, jakby to było wywodzić się z długiej linii lordów, stanowić cząstkę drzewa genealogicznego, którego każda gałąź jest dobrze znana i opisana. Czy obecny lord czuje na swoich barkach ciężar tego dziedzictwa, czy też nic ono dla niego nie znaczy, bo nigdy nie zaznał niczego innego? No, w każdym razie na pewno nie zaznał jej całkowitej nieznajomości swoich korzeni.
Gospodyni skręciła raptem w prawo, zapukała w podwójne drzwi i, nie czekając odpowiedzi, otworzyła jedno ich skrzydło.
– Jest nasza Australijka, milordzie – oznajmiła. – Panna James.
– No, wreszcie! To wspaniale! Może trochę nam to ulży. Niech pani ją wprowadzi, pani Tomkins.
Akcent miał wyraźnie arystokratyczny, w głosie brzmiało lekkie zniecierpliwienie. Nie podniosło to Rebel na duchu, ale nie czas był się wycofywać. Wyprostowała się odruchowo, gotowa podjąć próbę udobruchania stetryczałego angielskiego lorda.
Gospodyni wprowadziła ją do pokoju tak imponujących rozmiarów, że Rebel w pierwszej chwili w ogóle nikogo nie dostrzegła. Stały tu trzy odrębne zestawy foteli, kanap i stolików, jeden przed największym kominkiem, jaki Rebel widziała w życiu, drugi wzdłuż szeregu sześciu okien po jednej stronie pokoju. Dopiero szelest gazety skierował jej uwagę w drugą stronę komnaty, gdzie z fotela podniósł się samotny mężczyzna.
Na chwilę zamarli oboje w bezruchu, lustrując się nawzajem z niedowierzaniem. Rebel nie wyobrażała sobie nigdy angielskiego lorda, który by miał mniej niż pięćdziesiąt lat, ten jednak wyglądał na niewiele więcej niż trzydzieści. Nie dość że był o wiele młodszy, niż oczekiwała, był również znacznie przystojniejszy, niż się spodziewała na podstawie portretów rodzinnych. Jest nobliwy, przebiegło Rebel przez myśl.
Był wysoki, proporcjonalnie zbudowany, w klasycznym ciemnopopielatym garniturze, którego nieskazitelny krój podkreślał jego zgrabną figurę. A może to jego zgrabna figura podkreśla nieskazitelny krój garnituru, pomyślała Rebel. Włosy miał kruczoczarne, gęste i proste, ostrzyżone ręką mistrza, tak że uwydatniały siłę, inteligencję, no i rasowość jego twarzy. Szerokie czoło harmonizowało z silnie zarysowaną szczęką. Uderzały oczy, ciemne i głęboko osadzone, a ich wyrazistość podbijały jeszcze krzaczaste czarne brwi. Usta miały doskonały wykrój mimo pewnej niesymetryczności warg; na pełniejszej dolnej igrał lekki grymas namiętności i zmysłowości. One też pierwsze drgnęły w jego znieruchomiałej postaci, układając się w drwiący, pozbawiony wesołości uśmieszek.
– Przepraszam, że tak nieprzyzwoicie się pani przyglądam – odezwał się ruszając w jej stronę. – Muszę przyznać, że nie bardzo odpowiada pani moim oczekiwaniom, panno James.
Oszołomiona Rebel spróbowała zebrać myśli. Czegóż takiego mógł oczekiwać? Nie miała pojęcia.
– Sądzę, że zechce mi pan pomóc – odparła uciekając się instynktownie do zdania z podręcznikowej sytuacji.
Stanowiło to zawsze dobre wejście. Ludzie lubią pomagać innym. Zgodnie z jej przewidywaniami, on również zareagował uniesieniem otwartych dłoni.
– Wszystko w granicach zdrowego rozsądku jest do pani dyspozycji.
Brzmiało to obiecująco. W tym, o co Rebel chciała prosić, nie było nic wykraczającego poza zdrowy rozsądek. Może zechce ją nawet sam oprowadzić po Davenport Hall. Była nim tak zafascynowana, że nawet chęć poznania przeszłości matki odpłynęła na dalszy plan.
– To bardzo wspaniałomyślnie z pana strony – powiedziała, posyłając mu ciepły uśmiech.
Długie rzęsy skryły wyraz jego ciemnych oczu. Spojrzał na jej usta. Rebel doznała lekkiego ucisku w dołku. Uśmiech zamarł jej na wargach, bo poczuła, że wszystkimi nerwami odbiera emanujące od niego fluidy.
– Wspaniałomyślnie? – W jego głosie brzmiała ironia, podkreślona jeszcze skrzywieniem ust, a w oczach pojawiło się sceptyczne rozbawienie. – To tylko środek do celu, panno James, który, mam nadzieję, osiągniemy ku obopólnemu zadowoleniu.
– Ja też mam taką nadzieję – mruknęła Rebel, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
Czuła, że wkracza na niebezpieczny grunt, wdając się w zagadkową grę. W głowie dźwięczał jej dzwonek alarmowy, jednakże fascynacja niewiadomym znacznie silniej pociągała jej zmysły. On tymczasem wskazał zapraszającym gestem kanapę przed kominkiem.
– Może usiądziemy? Będzie pani mogła mi wyłuszczyć swoje wymagania. Niewątpliwie przemyślała to pani sobie.
– Tak, tak, oczywiście. Dziękuję.
Jest uprzedzająco gotów do pomocy – skonstatowała. W głębi świadomości kłuła ją jednak igiełka niepokoju. Wspomniała wprawdzie w miasteczku wojenne sieroty, nie pojmowała jednak, dlaczego zarówno pani Tomkins, jak lord Davenport powitali ją z taką widoczną ulgą. Niewątpliwie jest jakieś wyjaśnienie. Ale to nie ma teraz znaczenia. Grunt, że jest tutaj.
Usadowiła się na zielonej aksamitnej kanapie i czekała z rosnącym podnieceniem, podczas gdy gospodarz rozgarniał pogrzebaczem węgle na kominku. Nie bardzo rozumiała sens palenia w kominku latem, nie mogła jednak nie zauważyć arystokratycznej gracji jego ruchów.
Zdrowy rozsądek wołał w niej, że to szaleństwo tak się poddawać atrakcyjności tego mężczyzny. Jest angielskim arystokratą i jako taki pozostaje całkowicie poza jej światem. Ludzie jego pokroju obracają się wyłącznie w obrębie własnej sfery. Zrobiło jej się nagle żal, że jej życie nie ułożyło się inaczej. Czyż nie mogłaby poznać go gdzieś indziej? Na plaży w Bondi, na ranczu owczym w Dubbo, na jakimś prywatnym przyjęciu?
On tymczasem odstawił pogrzebacz i obrócił się ku niej. Ciemne spojrzenie przebiegło wzdłuż jej smukłych nóg w obcisłych skórzanych spodniach, zatrzymało się krótko na wyniosłości pełnych piersi, by wreszcie poszukać oczu. Z nagłym łomotem serca Rebel uświadomiła sobie, że podoba się temu mężczyźnie tak samo, jak on jej. Na jego wargach zaigrał błysk autoironii, po czym twarz spowiła mu mroczna troska.
– Mała jest niepoprawna – oświadczył, jakby stwierdzał niezbity fakt, który go napawa głębokim niesmakiem.
Rebel zmarszczyła czoło. Jeżeli ktoś mu doniósł, że się rozpytywała o wojenne sieroty, mówiłby o dzieciach, a nie o jakiejś jednej małej. Ponadto nie zawodząca jej na ogół intuicja, nieco dotąd przyćmiona wyjątkową atrakcyjnością tego mężczyzny, uświadomiła jej nagle, że bijące od niego fluidy są zupełnie niestosowne do sytuacji, zbyt osobiste, by mogły się wiązać z przypadkową wizytą nieznajomej kobiety.
Coś się za tym kryje, coś, w co niechcący wdepnęła. Ale pomijając ten fakt, lord Davenport myli się w swoim osądzie tej dziewczynki i zasługuje, żeby go wyprowadzić z błędu. Jeśli mu zaofiaruje pomoc, może będzie bardziej skłonny przymknąć oko na nieporozumienie, jakie tu niewątpliwie zachodzi.
– Nie ma niepoprawnych dzieci – oświadczyła Rebel spokojnie, ale nie bez nutki autorytatywności. – Niektóre nie mogą się odnaleźć. Nie znajdują sposobu...
– Jeśli pani wierzy w takie ogólniki, choćby w najlepszej wierze, to spotka panią przykry zawód – przerwał jej zniecierpliwiony. – Jakie pani ma właściwie doświadczenie, panno James?
Rebel się zjeżyła, dotknięta arogancką wyższością jego tonu, postawą, którą z trudem tolerowała. Zapanowała jednak nad sobą w nadziei, że mu to pomoże w rozwiązaniu jego problemu.
– Doświadczenie całego mojego życia – odparła ze spokojną pewnością siebie. – Może to niezbyt długie życie, ale mogę wziąć pełną odpowiedzialność za to, czego się nauczyłam.
Przed oczami stanęła jej cała gromadka dzieci kolejno adoptowanych przez rodzinę Jamesów, większość z urazem po szoku, jaki im zgotował los, dzieci, które się stopniowo odradzały w cieple i wspólnocie nowego życia.
– Nie ma niepoprawnych dzieci – powtórzyła z niezłomnym przekonaniem. – Niektóre poszły złą drogą, mają swoje problemy. Ale prawie wszystkie można odzyskać miłością i troską. Trzeba tylko wskazać sposób, który pozwoli im zrealizować ich powołanie. Trzeba im dać motywację. Zapewnić opiekę i ciepło.
Ciemne oczy paliły ją gorącym spojrzeniem.
– Zadziwia mnie pani, panno James. Cóż to za wzniosłe banialuki! Czy też ignorancja? – zadrwił cichym głosem. A ja zawsze sądziłem, że Australijczycy to trzeźwi realiści, którzy się nie biorą na żaden... Jakiego wy tam używacie słowa? Pic czy bajer?
U--u, pomyślała z konsternacją Rebel. Błędne posunięcie. Trafiła widać w bardzo drażliwy punkt, a jego lordowska mość jest wyraźnie w niezbyt przychylnym nastroju. Trzeba się wycofać i przedstawić swoją prośbę, nim się jeszcze bardziej wkopie i ostatecznie zaprzepaści sprawę. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, gdy on zmienił postawę. Posyłając jej przepraszający uśmieszek, obrócił ostrze drwiny przeciwko sobie.
– Proszę mi wybaczyć, panno James – powiedział ze swobodą światowca. – Jestem jak najdalszy od kwestionowania pani godnego pochwały idealizmu. Podziwiam go. Naprawdę. – W jego oczach błysnął chochlik złośliwości. – Czy mam wobec tego rozumieć, że jest pani gotowa zająć się małą nawet jej nie widząc? Nie wysłuchawszy, do czego jest zdolna?
Rebel uczyniła głęboki wdech.
– Milordzie – zaczęła. Sytuacja wymagała tej odrobiny formalnego dystansu. Nie wspominając już o potrzebie najwyższej ostrożności i taktu. – Zdaje się, że zaszło małe nieporozumienie. Wyrażając swój punkt widzenia uczyniłam to tylko z chęci służenia pomocą. A przyjechałam tu z nieco inną myślą, niż pan zdaje się przypuszcza.
– Oczywiście – odrzekł z ponurą satysfakcją. – Cieszę się, że pani się zdecydowała odrzucić pozę, panno James. Rozumiem, że chciała pani wywrzeć na mnie wrażenie, ale ja znacznie bardziej cenię uczciwość. Wolę spoglądać w oczy nagim faktom niż wysłuchiwać górnolotnych frazesów.
Rzadko się zdarzało, by Rebel odjęło mowę. Ale skądinąd rzadko się też zdarzało, by ktoś kwestionował jej uczciwość. Rozumiała jednak, że ten człowiek musi mieć istotne powody do takiego rozgoryczenia i że nie dotyka ono bezpośrednio jej. Słodyczą rozbraja się gniew, powtórzyła sobie w duchu, lecz nim miała czas sformułować łagodzącą odpowiedź, podjął z sarkastycznym uśmiechem:
– Zapewniam panią, że nie mam bielma na oczach, jeśli chodzi o moją bratanicę. Agencja z pewnością poinformowała panią o jej wybrykach. Przyjmuję, że mogą wchodzić w grę jakieś uzgodnienia co do warunków. Jakieś dodatkowe bodźce, które by panią skłoniły do podjęcia tej pracy. Czekam na pani propozycje, panno James, i uczynię, co w mojej mocy, żeby panią zadowolić. W granicach zdrowego rozsądku, oczywiście.
Nareszcie wszystko stało się jasne. A więc oczekuje guwernantki dla jakiejś okropnej, rozpaskudzonej, zbuntowanej smarkuli. Przetrawiała jego słowa, zastanawiając się, jak pokierować dalej sprawą, by ją obrócić na swoją korzyść, gdy rozwój wydarzeń wyrwał jej całkowicie inicjatywę z rąk.
Drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła z impetem mała dziewczynka. Zatrzasnęła głośno drzwi i oparła o nie. Jej wąskie piersi dyszały łapiąc ciężko dech, drobna buzia była zacięta w wyrazie buntu, oczy ciskały błyskawice na pana domu.
To zachowanie całkowicie kłóciło się z jej anielskim wyglądem. Jedwabiste jasne włoski ostrzyżone na pazia opadały jej na ramiona. Śliczna niebieska sukienka ucieszyłaby zapewne każdą dziewczynkę. Nawet jej gniewna mina nie była w stanie zatrzeć subtelnej doskonałości jej rysów, a wielkim niebieskim oczom dodawała tylko żywości.
– Celeste – syknął lord Davenport w przypływie bezsilnej rozpaczy. – Ile razy ci mówiłem...
– Nie będę miała nowej niańki! – rzuciła dziewczynka, po czym ze złośliwym tryumfem przystąpiła do rozwinięcia tematu: – Już nigdy nie będę miała niańki! Bo właśnie wzięłam kamień i zabiłam tę nową niańkę na śmierć! Dlatego nigdy nie będę miała niańki! Nigdy, nigdy!
Rozdział 2
Rebel patrzyła na dziewczynkę z fascynacją i grozą, żeby takie małe dziecko – ileż ona może mieć lat, sześć, siedem?
– było tak świadomie nienawistne! Czy może ten namiętny wybuch to rozpaczliwy krzyk buntu przeciw doznanym krzywdom?
Oderwała wzrok od dziewczynki, żeby spojrzeć na mężczyznę, którego autorytet został tak gwałtownie zanegowany. W jego zachowaniu nie było ani gniewu, ani zatroskania, ani najmniejszego zgorszenia wybuchem bratanicy. Na twarzy miał jedynie maskę zimnej pogardy. Z rozmysłem odczekał, aż napięta cisza nabrzmieje, a wówczas przemówił głosem zimnym jak stal, od którego dreszcz przebiegł Rebel po krzyżu.
– Nie kłam, Celeste. Żeby udowodnić morderstwo, trzeba wskazać trupa. Martwe ciało. A ponieważ panna James tu siedzi, najwyraźniej żywa, więc jest oczywiste, że kłamiesz, czyż nie tak?
Czy to rzeczywiście kłamstwo, zastanowiła się panicznie Rebel, śledząc, jak bunt na twarzy dziewczynki przemienia się w zmieszanie. Gdzie jest ta oczekiwana guwernantka? Wszystko stawało się teraz jasne. Nie zjawiła się na oznaczoną godzinę i dlatego z taką ulgą powitano przybycie Rebel.
Dziewczynka obróciła się nagle do niej z bezsilną furią – Nienawidzę twoich przyjaciółek! Tej także się pozbędę!
– krzyknęła przyskakując do niej z wściekłą nienawiścią.
Nim Rebel i lord Davenport zdążyli się zorientować, Celeste z całej siły boleśnie przydepnęła stopę Rebel, w której nagle, podświadomie, odezwała się filozofia wyniesiona z życia w domu ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]