139, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

26 stycznia 2010 i ta świadomość nas jeszcze ratuje, przed zalewem codziennej rzeki propagandy i kłamstwa, która to rzeka kształtuje świadomość. I wcale  świadomości nie kształtuje byt, jak twierdził Brodacz z Treviru- kształtuje ją propaganda, manipulacja, kłamstwo , konfabulacja i narzucanie „ nowego sposobu myślenia”. Bo propaganda to świadome i celowe działanie mające na celu osiągnięcie określonego skutku.. Tak jak  prawdą  może okazać się zdanie , że „szkapę zapewne wychudziła sama Konopnicka, chcąc w ten sposób bardziej podkreślić ówczesną nędzę”, tak prawdą jest, że to  propaganda kształtuje  świadomość.. Poziom życia wtedy taki był, jaki był., a dobrobyt pochodzi z pracy, dobrze i nowocześnie zorganizowanej, gdy biurokracja nie wysysa z ludzi soków- wyciśniętych  z owoców ich pracy. Właśnie socjaliści wycisną z nas kolejne pieniądze, bo mają nowy pomysł, tym razem w Beskidach. Właśnie przystępują do realizacji pomysłu pod tytułem” Moje silne drzewo”, który to  państwowo- urzędniczo- ekologiczny pomysł  będzie polegał na zasadzeniu 1 miliona( słownie- jednego miliona !) nowych drzew w Beskidach. Jak zasadzą, to pojadę i policzę , co do jednego, czy jest zasadzony milion.(???) Rozumiem, że w Beskidach brakuje drzew, tak jak w całym kraju, gdzie zalesionych już jest prawie 35% powierzchni a będzie jeszcze więcej. Od razu chcę zaznaczyć, że nie jestem przeciwko lasom; jestem przeciwko urzędniczym pomysłom zalesiania na nasz-w tym na mój rachunek. Jeśli oczywiście ktoś jest za państwowym zalesianiem państwowymi lasami, to sprawiedliwym byłoby rozdzielenie pieniędzy tych, którzy nie zgadzają się z  upaństwowionym zalesianiem. To chyba jasne! Jestem za tym, żeby prywatny właściciel zalesiał co chce i jak chce, ale za własne pieniądze i według pomysłu, który jemu samemu przychodzi do głowy. W końcu jest to jego ziemia, jego pieniądze i w przyszłości jego las. Dopłaty do zalesiania też powinny być zniesione jako niemoralne i marnotrawne, bo naruszają w sposób ewidentny zasadę wolnego rynku zalesiania. Uprzywilejowują zalesiaczy, kosztem nie zalesiających, bo ci, albo nie mają ziemi, albo pieniędzy, albo nie chcą lasu. A przy tym, powstaje przy państwowym zalesianiu wielkie marnotrawstwo środków, bo jak może nie zmarnować pieniędzy urzędnik, który dysponuje nie swoimi pieniędzmi.(???) To tak, jak może nie wyciekać woda z dziurawego wiadra.. Jakiś uczony ekolog, uczony w propagandzie i konfabulacji, twierdzi, że jedno drzewo wydziela tlen dla czterech osób.(???). A może dla siedmiu? W tym dla dwóch niepełnosprawnych!. I jednego homoseksualisty! Już takie bajki opowiadają bezkarnie, że aż strach . W takim razie po posadzeniu 1 miliona państwowych drzew, będzie tlenu dla  czterech milionów  ludzi(??) A jak żyjemy do tej pory, kiedy tych drzew jeszcze nie ma? Bez tego dodatkowego tlenu..(???) Stawiam tezę: gdy zostanie zasadzonych tych milion drzew,  po linii  tej samej myśli tow. Chruszczowa  o namiętnym sadzeniu kukurydzy na Ukrainie, to podusimy się od nadmiaru tlenu.. Co państwo  na ten temat myślą? Podusimy się- czy może skądś przyjdzie jakiś ratunek! Jak myślał niejaki Nikodem Dyzma, bohater najlepszej powieści anysocjalistycznej dwudziestego wieku.. Atakować rozumem- bronić się siłą! Gdy w Beskidach przygotowują się do zalesiania, pan premier Donald Tusk i jego ludzie z Platformy Obywatelskiej , przygotowują grunt pod zalesianie,, pardon- pod tegoroczne wybory prezydenckie i samorządowe, bo- zbliżają się nieuchronnie i polegają- jak to w demokracji- na obsadzeniu( zalesieniu!)  stanowisk państwowych i gminnych swoimi ludźmi do specjalnych poruczeń, żeby trwonili i zalesiali swoje kieszenie i kieszenie wszystkich związanych z daną kliką, w tym przypadku- kliką Platformy Obywatelskiej. Znalazł się nawet jeden uczeń w liceum w Gdyni, który domagał się jak najszybszej decyzji pana premiera w sprawie kandydowania na  prezydenta, bo on się tak niecierpliwi i jest całą uczniowską duszą „ za” ale pan premier nie potrafił mu odpowiedzieć, bo niby skąd ma wiedzieć,  skoro decyzja służb kręcących demokracją jeszcze  do końca nie zapadła, a jak zapadnie, i dowie się o tym pan premier  pierwszy, to na pewno nie omieszka o tym nam  wszystkim powiedzieć. Służby wahają się, czy poprzeć pana Tuska, czy pana Olechowskiego. W każdym razie- jakby na to nie patrzeć- wyboru nie będzie!  To znaczy można głosować, albo nie! Na razie! Póki nie ma przymusu demokratycznego glosowania, tak jak na przykład w  demokratycznej Grecji czy demokratycznym Luksemburgu. Nie jest łatwo poruszać się na tym diabelskim młynie demokracji służbowej..… Raz się jest na dole- a raz na górze! Pan premier z całą pewnością i świadomością demokraty  nie wie czy będzie startował! Bo nie od niego  ta decyzja zależy! To proste! Miałem wrażenie , że ten uczeń dostał, tak jak za rządów towarzysza  Gierka, gotowy tekst, którego tylko musiał się nauczyć na pamięć i go sprawnie wyartykułować. Co mu za to obiecali  wszyscy ludzie Donalda Tuska? Nie wiem! Może posadę radnego w armii pięćdziesięciu tysięcy demokratycznych urwisów zasiadających na próżnych posadach i po próżnicy  dialektycznie się spierających o nasze pieniądze.. Czy postawić kolejne muzeum i wrzucić jego koszty na garb podatników, czy może zbudować w gminie filharmonię, i też wrzucić koszty jej utrzymania na garb podatników..(???. W każdym razie dekoracja demokracji musi być uwiarygodniona. W tym czasie demokracja święciła triumfy także w Pałacu Namiestnikowskim, gdzie pan urzędujący prezydent Lech Kaczyński, szykujący się na druga kadencją, zaprosił dzieci, jako motyw przewodni każdej , dobrej kampanii demokratycznej.. Dzieci kojarzą się dobrze demokratycznym wyborcom, uspokajają i nastawiają wyborców demokratycznych- optymistycznie. Połowa Polaków nie daje się już nabierać na dzieci, jako fragment demokratycznej gry, ale druga połowa- nadal się daje.. I do niej kierowany jest motyw dziecięcy w kampanii wyborczej pana prezydenta, i pana premiera – oczywiście. Dzieci , które odważnie ratowały inne dzieci i swoje rodziny! Bardzo dobry pomysł marketingowy! Wielu się nabierze!  I odda głos! Bo pan prezydent jest po stronie bezpiecznej rodziny, polskiej rodziny, której sprawy są bliskie, jak najbliższe panu prezydentowi.... A że podpisał ponad 800 ustaw, podczas swojego urzędowania, które, w zdecydowanej większości wymierzone są w polską rodzinę i polskie państwo, na przykład Traktat Lizboński- to kogo to obchodzi? I kto akceptuje coroczny budżet państwa opierający się o podwyżkę podatków, uderzającą w polskie rodziny i zadłużający je? Dzięki takim podpisywanym ustawom, w tym- ustawie budżetowej, każdy z nas ma na garbie  podatkowym 20 000 złotych długu, tzw. publicznego, a naprawdę- jak najbardziej prywatnego , zrobionego nam kuku zadłużeniowego  przez rządzących demokratów przez ostatnich dwadzieścia  lat.. Łatwo jest się zasłonić niewinnymi dziećmi.. Żeby elektorat nie widział co za przepierzeniem.. Żeby widział dzieci! Ale na szczęście wczoraj  obchodziliśmy- dzięki międzynarodowej Lewicy rugującej z naszego kalendarza święta chrześcijańskie- Międzynarodowy Dzień Sekretarki i Asystentki(???). To trochę rozładowuje napięcie przedwyborcze  i obniża gorączkę przedwyborczą demokracji.. Klasyk twierdził, że należy w takim przypadku stłuc termometr.. Biurokraci muszą mieć asystentki i sekretarki, żeby robiły im dobrze i rozładowywały ich napięcia, więc zrobili im  dobrze, powołując dla nich  międzynarodowe „święto.”

Nie zamierzałem do jednego worka wrzucać wszystkich sekretarek, a tym bardziej asystentek. Ale wybaczcie państwo…Życie podsuwa  to i owo.. Na myśl! „Z upływem lat hrabia coraz słabiej uciskał swoje pokojówki i kucharki”…- napisało jakieś dziecko nauczane w państwowej szkole  o „ wyzwoleniu społecznym”..(!!!). Teraz, zamiast, pokojówek i asystentek, są sekretarki i kucharki.. Ojjj. Przepraszam! Zamiast kucharek i pokojówek,  są sekretarki i asystentki… Zwał, jak zwał.. A właściwością każdego człowieka jest świadomość własnego istnienia.. I tak pozostanie! WJR

Jak Komorowski in vitro steruje. Sejm rozpocznie prace tylko nad jednym projektem ustawy o in vitro, który złożyli lewicowi posłowie, bo taki jest scenariusz napisany przez PO. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski skierował cichaczem do prac w sejmowej Komisji Zdrowia projekt nowelizacji ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów. Projekt autorstwa posłów z klubu Lewicy dopuszcza m.in. tworzenie nadliczbowych zarodków oraz ich zamrażanie. Ale nawet twórcy ustawy nie liczą na jej uchwalenie, widząc w decyzji marszałka tylko taktyczny wybieg Platformy Obywatelskiej, która przed wyborami nie chce prawdziwej debaty o in vitro, aby nie odstraszyć od PO katolickich wyborców. I dlatego Komorowski nie skierował do komisji ani dwóch projektów swojej partii, ani ustawy przygotowanej przez PiS, bo tylko one mają szansę na aprobatę większości posłów. Platforma, krytykując w czambuł projekt lewicy i odrzucając go, będzie starała się jednocześnie pokazywać swoje propozycje jako umiarkowane i do przyjęcia przez większość Polaków. Decyzja o skierowaniu dokumentu do prac sejmowych została podjęta przez Konwent Seniorów w ubiegłym tygodniu. Projekt został opracowany przez Społeczny Zespół ds. Przygotowania Obywatelskiego Projektu Ustawy ws. Zapłodnienia in Vitro, a do laski marszałkowskiej został skierowany drogą inicjatywy poselskiej przez lewicowego posła Marka Balickiego, który w obecnej kadencji Sejmu występuje jako poseł niezrzeszony. Projekt nie mógł być zgłoszony jako inicjatywa obywatelska, gdyż konieczne byłoby wówczas zebranie 100 tys. podpisów. Balicki, minister zdrowia w rządzie Leszka Millera, nie jest zdziwiony decyzją marszałka Sejmu. - Projekt leżał w biurku marszałka od prawie pół roku. Ale decyzja o jego skierowaniu nie rokuje zbyt dobrze: moim zdaniem, projekt został przekazany pod obrady tylko dlatego, że jako najbardziej liberalny i tak nie zostanie uchwalony. Powiem więcej, prawdopodobnie zostanie odrzucony już w pierwszym czytaniu, bo tak robi dziś koalicja: odrzuca wszystkie projekty, które nie są ich autorstwa. I nieważne, czy są to projekty Lewicy czy PiS - komentuje Balicki. Jego zdaniem, PO celowo odkłada debatę nad projektami własnych posłów oraz polityków PiS, po to, by w roku wyborczym nie wywoływać szkodliwych dla własnej partii konfliktów. Ale przede wszystkim Platforma będzie mogła wykorzystać debatę nad lewicowym projektem do jego totalnej krytyki, jednocześnie przekonując Polaków, że tylko PO ma projekty ustawy o in vitro na tyle umiarkowane, że będą one zadowalać większość Polaków. I łatwiej będzie jako "skrajny" odrzucić także propozycję Prawa i Sprawiedliwości. Marek Balicki poinformował, że wśród posłów, którzy podpisali się pod projektem, są parlamentarzyści kilku klubów. Ustawę poparli posłowie SLD (m.in. szef partii i klubu Grzegorz Napieralski), SdPl (m.in. Marek Borowski), Koła Demokratycznego (Bogdan Lis, Marian Filar, Jan Widacki), jeden przedstawiciel PO (Kazimierz Kutz) oraz posłowie niezrzeszeni. Propozycja firmowana przez byłego ministra zdrowia jest najbardziej liberalna spośród tych, które wpłynęły do Sejmu. Dopuszcza m.in. tworzenie nadliczbowych zarodków oraz ich zamrażanie. Z metody zapłodnienia pozaustrojowego mogliby korzystać wszyscy, nie tylko małżeństwa, jak jest to obecnie. Warto też dodać, że w skład Społecznego Zespołu ds. Przygotowania Obywatelskiego Projektu Ustawy w sprawie Zapłodnienia In Vitro wchodzą znane propagatorki feminizmu, antykoncepcji i in vitro: Wanda Nowicka - przewodnicząca Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Eleonora Zielińska oraz Barbara Szczerba ze Stowarzyszenia na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian". Na biurku u marszałka Komorowskiego wciąż leżą trzy inne projekty odnoszące się do problemu in vitro. Dwa z nich to propozycje poselskie polityków PO: jeden autorstwa Jarosława Gowina, a drugi podpisany przez Małgorzatę Kidawę-Błońską. Trzeci został opracowany przez posła PiS Bolesława Piechę, przewodniczącego sejmowej Komisji Zdrowia. Projekt Gowina wprowadza prawną ochronę embrionów i proponuje, by istniała możliwość utworzenia jedynie dwóch zarodków, które muszą być implantowane kobiecie. Wyklucza pobieranie komórek rozrodczych od osób trzecich; zapłodnienie in vitro ma być dostępne wyłącznie dla małżeństw. Kidawa-Błońska proponuje z kolei, by dopuścić możliwość tworzenia zarodków nadliczbowych, mrozić je i selekcjonować przed implantacją do organizmu kobiety. Zgodnie z jej propozycją in vitro ma być dostępne także dla par żyjących w konkubinacie. Projekt Piechy całkowicie zakazuje stosowania in vitro, co jest zgodne z nauką Kocioła katolickiego. Przewiduje on jedynie możliwość adopcji zarodków, które zostały już wytworzone i zamrożone. Zdaniem Gowina, decyzja Komorowskiego zaprzecza jego wcześniejszym deklaracjom, zgodnie z którymi wywołanie debaty o in vitro to błąd przyczyniający się do narastania zbyt wielkich emocji wokół tej problematyki. - To, że marszałek trzyma jeszcze projekt Piechy, jest wysoce oburzające. Myślę, że tą decyzją marszałek Komorowski dał wyraźnie do zrozumienia, czyim poglądom bardziej sprzyja - ocenia Tomasz Latos, klubowy kolega Piechy. Sam przewodniczący Komisji Zdrowia obawia się, że projekt jego autorstwa nie trafi zbyt szybko pod obrady. Polityk PiS przypomina, że marszałek Komorowski wyjaśniał niedawno, iż są co do niego pewne zastrzeżenia Biura Analiz Sejmowych. Chodziło tu o pewne "niedostosowanie [go] do przepisów prawa Unii Europejskiej". Ale takie uwagi, deklaruje Piecha, będą wobec jego dokumentu wpływały zawsze, gdyż to, co zaproponował on w dokumencie, stoi w sprzeczności z ideologią serwowaną przez nastawionych liberalnie polityków Platformy. - Niech parlamentarzyści najpierw uświadomią sobie, że chodzi tutaj o godność ludzką, o fakt, iż życie ludzkie nie powinno tworzyć się na szkle, w warunkach laboratoryjnych i że człowiek nie może decydować, który z tych zarodków ma żyć, a który nie. Życie jest darem Stwórcy; niech parlamentarzyści, którzy przystępują do jakiejkolwiek debaty o in vitro, o tym pamiętają - komentuje dr Józef Fąk z Polskiego Stowarzyszenia Ginekologów Katolickich. Anna Ambroziak

Każdy przedmiot jest dla nas bezcenny Z dr. Igorem Bartosikiem, kierownikiem Działu Zbiorów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, jednym z organizatorów tegorocznych uroczystości rocznicowych, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler Minęło 65 lat od oswobodzenia KL Auschwitz. Przez te lata z pewnością powiększył się zbiór pamiątek po byłych więźniach obozu. Jak wiele posiada ich obecnie muzeum?- Bardzo trudno określić ich dokładną liczbę, ponieważ znajdują się u nas także przedmioty, które stanowią tzw. eksponaty masowe. Zaliczają się do nich m.in. buty. Ilość tego rodzaju eksponatów obliczamy w kilogramach, metrach sześciennych itd. Obuwie cywilne, które pozostało po ofiarach obozu, bardzo często było w złym stanie, odnaleziono np. samą zelówkę lub tylko spód buta. Dlatego policzenie ich wszystkich sztuka po sztuce w celu sporządzenia inwentaryzacji jest prawie niemożliwe. Poza tym posiadamy również takie eksponaty jak włosy ludzkie, które również wpisujemy do katalogu w kilogramach. Tak więc mogę podać jedynie orientacyjną, a więc przybliżoną liczbę eksponatów, które znajdują się w naszych zbiorach. Jest ich zatem około 100 tysięcy. Są podzielone na dwie zasadnicze kategorie: przedmioty historyczne (90 procent) oraz zbiory artystyczne (10 procent).
Chodzi o dzieła sztuki wykonane przez więźniów?- Rzeczywiście. Dodam, że zbiory te pod względem ich wartości historycznej dzielimy na prace, które powstały w trakcie istnienia obozu, oraz prace poobozowe (tych jest najwięcej). Te ostatnie traktujemy również jako pewien rodzaj dokumentu - relacji wizualnej, ponieważ tworzone były przez byłych więźniów, a ukazują sceny zatrzymane w pamięci tych, którzy ocaleli. Zawarte są w nich głębokie ludzkie emocje.
Co przedstawiają prace powstałe w obozie?- Były rozmaite przyczyny tworzenia sztuki obozowej. Niektóre prace powstawały na żądanie esesmanów. Wykonywali je więźniowie artyści. Były to na przykład obrazy ozdabiające później ściany domów, z których wypędzono polskich właścicieli, a w których mieszkali oficerowie SS z załogi obozowej. Większość jednak wykonywana była dla współwięźniów lub ludności cywilnej, która nielegalnie pomagała więźniom, dostarczając im m.in. lekarstwa, jedzenie, nielegalną korespondencję. Są to interesujące i bardzo wzruszające prace plastyczne. Więźniowie odwdzięczali się w ten sposób za okazane serce. Prace wykonywali oczywiście z wielkim narażeniem życia.
Czy w ostatnim czasie muzeum pozyskało nowe, ciekawe nabytki?- W ubiegłym roku odnaleziono w pobliżu drugiego krematorium w Brzezince fragmenty rusztu szamotowego, który znajdował się we wnętrzu pieca krematoryjnego. Każdy bowiem piec był w środku wyłożony specjalnym, ogniotrwałym materiałem, zwanym szamotem, który ma to do siebie, że wytrzymuje bardzo wysokie temperatury, a przy tym kumuluje ciepło. Chodziło o to, żeby piec, który zostanie raz rozpalony, płonął jak najdłużej, bo wtedy panowała w nim wysoka temperatura i piec pracował efektywniej. Te właśnie elementy z wnętrza pieca udało nam się odnaleźć. Były one rozmontowywane pod koniec 1944 roku. Prawdopodobnie esesmani zadecydowali, że pęknięte, nienadające się do niczego ruszty zostaną zakopane w niewielkim zagłębieniu w ziemi tuż obok krematorium. Udało się nam je odnaleźć trochę przez przypadek, trochę dzięki naszej intuicji. Były w zasadzie na powierzchni ziemi, tylko lekko przykryte trawą.
To Pan odnalazł również metalowe nosze krematoryjne, jedyne zachowane do dzisiaj, których używano w krematoriach Birkenau...- Tak, w 2005 roku. Są one dla nas bardzo cenne. Każde krematorium posiadało kilkoro takich noszy, które służyły do załadunku zwłok do pieca. Wszystkie zostały wywiezione gdzieś przez Niemców albo zniszczone. Te, które odnaleźliśmy, też są częściowo zniszczone. Krematorium, w którym się znajdowały, zostało bowiem wysadzone w powietrze razem z całym wyposażeniem. Natomiast faktycznie są to jedyne oryginalne nosze krematoryjne w muzeum.

Dlaczego wcześniej ich nie wykopano, skoro przez lata wystawał z ziemi ich fragment?- Wokół gruzów po krematorium zachowały się części instalacji wodociągowej, tzn. różnego rodzaju rurki, fragmenty klamer kominowych, a więc tego wszystkiego, co stanowiło wyposażenie budynku. Proszę mi wierzyć, że ja również przez bardzo długi czas myślałem, że to, co wystaje z ziemi, to fragment instalacji wodnej krematorium. Dopiero później zauważyłem, że z ziemi wystaje również mały wąs metalowy, co mnie bardzo zaciekawiło. Dzięki fotografiom archiwalnym i rysunkom więźniów zorientowałem się, że mogą to być nosze do załadunku zwłok. Podjęliśmy więc decyzję o ich wydobyciu.
Wielkim zaskoczeniem dla wielu ludzi była z pewnością zamurowana butelka z listem podpisanym przez siedmiu więźniów obozu...- Tak, ale to akurat jest sprawa archiwalna. Wszystkie bowiem dokumenty, które nie mają żadnych wartości dekoracyjnych czy artystycznych, są archiwaliami i znajdują się w oddzielnym dziale. Tylko te, które zawierają jakiekolwiek ozdobniki i mają charakter artystyczny, trafiają do nas. Dla nas ciekawym nabytkiem okazała się niedawno odnaleziona oryginalna tablica kolejowa Westerbork-Auschwitz, którą posiadał pociąg deportujący Żydów holenderskich do Auschwitz. Westerbork był obozem zbiorczym, z którego odjeżdżały transporty Żydów holenderskich do Auschwitz. Tablica służyła pewnemu kamuflażowi, żeby przewożeni ludzie nabrali pewności, że rzeczywiście jadą gdzieś do pracy. Podarował nam ją pewien przyjaciel naszego muzeum z Holandii. Oprócz tego zdobyliśmy inne interesujące przedmioty, które wiążą się z tragiczną historią Powstania Warszawskiego. Wśród nich znajduje się bluza obozowa i zabawki chłopczyka, który został wraz z rodzicami wywieziony do Auschwitz zaraz po wybuchu powstania. Chłopiec został w Auschwitz do samego wyzwolenia w 1945 roku. Zabawki zrobiła dla niego matka. Są one bardzo proste, co było zrozumiałe w warunkach obozowych. Wykonane zostały z kauczuku albo z gumy, trudno powiedzieć, co to za materiał. Przedstawiają choinkę, pieska, kotka... Zaraz po wyzwoleniu matka spisała pamiętnik, który również trafił do naszych zbiorów. Udało nam się także zdobyć akwarelę, która przedstawia róże. Została wykonana i przekazana w ramach podziękowania przez trzech więźniów żydowskich: Józefa Sapcaru, Alfreda Ehrlicha oraz Maksa Le˘zanskego, Elżbiecie Stawowej, która była pracownikiem cywilnym fabryki i udzielała nielegalnej pomocy więźniom obozu. Ponadto mamy portret pana Józefa Mańki, który był kelnerem w stołówce SS. Przez cały czas udzielał pomocy więźniom, którzy w stołówce wykonywali różne prace. W dowód wdzięczności wykonali dla niego portret.
W jaki sposób muzeum pozyskuje konkretne przedmioty?- Część pamiątek przekazują nam w formie darów dzieci byłych więźniów bądź już ich wnukowie czy prawnukowie. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni, bo zdajemy sobie sprawę, że dla tych rodzin są to bezcenne pamiątki. Niejednokrotnie jednak ważne dla nas przedmioty trafiają w ręce ludzi, którzy już nie mają z nimi tak emocjonalnego związku. Wtedy decydujemy się na zakup tych muzealiów. Najbardziej zależy nam oczywiście na przedmiotach od osób, które mogą udzielić nam informacji na temat ich historii. Staramy się docierać do przedwojennych zdjęć danej osoby, żeby poznać historię jej życia, a nie tylko przedmiot, z którym związane są jej bolesne losy. W tym roku mamy już dwa sygnały o pasiakach po byłych więźniach od rodzin, które gotowe są nam je przekazać. Chcielibyśmy nadać im wymiar upamiętniający. Jeżeli rodziny są w posiadaniu takich pamiątek, to nawet jeżeli nie są jeszcze zdecydowane, żeby nam je przekazać, bardzo prosilibyśmy o kontakt z muzeum. Możemy je wówczas choć sfotografować, wykonać kopię, jak w przypadku listów obozowych.
Gdyby ktoś chciał Państwu przekazać taki eksponat, w jaki sposób powinien to uczynić, z kim się skontaktować?- Najprościej jest napisać list na adres muzeum, ewentualnie poprzez pocztę elektroniczną czy telefonicznie. Mogę zapewnić, że pod którykolwiek numer telefonu w muzeum taka osoba by nie zadzwoniła i powiedziała, że ma pamiątki po byłym więźniu, na pewno ta informacja trafi bezpośrednio do mnie. Ja ze swojej strony na pewno będę ten kontakt starał się podtrzymać i doprowadzić do szczęśliwego finału, jakim będzie pozyskanie eksponatu. Wszystkie przedmioty, czy to jest bluza więźniarska, spodnie od pasiaka, pasek obozowy, buty drewniaki, listy obozowe, cygarniczki, numery obozowe, które więźniowie mieli przyszyte do ubrań, są dla nas bezcenne. Jesteśmy gotowi przyjechać po nie na drugi koniec Polski.
Czy eksponaty często muszą podlegać konserwacji?- To wszystko zależy od przedmiotu. Wiadomo, że gdy trafi do nas eksponat, który leżał kilkadziesiąt lat w ziemi, to wymaga on natychmiast zabiegów konserwatorskich, które często muszą być powtarzane wielokrotnie. Problem dla nas stanowi konserwacja przedmiotów codziennego użytku, np. szczoteczek do mycia zębów. Są one wykonane z materiału, którego trwałość wynosi mniej więcej 40-50 lat. Po tym czasie ulega on naturalnemu rozkładowi. My zaś musimy starać się, by te przedmioty przetrwały jak najdłużej. Dotyczy to również zbioru waliz obozowych, z którymi przybywali do obozu deportowani. Mamy ambitny plan modernizacji naszych pomieszczeń magazynowych, ze względu na środki finansowe i możliwości techniczne jest on rozłożony na dłuższy okres. Mogę jednak powiedzieć, że już w tym momencie staramy się wprowadzać najnowocześniejsze rozwiązania mające na celu należytą ochronę naszych zbiorów.
Jak wielką stratą byłoby to dla muzeum, gdyby nie odnalazł się skradziony napis znad bramy? Poza wymową symboliczną ma on przecież wartość historyczną...- To dla mnie trudne pytanie. Bardzo ciężko bowiem klasyfikować, które przedmioty bezpośrednio związane z funkcjonowaniem obozu mają większą wartość, a które mniejszą. Każdy przedmiot, który mamy w swoich zbiorach, skrywa indywidualną tragedię ludzką. W momencie, gdy dokonujemy oględzin konserwatorskich lub inwentaryzacji i trafia do naszych rąk bucik 4- czy 5-letniego dziecka, przy którym sznurowadło jest zapętlone na supeł, od razu pojawia się myśl, że prawdopodobnie matka, która ściągała ten bucik dziecku w rozbieralni krematorium, czyniła to w wielkim pośpiechu. Pośpiech, zmęczenie, być może nawet przerażenie, które chciała ukryć przed dzieckiem, sprawiły, że nie rozwiązała bucika tak, jak należy. Każdy więc z tych przedmiotów, czy to jest obuwie, czy symbol - jak brama "Arbeit macht frei", ma dla nas taką samą wartość i jego strata zawsze byłaby tak samo duża. Dziękuję Panu za rozmowę.

Pochodne pieniądza i ich złe skutki Pochodne pieniądza manipulowane przez „Kwantów” czyli spekulantów-matematyków uzbrojonych w super-komputery, potknęły się na szwindlu na trylion dolarów i spowodowały globalny kryzys zaufania według Scott’ Patterson’a autora książki „The Quanta” ISDN 978-0-307-45337-2. Autor ten pisze jak nowy typ bystrych matematyków opanował i ciężko uszkodził giełdę w Nowym Jorku w dniu 6go sierpnia, 2007 roku. W banku Morgan Stanley, Peter Mueller, inżynier finansowy, określany jako „Quant”  zawiadywał funduszem: „Process Driven Treading,” który zarobił w ciągu kilku lat sześć miliardów dolarów. Mueller stawiał na statystycznie wybrane przedsiębiorstwa, według prawdopodobieństwa wzrostu lub spadku ich wartości na giełdzie nowojorskiej. Quant jako nowy typ inwestora-spekulanta zaczął dominować transakcje giełdowe we wczesnych lata XXI wieku, dzięki stosowaniu modelów matematycznych, jakoby dających możność niezawodnej oceny ryzyka transakcji giełdowych. Niestety obiecujące matematyczne oceny ryzyka nie były doskonałe i w momencie krytycznym spowodowały one piętrzące się straty oraz tak zwany efekt domina, czyli konieczność tym wypadku nieprzewidzianą konieczność katastrofalnie szybkiej sprzedaży papierów wartościowych przez ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl