15. Lovelace Merline - Dzieci szczęścia 03 - Modelka, harlekinum, Harlequin Saga(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Merline Lovelace

MODELKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Allie Fortune, słynna z urody modelka, obawia się o swe życie. Od pewnego czasu odbiera anonimowe telefony z pogróżkami. Mężczyzna po drugiej stronie linii nie pozostawia złudzeń co do swych intencji. Ponieważ trudno jest ustalić zarówno źródło, jak i przyczynę zagrożenia, rodzina Allie wynajmuje jej ochronę.

Rafe Stone, były najemnik i znawca przestępczego półświatka, ma strzec Allie podczas kręcenia zdjęć do nowego filmu. już pierwszej nocy odkrywa, że pilnowanie tej kobiety jest istotnie bardzo niebezpieczne...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Najpierw zauważyła jego krawat.

Miała dwadzieścia pięć lat, z tego dziesięć przepracowała jako modelka, widziała więc najróżniejsze fasony kolory i wzory lansowane przez projektantów mody. Często chodziła po wybiegach, prezentując stroje z kolekcji które najbardziej przychylnie nastawieni krytycy określali mianem „eklektycznych”.

W stosunku do krawata, o którym mowa, trudno byłoby się zdobyć na przymiotnik „eklektyczny” - należałoby raczej powiedzieć: ohydny i wywołujący oczopląs . Czerwone i pomarańczowe łezki na fioletowym tle.

Czyżby ostatni krzyk mody, o którym dotąd nie słyszała?

Allie była zaintrygowana. Jakiż to mężczyzna wkłada takie ekstrawaganckie paskudztwo do tradycyjnej jasno - niebieskiej koszuli, spokojnych czarnych spodni i sportowego płaszcza w kolorze beżowym?

Wolno podniosła wzrok, aż natknęła się na niebieskie oczy, które przez kilka sekund mierzyły ją od stóp do głów.

Nie znała tego człowieka, nigdy dotąd go nie widziała Gdyby się kiedykolwiek wcześniej spotkali, z pewnością by go zapamiętała, albowiem wyróżniał się w tłumie. Nawet w tłumie tak barwnym i różnorodnym, składającym się ze speców od reklamy, dyrektorów artystycznych, fotografów, chemików, kierowników od spraw produkcji, słowem ludzi z Fortune Cosmetics, którzy przyczynili się do powstania nowej linii kosmetyków i dla których starsza siostra Allie, Caroline, zorganizowała wielkie przyjęcie.

Starannie przystrzyżone, kruczoczarne włosy, pociągła, opalona twarz, niezwykle urodziwa mimo blizn na brodzie ciągnących się w dół ku szyi... A może to one dodawały jej charakteru, a zatem i urody? No i oczy. Co jak co, ale takich oczu się nie zapomina. Duże, o srebrzystoniebieskiej barwie, obramowane czarnymi rzęsami. Dla tak pięknej oprawy oczu wiele jej przyjaciółek gotowych byłoby popełnić zbrodnię.

Przez kilka długich sekund mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku. Ku swojemu zdumieniu poczuła, jak po plecach przebiega ją dreszcz. Miała wrażenie, jakby niewidzialna ręka wbijała tysiące drobniutkich igiełek w jej ciało, w ramiona, łopatki, piersi, brzuch. Szum rozmów na temat nowej linii kosmetyków ucichł, a może tylko ona przestała zwracać uwagę na to, co się wokół dzieje.

Bycie obserwowaną zazwyczaj jej nie peszyło; jako modelka, która niemal połowę życia spędziła na wybiegach i pod obstrzałem fleszów, była przyzwyczajona do krytycznych spojrzeń wizażystów, stylistów oraz fotogra­fów potrafiących dostrzec każdy mankament urody. Ale tym razem nie zdołała powstrzymać dreszczyku podniecenia.

Oczywiście niczego po sobie nie pokazywała. Dzięki wieloletniej wprawie stała niewzruszona i z obojętną miną odwzajemniała spojrzenie obcego.

Nagle mężczyzna oderwał oczy od jej twarzy i upiętych wysoko włosów; najpierw powiódł wzrokiem w dół, po opinającej ciało szyfonowej sukni w kolorze cytryny aż do eleganckich sandałków, potem znów do góry. Kiedy ponownie zatrzymał wzrok na jej twarzy, Allison Fortune nie była w stanie ukryć zaskoczenia.

Mnóstwo najrozmaitszych reakcji widywała na swój widok. Zaciekawienie, zachwyt, podziw, zazdrość. Rzadko jednak chłód czy totalny brak zainteresowania. Brak zainteresowania ze strony patrzącego natychmiast wzbudził jej zainteresowanie. Mrużąc oczy, pociągnęła łyk szampana. - Przynieść ci nowy kieliszek? Niski, głęboki głos, może nie bełkotliwy, ale na pewno trochę niewyraźny.

- Krążysz z tym jednym od ponad godziny. Wszystkie bąbelki już dawno uleciały.

- Muszę uważać na kalorie - odparła lekko. - Jutro wyjeżdżam na sesję. Zapomniałeś?

Grymas na twarzy jej partnera pogłębił się.

- Nie, nie zapomniałem. Boże, Allie, zaledwie dziś rano przyleciałaś z Nowego Jorku! Kiedy pobędziesz chwilę w Minneapolis? A raczej kiedy, do diabła, będziesz mogła spędzić więcej czasu ze mną?

Jego głos, w którym wyczuwało się nutę pretensji, wzbił się ponad szum rozmów oraz dźwięki muzyki jazzowej granej przez tercet stojący na drugim końcu sali. Kilku obecnych na przyjęciu gości obejrzało się z zacie­kawieniem. Allie spostrzegła zatroskany wzrok swojej starszej siostry. Caroline Fortune Valkov była szefem od spraw marketingu, osobą odpowiedzialną za reklamę i sprzedaż wszystkich produktów wytwarzanych przez należącą do rodziny firmę kosmetyczną. Na jej barkach spoczywał ogromny ciężar. A od sześciu miesięcy, kiedy to w katastrofie lotniczej zginęła ich babka, nestorka rodu Kate Fortune, Caroline stale przybywało obowiązków.

Po śmierci Kate Jake Fortune, ojciec Allie i Caroline, przejął kontrolę nad spółkami i przedsiębiorstwami wchodzącymi w skład imperium Fortune'ów. Podczas gdy prawnicy przekopywali się przez stosy dokumentów, on sam musiał przeprowadzić reorganizację i chwilowo ograniczyć moce przerobowe w paru mniejszych zakładach, aby potężny koncern mógł dalej istnieć i w miarę sprawnie funkcjonować.

W rezultacie wartość akcji Fortune Cosmetics drastycznie spadła. A co gorsza, kilka włamań do siedziby firmy w Minneapolis oraz pożar w głównym laboratorium chemicznym spowodowały znaczne opóźnienia w produkcji nowej linii kosmetyków, które Allie miała pomóc wylansować.

Tak wiele od tego zależało! Na razie musieli pożegnać się z myślą o produkcji wspaniałego kremu o właściwościach odmładzających, który znajdował się w ostatniej fazie badań, kiedy rozbił się samolot prowadzony przez Kate.

Lecz nawet bez „Marzenia”, jak wstępnie nazwano ów magiczny specyfik, sukces nowej linii kosmetyków pozwoliłby wyciągnąć firmę oraz podległe jej spółki z dołka finansowego, w jaki zapadły po śmierci właści­cielki. Zarobki, a zatem i byt tysięcy ludzi na całym świecie zależały od Fortune Cosmetics. Za życia Kate ani razu nie było przerw w produkcji ani zwolnień pracowników. Jake podjął stanowczą decyzję, że za jego prezesury też nie będzie zwolnień; nie chciał być pierwszym z Fortune'ów, który każe swoim pracownikom ustawiać się w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych.

Z tego też powodu Allie, która dopiero stawiała pierwsze kroki w branży filmowej, wzięła na wstrzymanie swoją karierę aktorską: zamierzała pomóc rodzinie i czynnie uczestniczyć w promowaniu nowej linii kos­metyków. Również z tego powodu nikomu poza swoją siostrą bliźniaczką nie zdradziła żadnych szczegółów dotyczących dziwnych telefonów, jakie ostatnio zaczęła otrzymywać. I wreszcie, z tego samego powodu, nie chciała, aby Dean Hansen urządzał scenę na przyjęciu wydanym przez Caroline. Biedna Caroline ma dość własnych zmartwień.

Przez chwilę przyglądała się uważnie mężczyźnie, z którym spotykała się od paru miesięcy. Widząc wzburzenie malujące się na jego zarumienionej od alkoholu twarzy, zrozumiała, że jest to ostatnie przyjęcie, na jakie się razem wybrali. Widząc zaś kolejną szklankę whisky, którą trzymał w ręku, zrozumiała, że ich rozstanie nie odbędzie się w przyjaznej atmosferze. Zamiast chować głowę w piasek i przeciągać wszystko do czasu powrotu z Nowego Meksyku, uznała, że lepiej od razu odbyć z Deanem szczerą rozmowę. Odstawiła na bok kieliszek z szampanem.

- Może byśmy wyszli na taras? - zaproponowała, wskazując głową kilka par przeszklonych drzwi.

Liczyła na to, że świeży wiaterek znad jeziora zdoła choć trochę otrzeźwić Deana. Grymas szpecący jego przystojną twarz zniknął, gdy zamaszystym gestem postawił szklankę z whisky obok jej kieliszka z szam­panem. Odrobina bursztynowego płynu wylała się na stolik.

- Prowadź, ślicznotko. Przeciskając się przez gwarny, rozbawiony tłum, Allie zbliżała się do otwartych drzwi. Po chwili była już na zewnątrz. Wolnym krokiem przeszła na sam koniec szerokiego tarasu i, oparłszy dłonie o niską kamienną ba­lustradę, wzięła głęboki oddech, rozkoszując się rześkim wieczornym powietrzem. Ostatnie dwa tygodnie spędziła w Nowym Jorku, na zebraniach i rozmowach z przedstawicielami firm reklamowych; w porównaniu z Nowym Jorkiem powietrze w Minnesocie było chłodne, świeże i czyste.

Mimo docierającego ze środka śmiechu i dźwięków muzyki, słyszała za plecami nierównomierny odgłos kroków Deana; chwilę później jego wielkie łapsko zacisnęło się na jej ramieniu.

- Strasznie tu głośno - oznajmił. - Przejdźmy się nad jezioro.

Skinęła głową, po czym zdjęła sandały i zostawiwszy je na brzegu tarasu, zeszła boso po szerokich kamiennych schodach na pokryty rosą trawnik. Boże, ileż to razy podczas letnich wakacji ona i Rocky przyjeżdżały w odwiedziny do babci Kate! Ileż to razy biegały na bosaka po trawie w ogrodzie! Ileż to razy ganiały za świetlikami! I ileż wieczorów, chichocząc wesoło, przesiedziały na kolanach Kate, zwierzając się jej ze swoich dziewczęcych marzeń. Teraz Kate nie żyła, a ona, Allie, musiała - przy­najmniej na pewien czas - zapomnieć o dawnych marzeniach.

Bez słowa wędrowała z Deanem po lekko opadającym, porośniętym trawą zboczu, kierując się nad jezioro. Szmer rozmów stawał się coraz bardziej odległy. Wreszcie zaległa cisza, przerywana jedynie delikatnym chlupotem granatowej wody zalewającej trawiasty brzeg oraz wesołym cykaniem świerszczy.

Niestety, błogi spokój trwał krótko; po paru sekundach w nocną ciszę wdarł się gruby, ochrypły głos Deana.

- Chryste, Allie, jesteś taka piękna! - Zaciskając rękę na jej szyi, obrócił ją twarzą do siebie.

- Ty też jesteś niczego sobie - odparta z uśmiechem.

- Ale...

Przytknął palec do jej ust.

- Żadnych ale. Nie dzisiaj. Nie w wieczór poprzedzający twój wyjazd.

Gdy usiłował wziąć ją w ramiona, położyła dłonie na jego klatce piersiowej.

- Nie, Dean. Musimy porozmawiać.

- Później porozmawiamy.

Ku jej zdumieniu brutalnie przyciągnął ją do siebie. Skrzywiwszy się, zesztywniała w jego objęciach.

- Dean, puść mnie. Proszę.

- Psiakość, Allie. Dlaczego to robisz? Dlaczego zamieniasz się w sopel lodu?

- Za dużo wypiłeś - rzekła spokojnym głosem. - Puść mnie.

- Nic z tego! - warknął. Czuła na policzku jego gorący oddech, przesiąknięty zapachem alkoholu. - Od miesięcy wodzisz mnie za nos. Ilekroć próbuję się do ciebie zbliżyć, odwracasz się i uciekasz. O co ci chodzi, Allie? Tak bardzo lubisz się ze mną drażnić? Jak się nazywa ta gierka, którą uprawiasz?

- Gierka? Ja w nic nie gram, Dean. Ani z tobą, ani z nikim innym.

- Akurat! Stroisz się, pacykujesz, patrzysz zachęcającym wzrokiem, a kiedy tylko chcę cię dotknąć, cofasz się i ostro protestujesz. To nie jest gra?

Wciąż opierając ręce o jego pierś, starała się zachować spokój. Odziedziczyła po babce nie tylko płomienny kolor włosów, ale również ognisty temperament, zawsze jednak trzymała emocje na wodzy. Dawno temu nauczyła się przywdziewać tak chętnie oglądany przez wszystkich uśmiech, pod którym skrywała swoje prawdziwe uczucia.

- Już ci mówiłam, Dean. Lubię cię, lecz tylko jako przyjaciela. Cenię twoje towarzystwo, inteligencję, poczucie humoru. Ale nie zamierzam iść z tobą do łóżka.

- Dlaczego? - spytał ponuro. - No, dlaczego? Był niepocieszony jak nastolatek, któremu ojciec odmówił wypożyczenia na wieczór samochodu. Wbrew sobie Allie uśmiechnęła się.

- Bo nie mam ochoty - odparła.

Ledwo wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę ze stanu faktycznego i uśmiech na jej twarzy powoli zaczął gasnąć.

Bo prawda wyglądała tak, że od dawna nie miała ochoty na seks. Od bardzo, bardzo dawna. Ani z Deanem, ani z nikim innym. Straciła ochotę wtedy, gdy przekonała się, że mężczyzn - między innymi jej eks narzeczonego - bardziej pociąga sławna twarz Allison Fortune i jej pieniądze niż ona sama.

Oczywiście nie znaczyło to, że zamierzała wieść samotne życie.

Bynajmniej. Po prostu na razie nie spotkała odpowiedniego mężczyzny, takiego, który potrafiłby dojrzeć w niej nie tylko wspaniałą, zgrabną modelkę, ale również kryjącą się pod blichtrem sławy normalną, wrażliwą dziewczynę.

Dean Hansen stanowił idealny przykład nieodpowiedniego mężczyzny. Na samym początku ich znajomości powiedziała mu wprost, że nie interesuje jej żaden romans. Zamiast uwierzyć w jej słowa, Dean potraktował je jako wyzwanie. Za każdym razem, gdy Allie przylatywała z wizytą do swoich bliskich, dzwonił, zapraszał ją do kina albo na kolację, po czym, zasypując komplementami, robił, co mógł, żeby tylko poszła z nim do łóżka. Najwyraźniej zapas komplementów mu się wyczerpał.

Wbił palce w jej szyję. Ich twarze dzieliło dosłownie parę centymetrów.

- Nie masz ochoty, tak? - spytał, wykrzywiając usta. - Może coś wymyślę, żebyś nabrała... - Lepiej nic nie wymyślaj, Dean. Puść mnie.

- Za dużo się już napuszczałem. Teraz zabawimy się po mojemu.

- Po twojemu? - spytała chłodno. - Mylisz się. Nie spodziewał się tak silnego uderzenia łokciem w brzuch. Wypuszczając gwałtownie powietrze, zgiął się wpół. Allie bez trudu oswobodziła się i cofnęła kilka kroków. Wciąż trzymała nerwy na wodzy.

- Wynoś się, Dean - powiedziała lodowatym tonem. - Kieruj się prosto do bramy. Na przyjęcie nie wracaj. Nie będziesz tam mile widziany.

Obróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę domu. Kiedy mężczyzna ponownie zacisnął rękę na jej ramieniu, Allie straciła cierpliwość. Wyszarpnęła mu się i z całej siły odepchnęła go od siebie.

Był na to zupełnie nie przygotowany. Zachwiał się i przechylił do tyłu, wymachując ramionami. Spadzisty teren, kilka wypitych szklanek whisky... Allie z przerażeniem uświadomiła sobie, że Dean zaraz wyląduje w jeziorze. A w obecnym stanie upojenia alkoholowego ten głupiec przypuszczalnie się utopi.

- Cholera! - Skoczyła do przodu, usiłując przytrzymać go za poły marynarki. - Ostrożnie, Dean! Uważaj!

Rozpaczliwie młócąc rękami powietrze, uchwycił się cienkiego ramiączka jej sukni. Allie poczuła, jak ramiączko wpija się jej w plecy, a potem pęka. Z kawałkiem cytrynowego szyfonu w dłoni i komicznym wyra­zem zdziwienia na twarzy Dean wpadł do ciemnego jeziora, wzbijając potężną fontannę wody.

Allie stała na trawie, przemoczona do suchej nitki, obserwując nieskoordynowane ruchy pijanego mężczyzny, który raz po raz usiłował wydostać się na brzeg i raz po raz wpadał z powrotem do wody. Gdy wreszcie pomogła mu wyjść na suchy ląd, złość dawno jej minęła.

Ogarnęło ją rozbawienie, tak jak podczas długich, męczących sesji fotograficznych, kiedy wszystko idzie nie tak, poczynając od deszczowej pogody, a kończąc na psującym się sprzęcie. Przygryzając wargi, by się nie roześmiać, przytrzymywała mokrą sukienkę i patrzyła, jak Dean próbuje zetrzeć z twarzy błoto.

Bynajmniej nie podzielał jej radości. Nie widział nic śmiesznego w sytuacji, w jakiej się znalazł. Przeklinając głośno, strząsnął z rąk resztki błota i ruszył w stronę Allie. Włosy opadały mu strąkami na czoło, oczy płonęły furią.

- Ty mała wredna...

- Zjeżdżaj, gnojku, zanim znów wylądujesz w jeziorze. Tym razem na dobre.

Oboje podskoczyli na dźwięk niskiego głosu, który rozległ się nagle w ciemnościach. Allie zmrużyła oczy, usiłując przeniknąć mrok, po chwili ujrzała niewyraźną sylwetkę mężczyzny opartą o wysoką, rozłożystą wierzbę. Dean również go dojrzał.

- Kim, do diabła... - zaczął, odgarniając z czoła włosy.

- Masz dziesięć sekund, żeby się stąd wynieść.

- Słuchaj, koleś...

- Tak? To jedno krótkie słowo będące grzecznym pytaniem, a jednocześnie zawierające w sobie ukrytą groźbę, sprawiło, że Allie zamrugała nerwowo powiekami, a Dean oblał się szkarłatnym rumieńcem. Nadal wściekły, ale już trochę mniej pewny siebie, starał się jakoś załagodzić konflikt.

- To jest prywatna rozmowa... Intruz oderwał plecy od drzewa i przeszedł kilka kroków w stronę pary nad jeziorem. Allie wciągnęła gwałtownie powietrze. W blasku księżyca zobaczyła krzykliwy melanż kolorów - czerwieni, pomarańczy, fioletu.

Która, zdaniem obecnej tu pani, została już zakończona - stwierdził spokojnym tonem obcy. - Zostało ci pięć sekund.

- Allie, co to za jeden? - spytał Dean. Ponieważ nie znała odpowiedzi, postanowiła zignorować pytanie.

- Idź już, Dean. Proszę cię.

Przez kilka sekund poruszał szczękami, jakby coś żuł.

Potem widząc, jak obcy powolnym, choć zdecydowanym krokiem zmierza w jego kierunku, cofnął się pośpiesznie ze dwa metry.

- W porządku - warknął. - Już idę. Zresztą czas najwyższy, żebym znalazł sobie prawdziwą kobietę, która cieszyłaby się z mojego towarzystwa, a nie wymalowaną plastikową lalę, która nie pozwala się nawet dotknąć.

Ani Allie, ani stojący obok mężczyzna w krzykliwym krawacie nie zareagowali. W milczeniu patrzyli, jak Dean Hansen się oddala. Przez chwilę jeszcze słyszeli, jak woda chlupocze mu w butach, a potem nastała cisza jak makiem zasiał. Tym razem Allie nie słyszała szmeru wody zalewającej trawiasty brzeg czy wesołego cykania świerszczy. Tym razem całą jej uwagę pochłaniał nieznajomy mężczyzna o oczach, które w blasku księżyca miały jasno srebrzystą barwę.

Przyglądał się Allie z tą samą co wcześniej obojętnością. Tak jak parę minut temu w salonie, zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, lecz teraz nieco więcej czasu poświęcił na jej talię, biodra i piersi.

Trochę poniewczasie uzmysłowiła sobie, że cienki mokry szyfon przylega do niej niczym druga skóra. Poza tym spory kawałek materiału, wyrwany przez Deana, pływał teraz w jeziorze. Miała jedynie nadzieję, że koronkowy stanik i figi więcej zakrywają, niż odkrywają.

Na myśl o tym, że tajemniczy nieznajomy wodzi spojrzeniem po jej piersiach, zacisnęła palce na rozdartej sukience. Po raz drugi tego wieczoru poczuła... coś dziwnego. Nie umiała tego określić. Nie była to fascynacja. Ani ciekawość czy podniecenie. Raczej mieszanina tych trzech stanów. Coś jakby świadomość własnej kobiecości. Uczucie to przeniknęło ją na wskroś, wytrąciło z równowagi.

Dużym wysiłkiem woli pohamowała instynktowny odruch, żeby zasłonić rękami piersi. Jako modelka była przyzwyczajona do obcych spojrzeń. Ostatni raz czuła się skrępowana własną nagością, kiedy pozowała koledze ze studiów, który koniecznie chciał dołączyć jej zdjęcia do swojego portfolio. Od tych zdjęć zaczęła się ich kariera.

- Dominica jako fotografa, Allie jako modelki. Wtedy raz na zawsze wyzbyła się pruderii i fałszywej skromności, a przynajmniej tak jej się wydawało.

W oczach mężczyzny, kiedy ponownie zatrzymały się na jej twarzy, zobaczyła znajomy błysk pożądania. I doznała gorzkiego zawodu.

Chłodne lekceważenie, jakie okazywał wcześniej, intrygowało ją nie mniej niż krawat, który włożył na dzisiejsze przyjęcie. Przez kilka chwil wyobrażała sobie, że jest inny od reszty mężczyzn, z jakimi się stykała. Że nie zwraca uwagi na powierzchowność i pozory. Łudziła się, ba, niemal gotowa była przysiąc, że kiedy spogląda na nią tym swoim zimnym, beznamiętnym wzrokiem, próbuje przeniknąć ją na wylot i dojrzeć to, co się kryje pod zewnętrzną fasadą.

Ale zainteresowanie, które nagle dostrzegła w jego oczach, wyraźnie świadczyło o tym, że stracił tę swoją chłodną obojętność. Oj, Allie, chyba masz nie po kolei w głowie, powiedziała sama do siebie; zamiast narzekać, powinnaś być dumna, że ktoś podziwia twój wygląd, nad którym od lat tak ciężko pracujesz.

- Chyba się nie znamy... - rzekła z wysoko uniesioną głową. - Nie, nie znamy się.

Po chwili, widząc, że mężczyzna nie zamierza nic więcej dodać, wyciągnęła rękę.

- Jestem...

- Wiem, kim pani jest, panno Fortune. Ręka opadła wolno wzdłuż ciała. Właściwie nie zdziwiło Allie, że obcy człowiek zna jej nazwisko. W latach dziewięćdziesiątych prasa, opisując prywatne życie sławnych modelek, zrobiła z nich supergwiazdy. Fotoreporterzy śledzili każdy ich krok. Dlatego też, gdziekolwiek się Allie pojawiała, wszyscy natychmiast ją rozpoznawali.

Jednakże od pewnego czasu bycie znanym miało również negatywne strony. Nie tylko stało się uciążliwe, lecz wiązało się z realnym zagrożeniem.

Przypomniała sobie telefon, który zbudził ją wczorajszej nocy. Przygryzła wargi. Wpatrując się bez słowa w twarz obcego, nagle poczuła, jak ogarnia ją niepewność.

Oświetlona mlecznym blaskiem księżyca twarz pozbawiona była jakichkolwiek miękkich, zaokrąglonych płaszczyzn; była jakby wyciosana z kamienia. Wydatna, mocno zarysowana szczęka, krzywy nos, który kilka razy w przeszłości zderzył się z czymś twardym, zapadłe policzki. I blizny po lewej stronie brody ciągnące się aż po szyję...

Z trudem przełykając ślinę, Allie przerwała ciszę.

- Może pan wie, kim ja jestem, ale ja pana nie znam. Proszę mi łaskawie wyjaśnić, kim pan jest i co pan tu robi?

- Oczywiście, panno Fortune. Nazywam się Rafe Stone. I jestem pani osobistym ochroniarzem.

Z wrażenia zaniemówiła.

- Moim kim? - spytała po chwili.

- Pani przyszłym ochroniarzem - sprostował. - Poproszono mnie, abym zadbał o pani bezpieczeństwo.

- Kto... kto pana prosił?

- Pani ojciec.

Przez moment nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Oszołomiona i zdezorientowana, wpatrywała się w tego człowieka o kanciastych rysach, kiedy nagle zalała ją fala wściekłości. Silna fala niepohamowanej wściekłości.

Szybko wzięła się w garść; nie zamierzała ujawniać przed obcym swoich uczuć.

Jake Fortune starał się kontrolować każdy jej krok, każdy ruch. Taki miał charakter; identycznie zachowywał się w stosunku do żony, do pozostałych dzieci, do tysięcy swoich pracowników, ale... Ni stąd, ni zowąd przyszło jej do głowy, że może ojciec nie tyle troszczy się o nią, o córkę, ile o „twarz”, z którą klienci identyfikują produkty Fortune Cosmetics i od której w znacznej mierze zależy przyszłość firmy.

- Kiedy tata pana zatrudnił?

- Jeszcze nie podpisaliśmy kontraktu, ale umówiliśmy się, że jeżeli przyjmę zlecenie, to zacznę pracę od dziś.

- Od dziś? - Popatrzyła na niego z drwiącą miną. - To dlaczego nie interweniował pan wcześniej, Stone? Chyba widział pan, jak się szamoczę z Hansenem?

- Po pierwsze, jeszcze nie ustaliłem z pani ojcem warunków pracy. A po drugie - dodał, kierując spojrzenie na jej mokrą, rozdartą sukienkę - przez chwilę, podobnie jak pani muskularny jasnowłosy Wiking, nie byłem pewien, czy naprawdę chce się pani od niego uwolnić, czy to tylko gra.

Zesztywniała z oburzenia.

- Jak na kogoś, kto zarabia na życie pilnowaniem ludzi, nie jest pan zbyt spos...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl