15. Pan Samochodzik i Nieśmiertelny (Człowiek z UFO) - Zbigniew Nienacki, Ksiazki, książki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK I…
NIE
Ś
MIERTELNY
-
CZŁOWIEK Z UFO
kur-rk@o2.pl
SPIS TRE
Ś
CI
PROLOG...................................................................................................................... 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY ............................................................................................ 8
ROZDZIAŁ DRUGI..................................................................................................16
ROZDZIAŁ TRZECI ................................................................................................26
ROZDZIAŁ CZWARTY...........................................................................................33
ROZDZIAŁ PIĄTY...................................................................................................41
ROZDZIAŁ SZÓSTY ...............................................................................................52
ROZDZIAŁ SIÓDMY...............................................................................................59
ROZDZIAŁ ÓSMY ...................................................................................................64
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY ........................................................................................71
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY..........................................................................................82
ROZDZIAŁ JEDENASTY........................................................................................93
ROZDZIAŁ DWUNASTY......................................................................................104
ROZDZIAŁ TRZYNASTY.....................................................................................113
ROZDZIAŁ CZTERNASTY ..................................................................................119
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY.......................................................................................128
ROZDZIAŁ SZESNASTY......................................................................................136
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY ................................................................................142
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY...................................................................................149
ZAKOŃCZENIE .....................................................................................................157
3
Zdarzyło się to miesiąc przed moim słuŜbowym wyjazdem do stolicy Kolumbii,
Bogoty. Pracowałem wtedy bardzo intensywnie, przygotowując materiały do referatu,
jaki w Bogocie na międzynarodowym kongresie, poświęconym sprawie ochrony
muzeów przed coraz liczniejszymi włamaniami, miał wygłosić mój bezpośredni
zwierzchnik, Marczak, dyrektor Centralnego Zarządu Muzeów w Ministerstwie Kultury i
Sztuki. Tezy naszego referatu były następujące: na całym świecie mnoŜą się kradzieŜe
dzieł sztuki i w związku z tym muzea bogatych krajów coraz bardziej udoskonalają
systemy zabezpieczające zbiory przed złodziejami. Są to systemy niezwykle kosztowne,
wyposaŜone w skomplikowane aparatury elektroniczne. Biedniejszych państw nie stać
na ich zastosowanie. A zresztą, jak wynikało z faktów, które skrzętnie odnotowywałem,
doskonaleniu systemów zabezpieczających towarzyszyło zawsze doskonalenie sposobów
włamań i kradzieŜy. Świat był więc widownią swoistej eskalacji: coraz droŜsze
urządzenia zabezpieczające i coraz sprytniejsze sposoby ich unieszkodliwiania. Jak
długo miała trwać ta eskalacja?
Stwierdziliśmy w naszym referacie, Ŝe indywidualni złodzieje dzieł sztuki naleŜą juŜ
do przeszłości, zamiast nich powstały ogromne, międzynarodowe gangi przestępcze.
Tym właśnie gangom powinno się przeciwstawiać nie coraz lepsze środki
zabezpieczające, ale międzynarodową organizację dla zwalczania gangów, złoŜoną z
rozmaitych specjalistów do walki z kradzieŜami dzieł sztuki. Tylko powstanie takiej
organizacji mogło - naszym zdaniem - połoŜyć tamę narastającej fali włamań i kradzieŜy
do muzeów. Albowiem dane statystyczne na ten temat były po prostu przeraŜające. W
ciągu minionych czterech lat na całym świecie skradziono czterdzieści dwa tysiące dzieł
sztuki o łącznej wartości trzydziestu milionów dolarów. Codziennie łupem złodziei
padało średnio od czterystu pięćdziesięciu do pięciuset takich dzieł...
Pewnego dnia, gdy mozoliłem się nad doborem najwłaściwszych słów dla
zobrazowania tych zagadnień, do mojego pokoju w Ministerstwie wniesiono nagle
drugie biurko. W ślad za nim zjawiła się dziwna osoba. Z początku nie wiedziałem, czy
to kobieta, czy męŜczyzna, bo miała krótko przycięte włosy, zmierzwione i
przypominające ptasie gniazdo. Nosiła ta osoba spodnie i coś w rodzaju luźnej,
wełnianej tuniki zrobionej na drutach, podobnej do worka na pszenicę. Na jej szyi wisiał
przedziwny naszyjnik - na grubym łańcuszku kołysały się drewniane klocki zupełnie
takie same, jakimi kiedyś bawiłem się w przedszkolu. Ile ta osoba mogła mieć lat? -
dwadzieścia osiem? czterdzieści? sześćdziesiąt? Tak na dobrą sprawę widziałem tylko
jasną cerę policzków, mocno zaciśnięte usta oraz wyraźnie zarysowany podbródek bez
zarostu.
- Czego pan lub pani sobie Ŝyczy? - zwróciłem się do niej uprzejmie.
- To pan o mnie nic nie wie? - zdumiała się owa osoba głosem kobiecym i miłym dla
ucha. - Jestem Florentyna, pańska sekretarka.
PrzeraŜenie odebrało mi głos. Przypomniałem sobie kłopoty, jakie przeŜyłem z
poprzednią sekretarką, panną Moniką. Wówczas to Marczak zgodził się, Ŝebym sam
sobie wynalazł odpowiedniego współpracownika, niekoniecznie zresztą kobietę. A oto
teraz przysłano bez mojej wiedzy jakąś pannę Florentynę, dziwną osobę z klockami na
szyi.
Bez słowa wyszedłem z pokoju i udałem się do swego zwierzchnika.
PROLOG
4
Marczak unikał mego spojrzenia. Coś tam chrząkał, pomrukiwał, przesuwał papiery na
biurku, a potem zerknąwszy w okno oświadczył urzędowym tonem:
- Dwa lata w pańskim dziale był blokowany wolny etat. Od dwóch lat obiecywał pan,
Ŝe wynajdzie sobie sekretarkę i nic z tego nie wyszło. Nie stać nas na taką rozrzutność,
panie Tomaszu. Proszę się więc nie dziwić, Ŝe w tych dniach minister raczył się
osobiście zainteresować tą sprawą i musieliśmy przyjąć pannę Florentynę.
- Kim ona jest? - zapytałem grzecznie.
Marczak bezradnie rozłoŜył ręce.
- Nie wiem, panie Tomaszu. Minister wezwał mnie do siebie i powiedział jak do
przyjaciela: „Prowadzisz oŜywioną korespondencję z muzeami na całym świecie,
wyjeŜdŜasz wkrótce do Bogoty, aby wygłosić referat. Panna Florentyna zna doskonale
dziesięć języków. Taka osoba będzie ci bardzo potrzebna, choćby z tego względu, Ŝe
referat naleŜy przełoŜyć na kilka języków”. Odrzekłem ministrowi, Ŝe mogą to zrobić
wynajęci tłumacze. Ale on znowu rzekł do mnie jak do przyjaciela: „Ta pani pracowała
najpierw w Ministerstwie Przemysłu CięŜkiego, ale z jakichś tajemniczych względów
wkrótce jej wymówiono. Potem zatrudniono ją w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Niestety, jest osobą pozbawioną jakichkolwiek umiejętności dyplomatycznych i narobiła
im mnóstwo kłopotów. Zadzwonili do mnie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych (a
wiesz, Ŝe musimy się z nimi liczyć) i poprosili, abym znalazł dla niej u nas jakąś pracę”.
- Nie uznaję protekcji - oświadczyłem.
- Ja takŜe, panie Tomaszu - przytaknął gorliwie Marczak. - Ale w tym wypadku
musimy ustąpić. Nasz minister mnie o to poprosił, a jego poprosił inny minister. To
jednak pana wina, Ŝe do tej pory nie znalazł pan sobie sekretarki.
- I co ja mam z nią zrobić? - westchnąłem.
- Nie wiem, panie Tomaszu - zakłopotał się szczerze Marczak. - MoŜe weźmiemy ją
ze sobą do Bogoty, przyda się nam jako tłumacz w rozmowach z muzealnikami innych
krajów. Nasz referat teŜ przełoŜy na dziesięć języków.
Z cięŜkim sercem wróciłem do swojego pokoju, gdzie zastałem pannę Florentynę,
siedzącą za wniesionym niedawno biurkiem i przeglądającą jakieś zagraniczne
czasopismo.
Połowa referatu na kongres w Bogocie była juŜ gotowa. Wręczyłem go jej i poleciłem,
aby przetłumaczyła na dziesięć języków.
- Przepraszam panią, ale jakie języki pani zna? - zapytałem.
- Angielski, niemiecki, francuski, włoski, hiszpański, portugalski, rosyjski,
holenderski, grecki, duński. Mogę takŜe dość swobodnie rozmawiać po japońsku, w
języku suahili oraz papiamento.
- Papiamento? - pomyślałem, Ŝe Ŝartuje sobie ze mnie.
Lecz ona odparła z powagą:
- Papiamento jest językiem uŜywanym przez ludność zamieszkującą Antyle
Holenderskie. To mieszanina holenderskiego, hiszpańskiego, portugalskiego,
francuskiego oraz języków afrykańskich. Znam równieŜ trochę...
- Nie, nie, dosyć - oświadczyłem błagalnie.
Od tej chwili przez prawie dwa tygodnie nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem w
Ŝadnym języku, nawet po polsku. Z początku próbowałem do niej zagadnąć, pytałem o
to i owo, ale zbywała mnie półsłówkami albo po prostu monosylabami. Zresztą tak
naprawdę nie mieliśmy wspólnego tematu do rozmowy. Ona znała dziesięć języków, ja
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl