138. Caroline Anderson - Premia od losu, harlekinum, Harlequin Medical Romance

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

 

 

Caroline Anderson

 

Premia od losu

 

 

 

 

 

 

Tłumaczyła Barbara OrłowskaROZDZIAŁ PIERWSZY

-              Jest wspaniały!

Jo spojrzała na niemowlę płci żeńskiej, które trzymała na ręku, i uśmiechnęła się lekko zdziwiona.

-   Hm. Przecież to dziewczynka.

-   Nie mówię o tym dziecku, niemądra - odparła Sue, opierając się jedną ręką o brzeg łóżeczka - tylko o dokto­rze Latimerze.

-   Ach, o nim. Był tu dzisiaj, prawda? Wziął dyżur dzień po sylwestrze. Co za poświęcenie! - Jo położyła noworodka na materacu i nakryła kołderką. - To pierwsze dziecko w tym roku. Ledwie zdążyłam na poród. Pospieszyliśmy się trochę z przyjściem na świat, no nie, malutka?

Dziecko nie zwracało na nią najmniejszej uwagi, podob­nie zresztą jak Sue.

-   Musisz go zobaczyć! Wysoki, ciemne włosy, cudowne szaroniebieskie oczy...

-   Banalne.

Sue westchnęła ze zniecierpliwieniem.

-   Ależ skąd, Jo, jest idealny. Dokładnie taki, jakiego po­trzebujesz.

-   Zaraz, zaraz... - Jo wyprostowała się i spojrzała przy­jaciółce prosto w oczy. - Wiesz, czego ja potrzebuję? Spo­koju, stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa...

-   Rozrywki, zabawy, towarzystwa... Emerytury...

-   Chcesz odejść na emeryturę! - zawołała Sue. - Dlacze­go? Przecież masz dopiero dwadzieścia dziewięć lat!

-   Trzydzieści. Czuję, że się starzeję.

Sue prychnęła głośno i pochyliła się nad łóżeczkiem.

-              Cześć, maleńka. Witamy w świecie emerytur i przed­wczesnych zmarszczek. W takim układzie za tydzień skoń­czysz roczek. Sama się przekonasz.

Jo, skrywając rozbawienie, trzepnęła Sue plikiem papie­rów. Po chwili obie wyszły na korytarz.

-   Jesteś niemożliwa. Doktor Latimer nie interesuje mnie ani trochę. Zresztą pewnie ma żonę.

-   Ależ skąd! Jest samotny... nawet nie rozwiedziony.

-   W takim razie dlaczego przyjął pracę w takiej małej i cichej mieścinie? Pewnie ma jakieś dziwne zwyczaje albo cuchnący oddech.

Sue szła za Jo w stronę pokoju pielęgniarek.

-   Nic podobnego.

-   Zdążyłaś to sprawdzić?

-   Tak. Przełożona przedstawiła nas sobie. Gdybym nie była mężatką... - Przerwała na chwilę. - Jo, on jest wspa­niały. Naprawdę. - Nagle spoważniała. - Wiem, co mówię. Sama się przekonasz, jak go zobaczysz. To jest właśnie to, o co chodzi.

-              Być może, ale to nie dla mnie, Sue. Nie wierzę w bajki i szczęście, które trwa wiecznie.

Sue oparła się o ścianę i patrzyła, jak Jo układa dokumen­ty na stoliku.

-   No to chociaż poromansuj z nim trochę.

-   Tutaj, w Yoxburgh? - roześmiała się Jo. - Masz jeszcze jakieś inne pomysły?

-   Mówię poważnie. Już czas, żebyś się trochę rozerwała. Dziwię się, że jeszcze nie zwariowałaś, prowadząc taki tryb życia. Zupełnie jak mniszka. A co z Laurą? Dorośnie w prze­konaniu, że faceci są do niczego, a kobiety powinny żyć samotnie?

-   Daj spokój, Sue. Ja i Laura mamy się dobrze. Nie po­trzebujemy nikogo. Wiem, że próbujesz mi pomóc, ale jestem zupełnie zadowolona z tego, co mam.

-   Rób, jak chcesz. - Sue wzruszyła ramionami.

-   No właśnie. Naprawdę niczego mi nie brakuje.

Nie kłamała. Rzeczywiście nie było tak źle. Na swój spo­sób czuła się szczęśliwa, raz bardziej, raz mniej. Tylko cza­sami w nocy łóżko wydawało się jej zimne i zbyt duże jak na nią samą, lecz miała przecież mnóstwo przyjaciół i wcale się nie nudziła.

Nie przyznawała się też przed sobą, że jej życie upływa w monotonii i nie spodziewa się po nim niczego szczególne­go. Dni mijają jeden po drugim, podobne do siebie, a ona sama przejawia nieco entuzjazmu tylko wobec córki oraz matek i noworodków, którymi się zajmuje.

-   Przestań mnie swatać, Sue - rzekła stanowczo. – Nie masz nic lepszego do roboty?

-   Och, mnóstwo... Muszę zajrzeć do noworodków. Po­wiesz mi później, co o nim myślisz! Na razie.

Joe patrzyła za odchodzącą Sue z desperacją. Sama miała pod opieką kilkoro nowo narodzonych dzieci. Pomyślała jed­nak, że skoro doktor Latimer jest w szpitalu, może się jej do czegoś przyda. Ruszyła korytarzem i gdy skręciła w drugi, omal nie wpadła przy recepcji na grupę osób.

Stali tam: siostra przełożona, recepcjonistka, jedna z pie­lęgniarek i... on. W każdym razie tak jej się wydawało. Może i jest wspaniały, pomyślała sobie, to kwestia gustu. Wysoki, ciemnowłosy, przystojny -jakby trochę nie z tego świata. Jo jednak doszła do wniosku, że doktor Latimer nie różni się zbytnio od innych mężczyzn.

Wtedy spojrzał na nią i długo nie odrywał wzroku. Miał ciemnoszare oczy.

-              Och, Jo, zjawiłaś się w samą porę - usłyszała głos sio­stry przełożonej, która z uśmiechem wyciągnęła rękę w jej stronę. - To Jo Halliday, nasza starsza położna. Często będzie miał pan z nią do czynienia, ponieważ prowadzi poradnię przedporodową przy pańskim gabinecie, a także zajęcia dla kobiet w ciąży. Jo, przedstawiam ci doktora Latimera. Po­dejdź, proszę.

Jo chętnie by to zrobiła, gdyby mogła sobie przypomnieć, jak się chodzi.

-   Dzień dobry - odparła, stwierdzając z ulgą, że przynaj­mniej jej głos brzmi normalnie. - Miło mi pana poznać. Prawdę mówiąc, mam do pana sprawę... jeśli można.

-   My już skończyliśmy - oznajmiła siostra przełożona. - Oddaję doktora w twoje ręce.

-   Jestem do pani dyspozycji - powiedział do Jo, lekko skłaniając głowę. - Co miałbym zrobić?

Przez chwilę zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, o co jej chodziło.

-   Mógłby pan obejrzeć noworodka? - spytała wreszcie.

-   Oczywiście. Gdzie?

Poprowadziła go korytarzem w stronę oddziału ogólnego.

-   To tutaj. Córka pani Angeli Grigson. Urodziła się dziś rano o ósmej trzydzieści.

-   Pierwsze dziecko w tym roku?

-   Tak. To niewielki oddział i nie zawsze się zdarza, żeby jakieś dziecko urodziło się akurat tuż po sylwestrze. W ze­szłym roku pierwszy poród mieliśmy dopiero dziewiątego stycznia.

-   Czy pani Grigson miała tu rodzić?

-   Nie. Miała jechać do szpitala, bo to jej pierwsze dziec­ko, nie starczyło jej jednak czasu i trafiła do nas. Ja sama ledwo zdążyłam na poród. Zbadałam wszystko oprócz rytmu serca, ale pewnie zechce pan dokładniej obejrzeć dziecko.

Jo odsunęła się na bok. Czuła się dziwnie pobudzona. Doktor Latimer obrzucił ją krótkim spojrzeniem, po czym pochylił się nad śpiącym noworodkiem.

-   Przepraszam, moja mała. Będę musiał cię obudzić. - Obejrzał się za siebie. - Gdzie jest jej matka?

-   Poszła do łazienki. Czuje się całkiem nieźle.

-   Ile ta dziewczynka dostała punktów w skali Apgara?

-   Dziesięć. Była bardzo ożywiona zaraz po urodzeniu, miała mocny głos i zaróżowioną skórę.

-   Świetnie. Żadnych innych problemów, oprócz tego, że wszystko się działo zbyt szybko?

-   Matka miała potem dreszcze, ale to częste w takich okolicznościach.

Przyglądała się uważnie, jak doktor Latimer delikatnie odwija z pieluszek maleńkie ciałko. Obejrzał je dokładnie - oczy, uszy, usta, ciemiączko, kończyny - a następnie poło­żył sobie noworodka na dłoni, odwracając go plecami do góry, i przejechał lekko palcem po kręgosłupie. Potem zbadał narządy płciowe i położył noworodka do łóżeczka, aby sprawdzić odruch Moro. Wydał pomruk zadowolenia, gdy mała podniosła rączki i rozpłakała się, chwytając jego palce. Gdy uniósł ją tak, że lekko dotykała nóżkami materaca, za­częła przebierać nimi, jakby próbowała chodzić.

-              Dzielna dziewczynka. No a teraz muszę zrobić coś, co pewnie ci się nie spodoba.

Zgiął jej maleńkie nóżki, przyciągając je w stronę bo­ków, a potem poruszał nimi w różne strony, aby zbadać sprawność stawów biodrowych. Dziewczynka, jak można było się spodziewać, zaczęła kwilić, wziął ją więc na ręce i przytulił.

-   No już dobrze, maleńka. - Kołysał ją w ramionach. Dziecko jakby w odwecie zmoczyło mu nagle fartuch.

-   A oto odpowiedź na kolejne pytanie - rzekł lekko skrzywiony. - Układ moczowy funkcjonuje prawidłowo.

Jo roześmiała się, wzięła od niego niemowlę i położy­ła z powrotem do łóżeczka, aby lekarz mógł je osłuchać.

-   Teraz już wiem, jak się sprawdza pracę pęcherza - po­wiedział, wycierając się papierowym ręcznikiem.

-   Dobrze, że to nie chłopiec. Oni zwykle siusiają po oczach.

Uśmiechnął się do niej, po czym osłuchał noworodka. Po chwili schował stetoskop do kieszeni i zaczął zawijać małą z powrotem.

-              Poradzi pan sobie? - spytała Jo.
Spojrzał na nią z ukosa.

-              Kobiety zawsze myślą, że tylko one potrafią zajmować się dziećmi - odparł i ponownie skupił swą uwagę na nie­mowlęciu.

Musiała przyznać, że doktor Latimer naprawdę zna się na rzeczy. Może ma własne dziecko i żyje z jakąś kobietą, nie będąc żonatym, wdowcem ani rozwodnikiem? Mało prawdo­podobne, by ktoś taki jak on był samotny. A może rzeczywi­ście ma jakieś ukryte wady?

Wyprostował się i niespodziewanie spojrzał na nią z przej­mującym smutkiem. Miała ochotę go dotknąć i spytać, co się stało, lecz nim zdążyła się wygłupić, usłyszała głos za plecami:

-              Dzień dobry. Czy wszystko w porządku?
Odwróciła się i uśmiechnęła do młodej kobiety w szlafro­ku, która przysiadła ostrożnie na brzegu łóżka.

-   To tylko rutynowe badanie. Jak się pani teraz czuje?

-   Dobrze. Jestem tylko trochę obolała. - Spojrzała na mężczyznę. - To pan jest tym nowym lekarzem?

-   Tak. Nazywam się Ed Latimer. Miło mi panią poznać. Gratuluję wspaniałej dziewczynki. - Podał jej rękę.

Angela Grigson uśmiechnęła się zalotnie, a Jo odwróciła wzrok. Matka niemowlęcia była od pięciu lat szczęśliwą mężatką, a wystarczyło jedno spojrzenie na przystojnego le­karza, by dostała fioła na jego punkcie w parę zaledwie go­dzin po urodzeniu pierwszego dziecka.

Jo przewidywała w nadchodzących dniach u pacjentek na oddziale serię drobnych dolegliwości, które będą wymagały konsultacji z lekarzem. Z tym lekarzem. W szpitalu będzie wrzało od plotek.

-  Mówiłam, że oniemiejesz z wrażenia.

-   To tylko zwykły facet.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl