156. Barlow Linda - Zona dla mysliwego, ebooki, harlequin desire, 101-200

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LINDA BARLOW
Żona dla myśliwego
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wrześniowa noc upajała wszechogarniającym cza­
rem. Okrągła tarcza księżyca srebrzyście przeświecała
przez skłębione chmury, a gorące, wilgotne powietrze
było przesycone intensywną i słodką wonią polnych
kwiatów i igliwia. Mrok rozświetlały rozbłyskujące
iskierki tańczących świetlików, w ciemności wibrowała
miarowa, pulsująca muzyka świerszczy. Mocny za­
pach ziemi, roztrącanej kopytami cwałującego wierz­
chowca, mieszał się z bogactwem aromatów zwias­
tujących rychły koniec lata.
Z wiatrem niosły się jakieś dalekie, ledwie słyszalne
dźwięki. Ktoś śpiewał w oddali. Niewyraźne tony
dochodziły gdzieś z głębi lasu rozciągającego się
w pobliżu jaru, będącego granicą między ziemią Skye'a
Rawlinsa a ziemią dziadka Holly.
Wiedział, że tu ją znajdzie. Właściwie nic w tym
dziwnego, pomyślał. Od stuleci takie miejsca miały
w sobie coś mistycznego i magicznego, stwarzały
najlepszą scenerię dla czarów i tajemnych rytuałów
odprawianych przez wiedźmy i uzdrowicieli. To dos­
konale pasowało do wnuczki Toma MacLeisha, która
paręmiesięcy temu przyjechała tu, do Whittier w Mon-
tanie, by pielęgnować chorego dziadka. Holly Mac-
Leish przybyła z Sedony, miasteczka w Arizonie,
uchodzącego za Mekkę nawiedzonych wyznawców
filozofii New Age. Bez reszty poświęciła się ziołom i ich
uzdrawiającym właściwościom. Nie minął nawet mie-
6
ŻONA DLA MYŚLIWEGO
siąc od jej osiedlenia się tutaj, a już w miasteczku
pojawiły się ogłoszenia o organizowanych przez nią
kursach i spotkaniach na temat medycyny naturalnej,
powrotu do źródeł i tym podobnym bzdurom.
Większość mieszkańców Whittier przeszła nad tym
do porządku. Tu, na Zachodzie, sprawy toczyły się
własnym życiem i ludzie nie byli zbyt dociekliwi, choć
z drugiej strony przybyszom nie tak łatwo było
pozyskać ich zaufanie. Skye świetnie wiedział, że minie
sporo czasu, nim przekonają się do zielarskich praktyk
Holly. W każdym razie jej dziadkowi zioła nie na wiele
się zdały. Gdyby było inaczej, nie miałby teraz przed
sobą tej przykrej misji.
- Spokojnie, koniku - łagodnie przemówił do
Diablo, kierując go w stronę gęstniejących zarośli.
Ściągnięty za cugle koń przeszedł w kłus. Obaj, i on,
i zwierzę, doskonale znali ten teren. Polował tu od
czasów, kiedy przestał być dzieckiem, ale w ciemności
łatwo było poślizgnąć się czy zawadzić o jakąś gałąź.
Między drzewami majaczył słaby blask ognia. Od­
głos śpiewanych pieśni dochodził coraz wyraźniej.
Jakiś czysty, jasny głos intonował melodię, reszta
dołączała do niego. W tym śpiewie nie było nic
złowieszczego, ale Skye poczuł ciarki na plecach. Miał
nieodparte wrażenie, że to wszystko, ta noc przy pełni
księżyca i skupione przy ogniu kobiety, jest czymś
dziwnie obcym i pierwotnym.
- Miejmy nadzieję, że nic nam nie zrobią - powie­
dział Skye do Diablo. - Nie mam zielonego pojęcia,
o co w tym chodzi, ale mógłbym się założyć, że te
kobiety wcale nie marzą o męskim towarzystwie.
Posuwali się coraz wolniej. Skye starał się wyłowić
słowa śpiewanej przez kobiety pieśni. Coś o drzewach,
kwiatach, korzeniach. Pięknie natury i jej darach.
Zupełnie nieszkodliwe, pomyślał. Plotki krążące po
ŻONA DLA MYŚLIWEGO
7
mieście głosiły, że Holly MacLeish i jej zwolenniczki
przywołują pogańskie bóstwa, które tysiące lat temu
zamieszkiwały lasy.
- One czczą diabła, szeryfie - upierał się stary
Galleger. - Musi pan coś z tym zrobić, Skye.
Nie potrzeba nam tu żadnych czarownic i sata­
nistów.
- Spokojnie, Roy - łagodził Skye. - Jesteśmy
w Whittier, nie w Salem.
Zatrzymał konia. Przez dzielące go zarośla wyraź­
nie widział stojące przy obłożonym kamieniami ognis­
ku kobiety. Otaczały je kręgiem. Wszystkie były
w dżinsach i bawełnianych podkoszulkach, tylko jedna
z nich miała na sobie prostą białą bluzkę i wielobarw­
ną, sięgającą kostek spódnicę.
Holly MacLeish. Kobieta, która go intrygowała.
Która zupełnie go zauroczyła. Kobieta, która po­
zwalała mu podziwiać się tylko z oddali.
Rozpuszczone kruczoczarne włosy spadały jej na
plecy. Miała piękną twarz o delikatnych rysach, leciut­
ko zadarty nos i coś w układzie policzków, co świad­
czyło o skłonności do uporu. Szczupła, zgrabna figura,
wysportowana, jednak bardzo kobieca. Pobłyskujący
złotem pas podkreślał jej wąską talię. Na ręku miała
podobną do pasa bransoletę.
Była boso, tak jak inne kobiety stojące wokół ognia.
Najwidoczniej wcale nie obawiały się występujących
tutaj bardzo często parzących pnączy. Pewnie przemó­
wiły do tych roślin i ubłagały, by zostawiły je w spoko­
ju, pomyślał z ironią Skye.
Pieśń dobiegła końca.
- Bądźcie błogosławione - rozległ się spokojny,
miękki głos prowadzącej ceremonię. - Teraz chciała­
bym, żeby każda z was po kolei opowiedziała o uzdra­
wiających właściwościach swojej wybranej rośliny.
8
ZONA DLA MYŚLIWEGO
Mówcie tak, jakbyście to wy były tą rośliną. Dzięki
temu wzmocni się więź z waszą roślinną siostrą,
utożsamicie się z nią. Moira, ty już wcześniej brałaś
udział w takim spotkaniu. Może zaczniemy od ciebie?
Postawna rudowłosa kobieta stojąca po prawej
stronie Holly przymknęła oczy.
- Nazywam się bylica pospolita - zaczęła śpiewnie
- ale bardziej podoba mi się moja łacińska nazwa
Artemisia, jaką otrzymałam na cześć bogini księżyca,
Artemidy. Jestem cudownym zielem, znanym i stoso­
wanym od tysięcy lat. Rosnę na polach i w nasłonecz­
nionych miejscach. Mam pierzaste liście, srebrzysto-
szare pod spodem, i kwiaty w kształcie maleńkich
zielonych koszyczków. Dzięki moim przeciwzapalnym
właściwościom niosę ulgę cierpiącym w czasie mie­
siączki kobietom. Włożona nocą pod poduszkę przy­
noszę dobre i prorocze sny.
Co za bzdury, pomyślał Skye.
- Ja jestem zielem dziurawca - rozpoczęła przemo­
wę kolejna kobieta. Pozostałe, wziąwszy się za ręce,
przysłuchiwały się jej uważnie, kołysząc się w rytm
słów. - Moje żółte, przypominające gwiazdy kwiaty
latem rozjaśniają łąki. Jeśli mnie zerwiesz, twoje dłonie
się zaczerwienią, ale moje kwiaty koją oparzenia...
Skye przestał słuchać. Zapatrzył się na prowadzącą
ceremonię Holly. Delikatnie chwycił konia za cugle,
podjechał nieco bliżej. Teraz lepiej mógł widzieć jej
twarz, pełne usta, ogromne, rozświetlone oczy. Starał
się zapamiętać każdy szczegół, utrwalić w pamięci jej
obraz, nim wyrwie ją z tego dziwnego zasłuchania;
zachować ją tak, jak wyglądała właśnie w tej chwili
- cicha, rozmarzona, cudowna. Nocna boginka.
A więc jednak, bez względu na to, czy tego chce, czy
nie, będzie musiała mieć z nim do czynienia. Szkoda
tylko, że z takiego powodu.
/
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl