144. Bowring Mary - Posada dla samotnych, harlekinum, Harlequin Medical Romance

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Mary Bowring

 

Posada dla samotnych

Rozdział 1

 

Rose Deakin popatrzyła na swego narzeczonego z konsternacją.

– Ależ to fantastyczna posada! – zawołała. – Zostałabym kierowniczką kliniki małych zwierząt. W dodatku pan Langley szuka weterynarza z doświadczeniem. Lekarka, którą już tam zatrudnia, potrzebuje pomocy specjalisty.

Pete Harlow potrząsnął niecierpliwie głową.

– To wszystko nie ma znaczenia. Nie możesz podjąć tej pracy.

– Oszalałeś! – W oczach Rose błysnęła złość. – Już ją przyjęłam. Dokładnie za miesiąc wprowadzam się do służbowego domku i od razu zaczynam pracować. I naprawdę nie rozumiem twoich protestów. O co ci właściwie chodzi?

Zawahał się, rozejrzał po zatłoczonym pubie, uniósł kieliszek i opróżnił go do dna.

– Nie możemy tutaj rozmawiać. Chodź ze mną do domu. Nie, lepiej nie. Pogadamy w samochodzie.

– Na miłość boską! – Rose nie ruszyła się z miejsca. – Powiedz mi wszystko tutaj. Takie sekrety są absurdalne.

Wstał i popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi.

– Posłuchaj. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne. Pozwól, że wyjaśnię ci wszystko w aucie.

– No dobrze. – Niechętnie podniosła się z miejsca. – Ale i tak nie zmienię zdania. Myślałam, że będziesz zachwycony! Pracowalibyśmy przecież w tej samej lecznicy, tyle że ty zajmowałbyś się dużymi zwierzętami, a ja małymi. Ogłoszenie, które znalazłam w „Veterinary Record", odpowiadało dokładnie moim potrzebom.

– Zanim złożyłaś podanie, powinnaś mnie była poprosić o radę – powiedział, otwierając przed nią drzwi.

– Chciałam ci zrobić niespodziankę – wyjaśniła, zajmując miejsce dla pasażera. – A teraz to ja jestem zaskoczona. Zaskoczona i wściekła.

Jechali przez Sussex w stronę wybrzeża. Rose zupełnie nie wiedziała, co ma sądzić o całej tej sytuacji. Reakcja narzeczonego całkowicie zbiła ją z tropu, a przy tym mocno zirytowała. Kłótnia wyraźnie wisiała w powietrzu.

Zaręczyli się niedawno, niecałe sześć miesięcy wcześniej. Może zbyt pochopnie podjęła tę decyzję?

Pogrążona w żałobie po śmierci brata bliźniaka w wypadku samochodowym Rose znalazła ukojenie dzięki dyskretnej pomocy Petera, który okazał jej wiele serdeczności. Ich początkowo niezobowiązująca przyjaźń rozkwitała i w końcu zaręczyny stały się w zasadzie nieuniknione, a ponieważ pracowali w dużym zespole weterynarzy i nie mieli szansy na udział w spółce, postanowili poszukać bardziej intratnej posady gdzie indziej.

Pete myślał wyłącznie o karierze, Rose wystarczyło zadowolenie z pracy. Ze zwierzętami postępowała umiejętnie i bardzo delikatnie, świetnie przeprowadzała drobne zabiegi chirurgiczne, a jej diagnozy zwykle okazywały się trafne.

– Wiem, że bardzo się zdziwiłaś, kiedy przyjąłem propozycję doktora Langleya, ale sama szybko doszłaś do wniosku, że nie można było przepuścić takiej okazji. Za pół roku, jeśli nadal mi to będzie odpowiadało, zostanę wspólnikiem doktora. Zgodziliśmy się również co do tego, że powinnaś się postarać o pracę jak najbliżej. A w Sussex nie brakuje przychodni, więc kompletnie nie rozumiem, dlaczego zatrudniłaś się akurat u Langleya. – Pokręcił głową. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że przez ciebie straciłem szansę na wejście do spółki?

– Przecież to śmieszne. Dlaczego tak mówisz?

– Wkrótce zrozumiesz – warknął i umilkł. Wjeżdżali właśnie na długą drogę wijącą się w dół, w stronę wybrzeża.

Gdy znajdowali się już blisko morza, Pete zatrzymał auto i oboje wysiedli. Przed nimi roztaczał się naprawdę przepiękny widok – wzburzone fale uderzały o porośnięte glonami skały, a w błękitnej oddali majaczył tankowiec. Z tak dużej odległości wydawał się zdecydowanie bardziej romantyczny, niż był w istocie.

I tak właśnie wygląda moje narzeczeństwo, pomyślała Rose. Z daleka romantyczne, a tak naprawdę okropnie pospolite i nudne. Patrząc na mewy krążące tuż nad jej głową, czekała, by Pete wreszcie się odezwał. On jednak uparcie milczał.

W końcu położył się na trawie.

– Jest całkiem sucho – mruknął, klepiąc sprężynującą darń.

Skinęła głową i przysiadła obok, objęła kolana rękami i wciągnęła głęboko powietrze przesycone zapachem soli. Zadowolenie z pięknego otoczenia minęło jednak natychmiast, gdy tylko Pete zaczął mówić.

– Kiedy pan Langley zgodził się mnie zatrudnić, postawił pewien warunek, który powinien był wzbudzić moją czujność, ale niestety, wtedy nie zwróciłem na to uwagi. Działo się to wszystko zresztą jeszcze przed naszymi zaręczynami i wcale nie bytem pewien, czy zgodzisz się wyjść za mnie za mąż. Dlatego, kiedy Langley spytał mnie, czy jestem żonaty, zaręczony albo w ogóle z kimkolwiek związany, powiedziałem, że nie. Wtedy on wyjaśnił, że w zasadzie nie ma nic przeciwko małżeństwom swoich wspólników, o ile ich żona lub narzeczona nie pracuje w tym samym zawodzie.

Urwał, a Rose wydała pełen oburzenia jęk.

– Tak, ja też byłem tym bardzo zaskoczony, więc zapytałem o powody takiego stosunku do sprawy. Ale Langley wzruszył tylko ramionami. Widocznie ma jakieś złe doświadczenia, bo uważa, że długie, nieregularne godziny pracy wywierają zły wpływ na małżeństwa i inne podobne związki, co z kolei odbija się negatywnie na pracy. A w przypadku, gdy małżonkowie lub narzeczeni pracują w tej samej spółce, może to wręcz oznaczać klęskę. – Urwał na chwilę. – Tak więc, jak widzisz, minione pół roku próby wiązało się ściśle z poglądami tego fanatyka.

Rose zamyśliła się.

– Nie nazwałbym go fanatykiem. Szczerze mówiąc, wydał mi się nawet miły. Poprosił, żebym zwracała się do niego po imieniu.

Pete wzruszył ramionami.

– Ja myślę o nim zawsze jako o „panu Langley". „David" nie przeszedłby mi nawet przez gardło. Czuję przed nim respekt; zresztą, on trzyma wszystkich na dystans. I, szczerze mówiąc, wcale za nim nie przepadam.

– To niezbyt pomyślna wróżba na przyszłość. – Rose zrobiła zmartwioną minę, ale Pete się roześmiał.

– Nie okazuję mu przecież niechęci. Wręcz odwrotnie: schlebiam mu, jak tylko mogę. Bardzo mi zależy na tej posadzie. I nie patrz na mnie z taką dezaprobatą.

Już otwierała usta, by zaprotestować, lecz nie dopuścił jej do słowa.

– Pytał cię, czy jesteś zaręczona albo zamężna?

– Nie, w ogóle nie poruszaliśmy tej kwestii. Kiedy pokazał mi domek, przepraszał, że jest w nim tak mało miejsca. Dodał jednak natychmiast, że samotnej osobie powinno wystarczyć takie lokum.

– Nie widział pierścionka? – Pete zerknął nerwowo na lewą rękę Rose. – Boże! Nie masz go na palcu! Gdzie się podział?

Teraz ona wzruszyła ramionami.

– Jeśli pamiętasz, był na mnie trochę za duży. Kazałam go zmniejszyć, ale będzie gotowy dopiero w przyszłym tygodniu.

Petowi rozjaśniły się oczy.

– Cale szczęście! W takim razie pan Langley wcale się nie musi dowiedzieć o naszych zaręczynach!

Rose popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

– Oczywiście, że się dowie, bo niezależnie od tego, co powiesz, ja i tak przyjmę tę pracę. A potem, jeśli sprawdzę się w przychodni, może David zmieni zdanie na temat zatrudniania małżeństw.

– Ale... ale. , – jąkał Peter. – Nie wolno ci tego zrobić! Nie rozumiesz? Nawet gdyby uznał cię za geniusza, mnie nie przyjąłby na wspólnika. Przecież ci tłumaczyłem, że on ma po prostu obsesję na tym punkcie. – Spojrzał na nią błagalnie. – Powiedz mu, że zmieniłaś zdanie i dostałaś inną pracę. Powiedz zresztą cokolwiek, tylko zaczekaj, dopóki nie podpiszę kontraktu.

Wstał i zaczął się wolno przechadzać tam i z powrotem, pogrążony w myślach.

– Słuchaj – powiedział wreszcie. – Jeśli wciąż upierasz się przy swoim, będziemy musieli udawać, że w ogóle się nie znamy. Nie wkładaj pierścionka, nic nikomu nie mów. Pracuje tam przecież jeszcze tylko jedna lekarka i dwie pielęgniarki. Zachowamy nasze zaręczyny w tajemnicy. Musimy naprawdę bardzo ostrożnie postępować.

Rose spojrzała na niego chłodno.

– Nie potrafię oszukiwać ani kłamać, a ty chcesz, żebym to robiła. – Urwała na chwilę. – Widzę tylko jedno wyjście.

Popatrzył na nią niespokojnie.

– To znaczy jakie?

Zaczerpnęła głęboko powietrza i zawahała się.

– Zerwać zaręczyny.

Oniemiał ze zdziwienia.

– Oczywiście żartujesz – powiedział niepewnie. – Chyba nie mówisz poważnie.

– Właśnie że tak, i nie ma to związku z panem Langleyem. Chciałabym jeszcze raz wszystko spokojnie przemyśleć. Decyzję podjęliśmy trochę na łapu-capu.

Zaczerwienił się ze złości.

– Wszystko przez ciebie. Nie chciałaś ze mną zamieszkać bez ślubu i stąd ten pośpiech.

Urwał na chwilę. Rose również milczała.

– Coś ci powiem – dodał wreszcie. – Jeśli się zgodzę na zerwanie zaręczyn i będziemy pracować w tej samej przychodni, możemy i tak od czasu do czasu spędzić razem noc. Nikt nie musi o tym wiedzieć. A kiedy zostanę wspólnikiem, moglibyśmy się oficjalnie zaręczyć. Langley nic już na to nie poradzi. – Roześmiał się triumfalnie. – Oto rozwiązanie wszystkich naszych problemów!

Rose popatrzyła na niego z rozpaczą. A ona myślała, że to będzie idealny mąż! Pete tymczasem okazał się chytry, nieuczciwy, pozbawiony skrupułów i zdecydowany postawić na swoim za wszelką cenę.

– Nie rób takiej miny, Rose – powiedział. – To znakomity pomysł; w ten sposób możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Świetnie będzie tak się zabawić cudzym kosztem. Po cichu: kochankowie, dla świata: koledzy po fachu.

– Dla mnie to obrzydliwe! – Popatrzyła mu prosto w oczy. – Nie, Pete, wszystko między nami jest naprawdę skończone i jeśli David Langley zacznie mi zadawać dziwne pytania, powiem mu prawdę. Wyjaśnię, że kiedyś byłam twoją narzeczoną, ale zerwałam zaręczyny.

Wstała i zerknęła na zegarek.

– Muszę iść. Nie chcę późno wracać. – Wahała się przez moment. – Odeślę ci pierścionek.

Natychmiast podniósł głos.

– Rose, nie możesz mi tego zrobić! Wszystkie nasze plany na przyszłość legną w gruzach tylko dlatego, że ty...

– Dlatego, że ja przyjęłam tę posadę? Wiesz równie dobrze jak ja, że oboje chcemy uciec z przychodni Johna Marstona, która jest zbyt duża i zbyt bezosobowa. A na południowym wybrzeżu bardzo mi się podoba. To zupełnie inny świat. – Dumała przez chwilę. – David Langley zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Trudno mi uwierzyć, że cierpi na jakieś psychopatyczne obsesje.

– Z Langleyem da się żyć. Poza tym pracuję u niego od dwóch miesięcy i wiem, że dotrzyma słowa. Tak więc... – objął ją – kiedy tylko podpiszę umowę u notariusza, znowu ci się oświadczę i do diabła z opinią doktorka na temat małżeństw weterynarzy. – Odwrócił ją twarzą do siebie. – Daj buziaka i obiecaj, że jeszcze przemyślisz tę decyzję.

Pozwoliła się wprawdzie pocałować, ale w głębi serca czuła, że wszystko jest skończone.

– Nie mogę ci tego obiecać. Właśnie zrozumiałam, że żywię do ciebie jedynie przyjacielskie uczucia. Na pewno będziesz się cieszył odzyskaną wolnością tak samo jak ja.

Wypuścił ją z objęć.

– Może i masz rację. Nigdy przedtem nie sądziłem, że możesz się okazać tak twarda i zawzięta. – Spojrzał na nią uważnie. – Nie zamierzam ci jednak życzyć powodzenia. Właściwie to sądzę, że pewnie nie będziesz zachwycona nową pracą. – Zaśmiał się krótko. – Co więcej, już jako wspólnik postaram się o to, żebyś pożałowała swoich brudnych sztuczek.

Stłumiła okrzyk oburzenia i wzruszyła ramionami, ale potem, w drodze powrotnej, czuła dziwny chłód w okolicy serca. Duży ruch uniemożliwił jej głębszą analizę uczuć. Wreszcie dotarła do domu, zamknęła samochód, weszła do mieszkania i opadła na krzesło z westchnieniem ulgi.

Apetyt zupełnie jej nie dopisywał, toteż wypiła tylko kawę i zjadła kanapkę, a potem długo siedziała przy stole, myśląc o nieoczekiwanym rozwoju wypadków. Tego ranka wyobrażała sobie przecież, jak bardzo Pete się ucieszy z jej nowej posady, a spotkało ją takie rozczarowanie!

Z drugiej strony była wreszcie wolna od związku, który – jak już od dawna przeczuwała – zakończyłby się niechybną klęską. Teraz zastanawiała się wyłącznie nad tym, czy mimo wszystko nie zrezygnować z przychodni Langleya. Nie chciała jednak ulegać szantażom i utracić wymarzonej pracy. Była atrakcyjna, dobrze płatna, a ponadto stwarzała możliwości awansu.

Sam Langley okazał się człowiekiem szczerym i bezpośrednim, bez reszty oddanym zwierzętom. Znów stanął jej przed oczami obraz przyszłego szefa i jakoś nie miała ochoty wyrzucić go z pamięci. David Langley był wysoki i postawny. Jego twarz, mimo pewnej ostrości rysów, wyróżniała się dużą wrażliwością. Ciemnoblond włosy wpadały mu do oczu, które często lśniły radością, choć gdzieś na ich dnie czaił się smutek.

Głos miał głęboki, spokojny i właściwie trudno było uwierzyć, że ten zrównoważony mężczyzna głosi tak radykalne, niemal fanatyczne poglądy. Tak czy owak, teraz Rose nie była już zaręczona i nie musiała niczego ukrywać przed Davidem.

Zadowolona dokończyła kanapkę i zerknęła na zegarek. Następnego dnia miała wręczyć wymówienie obecnemu szefowi.

Przez kolejny miesiąc pracowała ze zwykłym oddaniem, a potem, po kilku dniach spędzonych z rodzicami, wyjechała do Westmouth. Początkowo towarzyszyły jej zdecydowanie mieszane uczucia. Zostawiała za sobą pracę w dużej klinice i dość sympatycznych kolegów. Posada ta jednak okazywała się czasem niezadowalająca – mimo najlepszych chęci Rose nie mogła obserwować wyników zastosowanej kuracji, gdyż jej pacjentów przejmowali inni lekarze. Często nie brakowało jej również powodów do irytacji – pod jej nieobecność zmieniano diagnozę i sposób leczenia.

Na dodatek był jeszcze Pete. Wszyscy wokół uznawali ich od dawna za parę, a ich zaręczyny za pewnik. Jadąc teraz do nowej pracy, Rose pokręciła ze zniecierpliwieniem głową. Jak mogła popełnić taki błąd! Zobaczyła Pete'a w prawdziwym świetle dopiero wówczas, gdy tak bardzo się rozłościł. Ale teraz wszystko się zmieniło i Rose stała u progu nowego życia. A humor znacznie się jej poprawił.

Gdy wreszcie dobrnęła na miejsce, stwierdziła z przyjemnością, że David Langley czeka, by wskazać jej drogę do domku.

– Masz za sobą długą podróż. Jadłaś coś? – spytał, wręczając jej klucze.

Pokręciła głową.

– Zatrzymałam się na kawę, ale w ciągu dnia nigdy dużo nie jem. Kiedy rozpakuję rzeczy, zrobię sobie kanapkę. – Weszła do kuchni, obejrzała jej wyposażenie, otworzyła lodówkę. – Tyle tu jedzenia... To bardzo miłe z twojej strony, Davidzie, że o tym pomyślałeś.

– Mam lepszy pomysł. Chodź ze mną na lunch do pubu. To będzie świetna okazja, żeby cię wprowadzić we wszystkie nasze problemy.

Nie spodziewała się tak miłego powitania. Gdy usiadła naprzeciwko Davida w małym, spokojnym pubie, powiedziała mu to wprost.

– Będziesz bardzo ważnym członkiem zespołu – oznajmił. – Na tobie spocznie odpowiedzialność za małe zwierzęta, a tę działalność wciąż rozwijamy. – Zerknął na nią w zadumie. – Kiedy kupiłem tę lecznicę trzy lata temu od pana Bartona, znajdowała się naprawdę w opłakanym stanie. Barton pracował sam, pomagała mu jedynie żona. Potem żona go opuściła, a on zupełnie przestał interesować się pracą i klientami. Zbudowałem więc wszystko praktycznie od początku.

Wzruszył ramionami.

– Wiem, że się chwalę, ale tak naprawdę to nie było trudne. Mogłem pożyczyć pieniądze od rodzinnego trustu; w zeszłym roku umarł mój ojciec, który zabezpieczył mnie finansowo. Mam nadzieję, że nie wprawiam cię w zakłopotanie tymi zwierzeniami, ale między kolegami nie powinno być sekretów.

Nagle Rose poczuła dziwne ukłucie niepokoju i czekała z obawą na to, co miało za chwilę nastąpić. Langley powiedział jeszcze kilka pochlebnych słów na temat dwóch pielęgniarek, Wendy i Penny, a potem urwał.

– Jest jeszcze Pete – dodał po chwili wahania – mój przyszły wspólnik, obecnie na półrocznym stażu. Jest tu od dwóch miesięcy... – Mówił z lekkim wahaniem, a Rose poczuła, że jej serce przestaje bić. – No oczywiście! – zawołał. – Przecież chciałem cię spytać, czy go znasz, ale zupełnie o tym zapomniałem. Byliście przecież w tej samej lecznicy. – Zaśmiał się głośno. – Ależ jestem rozkojarzony! Widocznie działasz w ten sposób na mężczyzn. – Uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie. – Tak czy owak, na pewno się znacie. Kiedy wspomniałem mu o twoim przybyciu, akurat przerwał nam telefon, więc nie mieliśmy okazji kontynuować tematu.

Rose wzruszyła niedbale ramionami.

– Owszem, byliśmy przyjaciółmi. Pete skończył studia dwa lata przede mną.

– Rozumiem. – Spokojny wzrok Davida niemal ją przerażał, zwłaszcza w kontekście jego uwag na temat szczerości między kolegami z pracy. – Byliście zatem przyjaciółmi? Skąd ten czas przeszły?

Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Przygotowane wcześniej wyjaśnienia okazały się nieprzydatne. Czuła, że przed tymi bystrymi, szarymi oczami nic się nie ukryje.

– Byliśmy zaręczeni – oznajmiła.

– Ach tak! – Pokiwał głową. – A teraz to już skończone?

– Skończone.

Zapadła głęboka, długa cisza.

– Tak więc, kiedy składałaś podanie o tę pracę, musiałaś wiedzieć, że Pete już tu jest?

– Wtedy jeszcze planowaliśmy wspólne życie i sądziłam, że miło będzie pracować w tej samej przychodni. A potem zerwaliśmy i nie widziałam powodu, dla którego miałabym nagle zmieniać plany. Pete nic już dla mnie nie znaczy – dodała szybko – tak więc moja praca w klinice na pewno nie ucierpi.

– A co na to Pete? – spytał David, patrząc na nią chłodno.

– On nie jest tym wszystkim zachwycony. Usiłował mnie nawet nakłonić do zmiany planów.

– Doskonale go rozumiem. Ja czułbym się zresztą podobnie. Jesteś piękną kobietą, Rose. I te twoje cudowne włosy... Imię bardzo do ciebie pasuje. Rose. Róża...

Poczuła nagle, że ogarnia ją złość. Odpowiedziała na jego pytania, nie zdradzając przy tym prawdziwego charakteru Pete'a, a teraz odnosiła wrażenie, że wpadła w zasadzkę.

– Mam zatem odejść? Wydaje mi się, że nie jesteś wcale zachwycony tą całą sytuacją. A skoro tak... – wzruszyła ramionami – to zrezygnuję. Nie musisz się czuć związany naszą umową. Z drugiej strony uważam, że moje prywatne problemy nie powinny cię interesować.

– Ale temperament! – Roześmiał się nagle. – Oczywiście, że masz rację. Wtrącam się w nie swoje sprawy. Tak czy inaczej, współczuję Pete'owi. Biedny facet! Mam tylko nadzieję, że twoja obecność nie wpłynie negatywnie na jego pracę...

– Oczywiście, że nie. Nie wyobrażaj sobie, że on ma złamane serce albo coś w tym rodzaju. Oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że popełniliśmy błąd, planując małżeństwo.

– Rozumiem. – David skinął z namysłem głową. – Już ci mówiłem, że Pete jest na razie na stażu. Jeśli będzie się nam dobrze pracowało, zostaniemy wspólnikami. – Znowu urwał. – Nie wiesz jednak zapewne, że postawiłem jeden warunek. Niektórzy mogą to uznać za rodzaj bzika... Krótko mówiąc, nie będę zatrudniał małżeństw. W końcu jestem właścicielem tej kliniki – zakończył, patrząc badawczo na Rose.

Pod wpływem tego spojrzenia poczuła przyspieszone bicie serca i nagłą suchość w ustach.

– Pete wspominał mi coś na ten temat – wykrztusiła.

– Ach tak! – W oczach Davida pojawiły się nagle gniewne błyski. – Dlatego postanowiliście zerwać zaręczyny! Nie, zaczekaj – powiedział szybko, widząc, że Rose już otwiera usta, a na jej twarzy maluje się wściekłość. – Pete otrzymałby udziały wspólnika, a wy moglibyście się wtedy pobrać, nie zważając na moje obsesje. Kto to wymyślił? Ty czy Pete?

Świadoma, że tak właśnie wyglądał plan Pete'a, którego nie mogła zdradzić, popatrzyła na Davida z oburzeniem.

– Co za niesamowita intryga! Jeśli sądzisz, że byłabym zdolna do takiego oszustwa, na pewno nie powinniśmy razem pracować. – Chciała wstać, ale David położył jej rękę na ramieniu i posadził z powrotem na krześle.

– Spokojnie! Nie musisz się tak denerwować! Wierzę ci i bardzo przepraszam, że cię fałszywie osądziłem. A teraz przedstawię ci swoje przyszłe plany. Potrzebuję dwóch wspólników – kobiety i mężczyzny. Zamierzam rozpocząć działalność specjalistyczną, głównie leczenie małych zwierząt. Tak więc, gdy już pomożesz Susan zdobyć trochę doświadczenia, będziesz mogła stanąć na czele nowej kliniki jako wspólnik. Jeśli, oczywiście, jakoś się ze sobą dogadamy – dodał szybko.

Rose popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie była w stanie wykrztusić słowa.

– Nie musisz na razie podejmować żadnych zobowiązań. To wszystko kwestia przyszłości, ale chciałbym, żebyś pamiętała o mojej propozycji. A teraz proszę wybacz, że zwątpiłem w twoje szczere intencje.

Wciąż oszołomiona Rose zdobyła się jednak na uśmiech i spróbowała skupić uwagę, kiedy Pete omawiał sposób prowadzenia przychodni i najczęściej napotykane trudności.

– Pewnie chciałabyś już pójść do siebie – powiedział nagle, zerkając na zegarek. – Jeśli jednak będziesz czegoś potrzebowała, daj mi po prostu znać. Tak czy inaczej, spotkamy się w poniedziałek rano.

Przez resztę dnia Rose urządzała swój nowy domek, który istotnie okazał się mały, lecz dobrze zaprojektowany. Znajdował się w nim duży salon, mała kuchnia, dwie sypialnie – jedna od frontu, którą wybrała dla siebie, i druga z widokiem na ogród. Dodatkową zaletę domu stanowił fakt, że od przychodni dzieliło go zaledwie pięćset metrów.

Rose była naprawdę szczerze zachwycona swą nową siedzibą. Wieczorem położyła się spać z mocnym postanowieniem, iż następnego dnia pojeździ po okolicy i odszuka drogę do najbliższego miasteczka, starając się zapamiętać nazwy wszystkich okolicznych wiosek.

Przy śniadaniu rozważała propozycję Davida. Oferta wydała się jej bajeczna. Rose nie śniła nawet o prowadzeniu kliniki specjalistycznej z pozycji wspólnika. Gdyby nie Pete, na pewno skorzystałaby z tej okazji. Na razie jednak wolała nie podchodzić do całej sprawy zbyt poważnie.

W obawie przed ewentualnymi odwiedzinami Pete'a postanowiła spędzić niedzielę poza domem. Chcąc uniknąć nieprzyjemnych komplikacji, musi trzymać byłego narzeczonego na dystans. Przestudiowawszy uważnie mapę okolicy, którą znalazła na stole, wyznaczyła trasę przebiegającą przez rejon podlegający przychodni Langleya.

Kiedy już miała wyruszać, zadzwonił dzwonek u drzwi. Na widok Pete'a stojącego w progu serce stanęło jej w gardle.

– Właśnie wychodziłam, ale sądzę, że nie powinieneś mnie odwiedzać. Umówiliśmy się chyba, że będziemy tylko dobrymi znajomymi, spotykającymi się wyłącznie w godzinach pracy.

Przestał się uśmiechać.

– Nie bądź śmieszna. Przecież to zupełnie naturalne, że przyszedłem zobaczyć, jak się urządziłaś w nowym miejscu. – Wyminął ją zręcznie, wszedł do salonu i czekał, by zamknęła drzwi. – Muszę z tobą omówić pewien problem. Postawiłaś mnie w naprawdę niezręcznej sytuacji. Rozmawiałem wczoraj z Davidem. Podobno wspomniałaś mu o naszych zaręczynach. Wyobraź sobie, że nawet mi współczuł. Mówił, że pewnie przeżyłem ogromny zawód, kiedy rzuciła mnie taka urocza dziewczyna. Oczywiście wyjaśniłem mu natychmiast, że rozstaliśmy się za obopólną zgodą i zostaliśmy przyjaciółmi.

Rose wydała westchnienie ulgi.

– No bo to prawda. Tak mu właśnie powiedziałam.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl