146. Roszel Renee - Człowiek z Samotnych wysp, harlekinum, Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RENEE ROSZEL
Człowiek z samotnych wysp
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sara wreszcie mogła się przyjrzeć męŜczyźnie, przez którego zszarpała sobie
nerwy. Stał nad brzegiem urwiska i w zamyśleniu patrzył w morze. Wysoka,
barczysta postać wyraźnie odcinała się na tle szarego nieba.
Zacisnęła pięści. Ten drań, ten... porywacz dzieci stał sobie tak spokojnie, jak
gdyby nic się nie stało! Kim jest ten człowiek, zdolny z wyrachowaniem zwabić
naiwną szesnastolatkę pod pozorem oferty matrymonialnej?
Sara obiecała sobie, Ŝe w momencie konfrontacji z męŜczyzną, który namówił
jej młodszą siostrę do ucieczki z domu, zachowa godność i lodowaty spokój.
Jednak straszny tydzień, jaki upłynął od momentu, gdy Lynn potajemnie
spakowała rzeczy i wy jechała sprawił, Ŝe teraz była juŜ tylko roztrzęsionym
kłębkiem nerwów. Traktowała młodszą siostrę niemal jak własną córkę. Przez
osiem lat, od czasu śmierci rodziców, wychowywała ją sama. Z przeraŜeniem
myślała, jaką krzywdę moŜe wyrządzić naiwnej, nie znającej Ŝycia dziewczynie
brutal, który dostał ją w swoje ręce. Z drugiej strony narastała w niej wściekłość
na tę krnąbrną, piegowatą smar kulę, której naleŜała się solidna porcja klapsów.
Napięcie, jakie towarzyszyło jej podczas długiej podróŜy z Kansas na daleki
archipelag na Morzu Beringa, złagodziły nieco uwagi starego, gburowate go
pilota, z którym odbywała ostatni przelot z duŜej wyspy Świętego Pawła na
najmniejszą, najbardziej samotną wysepkę, gdzie czekało ją spotkanie z
Ransomem Shepardem. Z kilku niedbałych uwag, jakie rzucił w drodze ten
ponurak, bez przerwy Ŝujący prymkę tytoniu, wynikało raczej, Ŝe pan Shepard
znany jest jako zapalony obserwator ptaków, nie zaś deprawator nieletnich
panienek.
UsłuŜna wyobraźnia podsunęła Sarze obraz ponurego, krzywonogiego
okularnika z lornetką na szyi. Tak, do kogoś takiego doskonale pasowałoby
sprowadzenie sobie narzeczonej pocztą, pomyślała z niejaką ulgą. Kiedy jednak
dotarła na wysepkę Świętej Katarzyny, obawy powróciły ze zdwojoną siłą. Oto
stała na jej najdalszym krańcu, na półwyspie, którego właścicielem okazał się
właśnie Ransom Shepard. Co gorsza, ów pan na włościach w niczym nie
przypominał krzywonogiego miłośnika ptaków!
W napięciu zaciskając dłonie na rączce podróŜnej torby, Sara przyglądała się
szerokim barom i wąskim biodrom wysokiego męŜczyzny, z którego sylwetki
emanowała niebezpieczna siła i niedbały, koci wdzięk. Ransom Shepard nie był
typem męŜczyzny, który musiałby się trudzić dawaniem matrymonialnych
ogłoszeń, by zwabić do siebie Ŝądną przygód nastolatkę czy nawet studentkę.
Wyglądał raczej na człowieka, który moŜe wybrać sobie kaŜdą kobietę, której
zapragnie i wykorzystać bez skrupułów. Och, z ochotą rozerwałaby drania na
strzępy, gdyby nie to, Ŝe mógłby z łat unieść ją jedną ręką jak kociaka.
Pokonując ostatnie metry kamienistej ścieŜki dzielącej ją od nieznajomego, Sara
usiłowała opanować się za wszelką cenę. Zawsze sądziła, Ŝe choć jest typowym
rudzielcem, potrafi okiełznać swój temperament i posłuŜyć się chłodną logiką.
Tym razem jednak emocje, trzymane w ryzach przez kilka okropnych dni,
gwałtownie domagały się ujścia, groŜąc nie kontrolowanym wybuchem.
Świadoma tego powtarzała sobie przez zaciśnięte zęby, wspinając się ku
szczytowi urwiska:
— Tylko pozwól mu się wytłumaczyć. Daj mu szansę. Opanuj się, na litość
boską...
Udręczona natłokiem rozpaczliwych myśli, nie była nawet w stanie cieszyć się
urokiem miejsca. Powietrze wypełniał rześki zapach soli, wokół rozbrzmiewał
krzyk morskich ptaków pikujących nad falami, a wśród skal ścielił się gęsty
dywan dzikich jaskrawoczerwonych kwiatków, lecz jej krew szumiała w
skroniach, a pięści zaciskały się same. Ostatkiem woli powstrzymała się, by nie
skoczyć na tego wielkiego jak góra faceta i nie zepchnąć go z urwiska.
Huk fal i wrzask ptaków głuszyły jej kroki. Kiedy jednak podeszła bliŜej,
nieznajomy wyczul jej obecność i odwrócił się. Wiatr zwiał mu na czoło ciemne
kręcone włosy, ale czuła, Ŝe mierzy ją uwaŜnym spojrzeniem. Twarz miał
dziwnie powaŜną, jakby przerwano mu głębokie i raczej nie wesołe
rozmyślania.
W głębi duszy musiała niechętnie przyznać, Ŝe Ransom Shepard jest wyjątkowo
przystojny. Głęboko osadzone ciemnoszare oczy miały ten sam odcień, co
kamieniste, dzikie plaŜe wyspy i tę samą tajemniczą głębię, co chłodne fale
północnego morza. Nos zaś, który w jej pojęciu miał upodobnić tego
obserwatora ptaków do jego ulubieńców, bynajmniej nie przypominał swoim
szlachetnym kształtem sterczącego dzioba. Jej uwagę przyciągnęły jednak usta
— pięknie wykrojone, pełne męskiego wyrazu, po waŜne, a zarazem jakby
stworzone do pocałunków. Wzdrygnęła się, wyobraŜając sobie swoją nie winną
siostrzyczkę w zetknięciu z taką doskonałością, której nie oparłaby się nawet
doświadczona kobieta.
PrzeraŜenie, jakie wywołało w Sarze zniknięcie siostry, zamieniło się we
wściekłość, gdy dowiedziała się, dokąd pojechała Lynn. Głupia smarkula, lepiej
juŜ nie mogła sobie tego wymyślić... Narzeczony z najdalszych krańców Alaski,
z jakichś lodowatych Wysp Pribylowa! śeby tam dotrzeć, musiała wydać
wszystkie oszczędności. Oszczędności tak pracowicie odkładane na naukę w
szkole pielęgniarskiej!
Ten niesamowicie przystojny człowiek pewnie do reszty zawrócił jej w głowie,
pomyślała, przyglądając się spod oka Shepardowi. A swoją drogą, musi mieć
jakąś ukrytą wadę, skoro ucieka się do pomocy biura matrymonialnego... Ten
nagły domysł podziałał jak przysłowiowa iskra na proch i Sara, zapominając, Ŝe
ma zachowywać się z lodowatą uprzejmością, wy krzyknęła:
— Ransom Shepard? — takim tonem, jakby na zwała go ostatnim śmieciem.
MęŜczyzna zrobił zdumioną minę, lecz uprzejmie przytaknął. Tego tytko było
trzeba rozgniewanej nie na Ŝarty dziewczynie.
— Och, ty draniu — krzyknęła i cisnąwszy torbę podróŜną na ziemię,
wymierzyła mu siarczysty po liczek.
— A Ŝebyś tak zgnił w więzieniu! — dorzuciła nienawistnie, choć rozsądek
przypominał jej nieśmiało, Ŝe wina leŜy równieŜ po stronie Lynn. Ale siostry nie
było i mogła się wyładować tylko na nim. Zresztą, co by nie mówić, jej
siostrzyczka ma zaledwie szesnaście lat, on zaś musi mieć dobrze ponad
trzydzieści. Jest za stary i w ogóle za... no, po prostu niebezpieczny! Intuicja
podpowiadała jej, Ŝe ma do czynienia z doświadczonym kobieciarzem, co było
jeszcze bardziej przeraŜające ze względu na Lynn.
MęŜczyzna odstąpił krok do tyłu i popatrzył na nią spod zmruŜonych powiek.
Nie wydawał się jednak zbyt oburzony atakiem, jak gdyby dostał juŜ niejeden
raz po swej pięknej twarzy. Pewnie dlatego, lalusiu, musiałeś sprowadzić sobie
narzeczoną z daleka, bo tu juŜ cię znają, pomyślała mściwie Sara i nabrała
przemoŜnej ochoty, by dołoŜyć mu jeszcze.
Tym razem jednak jej przegub został unieruchomiony Ŝelaznym chwytem.
— Pierwszy policzek na koszt firmy, miły gościu, ale na drugi jeszcze nie
zasłuŜyłem — ostrzegł Shepard, zaciskając palce.
Skrzywiła się z bólu i szarpnęła gniewnie.
— Sto razy na niego zasłuŜyłeś, ty nędzna kreaturo — warknęła.
Ta uwaga musiała wywrzeć na nim pewne wraŜe nie, gdyŜ wyraźnie drgnęła mu
brew.
— Dziwne, większość kobiet nie reaguje aŜ tak gwałtownie, gdy męŜczyzna
bierze je za rękę — stwierdził zwalniając chwyt. — Musi pani być zabawna na
randce — dodał poufale, z nonszalanckim uśmiechem.
Sara pobielała z gniewu. Wyprostowała się na całą swoją skromną wysokość i
rzuciła mu w twarz: — Czy pan nie ma sumienia?! Pewnie uwaŜa pan za
świetny Ŝart zwabienie tutaj szesnastoletniej, niewinnej dziewczyny, Ŝeby...
Ŝeby ją wykorzystać, tak?
Przez moment zdawało się jej, Ŝe dostrzegła błysk zaskoczenia na twarzy
męŜczyzny, lecz jego rysy błyskawicznie przybrały ten sam ponury wyraz,
którym powitał ją na początku.
— Ach, teraz rozumiem — stwierdził, krzyŜując ręce na piersi. — Pani wizyta
ma związek z naszą małą Lynn.
— Z moją małą Lynn i zamiarem wsadzenia pana za kratki, ty, ty...
— Ty nędzna kreaturo? — poddał domyślnie.
Sara zamrugała, walcząc z napływającymi łzami.
— Wspaniale, Ŝe tak to pana bawi!
— Proszę posłuchać — powiedział zmęczonym tonem. — Widzę, Ŝe jest pani
zdenerwowana i rozgoryczona, więc nie mam Ŝalu, ale...
— AleŜ niech się pan obrazi, proszę — syknęła ze złością.
Zagryzł wargi, jakby za wszelką cenę próbował się opanować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]