148. Hohl Joan - Lwiątko -Mężczyzna miesiąca, harlekinum, Harlequin Desire
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOAN HOHL
Lwiątko
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
-Jest jeszcze piękniejsza niż kiedyś! - Ze wzrokiem
utkwionym w postaci młodej kobiety, Lyon Cantrell
cofnął się w głęboki cień markizy osłaniającej wejście
do eleganckiego magazynu z odzieżą męską, nad
którym widniał szyld z napisem: „Mężczyzna Wytwor
ny".
Nie zauważył zniecierpliwionego spojrzenia, jakim
obrzucił go klient, któremu stanął na drodze, ani nie
zdawał sobie sprawy, że ściska kurczowo czar-
no-srebrną torbę z zakupami tak, aż mu palce zbielały.
Całą swą uwagę skupił na kobiecie stojącej obok
licznika parkingowego przed salonem fryzjerskim,
zaledwie kilkanaście metrów dalej.
Czas obszedł się łaskawie z Elizabeth Ware, a nawet
więcej niż łaskawie. W jej wyglądzie zaszły pewne
zmiany. To nieuniknione w ciągu dziesięciu lat. Ale
z miejsca, w którym stał, mógł łatwo stwierdzić, że
zmieniła się na korzyść. Zawsze była piękna, ale teraz,
mając dwadzieścia... siedem... nie, dwadzieścia osiem
lat, była wprost zachwycająca.
Jej długie włosy o ciepłym brązowoczekoladowym
odcieniu spadały poniżej ramion. Lśniące pasma uło
żone w swobodne, naturalne loki unosiły się do góry,
poruszane podmuchem ciepłego, letniego wiatru. Na-
wet z tej odległości Lyon mógł podziwiać zdrowy blask
kremowobiałej, nieskazitelnej cery Elizabeth.
Choć nie widział jej oczu, pamiętał je dobrze.
Wyglądały jak dwa aksamitne, brązowe bratki. Figura
Elizabeth również zyskała z biegiem lat, choć już
dawniej była rewelacyjna. Piersi miała nieduże, ale też
wcale nie za małe; krągłe, z pączkami brodawek
sterczącymi ku górze. Stanowiły bolesną pokusę, od
której zawsze Lyonowi pociły się dłonie i zasychało mu
w ustach.
Wąska talia przechodziła w piękną linię bioder,
a długie, szczupłe nogi stanowiły, według Lyona,
główną broń kusicielki.
Dziś te nogi okrywały ciasne, sprane dżinsy, a piersi
rozpychały czerwoną bluzkę ze znakiem linii lotni
czych Mid-Continental. Na wąskich stopach miała
sandałki. Duża skórzana torba zwisała z ramienia,
a twarz osłaniały olbrzymie okulary słoneczne w rogo
wej oprawce.
Lyon wpatrywał się w nią ze ściśniętym sercem,
doznając dziwnych skurczów poniżej pasa. Obojętny
na pieszych wokół siebie, stał nieruchomo, mimo że
swoim atrakcyjnym wyglądem przyciągał powszechną
uwagę -jak szczyt górski wznoszący się ponad Cant-
rell, małym miasteczkiem położonym w jednej z dolin
Pensylwanii.
Elizabeth, oparta o kolumnę licznika, zerkała od
czasu do czasu na tarczę dużego sportowego zegarka,
który miała na ręku.
Niech ją diabli! Dziesięć lat! Dziesięć długich lat,
a sam jej widok wprawia go w stan gorączkowego
podniecenia. I znów poczuł słodycz jej ust i dotyk
pełnych warg.
Przeklęta Elizabeth! Oczy zwęziły mu się w szparki,
gdy wbrew swej woli cofnął się myślą do wydarzeń
sprzed wielu lat, które wryły mu się w pamięć na zawsze.
Było to niezwykle gorące lato w Cantrell. Żar
buchał z rozpalonych chodników, a asfalt topił się na
jezdni. Nadeszły wakacje. Roześmiani, rozgadani
uczniowie kręcili się po ulicach, pedałowali na rowe
rach, wszędzie ich było pełno.
Lyon przyjechał do domu na dwa tygodnie. Były to
jego pierwsze prawdziwe wakacje od czasu, gdy przed
czterema laty skończył szkołę biznesu - Wharton
School of Business - na uniwersytecie w Pensylwanii.
Już po dwóch dniach zaczął się nudzić. Potrzebował
jednak odpoczynku i oderwania się od męczących
zajęć, jakie narzucił mu ojciec, chcąc go wprowadzić
w arkana rozległych interesów, wiążących się z prowa
dzeniem rodzinnego konsorcjum.
Pracując dzień i noc przez cztery lata, Lyon nie
tylko dużo się nauczył, lecz stał się wybitnym fachow
cem. Wszystko jednak ma swoją cenę. W wieku
dwudziestu sześciu lat Lyon był ekspertem w swojej
dziedzinie, ale bardzo zmęczonym ekspertem.
Rozkaz wydała jedyna osoba zdolna przeciwstawić
się ojcu, jego matka. Brzmiał krótko i wyraźnie:
- Wracaj do domu i odpocznij!
Lyon podporządkował się życzeniu matki, lecz po
dwóch dniach bezczynności nie wiedział, co z sobą
zrobić. Ponieważ uczęszczał do drogich prywatnych
szkół w zimie, a w czasie wakacji przebywał na
ekskluzywnych obozach letnich, miał niewielu kole
gów w swym rodzinnym miasteczku.
Prawdę mówiąc, jego jedynym przyjacielem był
Huntington Melton Canon, syn najbliższej przyjació
łki jego matki. Hunt miał się zjawić w domu lada dzień
i tylko to powstrzymywało Lyona od spakowania
walizek i powrotu do biura w Nowym Jorku. Miał
nadzieję, że Hunt przyjedzie i wymyśli im jakieś
rozrywki. Z natury pogodny i towarzyski, Hunt miał
mnóstwo znajomości w mieście i okolicy.
Lyon wylegiwał się nad brzegiem basenu, udając
zainteresowanie opowiadaniami matki o różnych akc
jach charytatywnych, w których brała udział, gdy jego
przyjaciel zjawił się wreszcie, wpadając jak bomba
między nich.
- Lyon, ty stary... - Hunt zawahał się i obdarzając
chłopięcym uśmiechem starszą panią, dokończył
- ...draniu. Jak się masz, chłopie?
Ukłonił się w stronę pani Cantrell.
- Pani wygląda młodo i pięknie, jak zawsze - do
dał, błyskając znowu zębami w szerokim uśmiechu.
Margaret Cantrell zawsze była czuła na komple
menty. Teraz też zarumieniła się lekko, rozjaśniając
uśmiechem swą świetnie utrzymaną twarz.
- Czuję się doskonale. Dziękuję, Hunt. Ciebie
mogę nie pytać o samopoczucie. Wyglądasz jeszcze
lepiej niż kiedyś.
- Dziękuję pani - odparł Hunt z rozbrajającym
uśmiechem! - Na pani można polegać. Dlatego tu
przychodzę, a nie po to, żeby się zobaczyć z tym
szalonym pracusiem, pani synem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]