143. Dale Ruth Jean - Zrządzenie losu, Harlequin Temptation
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ruth Jean Dale
ZrzĄdzenie Losu
(One more Chance)
ROZDZIAŁ 1
Juliana Robinson stanęła między rwącymi się do bójki męŜczyznami i oparła im dłonie na
piersiach. Jeden tors był obnaŜony i muskularny. Drugi krył się pod drogim, świetnie
skrojonym garniturem i śnieŜnobiałą koszulą.
Benjamin Ware nieco mocniej naparł na jej dłoń. Czuła mięśnie pręŜące się pod ciepłą,
opaloną skórą męŜczyzny. Odwróciła gwałtownie głowę, zamierzając dać mu reprymendę, ale
powstrzymała się na widok wyzwania w jego zmruŜonych, niebieskich oczach.
– Po moim trupie – powiedział szorstko. Juliana miała wraŜenie, Ŝe jest niewidzialna. Nie
zwracał na nią najmniejszej uwagi. Nie odrywając wzroku od Cary’ego Goddarda, dodał: –
Dostaniecie tę ziemię, kiedy piekło zamarznie.
W oczach Bena pojawiły się złe błyski. Wyraźnie chciał walki. Wojowniczo wysunął
zarośniętą szczękę. Juliana zadrŜała.
Nagle tuŜ koło ucha zadźwięczał jej głos Cary’ego Goddarda, stojącego naprzeciwko
Bena.
– Przygotuj się więc na długą, mroźną zimę.
Stali w samym sercu wspaniałej kalifornijskiej posiadłości. Juliana wodziła gniewnym
wzrokiem od jednego do drugiego.
– Co w was wstąpiło? – spytała wreszcie. – To przecieŜ tylko interesy.
Jednak nie było to prawdą. Działo się tu coś całkiem innego.
Wiedziała, Ŝe z Benem nie pójdzie im łatwo. Wyczuła to w liście, w którym
poinformował ją zwięźle o rezygnacji ze sprzedaŜy sadu awokado. Doszła jednak do wniosku,
Ŝe to naturalna reakcja na ostatnie wydarzenia. Powodował nim szczery smutek po śmierci
matki albo równie szczera chęć zysku. Tak czy inaczej, mogła sobie z tym poradzić.
Tak przynajmniej sądziła, kiedy wymogła na nim spotkanie. Teraz nie była juŜ pewna.
Gęste, jasne włosy męŜczyzny falowały wokół uszu i wichrzyły się nad czołem. Ich
miękkość nie łagodziła ostrych rysów Bena. Wykrzywił zmysłowe usta, pokazując zęby.
Ominął Julianę wzrokiem z arogancją, która ją zirytowała.
– Zapamiętaj to sobie. – Szorstki głos Bena przerwał pełną napięcia ciszę. – Nie i jeszcze
raz nie. Koniec dyskusji.
Cary Goddard zaklął pod nosem. Juliana spojrzała na niego niespokojnie. Nie był
przyzwyczajony do niepowodzeń, zwłaszcza gdy sukces wydawał się tak bliski.
Cary, o piętnaście lat starszy od czterdziestoletniego Bena, miał ponad metr osiemdziesiąt
wzrostu, lecz wyglądał przy nim na niskiego. Zazwyczaj jego srebrzyste włosy i wąsy
nadawały mu wyraz beztroski. Teraz sprawiał wraŜenie rozzłoszczonego dziecka.
Od powstrzymywania tych dwóch rwących się do walki męŜczyzn drŜały jej ręce. Nagle
uświadomiła sobie, Ŝe to nie ma sensu. Gdyby naprawdę chcieli się bić, nikt by im nie
przeszkodził. Opuściła bolące ramiona, cofnęła się i zmierzyła ich wzrokiem.
– No, dobrze – rzuciła, kładąc dłonie na biodrach. – Załatwcie to jak męŜczyźni. Weźcie
się za łby.
Jeszcze przez chwilę patrzyli na siebie. Wreszcie dotarło do nich znaczenie słów Juliany i
stracili chęć do walki.
– Chyba przyszliśmy w nieodpowiednim czasie – warknął cynicznie Cary. – Nie mamy
zamiaru zakłócać ci Ŝałoby. Sądziliśmy jednak, Ŝe będziesz chciał spełnić ostatnie Ŝyczenie
matki.
– Nie.
Juliana odniosła wraŜenie, Ŝe decyzja Bena jest nieodwołalna, ale zbyt cięŜko pracowała
nad tą sprawą, by teraz dać za wygraną.
– Posłuchaj mnie, Ben – nalegała. – Tego właśnie chciała twoja matka.
– Moja matka nie Ŝyje – odparł Ben ochryple – a ja mam inne plany.
– Ale...
– Słuchaj, ubiliśmy z nią interes – wtrącił się Cary.
– Pozwól mi. – Juliana zwróciła się do Cary’ego.
– PrzecieŜ mi za to płacisz. – Wzruszył ramionami. Juliana skierowała następne słowa do
Bena. – Ten projekt kosztował masę czasu, pracy i pieniędzy – powiedziała łagodnie. – Na
litość boską, twoja matka zmarła na dwa dni przed sfinalizowaniem umowy. Bądź rozsądny.
Czy uwaŜasz, Ŝe to w porządku wycofywać się teraz bez słowa wyjaśnienia?
– Tak, do diabła!
Juliana zagryzła wargi. Handlowała nieruchomościami od wielu lat i wiedziała, jak waŜne
jest opanowanie, ale Ben naprawdę ją rozzłościł. Starała się jednak mówić spokojnie.
– A co na to Lillian?
– Siostra jest po mojej stronie. Cary przymruŜył ciemne oczy.
– Naprawdę? To chyba nie jest aŜ tak proste. Moja firma włoŜyła juŜ w ten projekt kupę
forsy. MoŜemy skorzystać z prawa regresu albo się dogadać. Jeśli chcesz więcej pieniędzy...
Ben potrząsnął głową.
– WciąŜ nie rozumiesz, prawda? Tu nie chodzi o pieniądze.
Chrząkniecie Cary’ego mówiło samo za siebie.
– Za kaŜdym razem chodzi o pieniądze. Pogadajmy o tym. Rozsądni ludzie zawsze znajdą
wspólny język.
Wyprowadzona z równowagi Juliana wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
Rozgrywało się tu coś bez jej udziału. A była profesjonalistką i nie lubiła być pomijana.
– Nie mam ochoty być rozsądny – burknął Ben. Jego niski głos drgał w tłumionej pasji. –
Prędzej podaruję komuś tę ziemię, niŜ oddam ją w twoje ręce.
Cary ruszył gwałtownie w kierunku Bena, lecz Juliana złapała go za ramię.
– Pozwól mi porozmawiać z Benem sam na sam – nalegała.
Odtrącił ją niecierpliwie, lecz Ben juŜ się odwrócił i poszedł w kierunku domu. Cary
prychnął z odrazą.
– JuŜ go prawie miałem – warknął. – Dostanę tę ziemię, choćbym musiał go zniszczyć.
– MoŜe czas się wycofać – rzuciła Juliana, zaniepokojona tonem pogróŜki w jego głosie.
– Ja teŜ jestem rozczarowana, ale to jego posiadłość. Albo będzie, po uwierzytelnieniu
testamentu.
– Zapewniam cię, Ŝe to przejściowa sytuacja. – Cary zacisnął szczęki, ale po chwili się
odpręŜył i rzucił jej porozumiewawczy uśmiech. – No, nie bądź taka powaŜna. Za sto lat to
nie będzie miało Ŝadnego znaczenia.
Skrzywiła się. Wiedziała, Ŝe według kodeksu Cary’ego cel uświęca środki. Szczerze
mówiąc, ona teŜ często działała w myśl tej zasady. Nie mogła pozwolić sobie na udawanie
świętoszki.
Przeszli razem do samochodu Cary’ego. Nie zwróciła uwagi na złote lutowe słońce, które
rzucało na nią ciepłe promienie. Był to zwyczajny zimowy dzień w Kalifornii. Juliana
sprzedawała klimat, ale nie miała czasu, by sama poznać jego wartość.
– Przed odjazdem spróbuję jeszcze raz – obiecała.
– MoŜe jak ciebie tu nie będzie, Ben powie mi, co go tak wzburzyło.
Wzrok Cary’ego prześliznął się z aprobatą od gęstych, kasztanowatych włosów Juliany
przez szarozieloną sukienkę, która podkreślała jej zgrabną sylwetkę, aŜ do eleganckich
pantofelków na wysokich obcasach. MęŜczyzna uśmiechnął się lekko.
– Jeśli ty od niego czegoś nie wyciągniesz, nikomu się to nie uda. – Ujął jej dłoń i złoŜył
lekki pocałunek na czubkach palców z krótkimi, wypielęgnowanymi paznokciami. – Ale ja
teŜ mogę coś zrobić. Wiem, Ŝe Ware znacznie przekroczył kredyt, by utrzymać posiadłość.
Ten facet nie jest w stanie zarobić samodzielnie nawet pięciu centów.
– Skąd wiesz? – Zmarszczyła brwi.
– Byłabyś zaskoczona, gdybyś usłyszała, co wiem.
– Jego głos wprost ociekał złośliwością. – Pan Ware rzucił wyzwanie, które przyjmuję z
niecierpliwością.
– Cary, nie rób niczego, czego moŜesz Ŝałować.
– Nigdy niczego nie Ŝałuję.
– Nie rób więc niczego, czego ja będę Ŝałować.
– Hej, jesteśmy po tej samej stronie. Pamiętaj o tym. – Roześmiał się i ścisnął jej palce na
poŜegnanie. – O której mam po ciebie przyjechać w sobotę?
– Bal zaczyna się wcześnie. Przyjedź koło szóstej.
– Dobrze. – Pogładził jej rękę. – Obiecuję ci, Ŝenię zapomnisz tego wieczoru. śałuję
tylko, Ŝe muszę teraz wyjechać.
Spojrzała na niego ze zrozumieniem.
– Najpierw interesy, potem przyjemność.
– Moje byłe Ŝony nigdy nie zdołały tego pojąć – roześmiał się Cary. – Oszczędziłbym
sobie wielu kłopotów, Ŝeniąc się z kobietą interesu.
Uśmiechnął się do niej obiecująco, wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Patrzyła za nim
niespokojnie. Zastanawiała się, co zrobi, jeśli Cary oświadczy się jej na balu walentynkowym.
Oczywiście wyjdzie za niego. Która kobieta o zdrowych zmysłach postąpiłaby inaczej?
Jest bogaty, wpływowy i wyjątkowo atrakcyjny, jedna z najlepszych partii, jaką moŜna sobie
wyobrazić... A jednak, idąc wolno w kierunku domu Bena, zastanawiała się, dlaczego na myśl
o małŜeństwie z Carym Goddardem ogarnęły ją wątpliwości.
Po dziesięciu latach niezaleŜności zaczęła tęsknić za kimś, z kim mogłaby dzielić Ŝycie –
krótko mówiąc, za męŜczyzną. Wzbraniała się do tego przyznać nawet przed sobą. Nie
dlatego, Ŝe nie mogła się pozbierać po rozstaniu z Peterem. Ich rozwód naprawdę nie był
takim bolesnym doświadczeniem. W kaŜdym razie nie dla niej. Znacznie gorzej zniósł go
Pete. No i oczywiście Paige. Kiedy w grę wchodzą dzieci, nie ma mowy o czymś takim jak
cywilizowany rozwód.
Ale Paige przeŜyła, jak wszyscy. Uczyła się teraz w miejscowym college’u. Pete ze
zmiennym szczęściem prowadził pizzerię, snuł fantastyczne plany i cięŜko pracował na
utrzymanie drugiej Ŝony i dwóch synów, przyrodnich braci Paige.
Tymczasem Juliana przejęła po ojcu podupadającą firmę, zajmującą się pośrednictwem w
handlu nieruchomościami, i bez niczyjej pomocy uczyniła z niej jedno z najlepiej
prosperujących przedsiębiorstw tej branŜy w Summerhill. W skrytości ducha często
obiecywała sobie: Dziś miasto, jutro okręg, stan, a z czasem... świat. Był to jej mały,
prywatny Ŝart. Jednak nigdy się z niego nie śmiała.
W oczach Juliany ambicja była wielką zaletą. Zarówno jej ojciec, jak mąŜ byli jej
pozbawieni. Juliana na własnej skórze poznała prawdę kryjącą się za powiedzeniem
„ostatnich gryzą psy”. MoŜe w Carym pociągało ją właśnie to, Ŝe nigdy nie był ostatni.
Westchnęła i poszła w kierunku drewnianego domu o licznych przybudówkach. Jej
spojrzenie prześliznęło się po zniszczonej stajni. Obok niej, w najwyŜszym punkcie Buena
Suerte Canyon, rosło około tuzina drzew cytrusowych, a zbocza wąwozu obsadzone były
drzewami awokado. ‘WciąŜ głęboko zamyślona, przeszła przez furtkę w ogrodzeniu z
palików i zbliŜyła się do frontowych drzwi.
– Nie poddajesz się, prawda?
Gwałtownie odwróciła głowę. W bocznych drzwiach prowadzących do kuchni stał Ben.
Jego twarz nie zdradzała Ŝadnych uczuć.
Juliana patrzyła na niego z nieoczekiwanym zainteresowaniem.
Ben w dzieciństwie był prawdziwym urwisem, szybko wpadał w gniew, ale jeszcze
szybciej się uśmiechał i wszyscy za nim przepadali. Mocno zbudowany męŜczyzna o ponurej
twarzy, który wypełniał sobą wejście, zupełnie nie przypominał tamtego beztroskiego
dzieciaka.
Ale mógł się podobać. Spłowiałe lewisy zwisały mu na biodrach, włoŜył koszulę, która
jednak odsłaniała smukły, muskularny tors. Rozstawił szeroko mocne nogi niczym pan na
włościach.
– Czy moŜemy porozmawiać? – spytała.
Ben skrzyŜował ręce na piersi, przechylił głowę i obserwował ją spod zmruŜonych
powiek.
– Jasne, czemu nie, skoro nasz ulubiony łowca ziemi juŜ odjechał. – Cofnął się i zaprosił
ją gestem do środka.
– Nie lubisz Ŝadnych zmian? – Juliana weszła do kuchni.
Potrząsnął potarganą czupryną.
– Nie o to chodzi. Po prostu nie lubię Cary’ego Goddarda, jego przedsiębiorstwa i
niczego, co się z nim wiąŜe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]