134 - Aaron Allston - Dziedzictwo Mocy 4 - Wygnanie, Star Wars seria

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

ROZDZIAŁ 1

Przestrzeń kosmiczna sektora koreliańskiego,

pokład niszczyciela gwiezdnego „Anakin Solo"

To nie poczucie winy budziło Jacena każdej nocy. Była to raczej

świadomość, że powinien czuć się winny, gdy tymczasem

nie odczuwał zupełnie nic.

Zapadł się w miękki jak niebieskie masło skórzany fotel,

tak wygodny, że można by było w nim zasnąć, i zapatrzył się

w gwiazdy.

Osłony przeciwblasterowe paneli widokowych jego prywatnych

apartamentów były podniesione, zaś sam gabinet tonął

w mroku, pozwalając mu chłonąć widok otaczającej przestrzeni.

Apartament ulokowano na lewej burcie statku, którego dziób

skierowany był w stronę słońca Korelii, rufa - w stronę Coruscant,

tak więc miał teraz przed oczami widok na Kuat, Commenor.

Gromadę Hapes i cały Perlemiański Szlak Handlowy. Jacen

jednak nawet nie próbował rozpoznać pojedynczych gwiazd.

Istoty, które nigdy nie opuszczały rodzinnej planety, poświęcały

zgłębianiu tajników astronomii całe życie - o ileż trudniejsze

musiało to być dla kogoś takiego jak on, kto przenosi się z miejsca

na miejsce...

Pozwolił powiekom opaść, ale jego umysł wędrował dalej, jak

codziennie od czasu, kiedy ze swoją grupą uderzeniową ocalił

życie królowej matki Konsorcjum Hapes, Tenel Ka, podczas

zamieszek wywołanych przez zawistnych arystokratów hapańskich,

wspieranych przez flotę Korelii. Wtedy to, przekonany

0 udziale w spisku Leii i Hana Solo, posłużył się działami turbolaserowymi

„Anakina Solo", aby unicestwić „Sokoła Millenium".

Dopiero później dowiedział się, że jego rodzice nie mieli

ze spiskiem nic wspólnego.

Dlaczego więc nie czuł się winny? Dlaczego nie czuł grozy

na samą myśl, jak mało brakowało, żeby zabił ojca i matkę? Jakim

ojcem on sam będzie dla Allany, jeśli mógł postąpić w ten

sposób bez najmniejszych wyrzutów sumienia? Nie wiedział.

1 był pewien, że dopóki się tego nie dowie, bezsenność go nie

opuści.

Za jego plecami miecz świetlny ożył z charakterystycznym sykiem,

a pomieszczenie zalała błękitna poświata. Jacen zerwał się

na nogi, zanim jeszcze klinga osiągnęła pełną długość - miecz

w jego ręce także obudził się do życia. Drugą dłonią koncentrował

Moc, aby usunąć z drogi fotel. Kiedy już się go pozbył, poszukał

wzrokiem napastnika. Był tak nieduży, że oparcie mebla

zasłaniało go całego, oprócz jarzącej się końcówki klingi. Poznał

własną matkę - Leię Organę Solo. Ale miecz, który trzymała, nie

był jej bronią. Jacen rozpoznał kształt rękojeści i kolor ostrza.

Ten miecz świetlny przez lata należał do Mary Jade Skywalker;

był pierwszym mieczem Lukę'a Skywalkera... i ostatnim Anakina

Skywalkera. Leia była ubrana w brązowe szaty Jedi, jej włosy

spływały luźno. Broń trzymała oburącz, z ostrzem skierowanym

przed siebie, gotowa do ataku.

- Witaj, matko - odezwał się Jacen. Słowo „mamo" wydało

mu się jakoś niestosowne. - Przybyłaś mnie zabić?

- Tak - skinęła głową.

- Zanim to zrobisz... powiedz mi, jak dostałaś się na pokład?

I jak zdołałaś przedostać się aż tutaj?

Leia pokręciła ze smutkiem głową.

- Naprawdę sądzisz, że zwykłe zabezpieczenia mogły mnie

powstrzymać? - zapytała.

- Pewnie nie - wzruszył ramionami. - Wiem, że jesteś doświadczoną

Jedi, ale nie sądzę, żebyś mogła zagrozić komuś, kto

całe swoje życie poświęcił walce i treningowi... bo ty nie miałaś

na to czasu.

- Mimo to cię zabiję - oznajmiła ze spokojem.

- Chyba jednak nie - odparł. - Jestem przygotowany na każdą

twoją sztuczkę.

Uśmiechnęła się. Jacen znał ten uśmiech - widział go niejeden

raz, kiedy jej polityczni przeciwnicy popełniali ostatnie w swojej

karierze błędy. Uśmiech drapieżnika igrającego ze zdobyczą.

- Moją ewentualną sztuczkę - uzupełniła. - Czy nie wiesz,

że cała potęga teorii taktyki upada w momencie, gdy przeciwnik

zdecyduje się zrezygnować z walki?

Na jej twarzy pojawił się grymas gniewu i poczucia zdrady.

Wyciągnęła przed siebie lewą dłoń i Jacen poczuł niespodziewaną

kumulację Mocy. Leia wykonała gwałtowny ruch. Nie może

mi nic zrobić, przemknęło mu przez myśl i w tym momencie

- zbyt późno - zdał sobie sprawę, że wcale nie miała takiego

zamiaru. Energia Mocy przemknęła z impetem obok niego i uderzyła

w panele widokowe, odkształcając je, miażdżąc i posyłając

w przestrzeń. Jacen odskoczył. Gdyby tylko mógł dosięgnąć

framugi, zyskać sekundę lub dwie - mgnienie długości strzału

z blastera, żeby zdążył zamknąć drzwi - uniknąłby wyssania na

zewnątrz... Leia dopadła go jednak znienacka. Uderzyła w niego

całym ciałem, oplotła ramionami, a potem razem poszybowali

w kierunku rozbitego panelu. Jacen poczuł przenikliwy chłód,

chłód niosący śmierć. Powietrze uciekało mu z płuc ze świstem

zwiastującym nieuchronny koniec, którego nikt nie mógł usłyszeć.

W głębi czaszki poczuł dojmujący, promieniujący zza oczodołów

ból, same gałki oczne zaś zdawały się puchnąć, jak gdyby

lada moment miały eksplodować. Usta Leii poruszały się cały

czas; czyżby coś do niego mówiła? Przez jeden irracjonalny moment

Jacen zastanawiał się, czy matka będzie go tak strofować

całą wieczność, gdy będą wirowali martwi poprzez otchłanie nieskończoności.

1 wtedy, w ostatnich sekundach rozpaczliwej świadomości,

ocknął się, tonąc nadal w miękkich objęciach fotela, ze

wzrokiem skierowanym w gwiazdy.

Sen. A może raczej przesłanie?

- Jesteś tu? - zapytał z nadzieją że może usłyszy odpowiedź

Lumiyi. Usłyszał tylko ciszę.

Obrócił się na fotelu, ale nie zauważył nic niepokojącego. Za

pomocą panelu sterowania przestawił osłony przeciwblasterowe

w tryb gotowości. Spojrzał na chronometr - minął standardowy

kwadrans, odkąd po raz ostatni sprawdzał czas, co znaczyło, że

przysnął na prawie dziesięć minut. Wyciągnął nogi na panelu i -

wtuliwszy się w fotel - spróbował uspokoić tłukące się w piersi

serce.

I zasnąć.

Coruscant, terminal transportowy Galaktycznego Sojuszu

w pobliżu Świątyni Jedi

„Mgławica Żuk" opadła na podwyższenie platformy lądowniczej

przylegającej do błękitnego, płaskiego jak grzyb terminalu

transportowego. Manewr - jak na jednostkę o takich gabarytach

- był niezwykle finezyjny. Mierzący dwieście metrów transportowiec

klasy Freebooter wyglądał niezgrabnie w każdym otoczeniu,

z wyjątkiem przestrzeni kosmicznej. Z góry statek przypominał

przecięty na pół sierp księżyca, jego rufa zaś budziła

skojarzenia raczej z zadem banthy niż ze szlachetną, elegancką

sylwetką okrętu wojennego. Ale właśnie ta rozłożysta rufa zdolna

była pomieścić liczny personel i tyle sprzętu, ile trzeba. Gdy

tylko statek osiadł na platformie i opadły tuziny ramp, ze środka

począł płynąć nieprzerwany strumień żołnierzy skierowanych do

punktów medycznych. Część z nich poruszała się o własnych siłach,

inni sunęli na repulsorowych noszach.

Z dużo mniejszej, odległej o pięćdziesiąt metrów platformy sytuację

obserwował mistrz Jedi Kyp Durron. Z tej odległości ledwie

mógł rozróżnić rysy twarzy, rozpoznawał jednak wyraz ulgi

i szczęścia, kiedy istoty odnajdowały w tłumie swoich bliskich.

Poprzez Moc wyczuwał emocje, napływające z „Mgławicy Żuk"

i z otoczenia - ból promieniujący ze strzaskanych kości i spalonych

kikutów, które były kiedyś sprawnymi kończynami. Ból wspomnień

o tym, w jaki sposób zadano te obrażenia. Ból wspomnień

o przyjaciołach, bezpowrotnie utraconych w tej bitwie. Ale poza

bólem czuł również ulgę i szczęście. Istoty powracały do domu,

aby odpocząć i odzyskać siły. Wszyscy uczestniczyli w bitwie stoczonej

dopiero co w systemie hapańskim - niektórych przepełniała

duma, inni odczuwali wstyd lub żal, ale każdy był szczęśliwy, że

jest już po wszystkim, i cieszył się, że powrócił.

Przez parę spokojnych chwil Kyp Durron pozwalał, by emocje

płynące z innych platform obmywały go niczym świeży, rześki

strumień w lecie. Uczucia towarzyszące powitaniom, docierające

do niego z okolic transportowca, sygnały ruchu powietrznego

Coruscant, zgiełk i gwar przylegającego terminalu sprzyjały

temu spokojnemu odosobnieniu. Nagle wyczuł nową obecność

w Mocy - obecność osoby, na którą czekał. Spojrzał w stronę jej

źródła i ujrzał „Cień Jade" zbliżający się w jego kierunku.

Statek zniżył lot nad terminalem, szybko i dość niebezpiecznie,

po czym gwałtownie zwolnił i przeszedł w płynny manewr lądowania

na repulsorach, tuż obok Kypa, który wyszczerzył zęby

w uśmiechu. Ktokolwiek siedział za sterami - a głowę by dał, że

to Mara - zrobił to specjalnie: koniecznie chciał go przestraszyć

i zmusić, by się odsunął. Oczywiście, nie udało mu się to. Kyp

pomachał w kierunku cieni majaczących w sterowni i czekał. Po

chwili rampa opadła, ukazując Luke'a Skywalkera i Marę Jade

Skywalker. Oboje byli ubrani zwyczajnie; Lukę w czerni, Mara

tym razem w klasycznych szatach Jedi, w dwóch odcieniach brązu.

Kyp uśmiechnął się i wyciągnął dłoń do Luke'a.

- Wielki Mistrzu Skywalker, witam.

Lukę uścisnął mu rękę i pozdrowił Kypa krótko:

- Mistrzu Durron...

Kyp odwrócił się w stronę Mary.

- Mistrzyni Skywalker - przywitał się.

- Mistrzu Durron - skinęła głową w odpowiedzi, jednak Kyp

wyczuł w jej głosie ślad irytacji czy też zniecierpliwienia.

- Nowa dłoń, oczywiście! - zreflektował się, spojrzał na

Luke'a i rozluźnił uścisk. - Słyszałem o twoich obrażeniach. Jak

ona się sprawdza w porównaniu z poprzednią?

Lukę uniósł rękę i obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.

- Matryca neuronowa jest bardziej rozbudowana, więc czuję

ją nawet dokładniej, niż gdyby była prawdziwa. Ale wiesz pewnie,

jak to jest... androidy, których pamięć nie była nigdy czyszczona,

mają skłonność do przewrażliwienia.

Kyp pokiwał głową.

- A więc odczuwasz różnicę. Brak jej wystarczającej pamięci.

Lukę wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Może mój mózg poprzez Moc rozwinął z tą poprzednią

jakiś szczególny rodzaj więzi? W każdym razie ta nie

działa jeszcze w stu procentach sprawnie.

- To znaczy - wtrąciła z przekąsem Mara - że chwilowo nie

może się uważać za najlepszego szermierza galaktyki, jeśli chodzi

o walkę na miecze świetlne. Powtarzam: chwilowo.

- Ciociu Maro? O, cześć, Kyp... Mistrzu Durron - nowy głos

należał do Jainy Solo.

Kyp popatrzył na rampę, szukając wzrokiem drobnej Jedi.

- Jaina - ucieszył się. Wrócił myślami do odległych czasów, kiedy

szalał na jej punkcie. Była wtedy nastolatką on zaś młodym egocentrykiem

i nie zdawał sobie sprawy, że zainteresowanie jej osobą

spowodowane jest przede wszystkim samotnością i problemami

z samooceną. Teraz udawał sam przed sobą że nigdy nie znaczyła

dla niego więcej, niż powinna córka jego najstarszego przyjaciela.

Sama Jaina zapewne nie musiała nic udawać. Obdarzyła Kypa

zdawkowym uśmiechem i zwróciła się ponownie do Mary.

- Czy mogę już zabrać Zekka i Bena do świątyni?

- Myślę, że tak - skinęła głową Mara. - Kyp, czy widzisz powody

do przełożenia wizyty?

- Nie, nie. - Kyp zerknął w lewo, w kierunku widocznej zza

rufy „Cienia Jade" pobliskiej Świątyni Jedi. - Jeśli nie obawiasz

się o silniki, mogę was podrzucić. - Przesadnie swobodnym gestem

uniósł wyprostowaną dłoń i „Cień Jade" zadrżał pod wpływem

skumulowanej przez niego Mocy. Jaina rzuciła mu pełne

dezaprobaty spojrzenie i odwróciła się na pięcie. Rampa uniosła

się i zasłoniła ją.

- Jak się miewa Zekk? - spytał Kyp.

Mara spojrzała na niego spokojnie.

- Już zupełnie wyzdrowiał. Hapańscy medycy świetnie się

spisali. Tyle że jeszcze przez jakiś czas nie będzie mógł wziąć

udziału w żadnej akcji. Ile osób wie, jak do tego doszło? - zainteresowała

się nagle.

- Na razie tylko ja. - Kyp wskazał dalszą część platformy

przylegającą do terminalu. - Zaparkowałem obok.

Poszli w tamtą stronę.

- Zlecono mi prowadzenie śledztwa w tej sprawie - dodał

Kyp.

Wszelkie incydenty kończące się obrażeniami od miecza świetlnego

podlegały wnikliwej analizie Rady. Każdy z mistrzów Jedi

mógł zostać przydzielony do prowadzenia dochodzenia w konkretnym

przypadku.

Mara zwróciła się w stronę Kypa.

- Świadkowie twierdzą, że to był wypadek.

Kyp potwierdził skinieniem głowy.

- Zgadza się. Raport Luke'a opisuje szczegółowo całe zajście.

Czy to znaczy, że powinienem zignorować instrukcje, odpuścić

sobie i wziąć wolne?

Dotarli do krańca platformy, gdzie zaparkowany był śmigacz

Durrona - długi, żółty pojazd, którego wygodne siedzenia sprawiały

wrażenie zaprojektowanych dla dzieci. Kyp wskoczył na

miejsce pilota i wyciągnął dłoń w stronę Mary. Ognistowłosa

Jedi spiorunowała go wzrokiem i ignorując pomoc, zajęła siedzenie

obok.

- Jasne, że nie - odparła. - Jestem chyba po prostu przewrażliwiona.

Moje własne dziecko ucierpiało w podobnym incydencie

i nagle oczy wszystkich Jedi galaktyki skierowały się w moją

stronę.

Lukę usiadł za siedzeniem pilota.

- Po co nas wezwano? - spytał.

Kyp uruchomił śmigacz, wycofał ostro i skierował go w stronę

pobliskiego strumienia ruchu powietrznego.

- Siadanie za mną nie było najlepszym pomysłem, wierz mi

- rzucił Luke'owi.

Skręcił raptownie i ustawił maszynę zgodnie z kierunkiem lotu

pojazdów. Jego manewry przypominały szalone akrobacje na symulatorze

„Sokoła Millenium".

- Czemu niby... - zaczął Lukę i skrzywił się, bo kosmyki

czupryny Kypa, uwolnione pędem wiatru spod kaptura, zaczęły

powiewać tuż przed jego twarzą co chwila łaskocząc go w nos.

Przesunął się na środek siedzenia.

- Zapuściłeś włosy - zauważył poniewczasie.

Kyp przygładził z zadowoleniem fryzurę, szczerząc zęby

w udawanej próżności.

- Spotykam się z pewną damą której podoba się ich długość.

I nie przeszkadzają jej pierwsze ślady siwizny.

- Gratulacje. A więc co tu robimy?

- Cal Omas i admirał Niathal chcieli zobaczyć się z wami,

gdy wrócicie z Hapes. Przysłano mnie po was. Jeśli termin jest

nieodpowiedni, możecie oczywiście przełożyć spotkanie.

Mara zmarszczyła brwi, patrząc na niego z namysłem.

- Czy ma to związek z wydarzeniami na Hapes?

- W pewnym sensie. - Kyp obdarzył ją szerokim, łobuzerskim

uśmiechem. - Tym razem chcą, żeby Lukę nadał Jacenowi

tytuł mistrza.

 

Obrzeża systemu koreliańskiego,

transportowiec „Strumień Spalin"

 

Kapitan Uran Lavint była wierna tradycjom Hana Solo.

A przynajmniej tak o sobie myślała. Rzeczywiście była przemytnikiem.

I to nie na małą skalę. Jej transportowiec „Strumień

Spalin" mógłby pomieścić na pokładzie kilka statków wielkości

„Sokoła Millenium". Przyjmowała różne zlecenia. Niektóre

z nich, jak na przykład to, które realizowała teraz, wymagały

udziału niewielkiej floty.

Przemytnicze rzemiosło jakoś jej nie wzbogaciło. Sytuacji finansowej

Uran Lavint nie dałoby się nawet określić jako „stabilna".

Zleceniodawcy przemytnicy, którym powodziło się znacznie

lepiej, ścigali ją za długi, próbując złapać w przerwach między

kolejnymi kursami, kiedy „Strumień Spalin" dokował w portach

kosmicznych. Grożono jej, zaliczyła nawet lanie podczas pobytu

na Tatooine. Chodziły słuchy, że jeden z jej zleceniodawców wynajął

łowcę nagród, aby zademonstrować, jakie są skutki brzydkiego

nawyku niepłacenia w terminie.

Akcja, którą kierowała, miała wyprowadzić ją na prostą. Jeśli

się powiedzie, Lavint zdoła spłacić wszystkie długi i ułożyć sobie

życie od nowa. W przeciwnym razie stan jej konta osobistego

może ulec czemuś w rodzaju nagłej dekompresji, a jej sytuację

będzie można nazwać opłakaną.

Na razie siedziała w fotelu pierwszego pilota, przypatrując się

przez panele dziobowe odległemu słońcu Korelii. Nie była zmęczona

ani przygnębiona - jej spokój wynikał raczej z wrodzonego

poczucia dystansu, który zapewnił jej opinię osoby umiejącej zachować

zimną krew w najbardziej niebezpiecznej sytuacji. Chociaż

pochodziła z dobrze sytuowanej, przyzwoitej rodziny z klasy

średniej Bespinu, jej cera przypominała źle wyprawioną tatooińską

skórę, a poorana zmarszczkami twarz zyskałaby tylko, gdyby jej

właścicielka postanowiła dla kaprysu zapuścić wąsy.

Niechętnie podniosła się z fotela. Kiwnęła głową w stronę

Hutta, niedużego jak na przedstawiciela tej rasy, który zajmował

specjalnie przystosowaną kanapę pilota obok.

- Dobra, Blatta. Transmituj.

Blatta dokonał paru zmian na panelu kontrolnym. Monitor

ożył, wyświetlając twarz Lavint na żywo. Hutt rozpoczął odliczanie

typowym dla swojej rasy dudniącym, oślizgłym basem.

- Transmisja za pięć, cztery, trzy... - Podniósł dłoń z dwoma

odgiętymi palcami, kontynuując bezgłośnie odliczanie. Zagięcie

ostatniego z palców oznaczało, że przekaz jest nadawany.

Kapitan Lavint skupiła wzrok na holokamerze.

- Uwaga, kapitan do floty. Za minutę otrzymacie dane nawigacyjne

naszego ostatniego skoku, który zakończy się w pobliżu

Korelii. Tam albo napotkamy siły Galaktycznego Sojuszu, albo

nie. Jeśli nie, to się cieszcie, bo broń i bacta, którą transportujemy,

przyniosą nam duży zysk. W przeciwnym razie rozkazy

są jasne: przebijacie się i nurkujecie w atmosferę Korelii, każdy

statek na własną rękę. Jeśli zobaczycie, że któryś z naszych został

osaczony przez siły Sojuszu, życzcie mu powodzenia i spadajcie

w kierunku planety. Żadnego marudzenia i zbędnego bohaterstwa.

Powodzenia. - Kiwnęła zdecydowanie głową i transmisja

dobiegła końca.

- Dane nawigacyjne? - spytała.

- Wysyłam - brzmiała odpowiedź Hutta.

Dane zostały przekazane. Po zakończeniu transmisji na obu

wyświetlaczach pojawił się chronometr, odliczający sześćdziesiąt

standardowych sekund. Tyle czasu powinno wystarczyć pilotom

i ich nawigatorom na wprowadzenie danych, bez zbędnego

i nerwowego oczekiwania.

Mniej więcej w tym samym momencie licząca ponad trzydzieści

jednostek grupa przyspieszyła, kierując się ku odległej planecie.

Ci, którzy dysponowali polami ochronnymi, włączyli je. We

wszystkich sterowniach załogi statków obserwowały, jak gwiazdy

na zewnątrz przechodzą w wirujące smugi. Był to efekt towarzyszący

zawsze manewrowi wchodzenia w nadprzestrzeń. Skok

miał trwać jedynie kilka sekund... nie minęła jednak nawet połowa

planowego czasu, gdy gwiazdy przerwały swój szalony taniec

i zmieniły się z powrotem w odległe, nieruchome punkty. Słońce

Korelii było teraz większe i znajdowało się bliżej niż poprzednio,

ale nie tak blisko, jak powinno. Przed nimi zamiast Korelii

widniała pustka przestrzeni kosmicznej, przecinana tu i ówdzie

kolorowymi błyskami.

Lavint zaklęła, jej obelgi zagłuszył jednak ryk Blatty:

- Statki wroga! Formacja klina, kierują się w naszą stronę,

otaczają nas!

- Który z nich to krążownik przechwytujący? - zapytała nerwowo.

Któryś ze statków musiał być wyposażony w silne generatory

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl