134 Julianna Garnett - Wilczyca, Romanse DaCapo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Juliana Garnett
Przełożył
Robert Pucek
Prolog
- Jeżeli jesteś zbyt tchórzliwy, aby stawić czoło Normanom, to ja pójdę walczyć w twoim imieniu.
Słowa te zawisły w powietrzu niczym wyciągnięte miecze - wyzwanie. Nagle ucichły rozmowy, a oczy wszystkich zwróciły się w kierunku szczupłej jasnowłosej kobiety stojącej na środku sali. Stała nieruchomo, z podniesionym czołem, patrząc spod długich ciemnych rzęs zimnymi niebieskimi oczami. W sali oświetlonej lampami i pochodniami nie odezwała się ani lutnia, ani lira uderzona dłonią nieuważnego minstrela, ani żaden inny głos. Siedzący na ławach i oparci o ściany mężczyźni wstrzymali oddech. Ceara, córka saksońskiego pana Wulfridge, w wyzywającej pozie czekała na odpowiedź ojca.
Wiedziała doskonale, że niektórzy z obecnych chcieliby zobaczyć jej upadek. Nie obchodziło jej jednak, co myślą. Ich napięcie można było wyczuć równie łatwo jak ostry zapach płonących sosnowych polan i oliwnych lampek. Dla niej jednak liczyła się teraz tylko zemsta i duma - było to wszystko, co jej zostało.
Wulfric nie żyje, a wraz z nim odeszła nadzieja i śmiech...
W jasnoniebieskich oczach lorda Balfour, w których odbijały się płomienie, dostrzegła gniew. Nie odwróciła wzroku. Ich oczy znajdowały się mniej więcej na tej samej wysokości, ponieważ Ceara był równie wysoka jak większość mężczyzn - włączając w to Normanów, którzy pustoszyli jej kraj.
Uniosła podbródek, a jej długie rozpuszczone włosy opadły na nagie ramiona. Czuła ich miękki i chłodny dotyk na skórze. Jej spódnica skrojona była w stylu, który niektórzy nazywali pogańskim. Jednak większość mężczyzn patrzyła na krótkie szaty Ceary z wyraźnym zadowoleniem. Lubieżni głupcy. Zamiast "haftowanego złotem lub plecionego paska, nosiła miecz. Nie sztylet, którym posługiwałaby się przy jedzeniu, ale prawdziwy rzymski miecz. Jeden z jej dawno już nieżyjących celtyckich przodków zdobył go na jakimś legioniście. Ta broń była własnością jej rodziny od setek lat, a Ceara potrafiła się posługiwać nią tak zręcznie, że żaden mężczyzna nie odważyłby się jej zaczepić, jeżeli nie miałby po temu rozsądnego powodu.
Miecz stuknął o kamień. Ktoś zakaszlał, ktoś inny coś powiedział, ale zaraz ich uciszono. Smugi dymu snuły się w sali, niesione zabłąkanym powiewem wiatru, który podsycał płomienie i poruszał wiszącymi na ścianach tkaninami. Blask migoczącej pochodni srebrzył włosy ojca Ceary i połyskiwał na jego pobrużdżonej twarzy. Czy on zawsze miał tyle zmarszczek?
- Przysięgałem Williamowi. - Głos starego lorda Balfour przypominał zgrzytanie młyńskich kamieni. - Nie mam zwyczaju łamania złożonych przysiąg.
- Przysięgi składane pod przymusem nie muszą być dotrzymywane.
- A cóż kobieta może o tym wiedzieć? - Jego usta skrzywiły się w ironicznym uśmiechu, który sprawił, że córka się zarumieniła.
- Śmiem twierdzić, że więcej niż większość mężczyzn, chociaż nie jest sprawą kobiet decydować o własnym losie. -Ceara wzięła głęboki oddech. Powietrze miało smak dymu, kadzidła i pozostałości po tysiącach kolacji. Wpatrywała się w ojca, a jej serce biło coraz mocniej. - Czy zawsze musimy się kłócić? Nie możesz wysłuchać mojej rady, tak jak słuchałeś rad Wulfrica?
- Nie, nie mogę. - Balfour pochylił się. - Nie jesteś Wulfrikiem. On nie żyje, a ja zostałem z córką, która jest bardziej uparta niż posłuszna. Masz zaledwie szesnaście lat, Ceara. Nie myślisz chyba, że mogłabyś zastąpić Wulfrica?
Te słowa wypowiedziane cichym głosem uderzyły w nią niczym pięści. Kiedy odpowiedziała, jej głos nieco drżał. Opanowała go, wbijając paznokcie w dłonie.
- Nie, oczywiście, że nie. Wulfric jest... był mężczyzną, podczas gdy ja jestem tylko tępą kobietą przeznaczoną do garów i kołowrotków, a nie wojennych narad.
- Właśnie, wydaje mi się jednak, że o tym zapominasz.
- Nie, ani na chwilę nie zapomniałam, że chciałbyś mnie trzymać gdzieś z boku, nie słyszeć mnie i nie widzieć. Jednak w dawnych czasach zwracano uwagę na to, co kobiety mają do powiedzenia. Dzisiaj Normanowie wyrządzili więcej szkód niż Rzymianie czy nawet wikingowie. Spustoszyli cały kraj i zrobili z nas kundle czołgające się u ich stóp. Ty jednak mówisz o przysiędze złożonej temu bękartowi tak, jakby odłożenie broni i wykonywanie ich rozkazów było sprawą honoru!
Kiedy przerwała, drżąc cała z gniewu, jej ojciec dał znak niewolnikom. Dwóch natychmiast do niej podeszło. W obliczu takiej zniewagi uniosła dumnie głowę, ale nie próbowała uciekać.
- Zostaniesz odprowadzona teraz do swojej komnaty, gdzie będziesz mogła zastanowić się nad tymi pochopnymi słowami - powiedział zimno Balfour, choć płomienie w jego oczach płonęły żarem stu pochodni.
Ceara patrzyła mu prosto w oczy. Tchórze. Wszyscy są tchórzami. Włącznie z Balfourem, który jest jej ojcem i panem ich ziemi. Wulfric nigdy by nie ustąpił... Tak, tylko że Wulfrica już nie ma, przypomniała sobie. A jednak żaden człowiek nie zmusiłby Ceary do złożenia przysięgi wbrew jej woli.
Zmierzywszy obu niewolników jadowitym wzrokiem, skrzyżowała ramiona na piersi. Jej kpiący uśmiech zmienił się w wymuszony grymas.
- Prędzej doczekam w mojej komnacie starości, niż poddam się temu bękartowi z Normandii.
Balfour popatrzył na nią groźnie, potem nagle odwrócił się i odszedł. Miał na sobie tunikę i obramowane futrem szaty barona- saksońskiego pana. Od czasu przybycia Normanów futro nieco wyliniało, a szaty były coraz bardziej podniszczone. Balfour kroczył powoli po pięknych wyblakłych kafelkach starożytnej mozaiki, przedstawiającej księżyc i gwiazdy. Wszedł na podwyższenie, aby zająć swoje miejsce na kamiennym krześle z wysokim oparciem, wyłożonym puchowymi poduszkami i futrami.
- Jesteś zuchwała, moja córko.
- Tak, mój panie. - Ceara uśmiechnęła się blado. - Nauczyłam się zuchwałości, siedząc na twoich kolanach. Wiesz jednak, że oprócz tego, iż jestem zuchwała, mam również rację.
Balfour przyjrzał się jej uważnie.
- Chciałabyś, żebym zwrócił się o pomoc do Malcolma? Mam oddać królowi Szkotów to, czego nie wziął jeszcze król Normanów? W takim razie pytam cię, cóż to za różnica?
- Sam właśnie powiedziałeś, na czym polega różnica: lepiej oddać z własnej woli niż pozwolić sobie zabrać.
Balfour pochylił się do przodu, a spoza jego zaciśniętych warg wydobył się syk.
- Odpowiem ci twoimi własnymi słowami: nigdy.
- W takim razie skazujesz nas...
- Nie! Jeżeli będę postępował uczciwie z królem Williamem, on będzie postępował uczciwie ze mną. Wulfridge potrzebuje mężczyzny srogiego niczym wilk, który powstrzyma najeźdźców, a nie wilczycy, która kłapie zębami i warczy za każdym powiewem wiatru. Idź już. Pomyśl o tym, co można stracić pochopnym działaniem, któremu przyświeca jedynie myśl o głupiej zemście.
Balfour odprawił córkę lekkim ruchem głowy. Zraniona jego ostrymi słowami Ceara odwróciła się na pięcie. Rozpuszczone włosy zawirowały wokół niej, kiedy zatrzymała się nagle o kilka kroków od podwyższenia i strzeliła palcami.
- Saba, do nogi.
Leżąca opodal ogromna biała wilczyca podniosła się i spojrzała na nią czujnymi złotymi oczami. Nikt się nie poruszył, kiedy w asyście wilczycy i niewolników Ceara ruszyła do wyjścia.
Czuła na sobie ich wzrok, przemierzając równym krokiem salę i sklepione przejście wychodzące na długi korytarz prowadzący do jej komnaty. Zewnętrzna ściana korytarza obrośnięta była bluszczem, który przez otwarte okna wtykał swoje zielone palce do wewnątrz. Przechodząc, zerwała listek na szczęście i zatknęła go za skórzany pas, u którego wisiał miecz.
Dotknęła wiszącego na szyi bursztynu oprawionego w srebro, który dostała od matki. Była to jej jedyna ozdoba. Jedyna wartościowa rzecz, którą miała od czasu, kiedy przybyli Normanowie, nie licząc dumy i wiary w siebie. Tak, lady Wulfridge pozostawiła córce w spadku ducha, który nie poddawał się w obliczu trudności lub niebezpieczeństwa. I to właśnie, pomyślała Ceara, najbardziej kłuło ojca.
Kiedy umarła lady Alfreda, z oczu jej męża zniknęło światło. Ceara przyglądała się bezsilnie, jak los zabiera jej matkę i pozostawia ojca całkowicie odmienionego. Sama jednak również się zmieniła.
Kiedyś była z ojcem bardzo blisko. Była jego ukochaną księżniczką, zawsze u jego boku, adorująca i adorowana. Teraz czuła się tak samotna, odseparowana od wszystkich z wyjątkiem Saby. Tylko od wilczycy mogła się jeszcze spodziewać bezwarunkowej miłości i lojalności.
Za jej plecami potężne łapy Saby postukiwały pazurami po kamiennej posadzce. Niewolnicy trzymali się w bezpiecznej odległości. Pewnego razu ktoś obcy ośmielił się położyć rękę na kudłatym łbie zwierzęcia. Rana, która mu została, była bardzo głęboka.
Ceara uśmiechnęła się. To prawda, że była jak wilczyca; tak przezywali ją prawie wszyscy. Była dumna z tego przezwiska. To wspaniały komplement: być porównywanym do tak zwinnego i srogiego zwierzęcia. Tak jak Saba, ona również nie tolerowała głupców ani tchórzy. Sam zapach lęku sprawiał, że wilczyca jeżyła grzbiet, Ceara zaś była wściekła, widząc, że ojciec bardziej dba o własną skórę niż o honor.
Poczuła nagle chłód, zatrzymała się w drzwiach swojej komnaty i odwróciła na pięcie. Jej eskorta zatrzymała się również i spojrzała na nią z niepokojem. Dziewczyna uniosła brew.
- Nawet tak niedorozwinięci idioci jak wy mogliby zauważyć, że dotarłam bezpiecznie do swojej komnaty. Wracajcie do mojego ojca i tych hożych dziewuch, które być może zapragną waszego żałosnego towarzystwa.
Jeden z niewolników spojrzał na nią ze złością.
- Masz zły język, pani, choć jesteś taka piękna. Mówią, że jesteś małżonką samego diabła, a ja jestem coraz bardziej skłonny w to wierzyć.
Ceara zmarszczyła czoło, słysząc opryskliwy ton niewolnika. Saba stanęła obok swej pani. Kiedy ta zatopiła dłoń w grubym białym futrze wilczycy, zwierzę natychmiast wyczuło jej napięcie. Uśmiechnęła się.
- Powinieneś w to wierzyć, Hardred. Rozmawiam z drzewami w nocy. Pod świętymi dębami tańczę z demonami, a tak lichych mężczyzn jak ty potrafię zniszczyć, strzelając z palców.
Uniosła dłoń i pstryknęła palcami. Saba warknęła, przygotowując się do skoku. Hardred cofnął się pospiesznie o krok, potem drugi, trzymając dłoń na rękojeści miecza i nie spuszczając oczu z wilczycy.
- Jesteś zła - wykrztusił z trudem. - Obie jesteście złe!
Zderzył się z drugim niewolnikiem, kiedy próbowali opuścić słabo oświetlony korytarz. Ceara wsłuchiwała się z przyjemnością w odgłosy ich pospiesznej ucieczki. Głupcy. Żywiła dla nich jedynie pogardę. Kiedy ten normandzki bękart pokonał króla Harolda i zginęło wielu dobrych wojowników, zostali tylko głupcy. Niewielu dzielnych ludzi pozostało już Balfourowi. Dziewczyna odwróciła się niespokojnie, starając się zapomnieć o tamtych dniach.
Maleńka lampa wypełniona drogocenną oliwą paliła się kapryśnie na niskim stoliku obok łoża, w którym spała od czasów, kiedy była jeszcze dziewczynką. Jako paliwa w jej lampce nie używano nigdy rybiego tłuszczu, który wypełniał komnatę cuchnącym dymem. Otworzyła okiennice i wpuściła świeże powietrze pachnące morzem. Powiew wiatru poruszył jaskrawą tkaniną zdobiącą ścianę komnaty, nazywaną wahrift. Wkrótce nadejdzie wiosna i ziemia wyda z siebie nowe życie; na śpiących polach pojawią się maleńkie zielone kiełki. Gdzie ona wtedy będzie?
Saba stuknęła łbem w jej rękę, przypominając, że jest głodna. Ceara zamknęła okiennice i odwróciła się od okna. Na drewnianej tacy leżało mięso, ser i kromka chleba. Obok stał cynowy dzban miodu. Dziewczyna napełniła napojem niewielki puchar i rzuciła Sabie kawał baraniny. Wilczyca połknęła mięso w całości. Ceara uśmiechnęła się.
- Głodny wilk.
Saba wywiesiła radośnie jęzor i przyglądała się uważnie mięsu, które pozostało na stole, i swojej pani.
Ceara uklękła, pogłaskała delikatnie futro wilczycy i przyłożyła usta do jej ucha.
- Zostałyśmy już tylko my, króliczku, aby walczyć przeciw Williamowi. Co zrobimy same, bez Wulfrica? Co, na wszystkie świętości, poczniemy bez niego? - Ukryła twarz w gęstym futrze wilczycy, a Saba polizała ją nerwowo po policzku.
Jej przyszłość wyglądała mało obiecująco. Pokonani nie mieli zbyt wielkich szans na przeżycie. Złożyła sobie jednak przysięgę, że nigdy dobrowolnie nie ustąpi wrogowi, i zamierzała dotrzymać jej za wszelką cenę.
Część pierwsza
1
Yorkshire, Anglia
Październik 1069 roku
- Niech będzie przeklęty ten stary zdrajca. – William, diuk Normandii i król Anglii, posłał groźne spojrzenie drżącemu posłańcowi. W oczach króla płonął gniew, a jego czoło było zmarszczone. William był jednak zbyt dobrze wychowany, by stracić nad sobą panowanie w obecności sługo. – Ilu ludzi zginęło?
Posłaniec z trudem przełykał ślinę.
- Około osiemdziesięciu, panie. Zabrali również konie. Te, które jeszcze się nadawały.
- Zapewniam cię, że to wielki łup dla saksońskich buntowników. – William wziął głęboki oddech i spojrzał ponad głową posłańca. Wysoki i władczy król dominował nad swoim otoczeniem nawet wtedy, gdy był w dobrym humorze. Wykrzywił się i po obu stronach jego ust pokazały się głębokie zmarszczki.
- Co myślisz o tej nowej rebelii, Louvat?
Luc Louvat wzruszył ramionami.
- Myślę, że ten głupi Sakson powinien dostać taką lekcję, jakiej bez wątpienia udzielił właśnie sir Simonowi.
William zaśmiał się.
- Tak, to prawda, że Saksonowie dali sir Simonowi niezłą nauczkę. Lord Balfour złożył mi przysięgę wasalną i , jak do tej pory, jej dotrzymywał. Fakt, że zbuntował się w chwili, kiedy w całym Yorku kotłuje się niczym w więcierzu pełnym węgorzy, musi mieć jakąś przyczynę. Chyba że to sam los obrócił się przeciwko mnie.
Luc uśmiechnął się.
- Wszyscy wiedzą, że jesteś kowalem własnego losu, panie. Mówi się nawet, że jeżeli ktokolwiek ze śmiertelnych mógłby zamienić wodę w wino, to właśnie ty.
- To bluźnierstwo, Louvat. Ugryź się w język.
W oczach i kącikach ust władcy pojawiło się jednak coś na kształt uśmiechu i Luc wiedział, że ta uwaga nie była królowi całkiem niemiła.
William odprawił niespokojnego posłańca i podszedł do stołu, na którym stały dzbany z winem i misy pełne owoców. Wybrał dojrzałą gruszkę. Powiew chłodnego wiatru przedostał się do wewnątrz przez szpary w drewnianych ścianach zamku, król jednak zdawał się tego nie zauważać. Uważnie przyglądał się Lucowi.
- Jestem otoczony ze wszystkich stron. Ci przeklęci mieszkańcy Yorkshire zniszczyli cały garnizon i dwa zamki. Teraz ta rebelia na północy wystawia na próbę moją cierpliwość. Nie mogę nawet na chwilę spuścić oka z Saksonów, którzy znajdują się tak blisko północnych barbarzyńców. Gdyby udało im się uzyskać posiłki, mielibyśmy jeszcze więcej kłopotów. – Ugryzł gruszkę i wpatrując się w pustą przestrzeń, nie zauważył soku, który ściekał mu po palcach. Po chwili, uśmiechając się, spojrzał na Luca. - Powiadają, że Wulfridge to żyzne ziemie nadmorskie, zamieszkane przez prostaków, którym trudno cokolwiek zrozumieć. Ten lord Balfour jest już stary i ma niewielu wojowników. Nie mogę pojąć, w jaki sposób udało mu się pokonać sir Simona. Być może stał się nieostrożny. Potrzebuję odpowiedzialnego rycerza, aby utrzeć nosa Balfourowi.
Luc milczał. Czekał, wiedząc, że król będzie mówił dalej. Poruszył się jednak niespokojnie, nie do końca pewien, czy podoba mu się kierunek, w którym zmierzała myśl Williama. Wystarczająco nieprzyjemne było już odbijanie wcześniej zdobytych zamków u boku króla. Nie pragnął wcale wspomagać sir Simona na północnych krańcach tego barbarzyńskiego kraju. Nie lubił Anglii i w ogóle by go tu nie było, gdyby nie fakt, że nie mógł pozostawać już dłużej w Normandii. William ponownie ugryzł gruszkę.
- Wygląda na to, że to ty będziesz tym rycerzem, który pokona Saksonów z Wulfridge. Nawet twoje nazwisko do tego pasuje.
Louvat - młody wilk; tak nazwał go William, kiedy nie był jeszcze królem. Był to żart, ponieważ ojciec Luca nazywał go często wilczym szczenięciem. Przezwisko było z początku nieco poniżające, później jednak Luc do niego przywykł. Teraz, kiedy nie pozostało mu już żadne inne, było również, jego jedynym nazwiskiem.
- Tak, panie. - Ukłonił się sztywno.
- Mówisz ich językiem i samo to daje ci już wielką przewagę. Hrabiowie Northumberlandu opuścili York, a Duńczycy wycofali się do swoich statków na rzece Humber, koło Stafford jednak wybuchła nowa rebelia. Na Krzyż Chrystusa! Prędzej spalę tę ziemię na popiół, niż oddam ją z powrotem Saksonom. - Zmarszczył czoło i zgniótł w dłoni ogryzek gruszki. - Cospatric i Edgar zwrócili się o pomoc do króla Szkotów. Jeżeli Balfour sprzymierzy się z tymi panami, to ich zjednoczone siły będą stanowić dla nas nie lada problem. Chcę, żebyś przyprowadził mi tego Saksona żywego i zakutego w łańcuchy. Muszę dać przykład. - Uśmiech Williama nie łagodził grozy zawartej w jego ostatnich słowach.
- Wyruszę o wschodzie słońca, beau sire. - Luc ukłonił się.
- Twój sukces zostanie nagrodzony. Przywieź mi lorda Balfour, a otrzymasz jego ziemie i tytuł.
Luc spojrzał na króla ze zdziwieniem.
- Czy mam rozumieć, panie, że chcesz mi ofiarować ziemie Wulfridge?
- Pod warunkiem, że je zdobędziesz - odpowiedział kwaśno król.
- Ale sir Simon...
- Zawiódł mnie. - Głos Williama był nieugięty. - I to nie po raz pierwszy. Nie toleruję tego u moich dowódców. Myślę, że oddanie ci tych ziem będzie lekcją zarówno dla Normana, jak i Saksona. Obu przypomni, że zasługujący na szacunek mężczyzna powinien być kowalem własnego losu. Zgadzasz się?
Odmowa nie wchodziła w grę. Luc, po tym, co zdarzyło się w przeszłości, nigdy nie przypuszczał, że zdobędzie tak wiele w służbie Williama.
Wziął głęboki oddech, który po raz pierwszy od wielu lat miał smak nadziei, i spojrzał na swojego króla.
- Przyprowadzę tego Saksona w łańcuchach, panie, i zdławię powstanie w twoim imieniu.
- Tego właśnie oczekuję, Louvat.
Jednak dopiero później, przygotowując zapasy i ludzi do marszu na północ, Luc zrozumiał możliwości kryjące się za obietnicą króla. To Robert de Brionne, jego stary przyjaciel, poruszył z satysfakcją ten temat w półmroku stajni.
- A więc już wkrótce będziesz lordem. Czy będę musiał zginać przed tobą kolano? - Z uśmiechem na twarzy złożył mu głęboki ukłon.
- Tylko wtedy, kiedy będziesz chciał, mój przyjacielu. - Luc poklepał go lekko po ramieniu.
Uśmiech zniknął z twarzy Roberta, kiedy ten wyprostował się i skinął uroczyście głową.
- Bardzo chcę. Zasłużyłeś na to, Luc.
- Nie zdobyłem jeszcze Wulfridge, Robercie.
- Zdobędziesz. Służyłeś królowi wiernie w Normandii, a teraz w Anglii. Nadszedł czas, aby cię za to wynagrodził.
Luc wzruszył ramionami.
- Dopiero niedawno uwolniłem się od przeszłości. Gdybym dostał ziemie wcześniej, ludzie snuliby różne domysły. Nie chciałbym, żeby mi to zaszkodziło...
- To zakończy plotki - powiedział Robert. - Otrzymasz w ten sposób to, co utraciłeś. Nie będziesz już rycerzem bez ziemi, ale lordem.
Była to prawda.
- Kiedy powrócę z tym buntownikiem zakutym w łańcuchy, będziemy świętować mój sukces. Robercie.
- Ach, jakżebym chciał z tobą jechać.
- Król nie poradzi sobie bez ciebie, i dobrze o tym wiesz. - Luc uśmiechnął się do przyjaciela. - Poza tym jest tu zbyt wiele pięknych pań, które musiałyby spać same, gdybyś pojechał ze mną.
- To prawda. - Robert ucałował koniuszki swoich palców. - Nie mógłbym ich rozczarować, zostanę więc tutaj i będę pilnował królewskiego zamku. Przykro mi jednak, że nie będę świadkiem twojego zwycięstwa nad tym niemądrym Saksonem, który ośmielił się sprzeciwić Williamowi.
- Lord Balfour będzie przeklinał dzień, w którym spróbował odbić jedną z twierdz Williama. To jego koniec.
Robert spojrzał na sztandar Luca, przedstawiający czarnego wilka na czerwonym polu.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]