137, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O przepisach drogowych Z poważnym zaniepokojeniem przeczytałem kilka listów, jakie otrzymałem w sprawie przepisów ruchu drogowego. Otóż ja, wyjaśniam, jestem jak najbardziej za tym, by na drogach ginęło mniej ludzi. Co więcej: wiele razy wspominam, że jest skandalem, że wszyscy rozczulają się nad 20 ofiarami jakiegoś wypadku w kopalni – a to, że tego samego dnia na drogach ginie 25 osób, nikogo nie obchodzi. Mnie obchodzi. Jednak zasadniczo i całkowicie nie zgadzam się z metodami walki ze śmiercią na drogach. Jestem zasadniczym przeciwnikiem doktryny prewencji, zapobiegania przestępstwom drogowym. Jestem za surowym karaniem winnych – co powinno odstraszać innych. Oczywiście, że istnieją uzasadnione ograniczenia prędkości. Na przykład, tam, gdzie wyjeżdżający z drogi podporządkowanej, nie mający pełnej widoczności, powinien mieć pewność, że nie doleci mu nic z prędkością 280 km/h – bo gdyby się tego bał, nie mógłby przejechać drogi głównej. Jednak 90% ograniczeń prędkości wcale nie ma tego charakteru. Ma to zapobiegać wypadkom – w przekonaniu, że mandat karny odstrasza bardziej, niż groźba śmierci na miejscu. Ja w to nie wierzę. Twierdzę natomiast, że główną przyczyną wypadków drogowych są ubezpieczenia komunikacyjne. Zwłaszcza OC. Wprowadzenie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej jest zachętą do zabójstw, jest zbrodnią ludobójstwa. Gdyby w Polsce odbyło się dziesięć procesów sądowych, w wyniku których sprawcy wypadków musieliby płacić pełne odszkodowanie, zostali na jego poczet wyrzuceni z mieszkania i nocowali na dworcu – to ludzie na pewno zaczęliby jeździć znacznie ostrożniej. Obecnie wiedzą, że odszkodowanie za nich płacą inni kierowcy – ci, co nie spowodowali żadnego wypadku! Jest to najgłębiej niesprawiedliwe, demoralizujące – i skutkuje ogromną liczbą wypadków. Człowiek nieubezpieczony jeździ znacznie – znacznie! – ostrożniej. P. Paweł Chorzewski pisze: „Pańskie rozumienie wolności to całkowita anarchia” – po czym cytuje sir Terencjusza Pratchetta: „Ale ludzie mają tę wolność – także wolność do ponoszenia konsekwencji swoich czynów”. I właśnie o to mi chodzi. Świat, w którym przestępstwom się zapobiega, to zupełnie inny świat. Gdy na drodze stoi znak (50 km/h) i ja spowoduję wypadek jadąc 49 km/h – to ja jestem niewinny; winien jest ten, kto nie ustawił tu znaku – może 30 km/h…? Wbrew temu, co mniema p. Chorzewski np. p. Maciej Zientarski jechał ponad 200 km/h w miejscu, gdzie ograniczenie było. Do 50 km/h. Co pokazuje, że ograniczenia prędkości nijak nie mają się do tego, jak prędko ludzie jeżdżą. Jedynym efektem ustawienia np. fotoradarów jest to, że ludzie muszą tam, gdzie ich nie ma, jechać szybciej, niż by jechali normalnie – by nadrobić czas stracony na udawanie przed kamerą i fotokomórką, że są „porządnymi obywatelami”. Wreszcie (pisze o tym również np. p. Majchel Neustad z Niemiec) jest kompletnym nieporozumieniem sądzenie, że jestem przeciwnikiem rond! Odwrotnie – jestem entuzjastą rond. Jestem natomiast – i o tym pisałem – przeciwnikiem rondek ustawianych celowo tylko po to, by spowolnić ruch samochodowy! Jest takich sporo. Takie przyszły zalecenia i dyrektywy z Brukseli – i, niestety, władze III RP w neofickiej nadgorliwości stosują się do absurdalnych „unijnych” przepisów – podczas gdy wiele innych państw po prostu ma je w nosie (np. Niemcy dyrektywę o likwidacji „zielonych strzałek”). Pamiętam, że w 1998 roku jakieś euro-ciało wydało zalecenie, że „numer rejestracyjny samochodu powinien mieć co najmniej 4 cyfry”. Polska była bodaj jedynym krajem, który się do tego absurdu zastosował… Jednak po 1-XII-2009 to już nie będą „zalecenia”, tylko decyzje UE. I trzeba się będzie do nich stosować! JKM
Haiti. Kara za pakt z czartem Aż do wtorku 12 stycznia katastrofalne trzęsienie ziemi było chyba tylko jedyną klęską, której nie doświadczyło Haiti podczas ostatnich 200 lat, to jest od czasu, gdy rewolta niewolników zakończyła się zwycięstwem nad napoleońską Francją. Żywioły rujnują ten kraj sporadycznie, za to katastrofa gospodarcza to dla Haiti stan permanentny. Wyjałowiony, zrujnowany, splądrowany i źle zarządzany zarówno przez naturę, jak i przez ludzką przemoc i głupotę kraj na zachodnim krańcu karaibskiej wyspy Hispaniola jest wręcz podręcznikowym przykładem państwa upadłego i dysfunkcjonalnej władzy. Podczas gdy w ostatnich dekadach reszta państw Ameryki z mozołem wydźwignęła się z ubóstwa, Haiti coraz głębiej zanurzało się w nędzy i niczym mocno poobijany żebrak egzystuje wyłącznie dzięki uzależnieniu od zagranicznej pomocy i miłosierdzia. I tylko siły ONZ chronią ponad 8 milionów mieszkańców tego państwa przed głodem i bratobójczą rzezią. A na dodatek kiedy kraj znany ze swej religii voodoo próbował wreszcie stanąć na nogi, natura zdzieliła go młotem ponownie. W 2004 roku wiatry i powodzie uśmierciły 5 tys. ludzi. W 2008 roku huragany i osunięcia ziemi pogrzebały 1000 osób, a blisko 800 tys. uczyniły bezdomnymi. Tegoroczne trzęsienie ziemi pochłonęło dziesiątki tysięcy istnień ludzkich.
Upadłe państwo Jeszcze przed tym kataklizmem sytuacja na Haiti była koszmarna. W rankingach gospodarczych klasyfikowano je na 149. miejscu wśród 182 państw. A niezależna grupa badawcza Funduszu na rzecz Pokoju zaliczyła Haiti do „elitarnego klubu” 12 upadłych państw świata. To „wyróżnienie” oparto na takich współczynnikach jak głębokie załamanie gospodarcze, skala przestępczości, masowość pogwałceń praw człowieka, kompletny upadek administracji i usług publicznych czy ingerencje innych państw w sprawy wewnętrzne. – Niektóre państwa po prostu nie mają szczęścia. Haiti jest jednym z tych miejsc, w których klęski żywiołowe występują jedna po drugiej – usiłują tłumaczyć niektórzy publicyści przyczyny zapaści ekonomicznej tego kraju. – Haiti ma chwalebną przeszłość, ale teraźniejszość jest brutalna, a przyszłość może być widziana tylko w czarnych barwach – prognozują ekonomiści i politolodzy. Bo rzeczywiście kraj ten sprawia wrażenie przeklętego. Mieszkańcy rozrastających się, a obecnie zdewastowanych przez żywioł bidonvilles (slumsów) wokół Port-au-Prince stale pomstują, że Bóg musiał być w zmowie z diabłem, aby stworzyć kraj tak skumulowanej nędzy, jakiej nie można znaleźć w żadnym innym regionie Ziemi.
Piekło w raju Szczególnie rzuca się w oczy kontrast z najbliższymi sąsiadami. Państwa na Karaibach to na ogół wyspy pławiące się w zamożności lub przynajmniej pięknie bujnej zieleni i kolorowego kwiecia. Haiti, którego nazwa w jednym z tubylczych języków oznacza Kraj Wysokich Gór, wygląda na tym tle nadzwyczaj mizernie. Po wycięciu w pień niemal 98 procent swych lasów mieni się tylko odcieniami nieprzyjemnej błotno-brązowej mazi. Kto tylko może, bierze w nogi za pas i wyjeżdża za granicę – na bogatsze wyspy, do Stanów Zjednoczonych, Kanady czy Francji, byłej kolonialnej posiadaczki Haiti. Bo u siebie nie ma żadnej przyszłości. Blisko 80 proc. ludności żyje poniżej progu ubóstwa. Bezrobocie sięga 70 proc. zdolnej do pracy ludności. Ci, co pracują, muszą zadowolić się nędznymi płacami, średnia to 66 centów dziennie. 300 tys. dzieci musi pracować, by nie umrzeć z głodu. Co ósme dziecko umiera przed ukończeniem piątego roku życia. Dur brzuszny, malaria, denga – choroby dawno wyeliminowane w uprzemysłowionym świecie – są wciąż plagami szalejącymi na Haiti. Tylko 54 procent mieszkańców ma dostęp do czystej wody, zaledwie 30 procent domostw wyposażone jest w jakie takie instalacje sanitarne. Połowa ludności to kompletni analfabeci. W obu Amerykach jedynie poziom życia w Nikaragui zbliżony jest do takiego ubóstwa.
Pierwsza dekolonizacja Kiedy w 1804 roku powstawało niezależne Haiti, dla wielu było latarnią wolności, a jej liderzy „gwiazdami swobody”. Było bowiem Haiti drugim po Stanach Zjednoczonych Ameryki niepodległym państwem na półkuli zachodniej i na dodatek jedynym państwem utworzonym w wyniku powstania czarnych niewolników. Krzysztof Kolumb wylądował na brzegach Hispanioli w 1492 roku. Wszystkich tubylców wytępiono co do nogi w ciągu następnych 25 lat. W 1697 roku, po wojnie o sukcesję hiszpańską, Madryt scedował zachodnią część wyspy – obecne Haiti – Francuzom, a ci uczynili z niej najzamożniejszą kolonię na Karaibach, słynącą z uprawy trzciny cukrowej i handlu afrykańskimi niewolnikami. Lata gospodarczej prosperity nie trwały długo. Pod koniec XVIII wieku (15 sierpnia 1791 roku) wybuchło pod przywództwem Toussainta L’Ouverture powstanie murzyńskich niewolników. Jego tłumienie, przy współudziale polskich legionów, nie powiodło się i po długoletnich bojach 1 stycznia 1804 roku proklamowano niepodległą republikę. I to był koniec gospodarczego sukcesu Haiti. W państwie rządzonym przez Murzynów, mówiących co prawda po francusku, ale pochodzących z różnych zakątków i plemion Afryki, wyznających odmienne religie i uznających inne hierarchie społeczne, musiało dochodzić do napięć, konfliktów i starć skutecznie wyhamowujących wszelki rozwój. Motto państwa „L’union fait la force” („W jedności siła”) brzmiało niczym ponury dowcip. Bo kraj był i nadal jest podzielony na wszelkie sposoby: Murzyni z wzajemnością nienawidzą Mulatów, wyznający afrykański animizm chrześcijan, a wojskowi demokratów. Zresztą demokracja okazała się krótkim epizodem. Rozpoczął się za to długi korowód despotów, królów, ba! – nawet cesarzy i dożywotnich prezydentów. Wszyscy ci władcy dużo obiecywali, ale na ogół dbali wyłącznie o własne kieszenie. Na dodatek w epoce kolonializmu wolne państwo powstałe w wyniku rewolty czarnych niewolników skazane zostało na całkowitą izolację, było wyłączone z „rodziny narodów”. Nieprzypadkowo już Talleyrand pisał, że „istnienie Murzynów pod bronią, okupujących kraj i unurzanych po uszy w zbrodniczych działaniach, jest odstraszającym widowiskiem dla wszystkich białych narodów”. Nawet USA uznały Haiti dopiero po zniesieniu niewolnictwa u siebie. Niewiele to pomogło, bo i w późniejszych latach Haiti stało się “wyrzutem sumienia” dla białych i niebezpiecznym symbolem odkupienia win wobec Murzynów. Walcząc o przeżycie, Haitańczycy muszą się także zmagać z korupcją, morderstwami popełnianymi na iście przemysłową skalę oraz porwaniami – popełnianymi nie tylko przez gangi, ale także przez własne siły bezpieczeństwa.
Lucyferze wróć! Nic zatem dziwnego, że zrozpaczeni, zdesperowani ludzie z nostalgią wspominają 29-letnie dyktatorskie rządy „Lucyfera z Antyli”, François Duvaliera zwanego „Papa Doc”, i jego syna, „Baby Doca” Jeana-Claude’a, którzy czmychnęli do Francji w 1986 roku. Tyran mógł być mordercą, szubrawcem czy wręcz kanalią, ale poziom życia przeciętnego mieszkańca Haiti za jego rządów był z pewnością wyższy, a sporadyczne akty przemocy mniej uciążliwe. W latach rządów klanu Duvalierów zginęły dziesiątki tysięcy ludzi. Ponosili śmierć przeważnie z rąk bojówkarzy Tontons Macoute, którzy sami o sobie z lubością twierdzili, iż są zombi powstałymi z grobów. Ale bandziory wspierające „Papę Doca” nie były jakimś makabrycznym ewenementem. W 1994 roku nie tylko amerykańscy marines przywracali do władzy prezydenta Jeana-Bertranda Aristide’a. Niemałą rolę w „obronie demokracji” odegrali także członkowie Armii Kanibali. Zresztą 10 lat później odegrali oni także niebagatelną rolę w obaleniu swego byłego protegowanego.
Pod władzą ONZ Na Haiti stacjonuje obecnie 9 tys. żołnierzy ONZ. Mieli ukrócić przemoc, ale rezultaty ich działalności wywołują mieszane opinie. Świat chwali ich obecność, bo dzięki nim ma spokojne sumienie. Mieszkańcy Haiti krytykują ich zaś za nadmierną brutalność, z jaką przywracają porządek. Nie żałowali bowiem kul podczas pacyfikacji pogrążonych w bezprawiu podstołecznych slumsów, takich jak osławione Cité Soleil, które zmasakrowali ogniem z ciężkich karabinów maszynowych. Prezydent René Préval, były bliski współpracownik obalonego Aristide’a, długo zmagał się z renegocjacją warunków spłaty wielkiego zagranicznego zadłużenia kraju. Wydawało się, że mu się powiedzie. Amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton była nawet niedawno na Haiti i obiecywała uprzywilejowane potraktowanie dłużnika, składała iluzoryczne deklaracje ewentualnych zezwoleń na pracę w USA haitańskim emigrantom. Nawet Barack Obama przeznaczył 2 tys. dolarów ze swoich zwrotów podatkowych za 2008 rok na wsparcie haitańskiej charytatywnej organizacji religijnej. Po takim geście i obiecankach Préval był optymistą co do poprawy sytuacji gospodarczej kraju. Aż do ubiegłotygodniowej katastrofy. Teraz, po trzęsieniu ziemi, nie ma nawet swego prezydenckiego pałacu na Polach Marsowych, który tak jak i cały kraj legł w gruzach.
Charytatywna kleptokracja Jak zwykle uwaga świata koncentruje się na Haiti tylko po jakiejś nadzwyczajnej klęsce żywiołowej. Po ostatniej apokalipsie na Haiti płynie pomoc z wszystkich zakątków świata. Z pewnością znów będą to zmarnowane, roztrwonione pieniądze. Bo w kraj ten prywatni ofi arodawcy, organizacje charytatywne i państwa wpompowały już miliardy dolarów. Miały zostać wydane na elektryczność, budowę dróg, linii telefonicznych, zaopatrzenie domów w pitną wodę czy kanalizację. Masowa korupcja i kradzieże sprawiły, że tylko znikomy odsetek tego wsparcia wydano uczciwie i prawidłowo. Zaledwie przed miesiącem pewni darczyńcy domagali się pełnego audytu 197 milionów dolarów wsparcia, jakiego udzielili po ubiegłorocznym zdewastowaniu Haiti przez huragany. Pojawiły się bowiem pogłoski, że pieniądze te zostały po prostu rozkradzione przez państwowych urzędników. Doprowadziło to do dymisji premiera, ale nie odzyskano ani centa. Mimo to szczodrych darczyńców nie brakuje. Prezydent Obama obiecuje 100 milionów dolarów pomocy, amerykański Senat dorzuca kolejne 282 miliony, a Izba Reprezentantów co najmniej 165 milionów. Inne państwa także obiecują krocie. Ale kto na tym najwięcej skorzysta? Gangi i kryminaliści. I nieprzypadkowo haitańscy kryminaliści śpiewają, że w Port-au-Prince „nawet szczur nie z***a się bez ich przyzwolenia”. Podczas trzęsienia ziemi w ruiny obróciły się nie tylko slumsy i budynki urzędów, ale także i mury więzień. Istniejący chaos wykorzystało prawie tysiąc skazanych szubrawców, którzy powrócili do slumsów Cité Soleil i La Saline. Nie siedzą tam bezczynnie. Już ograbiono wiele punktów pomocy, a pod magazynami z napływającą ze świata żywnością, lekami czy odzieżą często słychać istną kanonadę karabinową. Przestępcy mają ułatwione zadanie. Na ulicach niemal nie widać służb porządkowych. ONZ-owskie niebieskie hełmy na ogół trzymają się z daleka od ulic stolicy Haiti i tylko sporadycznie patrolują miasto. Mkną wówczas pełnym gazem w ciężarówkach i dżipach, nie zatrzymując się ani na chwilę. Amerykańscy żołnierze i żandarmi z innych państw dopiero napływają. Na pytanie, kto rządzi krajem, najczęściej słychać odpowiedź, że nikt. Ale na dobrą sprawę nie mogą też Haitańczycy liczyć i na międzynarodowe wsparcie. Ma ono czysto incydentalny charakter. Jest raczej gestem solidarności i na ogół nie trafia tam, gdzie trzeba. Częściej do rąk złodziei i wydrwigroszy. W trudnych chwilach można polegać wyłącznie na bliskich. A ci działają bez fleszy i kamer telewizyjnych, ale za to skuteczniej. W 2008 roku emigranci haitańscy przesłali swym rodzinom w kraju przeszło 1,8 miliarda dolarów. Było to dwa razy więcej niż wsparcie całego świata! Klęskę żywiołową, jakiej ostatnio doświadczyło Haiti, próbują wytłumaczyć sejsmolodzy. Gorzej z wyjaśnieniem klęski gospodarczej, z którą boryka się ten kraj od wielu dziesięcioleci.
Ekonomiści i naukowcy mają różne racje i tłumaczenia. Kto wie jednak, czy ziarna prawdy nie ma w wyjaśnieniach wielebnego Pata Robinsona, głośnego teleewangelisty z Florydy. Podczas niedawnego kazania tłumaczył on, że trzęsienie ziemi to “kara Boża za pakt z szatanem”, jaki przed wiekami zawarli Haitańczycy. Nieprzypadkowo ich rebelia w 1791 roku przeciwko Francuzom wybuchła podczas odprawiania nocnych obrzędów voodoo. I rebelianci w zamian za sukces powstania “zapisali swe dusze i kraj diabłu”. Najlepiej o tym zaprzysiężonym pakcie z czartem ma świadczyć fakt, że leżąca na wschodzie tej samej wyspy Republika Dominikańska rozkwita gospodarczo i dziwnym trafem omijają ją kataklizmy, które raz za razem spadają po zachodniej stronie Hispanioli…
Afera w Argentynie trwa Sprawiedliwość- jak wiadomo- jeszcze od czasów rzymskich- to stała i niezłomna wola oddawania każdemu tego co mu się należy. Jeśli zasada ta była stosowana - Imperium Romanum trwało niezmiennie i miało się dobrze. Odejście od zasad, frywolność i rozwiązłość ,a przy tym na olbrzymią skalę interwencja państwa w gospodarkę – spowodowały upadek Imperium Romanum. Nic już go nie mogło uratować… Nie miał kto bronić kiedyś imperium, a potem gruzowiska. Nie było już sprawiedliwości! Prawo rzymskie przechowało chrześcijaństwo, któremu powinniśmy być wdzięczni, a najbardziej Karolowi Wielkiemu, który tak naprawdę podłożył podwaliny pod wielkość Europy zjednoczonej w duchu chrześcijańskim. Dzisiaj rządzący Europą socjaliści przydzielają sobie nawet tytuły im Karola Wielkiego(???). To jakaś zupełna profanacja. Wrogowie chrześcijaństwa przydzielają sobie tytuły imienia największego duchowego i nie tylko- twórcy nowoczesnej Europy, opartej na monarchii, prawie rzymskim, umiłowaniu filozofii greckiej. Karol Wielki był królem, a nie demokratą! Dzisiaj mamy wszędzie szalejącą demokrację, tak szalejącą, że aż destrukcyjną! Dobrze, że jeszcze ktoś nią kieruje.. Bo już dawno huragan ludowy doprowadziłby do zupełnego rozpadu istniejące zbiorowości. Bo „ nie chwiejne wahania tłumów, tylko prawda i sprawiedliwość”- mówił papież Pius XII, którego oskarża się, że nie pomagał wywożonym przez Niemców Żydom, zatajając prawdę, że Watykan bardzo wiele w tej sprawie zrobił, zrobił ile mógł.. Kilka dni temu nasz premier, pan Donald Tusk dostał nagrodę im. Karola Wielkiego. No naprawdę… czy jeszcze coś śmieszniejszego można było wymyślić.. Niedawno pan Aleksander Szczygło, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego powiedział o Donaldzie Tusku, jeszcze przed tym jak pan premier otrzymał nagrodę im. Karola Wielkiego, że „Tusk jest jak przyrodnia siostra Kopciuszka- leniwy, próżny i zaborczy”. No pół biedy, gdyby naprawdę był zaborczy, tak jak Karol Wielki.- i w tej samej sprawie. Ale ślub kościelny wziął jeszcze zupełnie niedawno, i to dla celów politycznych, bo akurat szykowała się kampania prezydencka .. Instrumentalne traktowanie chrześcijaństwa , to sposób na osiąganie celów politycznych. Coś jednak w chrześcijaństwie jest, skoro lewicowi- socjaliści, nazywający się „liberałami”, nawet do celów politycznych go przystosowują. Na spotkaniu w Radomiu z biskupem Zimowskim, a ostatnio z biskupem Tomasikiem, zauważyłem, że pan poseł Sojuszu Lewicy Arcydemokratycznej, pan poseł Marek Wikiński, bardzo blisko przebywa obok biskupa.. Jakby chciał przeniknąć jego bijącym blaskiem, a w tym czasie jego klubowa koleżanka, pani Joanna Senyszyn, atakuje Kościół, chrześcijaństwo i księży, jak tylko potrafi najlepiej… I nie może jej powiedzieć, żeby przestała się wygłupiać. Udaje, że to z nim nie ma wiele wspólnego.. A przecież mamy kolektywną demokrację, w której ludzie- dla celów politycznych- zrzeszają się w jedną kolektywną partię w celu zdobycia władzy. Jak kolektywizym- to kolektywna odpowiedzialność, chyba tak? Albo odpowiedzialności żadnej.. Bo tłumy, które w demokracji , głosują na swoich ciemiężycieli i nadzorców też chyba są odpowiedzialne. No bo kto jest odpowiedzialny za istniejący i pogłębiający się bałagan??? Nikt???? Żebym nie był złym prorokiem… Jak tak dalej pójdzie i lewica zawłaszczy wszystko co im się podoba, w tym Karola Wielkiego, to jeszcze doczekamy czasów- jak w powieści Orwella, gdzie zmieniali przeszłość w Ministerstwie prawdy, że Karol Wielki okaże się wielkim i niezłomnym fighterem walki o demokrację , prawa człowieka i niestrudzonym bojownikiem o prawa dzieci, zwierząt i uczniów… Mylicie państwo, że to żart! Niektórzy, co młodsi, z pewnością zobaczą… i niech pamiętają:” Kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto panuje nad teraźniejszością , panuje nad przyszłością”. Czy tak nauczał nas Wielki Orwell, który w pewnym momencie swojego życia zrozumiał, mimo, ze prawie całe życie błądził na lewicowej ścieżce głupoty- jaka jest prawda i że ona jest ciekawa, co z kolei zauważył Wielki Mackiewicz.. Nagrody imienia króla Karola Wielkiego, otrzymali jeszcze znani demokraci: Bill Clinton, Waclav Havel, Bronisław Geremek i wielu innych.. Czy to nie jest naigrywanie się z historii? „Kto sam się bóstwi na świecie, ten na odwrót swego szału, odczłowiecza się pomału”- ktoś słusznie zauważył. To samo zrobili socjaliści z nagrodą im. Kisiela w Polsce.. który był liberałem- konserwatywnym i sam to pojęcie wymyślił. I założycielem Unii Polityki Realnej wraz i z innymi... Ustanowioną nagrodę konserwatywnego liberała, między innymi otrzymali: Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Olechowski, Jan Kułakowski, Tomasz Lis, Jerzy Giedrojć, Henryka Bochniarz, Lech Wałęsa, Władysław Bartoszewski, Marian Krzaklewski, Jan Nowak Jeziorański,, Jerzy Hauser, czy Jerzy Safian.. Oraz wielu innych!
Proszę sobie wśród nich poszukać konserwatywnego –liberała, chociaż nagrody przydziela się w trzech kategoriach, nie tak jak to widział Kisiel.. On przydzielił nagrodę Baksikowi! Ale nagrodę otrzymał też pan Jacek Vincent Rostowski, obywatel brytyjski, na posadzie polskiego ministerstwa finansów, wcześniej pracownik Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie.. Ale nie była to nagroda Kisiela, lecz nagroda pisma” The Banker”. Pan minister został utytułowany Ministrem Finansów 2009 roku w Europie(!!!). No, no, no…
Naprawdę przednio… A za co? Za jego politykę w czasie kryzysu! Dobre by było, gdyby nie było śmieszne.. Jak mówił Kisiel” To nie kryzys- to rezultat”! Nawet zza grobu ma rację, bo to co się dzieje w Polsce i w prawie całej Europie pod rządzami socjalistów demokratycznych, to rezultat ich rządów, a nie żaden kryzys.. To ONI zadłużają państwa, tworzą deficyty budżetowe i długi publiczne, to ONI rozbudowują biurokracje do granic obłędu, to oni rujnują podatkami i dotacjami poszczególne gałęzie przemysłu, to ONI wprowadzają koncesje i ograniczenia wolnego rynku i zabijają go bezlitośnie, bo go nienawidzą. Gdyby istniał prawdziwie wolny wszyscy, wszyscy, jak jeden mąż, pardon- partner, musieliby pójść do jakiejś pożytecznej roboty, a nie parać się pseudozajęciami, których głównym celem jest panowanie nad nami.. I marnowanie olbrzymiej energii tkwiącej w ludziach i marnowanie ich pracy.. Pan minister Jacek Vincent Rostowski, wraz z rządzącym nam premierem Donaldem Tuskiem, w ciągu dwóch lat zadłużyli nas na sumę 150 miliardów złotych(!!!!). Mamy w sumie prawie 740 mld długu publicznego, nie licząc zadłużenia państwowego ZUS-u, którego zadłużenia nie wlicza się- jakimś dziwnym trafem- do długu publicznego. Samych odsetek od zaciągniętych długów płacimy 34 miliardy złotych rocznie(!!!) Suma zabójcza dla nas i naszej gospodarki. Dlatego są takie wysokie podatki i ciągle rosną.. Od nowego roku- znowu wzrosły!
Międzynarodówka lichwiarska zaciera ręce… Łowiącemu ryby strażnik rzeczny sprawdza kartę wędkarską: - Pana karta jest nieważna. Jak pan może łowić ryby na zeszłoroczną kartę wędkarską? - Bo ja łowię tylko te ryby, których nie złowiłem w zeszłym roku..(???) I słuszna jego racja! I dlatego jeden z panów otrzymał nagrodę im. Karola Wielkiego, a drugi, tylko pisma „The Banker”. Zawsze bałem się moich przyjaciół, bo z wrogami sobie radziłem.. Pokaż mi nagrodę - a powiem ci kim jesteś! Prawda? WJR
Trybunał się męczy Nie wiem, czy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego są pobożni, czy nie; zresztą część może być pobożnych, a część – bezbożnych co zależy od daty nominacji – ale gdyby byli pobożni, to mogliby modlić się słowami Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego z „Notatek z nieudanych rekolekcji paryskich”: „Zapomnieć snadniej. Przebacz Panie. Za duży wiatr na moją wełnę. Ach, odsuń Twoją straszną pełnię, powstrzymaj flukty w oceanie!” Później Gałczyński już tak się nie modlił, bo nawet pisał tak zwane poezyje zaangażowane, których dzisiaj nie ma powodu czytać. Zdawał sobie chyba z tego sprawę, skoro pisał: „każdy nasz wiersz zaorzą pługiem, będą kartofle – potem wódka, bo życie nasze jest za długie, a sztuka – za krótka”. Więc sędziowie prześwietnego Trybunału Konstytucyjnego mogliby się tak właśnie modlić, bo chyba rzeczywiście wiatr zrobił się trochę zbyt porywisty i podwiewa togi, odsłaniając tak zwane wstydliwe zakątki. Inna rzecz, że mężowie stanu trzymający zewnętrzne znamiona władzy w naszym demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, przerzucają na barki niezawisłego Trybunału zbyt wielkie ciężary, którym tamci nie bardzo mogą podołać. Chodzi oczywiście o ustawę zmniejszającą emerytury dla byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i uczestników Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, która uznana została...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]