140. ABY 0040 - Dziedzictwo Mocy 5 - Poświęcenie, -=-Star Wars-=-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DZIEDZICTWO MOCY V
POŚWIĘCENIE
Karen Traviss
Przekład: Andrzej Syrzycki
PROLOG
Okolice Rotundy, Coruscant, sypialnia apartamentu Skywalkerów, godzina 03.00
To będzie jeszcze jedna bezsenna noc, pomyślała Mara.
A może jednak powinnam była go zabić?
Albo raczej zażyć coś na sen czy przynajmniej napić się ciepłego mleka?
Pozbawiłam życia wiele osób. Kiedyś Ben zapytał, ile. Od tamtej pory zaczęłam liczyć. Może
Luke także liczy swoje ofiary, ale nigdy więcej nie wspomniał o tym ani słowem.
Gdzie się podziewa Ben?
Miałam lepszą okazję niż ktokolwiek, żeby zabić Palpatine'a. Kiedy patrzę na to z perspektywy
czasu, zastanawiam się, jaki bieg miałaby historia, gdybym poszła po rozum do głowy i
załatwiła go, kiedy jeszcze miałam okazję. Okrzyknięto by mnie wówczas zdraj czynią, ale
obecnie byłabym bohaterką. A Palpa- tine tak czy owak by nie żył. Perspektywy bywają
czasem zabawne.
Ile osób zginęło, bo tego nie zrobiłam? Nawet nie uświadamiałam sobie, że mogłam to zrobić.
Benie, czuję, że żyjesz, ale co się z tobą dzieje? Już tyle dni nie mamy od ciebie żadnej
wiadomości.
Zresztą... skąd mogłam wtedy wiedzieć, że to jedyne możliwe rozwiązanie? Kiedy sprawy
zaszły za daleko, ktoś musiał to zrobić. I dlaczego Luke śpi jak odurzony narkotykiem nerf? Ja
też bym tak chciała, ale nie mogę. Jeżeli włączę holowiadomości nawet bez głosu, mogę go
obudzić. Medytowanie także nie zdaje się na nic. Może powinnam wstać i pójść na spacer?
Benie... jeżeli nawet Jacen nie ma pojęcia, gdzie jesteś, co właściwie robisz?
Muszę przestać się zamartwiać.
Ben jest sprytnym chłopcem, wyszkolonym przez najlepszych nauczycieli. Na pewno nic mu
się nie stanie. Już pewnie wie, że pozbawienie kogoś życia zajmuje zaledwie ułamek sekundy.
Ćwiczy się, żeby zabijać bez zastanowienia, a potem jest za późno, by cokolwiek zmienić. Jeśli
już kogoś zabiłeś, na pewno wiesz, jak się człowiek po tym czuje, więc może nie będziesz zbyt
surowo osądzał mnie ani swojego ojca.
Twoi rodzice byli zabójcami, bojownikami o wolność i żołnierzami, ale wszystko sprowadza
się do tego, ilu osobom odebrali życie. To jest twoje dziedzictwo - teraz podążasz naszymi
śladami.
Kłopot w tym, że nie mam pojęcia, gdzie się podziewasz ani co w tej chwili robisz. Nie daje
mi to spokoju. Nieważne, jak bardzo jesteś silny Mocą. Jedi umierają jak każdy. Galaktyka jest
wielka i bezlitosna, a ty jesteś tylko dzieckiem... moim dzieckiem.
Benie, jeżeli mnie wyczuwasz, odezwij się. Daj mi znać, że nie stało ci śię nic złego.
Luke nigdy nie wierzy, kiedy mu mówię, że chrapie. Chrapie, aż trzęsą się ściany.
Benie...
- Nic ci nie jest? - zapytał Luke, otwierając nagle oczy. Mara wiedziała, że mąż umie to robić
bez ostrzeżenia. W jednej chwili spał, a w następnej się budził. - Jest środek nocy.
- Wiem.
- Martwisz się o Bena.
- Wcale nie, Ben umie się troszczyć o siebie - odparła Mara. Dlaczego to mówię? - zadała
sobie pytanie. Luke i tak wie, co myślę. - Nie powinnam była tyle jeść przed pójściem do łóżka.
- Ja też się o niego martwię. - Luke walnął pięścią w poduszkę, żeby nadać jej odpowiedni
kształt, i położył na niej głowę. - Ale wiem, że nie spotkała go żadna krzywda. Nadal go
wyczuwam.
W tej chwili już nic nie jest takie, jak być powinno, pomyślała Mara.
Luke to wie. Ja także. Wie o tym cała rodzina.
W galaktyce nie ma pokoju, ale najbardziej martwi mnie wojna w łonie naszej rodziny. Mój
własny syn zachowuje się jak obcy człowiek.
A Jacen...
Chyba w ogóle nie znam Jacena Solo.
No i Lumiya...
Próbowała zabić mojego synka. Za to, moja droga, będziesz musiała mi odpowiedzieć. Zabiorę
się za ciebie, i to niedługo.
Mam wrażenie, że teraz zasnę. Czuję się bardziej... odprężona.
ROZDZIAŁ 1
Wybierze los słabych.
Zwycięży i zerwie swoje kajdany.
Wybierze sposób, w jaki będzie kochany.
Wzmocni się poprzez poświęcenie.
Uczyni sobie ulubieńca.
Wzmocni się poprzez ból.
Będzie balansował między pokojem a konfliktem.
Pozna braterstwo.
Przekształci się.
Unieśmiertelni swoją miłość.
Wspólne motywy proroctw zarejestrowanych w symbologii plecionek kitki - to temat sympozjum pod kierownictwem doktor Heilan Rotham
z Uniwersytetu Pangalaktycznych Studiów Kulturowych. Prosimy o nadsyłanie referatów. Uniwersytet zachęca do współpracy chipulogów i
analityków informacji zapisanych w plecionkach z włókien w celu rozwikłania zagadki pozostałych nieprzetłumaczonych plecionek Artefaktu
z Lordii. W zależności od rozwoju sytuacji daty sympozjum mogą ulec zmianie.
Sfera medytacyjna Sithów, orientacyjny kierunek – Coruscant
Ben Skywalker czuł się nieswojo. A wszystko przez to, że musiał zaufać statkowi.
Leciał sam kulistym statkiem, który znalazł na planecie Ziost. Liczył na to, że sfera rozumie,
iż chce nią lecieć do domu. Nie widział żadnych monitorów, nawigacyjnych urządzeń
kontrolnych, fotela pilota... niczego. Dostrzegał wprawdzie podobne do rozmazanych smug
światła gwiazdy, ale przezroczystość kadłuba przestała go niepokoić. Wiedział, że jego ścianki
nie znikły. Widział go, a jednocześnie nie widział. Czuł się jak w środku wydrążonego
czerwonego klejnotu, który podąża statecznie w kierunku Jądra galaktyki.
Statek nie miał drążka ani kontrolnego panelu, więc Ben musiał w myśli wydawać mu
rozkazy. Niezwykła sfera z czerwonego chropowatego kamienia reagowała na rozkazy
wydawane za pośrednictwem Mocy.
Nie możesz lecieć jeszcze szybciej? - pomyślał Ben. Zanim znajdziemy się u celu, wyrośnie
mi siwa broda.
Od razu wyczuł irytację statku. Wsłuchał się w niego. Głos statku, chociaż bezdźwięczny, był
zdecydowanie męski. Ben od razu się zorientował, że sfera nie widzi w jego zniecierpliwieniu
niczego zabawnego. Ukazały mu się nitki białego światła promieniujące z jednego punktu w
mrocznej nicości. Wyglądały jak gwiazdy widziane przez iluminatory statku lecącego przez
nadprzestrzeń. W pewnej chwili pojawił się błysk eksplozji.
Rozumiem... teraz lecisz najszybciej jak możesz, pomyślał Ben. Poczuł przelotną satysfakcję
statku, że lecący nim idiota jednak go zrozumiał. Zastanowił się, kto mógł wyprodukować tak
niezwykłą sferę. Trudno mu było oprzeć się wrażeniu, że ma do czynienia z tworem
organicznym, podobnym do okrętów Yuuzhan Vongów, ale wolał uważać statek za robota, a
może artefakt obdarzony osobowością i... tak, emocjami. Za kogoś podobnego do Shakera.
Przykro mi, Shaker, pomyślał. Przykro mi, że kazałem ci to wszystko rozplątać.
Nie zostawił astromechanicznego robota na pastwę losu, ale przetransportował go na Drewwę.
To właśnie stamtąd Shaker pochodził, podobnie zresztąjak Kiara, a zatem oboje trafili do domu.
Astromechaniczne roboty są niezawodne i wrażliwe, więc Shaker na pewno przekazał
dziewczynkę pod opiekę kogoś, kto się o nią zatroszczy. Biedne dziecko...
Jej ojciec nie żył, a całe życie wywróciło się do góry nogami, pomyślał Ben. Oboje
wykorzystano do zwabienia mnie na Ziosta, gdzie ktoś miał mnie zabić. Dlaczego? Czyżbym
do tej pory zdążył narobić sobie aż tylu wrogów?
Ponownie poczuł irytację statku. Sfera dawała mu do zrozumienia, że Ben roztkliwia się nad
sobą. Chłopak nie był zachwycony, że statek czyta w jego myślach. Uczynił wysiłek, żeby nad
nimi zapanować. Statek znał jego wypowiedziane i niewypowiedziane pragnienia, a Ben nie był
pewny, jakie to może mieć konsekwencje. Na razie czuł, że ktoś narusza jego prywatność.
Ulga, jaką odczuł, odlatując pradawnym statkiem z powierzchni Ziosta, z wolna przeradzała się
w niepokój, gniew i oburzenie.
I zniecierpliwienie. Ben miał komunikator, ale nie chciał się nim posługiwać, żeby nie
zdradzać swojej obecności. Mogły przecież za nim lecieć inne statki. Jeden wprawdzie
zniszczył, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie znajdą się następne.
W tym wszystkim nie chodziło o zdobycie amuletu, więc dlaczego nadal jestem celem? -
zadawał sobie pytanie.
Statek nie poleciałby szybciej, nawet gdyby był tu fotel pilota i drążek sterowniczy, żeby Ben
mógł czymś zająć uwagę. A siedząc tak bezczynnie, czuł się zagubiony. Niemal słyszał nauki
Ja- cena, że aktywność fizyczna rozprasza uwagę i że Ben musi się nauczyć lepiej panować nad
myślami, aby nie pozwalać sobie na zdenerwowanie czy zniecierpliwienie. Jego mentor zwykł
był mawiać, że niespokojny umysł przestaje być wrażliwy.
Ben rozprostował nogi i potarł zdrętwiałe kolana, ale zaraz znów skrzyżował nogi i pogrążył
się w medytacji. To miała być długa podróż.
Kadłub i pokład statku wyglądały jak wykonane z jednej bryły bursztynu. Od czasu do czasu
coś się jarzyło w środku, jakby zaczątki pożaru. Ben starał się nie wypowiadać w myśli tego
słowa, żeby statek nie uznał go za rozkaz.
Sfera nie była jednak głupia. Niewiele brakowało, a myślałaby zamiast niego.
Chłopak sięgnął do wewnętrznej kieszeni tuniki i wymacał amulet. Ten bezwartościowy
przedmiot nie mógł być instrumentem potęgi Sithów, ale zabawnym świecidełkiem, po które
wysłano ojca Kiary. A teraz mężczyzna nie żył. Ben winił za jego śmierć siebie, chociaż nie
miał pojęcia, dlaczego Faskus zginął.
Muszę odnaleźć Jacena, postanowił.
Jacen także nie był głupi, ale trudno było uwierzyć, że dał się komuś oszukać w sprawie tego
amuletu. A może amulet stanowił część jakiegoś planu? Jeżeli tak, Ben miał nadzieję, że był to
plan na tyle ważny, aby usprawiedliwić śmierć Faskusa i udrękę Kiary.
A więc taki był cel mojej wyprawy... miałem przekazać Jaceno- wi amulet Kalary, pomyślał
Ben. Tylko tyle i aż tyle.
Jacen mógł być w tej chwili gdziekolwiek: na Coruscant w jednym ze swoich gabinetów, w
ogniu jakiejś bitwy albo w trakcie polowania na terrorystów. Ben miał nadzieję, że może
wrażliwy na Moc, dziwny statek pomoże mu go odnaleźć. W końcu o starszym kuzynie mówiło
się dużo i często niemal we wszystkich holowiadomościach. Pułkownik Jacen Solo, dowódca
Straży Galaktycznego Sojuszu i uwielbiany bohater, stawiał czoło zagrożeniom, jakie mogły
nadejść z każdego zakątka galaktyki. No dobrze, może naprawdę użalam się nad sobą, pomyślał
chłopak. Czas z tym skończyć. Problem w tym, że nie mogę takim statkiem wylądować na
pierwszym lepszym lądowisku na Coruscant i pozostawić go jak zdobyczny myśliwiec typu
TIE. Na widok takiego pojazdu ludzie zaczęliby zadawać dziwne pytania, a Ben nie był pewny
nawet tego, czym właściwie jest niezwykła sfera. To oznaczało, że z problemem musi się
uporać Jacen.
- Dobrze - odezwał się w końcu na głos chłopak. - Czy potrafisz odszukać Jacena Solo?
Umiesz przechwytywać sygnały komunikatorów? A może dałbyś radę odnaleźć go w Mocy?
Statek zasugerował, że Ben powinien umieć sam uporać się z tym problemem. Chłopak skupił
się i postarał wyobrazić sobie twarz Jacena, a później sylwetkę „Anakina Solo", ale problem
okazał się trudniejszy, niż przypuszczał.
Sferyczny statek chyba go ignorował. Ben nie słyszał jego głosu w swojej głowie. Chociaż...
nawet kiedy pojazd nie zwracał się do niego ani nie reagował na jego myśli, Ben odbierał cichy
szum. Odnosił wrażenie, że statek pomrukuje jak ktoś, komu kazano wykonywać w kółko tę
samą czynność.
- Możesz to zrobić? - powtórzył młody Skywalker. Gdyby nic z tego nie wyszło, postaram się
nim wylądować na jakimś lądowisku Straży Galaktycznego Sojuszu i liczyć na to, że mój
problem sam się rozwiąże, pomyślał. - Chyba nie chcesz, żeby inżynierowie Galaktycznego
Sojuszu dobrali się do ciebie hydrokluczami.
Statek mu odpowiedział, żeby był cierpliwy. Dał także do zrozumienia, że i tak w swojej
konstrukcji nie ma niczego, co można byłoby uchwycić hydrokluczem.
Ben skupił się, żeby odnaleźć Jacena, zanim zrobi to statek, ale starszy kuzyn opanował do
perfekcji trudną umiejętność ukrywania swojej obecności w Mocy. Z pewnością nie potrafi go
odszukać, jeśli kuzyn nie będzie chciał być odnaleziony. Na razie Ben nie wyczuwał niczego,
żadnego szeptu ani echa. Doszedł do wniosku, że dobrze by było nakłonić statek do
przeszukania kanałów HoloNetu... chyba że w tej starej kuli nie ma odpowiednich urządzeń
technicznych?
Hej, nie ma obawy, pomyślał. Jeżeli sfera Sithów zniszczyła frachtowiec samą potęgą moich
myśli, na pewno da radę odszukać sygnał HoloNetu.
Och... westchnął w pewnej chwili statek.
Ben odniósł wrażenie, że niezwykła sfera wreszcie na coś trafiła. Na chwilę wyskoczyła z
nadprzestrzeni, jakby chciała się tylko rozejrzeć, i przesłała do umysłu chłopca wrażenie, że coś
odkryła. Dokonała poprawki kursu, a przestworza usiane iskierkami gwiazd - widocznych
nawet przez płomienistą chropowatą skorupę - zmieniły położenie. Chwilę później statek znów
wskoczył do nadprzestrzeni. Przesłał do umysłu Bena wrażenie satysfakcji zupełnie jakby był...
podniecony.
- Znalazłeś go? - zapytał chłopak.
Sfera odpowiedziała twierdząco. Ben postanowił nie wypytywać jej, w jaki sposób natrafiła na
ślad Jacena, ukrywającego swoją obecność w Mocy.
- W takim razie daj mi znać, kiedy zbliżymy się do niego na jakieś dziesięć tysięcy
kilometrów - polecił. - A wtedy zaryzykuję i skorzystam z komunikatora.
Statek nie odpowiedział. Pomrukując radośnie, wypełnił głowę Bena archaicznymi akordami,
jakich chłopak nigdy dotąd nie słyszał ani nawet nie wyobrażał sobie, że mogłyby istnieć.
Gwiezdny niszczyciel „Anakin Solo", lecący okrężną trasą kursem 000 - na Coruscant
przez system Contruuma.Osobista kabina pułkownika Jacena Solo
Jakoś nikt z członków załogi „Anakina Solo" nie dziwił się, że okręt wraca na Coruscant tak
okrężną drogą.
Jacen wyczuwał pełną rezygnacji cierpliwość. Członkowie załogi widocznie nie spodziewali
się niczego innego po przywódcy
Straży Galaktycznego Sojuszu, skoro nie zadawali żadnych pytań. Jacen wyczuwał także Bena
Skywalkera. Koncentrował się teraz, żeby odnaleźć swojego ucznia.
Nic mu się nie stało, pomyślał. Wiem to. Coś jednak nie poszło tak, jak planowano.
Skupił uwagę na niebieskim punkciku na ekranie wtórnego monitora w bocznej ścianie
mostka wielkiego okrętu. Wyczuwał Bena jak znajomy, ale trudno uchwytny zapach... na tyle
znajomy, że nie mógłby go pomylić z żadnym innym. Ben był cały i zdrowy, ale coś się nie
zgadzało. Nie dawało Jacenowi spokoju zakłócenie w Mocy... dziwnie ostre i drażniące. Nigdy
dotąd niczego podobnego nie odczuwał. Ostatnio jakoś nie lubił nowych doznań. Doszedł do
wniosku, że zmienił się od czasu, kiedy przemierzał galaktykę w poszukiwaniu czegoś
nieuchwytnego i tajemniczego, co pozwoliłoby mu pogłębić znajomość Mocy. Obecnie wolał
mieć pewność. Pragnął porządku, i to takiego, jaki sam zaprowadził.
W tamtym okresie nie zamierzałem porządkować galaktyki, pomyślał. Czasy jednak się
zmieniły. Teraz jestem odpowiedzialny za wiele planet, nie tylko za siebie.
Aby wykonać zlecone mu zadanie, Ben powinien był polecieć... właśnie, dokąd? Na Ziosta.
Odszukanie czternastoletniego chłopca - nie całego statku, lecz dzieciaka ważącego zaledwie
pięćdziesiąt pięć kilogramów - w wijącym się wokół Perlemiańskie- go Szlaku Handlowego
szerokim korytarzu było jednak bardzo trudnym zadaniem nawet dla kogoś, kto umiał
korzystać z usług Mocy.
Ma bezpieczny komunikator, ale z niego nie korzysta, pomyślał Jacen. To prawda,
napominałem go, żeby ograniczył rozmowy do minimum. Powinien jednak pamiętać, że jeżeli
coś mu zagraża, musi przerwać ciszę...
Czekał w milczeniu, badając zmieniające się obrazy i odczyty - takie same jak te na ekranach
monitorów konsolet w centrum operacyjnym okrętu. Coraz rzadziej oczekiwał, aż Moc
podsunie mu odpowiedź na jego wątpliwości. Już od kilku miesięcy łatwiej mu było brać
sprawy w swoje ręce i samemu decydować o przeznaczeniu.
W głębi „Anakina Solo" wyczuwał Lumiyę; odbierał ją jako wir, który podmywa brzeg rzeki.
Postanowił powiększyć swoją obecność w Mocy.
Benie... jestem tu, Benie... - pomyślał.
Im bardziej się odprężał i pozwalał, żeby Moc go omywała - a ostatnio coraz trudniej
przychodziło mu poddawać się jej wpływowi, o wiele trudniej niż wykorzystywać jej potęgę -
tym mocniejsze odnosił wrażenie, że Ben nie leci sam. A w końcu...
Wyczuł, że Ben także go poszukuje... błądzi po omacku, chce go odnaleźć.
Naprawdę ktoś mu towarzyszy, pomyślał Jacen. I na pewno nie chodzi o amulet. Ben wpadnie
w furię, kiedy się dowie, że wysłałem go na ćwiczenia w środku wojny. Będę musiał mu to
bardzo delikatnie wytłumaczyć...
Uciekł się do podstępu, żeby chociaż na krótko uwolnić Bena spod wpływu Luke'a i Mary.
Chciał, żeby chłopak wreszcie mógł być sobą żeby przestał zachowywać się jak synalek
Skywalke- rów. Kiedyś miał przejąć schedę po Jacenie, więc musiał wyrwać się spod
przesadnie troskliwej opieki i wyjść z długiego cienia jego sławnego ojca, wielkiego mistrza
Jedi.
Jesteś o wiele twardszy, niż im się może wydawać, Benie, pomyślał Jacen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]