142, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tajemnicze udziały Arabskiego Wojciech Kaczmarek karierę biznesmena zaczynał w 1990 r. w Przedsiębiorstwie Produkcyjno-Handlowym Rancor, sprzedającym środki chemiczne. Wcześniej studiował geodezję na Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie. Na uczelni znany był przede wszystkim jako trener karate. W 1996 r. otworzył pierwszy w Olsztynie supermarket – Rast. Wtedy jego interesy nabrały tempa. Kilka lat później Kaczmarek był już „szanowanym biznesmenem”. W 2008 r. zaproszony został np. na Konferencję Gepardów Biznesu Województwa Warmińsko-Mazurskiego pod patronatem marszałka województwa Jacka Protasa z PO. Dziś zasiada we władzach m.in. Rabat Pomorze, Rast Sa oraz Rast sp. zoo. W 2007 r. zarządy spółek Bomi S.A., Rabat Pomorze S.A. oraz Rast S.A. podpisały listy intencyjne w ramach, których utworzono Grupę Kapitałową Bomi. Jak wynika ze strony internetowej Bomi S.A., przewodniczącym rady nadzorczej jest Wojciech Kaczmarek, zaś jednym z akcjonariuszy Bomi od 2008 roku jest Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera Donalda Tuska. Z oświadczenia majątkowego Tomasza Arabskiego, które zostało złożone 25 marca 2009 roku, wynika, że posiada on 11 500 akcji Bomi wartości 119 600 zł (stan na 31.12.2008). Wysłaliśmy pytania do ministra Arabskiego dotyczące posiadanych przez niego akcji, jednak nam nie odpowiedział. Całość artykułu, m.in. wątek związany z "lustracją" Zyty Gilowskiej za pośrednictwem szefa Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia na Rzecz Bezpieczeństwa, w najnowszym wydaniu "Gazety Polskiej"
Dorota Kania, Grzegorz Wierzchołowski
Nierówność prof. Jasiewicza: Od (żydowskiej) afirmacji do kolaboracji Żydzi masowo kolaborowali z sowieckim okupantem. Po wkroczeniu Armii Czerwonej stawiali im bramy tryumfalne i całowali pancerze sowieckich czołgów. Na tym nie koniec. Atakowali żołnierzy WP, tworzyli milicję, szydzili z klęsk państwa polskiego. I co najgorsze - czego Polacy najbardziej nie mogli im wybaczyć - denuncjowali naszych oraz zasilali administrację i aparat represji okupanta. Trzeba to nazwać po imieniu - była to zdrada stanu. No dobrze - spyta dociekliwy - ale przecież potem Żydzi padali ofiarą pogromów. To fakt niezaprzeczalny - potwierdzi historyk, ale zaraz doda, że jednak wytłumaczalny i to w bardzo prosty sposób: pogromy były odwetem za ową kolaborację. Takie tezy - gwoli ścisłości dodać trzeba, że nie nowe (pisał o tym np. śp. prof. Tomasz Strzembosz, czy jego uczeń dr Marek Wierzbicki) - możemy znaleźć w najnowszej książce: "Rzeczywistość sowiecka 1939 - 1941 w świadectwach polskich Żydów".
Kim jest Krzysztof Jasiewicz? Kim jest ten odważny naukowiec, który nie boi się głosić tak niepopularnych sądów, za które inni skazani zostali na salonowy lincz (by wspomnieć znów prof. Strzembosza)? Cóż to za nieznany dotąd, niepokorny i bezkompromisowy odkrywca? To musi być jakiś młody historyk, nieświadom najwyraźniej, jakie nieszczęście na siebie sprowadza. Tymczasem nic bardziej mylnego. Autor nie jest ani taki młody, ani nieznany. To Krzysztof Jasiewicz. Ok. kilku lat profesor belwederski, kierownik Samodzielnej Pracowni Analiz Problemów Wschodnich w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Na stronie instytucji można znaleźć spory dorobek profesora i jego zespołu. Do sfery zainteresowań pracowni należy przede wszystkim historia Rosji i ZSRR, potem polskich Kresów, ze szczególnym uwzględnieniem okresu okupacji sowieckiej i sytuacji Żydów (w ramach tych projektów powstały m.in. książki: "Lista strat ziemiaństwa polskiego 1939-56" - chyba najwartościowsza praca profesora), "Świat niepożegnany. Żydzi na dawnych ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej w XVIII–XX wieku", czy "Tygiel narodów. Stosunki społeczne i narodowościowe na dawnych ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej w latach 1939 - 1953"). Nas najbardziej interesują dwie książki: wcześniejsza "Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce 1939 - 1941 (Białostocczyzna, Nowogródczyzna, Polesie, Wileńszczyzna)", i ostatnia, wspomniana już: "Rzeczywistość sowiecka 1939 - 1941 w świadectwach polskich Żydów".
Dwie recenzje W recenzji "Pierwszych po diable..." czytamy: "To próba innego spojrzenia na okupację ziem wschodnich Rzeczypospolitej lat 1939 - 1941 i wskazanie jej najważniejszych, lecz przeniesionych w czasie, skutków, połączona z opisem procesu formowania się sowieckich elit władzy". Jakież to inne spojrzenie, czytamy dalej: "Zdaniem Autora, okres ten posłużył przede wszystkim do wykrystalizowania mitu Żyda-zdrajcy i latem 1941 zaowocował falą mordów na Żydach, popełnionych przez ludność autochtoniczną w całym pasie sowieckich podbojów. W Polsce dodatkowo posłużył do moralnego uzasadnienia powszechnej obojętności wobec Zagłady".
A teraz recenzja "Rzeczywistości sowieckiej..." z tej samej strony wydawnictwa "Rytm": "Pochodzące z archiwów londyńskich relacje polskich Żydów, opisujące okupację sowiecką Kresów Wschodnich lat 1939 - 1941, a także impresje Żydów z przymusowych pobytów w głębi ZSRR w latach 1940 - 1941 są w Polsce stosunkowo mało znane i wnoszą nowe spojrzenie na martyrologię obywateli polskich różnych narodowości pod sowieckim panowaniem w XX wieku. W części monograficznej napisanej przez Krzysztofa Jasiewicza, autora od końca lat 80. specjalizującego się w problematyce Kresów i ZSSR, znajduje się szczegółowa analiza postaw Żydów pod okupacją sowiecką i zjawisk z ich udziałem, również tych patologicznych i nagannych". Tylko te recenzje pokazują dziwną dychotomię. Raz mamy "mit Żyda-zdrajcy", a następnie: "patologiczne i naganne postawy Żydów".
Mit a rzeczywistość "Pierwsi po diable..." powstali w 2001 roku, "Rzeczywistość sowiecka…" w ubiegłym roku, a więc, jak łatwo policzyć, osiem lat później. Kilka lat, a jakże inne spojrzenie. Pierwszą książkę reklamowała "Gazeta Wyborcza"; do dziś polecana jest np. na stronach Żydowskiego Instytutu Historycznego. Czy druga spotka się z równie entuzjastycznym podejściem wspomnianych środowisk - szczerze wątpię. Czytelnika bardziej interesuje jednak co innego - gdzie jest prawda, a gdzie fałsz? Czy niechęć Polaków do Żydów wynikała tylko z "wrodzonego nam antysemityzmu"? Czy powodem była powszechna kolaboracja tych drugich - jak tego chce teraz Jasiewicz - z sowieckim okupantem? Czyżby autor przejrzał na oczy i ów mit "Żyda-zdrajcy" stał się historyczną rzeczywistością? Tylko czy taki pisarz, a szczególnie historyk, może być wiarygodny, zmieniając zdanie o 180 stopni? Nie można przecież - zawsze w imię naukowej rzetelności - raz uważać Żydów za Bogu ducha winne ofiary, a za chwilę za prześladowców, którzy w pewnym sensie zasłużyli na okrutny los.
Żydzi krzyczeli: "Niech żyje Hitler" Na to dziwne rozdwojenie Krzysztofa Jasiewicza zwrócił już uwagę dziennikarz "Rzeczpospolitej" Piotr Zychowicz w artykule "Bramy tryumfalne dla Sowietów": "Dotąd Jasiewicz bronił poglądu, że kolaboracja Żydów z Sowietami była zjawiskiem znikomym. W wydanej w 2001 roku książce "Pierwsi po diable" twierdził, że stereotyp kolaboracji został wymyślony przez Polaków próbujących zrzucić winę za sowietyzację kraju na żydowskich sąsiadów. Praca ta - trzeba przyznać dzieło znakomite - była chwalona na łamach »Gazety Wyborczej«, a jej autor stawiany za wzór innym badaczom zajmującym się tą problematyką. Minęło jednak kilka lat i Jasiewicz zmienił zdanie". Co teraz twierdzi Jasiewicz? Kolaboracja Żydów z Sowietami była - jak już pisaliśmy - masowa. Z tego właśnie powodu - a nie jak wcześniej uważał (i powszechnie uważają inni) - z "wrodzonego Polakom antysemityzmu, podgrzewanego przez zaściankowy Kościół katolicki i endecką ideologię" - wynikała niechęć do Żydów, która przybierała nieraz postać pogromów. Jak historyk argumentuje? Podobne zjawisko miało miejsce nie tylko na obszarze dawnej II RP, ale praktycznie na wszystkich terenach zajętych przez Sowiety w wyniku układu Ribbentrop - Mołotow i zdobytych przez Niemców w 1941 roku: na Litwie, Łotwie, w Estonii, części Finlandii i Rumunii. Jasiewicz analizuje również, co działo się z Żydami później - jaka nagroda spotkała ich za kolaborację. Podstawą rozważań jest zbiór relacji polskich Żydów złożonych w armii Andersa. I tak Józef Blumenstrauch z Chełma Lubelskiego pisze o masowej (sic!!!) ucieczce Żydów spod okupacji sowieckiej na zachodnią stronę Bugu: "Jeżeli Żyd ucieka z raju, gdzie jest wolność, równość i szczęście - pod nóż gestapowców, to chyba nie muszę dodawać, że w tym raju było mu stokroć gorzej, niż u otwartego wroga Niemca. (...) Kiedy do Lwowa, Włodzimierza i Brześcia przybyły komisje niemieckie, masy Żydów wiwatowały setkami i tysiącami na cześć Niemiec i Hitlera. Proszę sobie wyobrazić tłumy Żydów krzyczących: »Niech żyje Hitler«. Sens był jasny: lepszy jest miecz śmierci od miecza głodu i niewolnictwa". Ci, którzy zostali w sowieckim raju, cierpieli nie tylko z powodu głodu, ale często - z wszystkich możliwych powodów: klasowych, religijnych, politycznych - byli represjonowani i trafiali do więzień oraz łagrów. Wyzwoleniem dla wielu stała się dopiero armia Andersa.
Opór przeciw IPN Ale Krzysztof Jasiewicz dał się już poznać wcześniej jako obiektywny badacz. Na obronę prawdy historycznej zdobył się, analizując film "Opór" o "bohaterskich" braciach Bielskich:"Film oddaje tylko cząstkę prawdy, fałszuje historię. Jest szkodliwy dla stosunków polsko-żydowskich. (...) Ten film jest piramidalną bzdurą, opisuje rzeczy, jakie na Nowogródczyźnie, w ogóle na Kresach Wschodnich w czasie wojny nie miały miejsca. W rzeczywistości ani oddział Bielskiego, ani inna działająca w tym rejonie grupa partyzantów pod dowództwem Simchy Zorina, licząca 562 osoby, nie prowadziły działalności bojowej. Chcieli przetrwać. Ich główną aktywnością było pozyskiwanie prowiantu od głodujących chłopów. Napadali na polskie wsie, rabując resztki żywności. Żydowskie grupy odznaczały się wyjątkową brutalnością, dochodziło do morderstw, gwałtów. Ciężko uznać rabunki i napady na ludność cywilną za przejaw bohaterstwa" (wywiad dla "Wirtualnej Polski").A teraz - dla porównania - wypowiedź profesora o IPN (po zmianie prezesa z Kieresa na Kurtykę):"Teraz z rosnącym niepokojem patrzę na to, że jedna partia usiłuje zawładnąć wszystkim i byłoby katastrofą dla IPN, gdyby on się temu poddał. [...]. Moje obawy wzbudza też [...] pojawienie się wśród kadry IPN osób kontrowersyjnych, z nienajlepszej jakości warsztatem naukowym, ale wygłaszających - zbiegiem okoliczności - poglądy bliskie partii rządzącej. Mam też wrażenie, że niektórym działaniom IPN, skądinąd sensownym, zaczyna towarzyszyć oprawa sprawiająca wrażenie aktu politycznego, a to w ogóle podważa sens istnienia tej instytucji" (debata zorganizowana przez miesięcznik "Więź", 2006; twierdzenia Jasiewicza obalał historyk IPN Antoni Dudek).Czyli znów mamy ową nierówność, dwoistość Jasiewicza.
Teczki i Jedwabne Pójdźmy dalej. Prof. Jasiewicz o teczkach:"Zdumiewające, że posiadająca podobne walory poznawcze [do NKWD-owskiej - TMP] spuścizna po UB i SB, jest - z pomocą chwytów demagogicznych - w całości kwestionowana. Usiłuje się do znudzenia utrwalać pogląd, czasami formułowany wprost, że dokumentacja sprzed kilkunastu-kilkudziesięciu lat jest bezwartościowa, prawie jakby została wytworzona wyłącznie w celu skompromitowania konkretnych osób. Można by odnieść wrażenie, że tworzący ją ubecy wiedzieli, że ich elaboraty będą czytane przez historyków, dziennikarzy i in extenso publikowane w gazetach. Że w tym celu, aby kogoś skrzywdzić po latach, preparowano »fałszywki«. Taki pogląd nas, ludzi z branży, wręcz rozśmiesza, bo owszem, mogło się zdarzyć, że »fałszywki« robiono na potrzeby konkretnej operacji, ale nie tworzono fałszywych agentów z fałszywymi teczkami i sfałszowanymi wpisami w kartotekach, bo to była dokumentacja o największym stopniu utajnienia i przed upadkiem ustroju niemożliwa do oglądu dla kogokolwiek z zewnątrz, więc z założenia możliwa do weryfikacji i, co więcej, weryfikowana wewnątrz struktur bezpieczeństwa w ramach różnych procedur. To nieuchronny element funkcjonowania, żelazna zasada skuteczności każdej służby bezpieczeństwa. Nasi krytycy idą jednak jeszcze dalej. Z jednej strony negują bowiem miarodajność badań opartych na źródłach proweniencji ubeckiej, z drugiej - posługują się tymi samymi materiałami i z pomocą wyobraźni usiłują, tym razem powołując się na jej »autorytet«, udowodnić tezę o nieprawdziwości tejże dokumentacji" ("Dzika" historia - "cywilizowana" współczesność", miesięcznik "Znak", luty 2007).Przyznać trzeba - rzeczowa opinia specjalisty, której... nigdy nie opublikowałaby "Gazeta Wyborcza" .Ale kilka lat temu Krzysztof Jasiewicz pisał też o Jedwabnem:"Nie chodzi o samobiczowanie ani o urazy. Chodzi o prawdę, prawdę straszną, którą historyk musi rzetelnie i wszechstronnie zbadać, a społeczeństwo poznać. Nawet jeżeli ta prawda rani i oburza. I nawet jeżeli ten akt ludobójstwa w Jedwabnem nazwiemy Holocaustem" ("Sąsiedzi niezbadani", "Gazeta Wyborcza", grudzień 2000). Choć w całym tekście Jasiewicz polemizuje z niektórymi tezami autora "Sąsiadów" J. T. Grossa, a szczególnie jego warsztatem badawczym - konkluzja (patrz wyżej) nie pozostawia wątpliwości: w Jedwabnem doszło do ludobójstwa, a nawet Holokaustu. A może sęk w tym, gdzie i komu udziela się wywiadów? Słowa o Jedwabnem padły w "Gazecie Wyborczej".
Lustracja jak faszyzm i komunizm A może kluczem do zrozumienia Krzysztofa Jasiewicza jest pewien dokument. To list otwarty, jaki wystosował on do Prezesa Polskiej Akademii Nauk, prof. Michała Kleibera pod jakże frapującym tytułem: "Kiedyś i tak czeka ich DePiSacja": "Z ogromną przykrością informuję, iż nie mogę złożyć oświadczenia lustracyjnego. Jest mi tym bardziej przykro, że publiczna forma wyartykułowania tej kwestii może być postrzegana jako akt demonstracyjnego nieskładania oświadczeń, lecz nie mam takich intencji, podobnie jak nie mam nic do ukrycia. Misją nauki, odkąd istnieje, jest dążenie do prawdy. Ta wielowiekowa tradycja naszego powołania buduje nasz etos środowiskowy, w nim mieści się, obok szacunku dla Człowieka, bo on jest zawsze jedynym punktem odniesienia, prawo do swobodnego wypowiadania sądów i prawo do sprzeciwu wobec kłamstwa, pogardy i nienawiści. Fascynacja światem czarno-białych prawd, podobnie jak w XX wieku faszyzmem i komunizmem, zakończy się dokładnie tak samo - na śmietniku historii. Niezależnie od butnego języka obozu rządowego i wiary, że będą rządzić dekadami ze względu na ogrom wyrządzonych spustoszeń - całą obecną formację czeka kiedyś dePiSacja, czyli przyznanie Im dożywotnio rent politycznych w wysokości mojej pensji profesorskiej, z wysługą lat wynoszącej dziś 2201 zł i 94 gr netto, w zamian za nieuczestniczenie w życiu publicznym i zakaz pokazywania się w mediach".Co to za medium, które pozwoliło prof. Jasiewiczowi na taką walkę z lustracją - lustracją jego osoby i środowiska? Oczywiście "Gazeta Wyborcza". Było to w marcu 2007, kiedy nie splamił się jeszcze publikacją "Rzeczywistości sowieckiej...", a żywa była jego wcześniejsza książka - "Pierwsi po diable...". Teraz Krzysztof Jasiewicz w dzienniku Michnika na takie manifesty miejsca już nie znajdzie. Panie profesorze, czy warto było odwracać się od salonu? Tadeusz M. Płużański
Proroctwa nas wspierają „W Londynie, w wielkiej loży, już postanowiono... Siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną. W płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret” – pisał bodaj jeszcze w latach 20-tych Julian Tuwim w wierszu „Anonimowe mocarstwo”, pomyślanym jako parodia publicystyki Adolfa Nowaczyńskiego. Ale, jak to często bywa, autor myśli jedno, a demon, czy jak kto woli – Duch, który „flat ubi vult”, czyli tchnie kędy chce – nadaje utworowi inny sens, na przykład - proroczy. Bo popatrzmy, jak się ten wiersz zaczyna: „Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży. Amunicję przenoszą czarni przemytnicy. Naradzają się szeptem berlińscy bankierzy. Dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy”. Mniejsza już o telefony w warszawskiej bóżnicy, bo prawdę mówiąc - nawet nie wiem, czy jest tam jakiś telefon, albo o berlińskich bankierów - czy naradzają się „szeptem”, czy głośno. Mniejsza nawet o czarnych przemytników przenoszących amunicję – dla kogo i przeciw komu ją przenoszą - ale przecież żaden normalny człowiek nie zaprzeczy, że złoto świata praktycznie w całości znalazło się w podziemiach – co prawda nie tyle synagog, co banków, ale to w końcu przecież na jedno wychodzi. W obiegu znajduje się już wyłącznie pieniądz „gorszy”, czyli papierowy Scheiss, którego i Rezerwa Federalna, i Europejski Bank Centralny we Frankfurcie nad Menem nikomu nie żałuje, bo przecież wartość tego Scheissu zależy od wiary w jego wartość i dlatego jej płomień w niewolnikach banków podtrzymują rządy całego cywilizowanego świata. Zresztą – całe ryzyko i tak spoczywa na nich, bo jeśli stracą tę wiarę, to jednocześnie – wszystkie lokowane w papierowym Scheissie oszczędności. Ale wróćmy do wiersza, bo dalej też jest ciekawie: „Smok olbrzymi od morza do morza się wije. Nocą widzą go w ogniu najśmielsi lotnicy. Ciemny łopoce w miastach i na trwogę bije. Sygnał strzelił rakietę znad pruskiej granicy.” Czyż to takie odległe od obrazu II wojny światowej w Europie, która przecież zaczęła się właśnie od „sygnału znad pruskiej granicy” i to akurat w postaci „rakiety”? Kiedy zwrócimy uwagę, że Tuwim pisał to w początkach lat 20-tych ubiegłego wieku, to w porównaniu, dajmy na to, do niektórych proroctw starotestamentowych, uderza wyjątkowy realizm i precyzja tej wizji. A skoro tak, to dlaczego nie uznać za proroczą również informacji, że „W Londynie, w wielkiej loży już postanowiono...”? No dobrze – ale co właściwie „postanowiono”? Na odpowiedź na to pytanie naprowadza nas list, jaki pan Jerzy Jaskiernia, podówczas minister sprawiedliwości w polskim rządzie, wysłał w roku 1995 między innymi do niżej podpisanego w odpowiedzi na zapytanie, kto właściwie w 1988 roku podjął decyzję o wprowadzeniu w Polsce tzw. moratorium na wykonywanie kary śmierci? Moratorium to polegało na zaprzestaniu wykonywania prawomocnych wyroków sądowych, jeśli ich przedmiotem była ta właśnie kara. Otóż pan Jaskiernia odpowiedział, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. To dopiero rewelacja! Decyzji nieznanego po dziś dzień Dobroczyńcy Ludzkości posłusznie podporządkowały się wszystkie organy naszego „demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej”! Więc jakże w takich okolicznościach nie wierzyć w istnienie „anonimowego mocarstwa”, skoro to pewnie właśnie ono wydało wtedy naszemu państwu taki rozkaz? Wracam zaś do tej sprawy w związku z płomiennym kazaniem, jakie podczas radiowej Mszy świętej wygłosił przewielebny ksiądz Andrzej Mulka w warszawskim kościele Św. Krzyża. Było ono w całości wymierzone w karę śmierci, co jest o tyle dziwne, że od roku 1998 kara ta została nawet wykreślona z Kodeksu karnego, w związku z czym nie jest ani orzekana, ani wykonywana, a tym dziwniejsze, że Katechizm Kościoła Katolickiego nadal uważa ją za dopuszczalną. W tych okolicznościach przyczyną tak emocjonalnej filipiki przeciwko karze śmierci, mogła być informacja, że co najmniej 70 procent Polaków opowiada się za jej przywróceniem. Ale nawet i to nie wyjaśnia sprawy do końca. Co innego, gdyby kara śmierci była grzechem. Z grzechem trzeba walczyć i to tym bardziej emocjonalnie, im bardziej byłby rozpowszechniony. Ale przecież popieranie kary śmierci grzechem nie jest, skoro Katechizm Kościoła Katolickiego ją dopuszcza, podobnie jak dopuszczał przez ostatnie 2 tysiące lat! Co więcej – wśród zestawu argumentów, jakie przewielebny ksiądz Mulka przytoczył przeciwko karze śmierci nie było nawet zarzutu, że jest ona niesprawiedliwa. A przecież na dobrą sprawę od tego należałoby zacząć. Kary bowiem nie są samowolnymi sadystycznymi udręczeniami niewinnych ludzi, tylko dolegliwościami stosowanymi wobec winowajców w procesie określanym jako wymierzanie im sprawiedliwości za czyny, jakich się dopuścili. Dlatego najważniejszą sprawą wydaje się odpowiedź na pytanie, czy kara jest sprawiedliwa, czy nie, bo nie ulega wątpliwości, że stosując niesprawiedliwą karę, żadnej sprawiedliwości przy jej pomocy nie wymierzymy. Jeśli zatem kara śmierci nie jest sprawiedliwa, to należy ją usunąć z arsenału kar i tyle. Jeśli jednak jest sprawiedliwa, to właściwie w imię czego państwo miałoby się jej pozbywać? Pamiętając, że państwo jest monopolem na przemoc, pamiętamy również, że jedynym moralnym uzasadnieniem tego monopolu jest okoliczność, że przemoc ta ma być używana w służbie sprawiedliwości. Jeśli zaś państwo, pozbawiając się narzędzi wymierzania sprawiedliwości, zaczyna się od służenia sprawiedliwości wymigiwać, to nie ma już najmniejszego powodu, byśmy państwowy monopol na przemoc moralnie akceptowali. Próbując odpowiedzieć na to fundamentalne pytanie warto odwołać się do definicji sprawiedliwości, żebyśmy wiedzieli, o czym mowa. Według starożytnego rzymskiego prawnika Ulpiana „iustitia est firma et perpetua voluntas suum cuique tribuendi”, co się wykłada, że sprawiedliwość jest to niezłomna i stała wola oddawania każdemu co mu się należy. Co się zatem „należy” mordercy, który z premedytacją, a także z niskich pobudek, na przykład – z chęci zysku, pozbawił życia innego człowieka? Redde quod debes, czyli oddaj, coś winien. A czego jest winien? Winien jest życia, to chyba oczywiste. Kto samowolnie odbiera cudze życie, powinien być gotów oddać własne. W przeciwnym razie rachunek się nie bilansuje i zamiast sprawiedliwości mamy pobłażliwość. Zatem – w świetle definicji Ulpiana Domicjana, kara śmierci wydaje się sprawiedliwa. Ale przewielebny ksiądz Mulka mógłby na to powiedzieć, że Ulpian był poganinem i taka pogańska definicja sprawiedliwości nie jest dla chrześcijanina miarodajna. Ulpian, o ile mi wiadomo, rzeczywiście był poganinem, ale podobnie, jak nie ma „pogańskiej” i „chrześcijańskiej” matematyki, tak też nie ma odmiennej logiki. Na wszelki jednak wypadek, gdyby się okazało, że jakaś odmienna logika jednak jest, spróbujmy znaleźć chrześcijańskie potwierdzenie sprawiedliwego charakteru kary śmierci. Cóż jest największym autorytetem dla chrześcijanina? Niewątpliwie Ewangelia, to znaczy – zapisane tam wypowiedzi Pana Jezusa. Otóż w Ewangelii św. Łukasza znajduje się opis egzekucji Pana Jezusa, a w nim – scena jego rozmowy z ukrzyżowanymi wraz z Nim łotrami. Jeden z nich, jak wiadomo, zaczął Pana Jezusa lżyć, na co drugi zwrócił mu uwagę, że oni, w odróżnieniu od Niego, odbierają „słuszną” karę za swoje uczynki, podczas gdy On przecież nic złego nie zrobił. „Słuszną” – w znaczeniu – sprawiedliwą. I kiedy ów „dobry łotr” zwrócił się do Chrystusa Pana, by wspomniał na niego w raju, Pan Jezus natychmiast go kanonizował – bo tak przecież należy rozumieć obietnicę, że „dziś jeszcze będziesz ze mną w raju”. To jest bodaj jedyna niewątpliwa, a na pewno pierwsza kanonizacja w historii chrześcijaństwa, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że ów „dobry łotr” jest człowiekiem zbawionym, a więc – świętym? A za co Kościół kanonizuje świętych? Wiadomo – za praktykowanie cnót chrześcijańskich w stopniu heroicznym. Jedną z tych cnót jest sprawiedliwość i „dobry łotr” złożył dowód przywiązania do cnoty sprawiedliwości w stopniu niewątpliwie heroicznym, ponieważ uznał sprawiedliwość kary w warunkach własnej egzekucji. A przecież Pan Jezus nie wynagrodziłby go kanonizacją za poświadczenie nieprawdy? Zatem wygląda na to, że i z czysto chrześcijańskiego punktu widzenia kara śmierci jest sprawiedliwa. Dlaczego zatem przewielebny ksiądz Andrzej Mulka z takim zaangażowaniem tę karę potępia? Przypuszczenie, że o tym wszystkim nie wie, byłoby nietaktowne, więc doprawdy trudno powiedzieć, bo przecież chyba nie dlatego, że „W londyńskiej wielkiej loży już postanowiono...”
SM
Minister Kwiatkowski psuje prawo Mówienie w Polsce o tajemnicy państwowej lub służbowej uchodzi za świetny dowcip. I słusznie, bo w kraju penetrowanym na wylot i trzy metry w głąb ziemi przez cudzoziemskie wywiady, na usługach których pozostają tubylczy, przewerbowani tajniacy, żadnych tajemnic być nie może. Jednak gwoli zachowania pozorów i dodania sobie powagi, prokuratorzy wszczynali śledztwa przeciwko dziennikarzom – oczywiście tylko tym, co do których była pewność, że nie są konfidentami którejś z siedmiu tajnych służb. Podstawę prawną stanowił art. 241 kodeksu karnego, mówiący, że kto bez zezwolenia rozpowszechnia publicznie wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym, podlega... – i tak dalej. Na skutek mnożących się zarzutów, iż przepis ten, a zwłaszcza wytwarzająca się na jego podstawie praktyka ogranicza swobodę wypowiedzi, pan minister Kwiatkowski, kierujący po ministrze Andrzeju Czumie resortem sprawiedliwości, zapowiedział zmianę tego przepisu. Zmiana ma polegać na dodaniu paragrafu, według którego nie jest przestępstwem ujawnienie informacji z postępowania przygotowawczego, które służy interesowi publicznemu, nie zagraża w istotny sposób dobru śledztwa, ani nie naraża na szwank interesu osób trzecich. Najwyraźniej pan minister Kwiatkowski albo nie wie, że przepisy karne powinny być sformułowane jasno i precyzyjnie, by każdy, nawet niewykształcony człowiek, wiedział dokładnie, co mu wolno, a czego nie, albo też to wie, albo pod pozorem łagodzącej nowelizacji chciałby – pewnie na polecenie tajniaków – dodatkowo uzależnić zakres swobody wypowiedzi od samowoli sędziów, prokur...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]