145, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
12 lutego 2010 bo tworzą w Sejmie sterty przepisów, które ze swej natury są występne i korupcyjne. A potem walczą z korupcją- i mają zajęcie. Utworzyli nawet Centralne Biuro Antykorupcyjne, które udaje, że walczy z korupcją. To wszystko w krzykliwej demokracji, która zagraża naturalnemu porządkowi rzeczy. Jak donosi „Dziennik- Gazeta Prawna”, w najnowszych przepisach dotyczących przemocy domowej, jej sprawca zostanie wyrzucony na bruk jeszcze przed wyrokiem skazującym- uwaga!- nawet jak jest właścicielem mieszkania(???). Policjanci będą mogli zatrzymać „oprawcę” i w ciągu 24 godzin powiadomić o zajściu prokuratora, który zdecyduje o nakazie opuszczenia mieszkania nawet do trzech miesięcy, a sąd nawet do 10 lat i nie ma znaczenia, kto jest jego właścicielem(???). No cóż.. Chłop doił krowę nad stawem, a w wodzie wyglądało to odwrotnie. Czy to było do uwierzenia nawet w tamtej komunie? Wyrzucić człowieka z jego własności, nie tylko przed wyrokiem, ale, że w ogóle? To znaczy co? Własność będzie automatycznie przenoszona na osobę pozostającą w mieszkaniu? Bolszewicy mają własność, tam gdzie ją zwykle mają.. To znaczy w nosie! Oni będą przemieszczać, przesuwać, ustanawiać i przymuszać. Jak konkubent, będący właścicielem mieszkania pobije konkubinę- to go wyrzucą z jego mieszkania??? Poczekamy na przepisy wykonawcze.. Wygląda na to, że pomalutku będą wyzuwać z własności.. - Panie magistrze, słyszałem, że bije pan żonę? - Ależ to ohydne kłamstwo, w życiu nie byłem magistrem. A pan profesor Jerzy Buzek też kiedyś był magistrem, a teraz jest wziętym profesorem.. Wzięli go nawet na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, gdzie europarlamentarzyści nudzą się jak mopsy; niektórzy tylko udają, że ich te nudne posiedzenia interesują, bo prasa ma ich na oku.. Gdyby nie to- prysneliby gdzie pieprz rośnie! Zabierając oczywiście ze sobą diety. Pan profesor wczoraj z wielkim przejęciem powiedział, w Parlamencie Europejskim- wielkiej Wieży Babel- że bardzo potrzeba jest „ więcej doradców, więcej asystentów i więcej twórców prawa”.. Coooooo???? Jeszcze więcej darmozjadów potrzeba do płodzenia kolejnych worków przepisów, które to worki będą rozsypywać po wszystkich krajach europejskich? Zasypią nas tymi workami przepisów dokumentnie- tworząc dokumenty naszego dalszego zniewalania. Biurokraci nie znają granic biurokratycznego szaleństwa. I co będzie robiło to:” więcej doradców, więcej asystentów i więcej twórców prawa”(???). Jak już zostaną powołani, przystąpią do szturmu na naszą wolność i kieszenie… Bo co innego wylęgnie się w głowach świeżo powołanych? Taka jest natura biurokracji.. I nie będzie dla nas taryfy ulgowej. Nauczycielka plastyki zadała uczniom narysowanie rzeki i wędkarza. Pod koniec lekcji sprawdzając prace uczniów, pyta Olka: - Dlaczego nie narysowałeś wędkarza? - Bo w rzece, którą narysowałem, łowienie ryb jest zabronione! Wkrótce zabronione będzie organizowanie imprez masowych , gdy imprezy te nie będą monitorowane. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, już pracuje nad odpowiednim projektem ustawy. Wielki Brat musi widzieć: bramy wejściowe, kasy biletowe, drogi dla służb ratowniczych, parkingi, widownię, płytę boiska czy scenę. Te miejsca będą podlegały obowiązkowi cyfrowej rejestracji dźwięku i obrazu podczas meczów czy koncertów. Wszystkie te zabiegi prewencyjne, mają wpłynąć na poprawę bezpieczeństwa, już podczas Euro 2012. Zdarza się nieraz, że kibice w niekontrolowanych emocjonalnie nerwach rzucają na stadionach butelkami stwarzając niebezpieczeństwo dla tych, na których są rzucane butelki.. Oprócz zwyczajowej rewizji mającej na celu wyeliminowanie potencjalnego niebezpieczeństwa, powinien być wprowadzony obowiązek noszenia kasków przez kibiców podczas odbywających się imprez masowych... Zawsze to bezpieczniej w kaskach- a przy tym twarzowo. No i zarobią producenci kasków, tak jak zarobią na ich obligatoryjnym posiadaniu przez dzieci do piętnastu lat- szusujących na stokach górskich. Pogoń za bezpieczeństwem „obywateli”, można prowadzić w nieskończoność, aż do zupełnej utraty wolności. Bo najbezpieczniej jest w obywatelskim więzieniu, oprócz tych więzień obywatelskich , gdzie skazani popełniają samobójstwa. Tam jednak bezpiecznie nie jest! Można w ramach popełniania bezpiecznych samobójstw, przepchnąć w Sejmie ustawę o zakazie popełniania samobójstw. Też byłby to krok w kierunku poprawy obywatelskiego bezpieczeństwa. O karach jakość cicho.. Bo kara nie rozwiązuje problemu bezpieczeństwa. Najważniejsza jest prewencja, którą można doskonalić w nieskończoność.. A i tak nie da się do końca zapobiec mającym nastąpić wydarzeniom. To jest tak jak z wypadkami drogowymi. Mimo wielkiego wysiłku władzy obywatelskiej, jakaś ich ilość była, jest i będzie.. A ile pieniędzy się przy okazji wyda? Można poświęcić całkowitą wolność w imię prawie całkowitego bezpieczeństwa.. Ale co wtedy z ludzkością? Co wtedy z ludźmi pozbawionymi możliwości ryzyka codziennego życia? Przecież każdy człowiek codziennie ryzykuje własne życie idąc do pracy, pracując, przechodząc przez ulicę, siedząc w kawiarni czy restauracji.. Życie jest jednym ,wielkim ryzykiem! W takim razie: albo wolność- albo bezpieczeństwo! Ja wybieram wolność z odpowiedzialnością. Socjaliści wybierają bezpieczeństwo dla nas i za nas. I prewencję zbiorową! Prewencyjnie też- państwowe szkoły morskie- kształcą marynarzy. Jak podaje prasa jest już ich na rynku 35 tysięcy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale nie mamy floty połowowej, bo została zlikwidowana. Prewencyjnie, to może dlatego, że ktoś jeszcze się łudzi, że zostanie odbudowana , jako państwowa. I nadal kształcą z tą nadzieją. Za nasze upaństwowione pieniądze. Paradoksalnie państwowe szkoły kształcą marynarzy dla niepolskich bander, bo marynarze zaciągają się u obcych armatorów. Czy to nie nonsens? Wszyscy podatnicy składają się na wykształcenie marynarzy, którzy potem wyjeżdżają do pracy za granicę, tak jak funkcjonariusze państwowego lecznictwa. Wykształceni za nasze, na państwowych uczelniach medycznych, wyjeżdżają . . To jest jeszcze jeden argument za tym, żeby kształcenie odbywało się za prywatne pieniądze. Za tamtej komuny, przynajmniej delikwent , zanim wyjechał za granicę, musiał odpracować to, co państwo w niego włożyło. Było to nonsensowne, ale przynajmniej logiczne.. Teraz za państwowe, czyli nam ukradzione, kształci się dla innych.. Kształcący w szkołach marynarzy, nie zauważyli, że na polskim rynku nie ma dla nich pracy. .Ale całe kształcenie idzie siłą rozpędu.. To skończy się tak jak z leczeniem :pacjentów w państwowej służbie zdrowia. Docelowo pacjent nie będzie leczony, ale pozostanie do końca świata i o jeden dzień dłużej biurokracja medyczna, która z tego pozorowanego i reglamentowanego leczenia żyje… Jak to w socjalizmie: życie sobie ,a teoria sobie. Najgorsza jest dyktatura teoretyków- jak twierdził Orwell... A przy okazji: czym kierował się Episkopat wzywając do płacenia za abonament radiowo- telewizyjny swoich wiernych? Czy obowiązek płacenia abonamentu radiowo - telewizyjnego jest zapisany między wierszami Pisma Świętego? Nie natknąłem się nawet na ślad.. I znowu mamy problem utrzymania państwowego radia i telewizji.. Właśnie TVP stara się o 100 milionów kredytu, bo już w marcu może zabraknąć pieniędzy na wypłatę wynagrodzeń..(???) A wiadomo, że w marcu jak w garncu.. Wszystko może się zdarzyć! Dlatego potrzebne jest działanie prewencyjne.. I jest! Tylko kto tę” prewencję” będzie spłacał? WJR
O zabitym policjancie i systemie Śmierć policjanta, zakłutego nożem w środku dnia w Warszawie, jest tak samo wstrząsająca jak każda bezsensowna śmierć, zadana przez degeneratów, których ofiarą mógł paść każdy. Czytając komentarze i słuchając relacji, widzę jednak dwa aspekty sprawy, do których mało kto się odnosi.
I. W dzisiejszych wypowiedziach policjantów pojawił się akcent żalu: dlaczego naszemu koledze nikt nie pomógł? Może by żył. Czy policjanci naprawdę mają prawo mieć pretensję do przypadkowych przechodniów, że nie wdali się w bójkę trzech mężczyzn, z czego dwóch było skrajnie agresywnymi osiłkami? Czy policjanci mogą wymagać od ludzi, żeby w takich sytuacjach zrobili coś więcej niż ktoś zrobił faktycznie, czyli dzwonili po policję? Nie mogą – z paru powodów. Po pierwsze, ponieważ sami robią niewiele, aby ludzie czuli, że mają w nich wsparcie (o tym dalej). A skoro oni wsparcia nie dają, to i ludzie nie dają wsparcia im, zwłaszcza w sytuacji, gdy mogą się zasadnie bać o własne życie. Po drugie – to policja, nie będąc w stanie zapewnić nam należytego bezpieczeństwa, jest jednym z najzagorzalszych przeciwników zobiektywizowania zasad przyznawania pozwoleń na broń. Podkreślam: zobiektywizowania, nie zliberalizowania, bo pomysły takie jak Andrzeja Czumy mają służyć przyjęciu obiektywnych kryteriów przyznawania pozwoleń. Mówiąc w uproszczeniu – dziś jest tak, że przyzwoity, porządny obywatel nie dostanie pozwolenia, jeśli nie wykaże, że grozi mu jakieś szczególne niebezpieczeństwo. A nawet jeżeli będzie się starał to wykazać, to i tak w pełni uznaniowa ocena przedstawionych dowodów należy do komendanta wojewódzkiego policji, który może bez żadnego wytłumaczenia podanie odrzucić. Zobiektywizowanie oznaczałoby zabranie policji tego korupcjogennego i niebezpiecznego przywileju. Pozwolenie dostawałby każdy, kto spełniłby obiektywne kryteria – co wcale nie musi znaczyć, że spełnić je byłoby łatwo. Należę jednak do osób, które uważają, że obiektywne kryteria dostępu do broni, a więc większa liczba dobrze skontrolowanych, porządnych obywateli, noszących broń, oznaczają większe, nie mniejsze bezpieczeństwo naszych ulic. Proszę pomyśleć, jak inaczej mogłyby się rozegrać wydarzenia na Woli, gdyby w pobliżu znalazł się choć jeden cywil z bronią (a proszę pamiętać, że posiadanie broni oznacza także przejście odpowiednich szkoleń, a więc i wyrobienie lub wzmocnienie pewnej samokontroli związanej z jej użyciem).
II. Polska policja nadal nie potrafi zrozumieć, na czym polega prawdziwa prewencja generalna i w jaki sposób czyni się otoczenie ludzi bezpieczniejszym. Największym, swoistym eksperymentem, który to pokazał, była słynna historia przywracania Nowego Jorku jego mieszkańcom na początku lat 90., gdy NYPD kierował William Bratton, wspierając się wiedzą i doświadczeniem wybitnych, amerykańskich kryminologów. To zresztą – bądźmy sprawiedliwi – nie tylko sprawa policji, ale i całego aparatu państwa, który musi z policją współdziałać. Policja nie reaguje na drobne wykroczenia, zbywa zawiadamiających o nich obywateli, czasem po prostu nie sposób się na 997 dodzwonić (sam tego wielokrotnie doświadczyłem). Ale też nie reaguje na nie, bo wie, że to stracony czas i wysiłek. Agresywny osiłek i tak nie trafi do aresztu ani więzienia, dostanie jakąś śmieszną karę ograniczenia wolności i będzie się w kułak śmiał z goniących go po próżnicy „psów”. Obaj mordercy policjanta istnieli już przecież w systemie. Można było przewidzieć, że będą coraz niebezpieczniejsi. System jest jednak skonstruowany tak, że w ogóle takich prognoz nie uwzględnia. Składają się na to i kształt kk czy kpk (takie, a nie inne, dzięki prawniczym „autorytetom” w rodzaju Andrzeja Zolla), i indolencja oraz bierność sędziów czy prokuratorów, a źródeł tych cech można szukać w systemie kształcenia prawników i w atmosferze, jaka panuje w tych środowiskach. System działa więc mechanicznie i bezmyślnie. Zanim Bratton został szefem NYPD, był szefem nowojorskiej policji metra. Na początku lat 90. korzystanie z tego środka transportu zakrawało na bohaterstwo. Bratton zmienił to m.in. w taki sposób, że postawił na rygorystyczną kontrolę gapowiczów. Rychło okazało się, że przy tej okazji zatrzymuje się mnóstwo poszukiwanych, także za ciężkie przestępstwa, rekwiruje się nielegalnie posiadaną broń i narkotyki. Tam jednak szczelny był system. W metrze stawało się coraz bezpieczniej, ponieważ typki, zatrzymane przez policję metra, nie były natychmiast wypuszczane z powrotem na ulicę. Marzy mi się, że kiedyś polska policja zacznie działać tak jak zaczęła działać policja nowojorska za Brattona. Że gliniarze nie będą obojętnie mijać namolnych parkingowych czy czyścicieli szyb na skrzyżowaniach. Oraz że polskie prawo przyjdzie im w sukurs i da skuteczne narzędzia do walki z małą, a przez to i dużą przestępczością. Na razie jest źle, a śmierć aspiranta jest smutnym tego memento. WARZYCHA
Sefardyjczycy – kultura żydowska, która rozwinęła się w arabskojęzycznych krajach islamskich, zwłaszcza w Afryce Północnej. Po wygnaniu Żydów z Hiszpanii i Portugalii, społeczności sefardyjskie powstały m.in. na Bałkanach, w Turcji, Włoszech, Holandii i Grecji. 14 sierpnia [2004 roku], o 9 rano, izraelska stacja telewizyjna “Kanał 10″, złamała wszelkie zakazy i ujawniła najohydniejszy sekret (…) założycieli Izraela – umyślną, masową radiację wszystkich młodych Sefardyjczyków. Pokaz rozpoczęła projekcja filmu dokumentalnego, pt. “100.000 napromieniowanych” oraz dyskusja z udziałem specjalistów, prowadzona przez gospodarza programu, Dana Margalita. Było to o tyle zaskakujące, że dotychczas był on znany z posłuszeństwa dla establishmentu. Dane o filmie: “100.000 napromieniowanych” (tytuł angielski: “The Ringworm Children”, tłumaczenie dosłowne tytułu hebrajskiego na angielski to “100.000 Rays” – przypis red. WM), wydane przez Dimona Productions Ltd. w 2003 roku. Producent – Dudi Bergman. Reżyseria – Asher Hemias, David Belhassen. Uczestnicy dyskusji: marokańska piosenkarka, David Edrei, przywódca komitetu rekompensat dla ofiar prześwietleń na grzybicę strzygącą oraz Boaz Lev, rzecznik ministerstwa zdrowia. W 1951 roku, naczelnik ministerstwa zdrowia, Czaim Szeba, wrócił z USA z 7 rentgenowskimi maszynami, które podarowała mu amerykańska armia. Miały zostać użyte w masowym eksperymencie na całym pokoleniu Sefardyjczyków, służących jako króliki doświadczalne. Każde dziecko sefardyjskie miało dostać 35 tys. razy większą od dopuszczalnej dawkę promieniowania, skierowaną bezpośrednio w głowę. Za doświadczenie rząd amerykański płacił 300 mln lirów izraelskich, co stanowi równowartość współczesnych miliardów dolarów. Dla porównania, cały ówczesny budżet ministerstwa zdrowia Izraela zamykał się w sumie 60 mln lirów. Dla niepoznaki, podczas wycieczek szkolnych dzieci zabierane były na odosobnienie, w celu napromieniowania. Rodzinom tłumaczono, że promieniowanie ma stanowić zabezpieczenie przeciwko grzybicy oraz pasożytom. Wkrótce po napromieniowaniu 6 tys. dzieci zmarło, a te, które pozostały przy życiu, do dziś umierają z powodu raka i innych chorób. Zanim zmarły, ofiary cierpiały na ataki epilepsji, zanik pamięci, chorobę Alzheimera, przewlekłe bóle głowy i psychozę. Tak, ten chłodny opis oddaje tematykę filmu dokumentalnego “100.000 napromieniowanych”. Czym innym jest jednak oglądanie ofiar na ekranie. Marokańska kobieta opisuje, co czuła, gdy napromieniowano ją dawką 35 tys. razy wyższą niż dopuszczalna przy prześwietleniach rentgenowskich: Krzyczałam, aby ból odegnać. Odegnać ból. Odegnać ból. Ale on nigdy nie odszedł. Brodaty, zgarbiony człowiek, idący powoli ulicą: mam dopiero 50 lat, a wszyscy myślą, że mam 70. Musze się pochylać, aby nie upaść. Zabrali mi moją młodość tymi prześwietleniami rentgenowskimi. Starsza kobieta, która napromieniowała tysiące dzieci. Ustawiali je rzędami, golili głowy i smarowali żelem. Następnie dawano im piłkę między nogi, aby nie mogły się ruszać. Na ciałach nie miały żadnej ochrony, nie było dla nich ołowianych kamizelek. Mnie powiedziano, że to dla ich dobra, aby usunąć grzybicę. Gdybym tylko wiedziała, na jakie niebezpieczeństwo skazano te dzieci, nigdy nie dałabym się na to namówić… Nigdy!!! Ponieważ całe ciało dzieci było wystawione na promieniowanie, zmieniono konstytucję genetyczną wielu z tych dzieci, wpływając na następne pokolenia. Kobieta ze zniekształconą twarzą: Cała trójka moich dzieci ma te same zmiany rakowe, co moja napromieniowana wtedy rodzina. Niech nikt nie mówi mi, że to przypadek. Każdy zauważy, że sefardyjskie kobiety pod pięćdziesiątkę mają dziś rzadkie, niejednolite włosy, które próbują pokryć henną. Ludzie przyjęli, że to zwyczajne wśród sefardyjskich kobiet. Oglądamy na filmie kobietę w czapce stylu bejsbolowego. Wyciąga przed kamerę zdjęcie ślicznej nastolatki z pięknymi, długimi, czarnymi włosami. To ja, zanim mnie napromieniowali. Popatrzcie na mnie teraz. Zdejmuje z głowy czapkę: nawet henna nie ukryje tych przerażających, pokrytych bliznami, czerwonych, łysych placków. Wśród ofiar najwięcej było Marokańczyków, bo byli największą grupą sefardyjskich emigrantów. Wbrew logice, napromieniowani stali się najbiedniejszą i najbardziej kryminogenną grupą ludności. W przeciwieństwie do nich, Marokańczycy, którzy uciekli do Francji, stali się zamożni i wykształceni. Popularne tłumaczenie tego zjawiska miało być takie, że do Francji wyemigrowali bogaci i sprytni. Prawda jest jednak taka, że głów dzieci marokańskich imigrantów we Francji nie poddano smażeniu promieniami gamma. Film jasno pokazuje, że operacja nie była przypadkowa. Ryzyko wynikające z działania promieni rentgenowskich znane było już wtedy, od ponad 40 lat. Oficjalne wytyczne dla prześwietleń w roku 1952, mówiły o maksymalnej dawce 0.5 rada dla dziecka izraelskiego. Nie było więc żadnej pomyłki. Dzieci zostały celowo wystawione na niebezpieczeństwo. David Deri zauważa, że tylko sefardyjskie dzieci zostały napromieniowane: Byłem w klasie, gdy przyszli po nas ludzie, aby wziąć nas na wycieczkę. Dzieciom Aszkenazi [czyli Chazarom - admin] kazano pozostać w klasie, a resztę, o ciemniejszej kompleksji, poproszono do autobusu. Film pokazuje historyka, dającego skróconą lekcję historii ruchu eugeniki – programu mającego na celu usunięcie słabych stron społeczeństwa. Historyk podaje, że operacja “grzybica strzygąca”, była programem eugenicznym, wymierzonym w usunięcie słabych szczepów ze społeczeństwa. Film cytuje dwóch znanych, anty-sefardyjskich, rasistowskich przywódców Izaela: Nahuma Goldmanna i Levi Eszkola Goldmann spędził czas Holocaustu w Szwajcarii, gdzie dopilnował, by jedynie niewielu uchodźców znalazło schronienia. Następnie poleciał do Nowego Jorku, gdzie stanął na czele Światowego Kongresu Żydów, kierowanego wtedy przez Samuela Bronfmana. Według kanadyjskiego pisarza Mordekaja Richlera, Bronfman zawarł z kanadyjskim ministrem Mackenzie King’iem umowę, uniemożliwiającą przybywanie żydowskim emigrantom do Kanady. Rola Levi Eszkola podczas Holokaustu nie ograniczała się do zaniechania ratowania życia. Był wręcz zajęty odbieraniem życia. Oto fragment biografii Eszkola z witryny rządu Izraela: W 1937 roku, Eszkol odgrywał kluczową rolę w ustanowieniu Kompani Wodnej Mekorot, będąc tym, który przekonywał rząd niemiecki, aby zezwalał na emigracje Żydów do Palestyny, pozwalając im zabrać ze sobą część majątków, głównie w formie wyposażenia zbudowanego w Niemczech. Podczas, gdy żydowski świat bojkotował nazistowskie Niemcy w latach 30. XX wieku, Agencja Żydowska w Jerozolimie popierała Hitlera. Zawarto umowę, tzw. Zezwolenie Transferu, na mocy której hitlerowcy mieli wygonić niemieckich Żydów do Palestyny, a lejberzystowscy syjoniści mieli zmusić imigrantów do wydania swych majątków na zakup wyłącznie niemieckich towarów. Gdy Agencja Żydowska miała już niemieckich Żydów, na których jej zależało, zostali oni potajemnie indoktrynowani anty-żydowskością Sabbataja Cwi oraz Jakuba Franka. Wtedy pozwolono nazistom zająć się Żydami pozostałymi w Europie. Holokaust był programem eugenicznym, a Levi Eszkol odgrywał w nim znaczącą rolę. W tym momencie na ekranie pojawia się marokańska kobieta: To był holocaust, holokaust sefardystów. Chciałabym wiedzieć, dlaczego nie znalazł się nikt, kto by to zatrzymał? David Deri, zarówno na filmie, jak i będąc uczestnikiem dyskusji, wyrażał frustrację z powodu niemożności znalezienia akt lekarskich z czasu swego dzieciństwa: Próbowałem dowiedzieć się, co mi zrobili, kto to autoryzował, na czyje polecenie. Niestety ministerstwo zdrowia powiedziało, że moje akta zginęły. Boaz Lev, minister zdrowia, powiedział, że wszystkie zapiski spłonęły w pożarze. Rzecznik ministerstwa zdrowia, Boaz Lev: Niemal wszystkie akta spłonęły w pożarze. Pomóżmy więc Panu Deri wytropić prawdę o tym, kto wydał rozporządzenia. W tym miejscu muszę jednak wprowadzić swoją osobę. Około 6 lat temu badałem sprawę porwania 4,5 tys. jemeńskich niemowląt i dzieci w pierwszych latach państwowości Izraela. Spotkałem się z przywódcą ruchu na rzecz dzieci jemeńskich, rabinem Uzi Meshulum, uwięzionym z powodu próby ujawnienia prawdy na ten temat. Później został on odesłany do domu w stanie wyniszczenia, z którego już nigdy się nie wykaraskał. Powiedział mi wtedy, że wszystkie te dzieci zostały wysłane do Ameryki, w celu przeprowadzenia na nich testów nuklearnych. Amerykański rząd zakazywał eksperymentów na ludziach, więc potrzebował “królików doświadczalnych”. Rząd Izraela zaoferował ludzi na ten cel, w zamian za pieniądze oraz nuklearne tajemnice. Inicjatorem izraelskiego projektu jądrowego był przewodniczący rady obrony Izraela, Szimon Peres. Rabbin Jerozolimy, David Sevilia, potwierdził tę zbrodnię. Później widziałem zdjęcia blizn popromiennych na kilku niemowlętach, które przeżyły, oraz klatki, w których przewieziono je do Ameryki. Nieco wcześniej niż pięć lat temu, opublikowałem w internecie moje przekonanie, że syjonistyczny rząd lejberzystowski Izraela prowadził doświadczenia jądrowe na Jemeńczykach i innych sefardyjskich dzieciach, zabijając tysiące z nich. Niecałe trzy lata temu opublikowałem to ponownie w swojej ostatniej książce, pt. “Save Izrael!” (Ocalić Izrael!). Spotkało mnie z tego powodu wiele nieprzyjemności. Jednak miałem rację. Wróćmy jednak do filmu. Mówią nam, że w latach 40. XX wieku prawo USA zakazało doświadczeń nuklearnych przeprowadzanych na więźniach, chorych umysłowo i tym podobnych. Amerykański program atomowy potrzebował nowego źródła, ludzkich “królików doświadczalnych” i rząd Izraela dostarczył ich. Oto skład rządu z czasu grzybicy i okrucieństwa: premier – David Ben Gurion, minister finansów – Eliezer Kaplan, minister osadnictwa – Levi Eszkol, minister spraw zagranicznych – Mosze Szarrett, minister zdrowia – Josef Burg, minister pracy – Golda Meir, minister policji – Amos Ben Gurion. Najwyższa, poza-gabinetowa pozycja należała do Szimona Peresa, przewodniczącego Rady Obrony Izraela. Jest absurdem, że program pochłaniający miliardy dolarów z funduszy USA, byłby nieznany premierowi Izraela, tak zgłodniałego gotówki. Ben Gurion doskonale o wszystkim wiedział, dlatego też wybrał na ministra policji swojego syna, na wypadek, gdyby ktoś zechciał się wmieszać. Przyjrzyjmy się również innym członkom spisku, zaczynając od ministra finansów, Eliezera Kaplana. Zajmował się zyskami z transakcji, a jako formę wiecznej nagrody, nazwano jego imieniem szpital w pobliżu Rehovot. Nie jest jedynym w tym wypadku. Czaim Szeba, rasistowski bigot, który przewodził “Korporacji Grzybica”, nadał swe imię całemu kompleksowi medycznemu. Nie trzeba przypominać, że jeżeli w środowisku medycznym jest choć odrobina przyzwoitości, nazwy tych placówek zdrowia trzeba zmienić. Kolejny jest Josef Burg, którego przywódcy ruchu Dzieci Jemeńskie czynią odpowiedzialnym za porwania ich niemowląt. Jako minister zdrowia, odegrał zapewne kluczową rolę w morderstwach “przeciwgrzybicznych”. To wyjaśniałoby późniejsze dziwne zachowanie jego syna, Avrahama Burga, jako rozjemcy pokojowego. Nie zapomnijmy o Mosze Szarretcie, który w Aleppo, w 1944 roku aresztował rabina Joela Branda za propozycje uratowania 800 tys. Żydów uwięzionych na Węgrzech. Najczęściej cytowane słowa Szarretta: Jeżeli Szimon Peres wejdzie w skład rządu, rozerwę moje szaty i zacznę lamentować. Kilku aktywistów Dzieci Jemeńskich powiedziało mi, że słowa Szarretta dotyczyły porwań dzieci jemeńskich. Inni amatorscy historycy powiedzieli mi, że Levi Eszkol otwarcie i z dumą wyznawał swoją wiarę w założenia Sabbataja Cwi. Pomimo starań nie udało mi się znaleźć dokładnego cytatu, jednakże wiemy, że Eszkol w okresie “grzybiczym” służył jako minister osadnictwa, a następnie przejął funkcję ministra finansów od Kaplana. Cytat z jego życiorysu: W 1951 Eszkol został ministrem rolnictwa i rozwoju. Dekada lat 1952 do 1963 charakteryzowała się bezprecedensowym wzrostem gospodarczym, pomimo ciężaru finansowania fal emigrantów. W 1956 roku, podczas kampanii Synaj rozpoczął on służbę jako minister finansów. W latach 1949-1963, Eszkol był również szefem osadniczego oddziału Żydowskiej Agencji. Przez cztery pierwsze lata izraelskiej państwowości, był również skarbnikiem Agencji, odpowiedzialnym za zdobywanie funduszy na rozwój kraju, napływ fal licznych emigrantów i wyposażenie armii. Słowem, to przede wszystkim Eszkol był odpowiedzialny za izraelskich imigrantów, czyli tych, których wysyłał na śmierć w komnatach radiacyjnych tortur. Wreszcie, Golda Meir. Nie znamy jej roli, ale znała tajemnicę i została wynagrodzona. Zauważcie, że w późniejszym czasie każdy premier mianowany do roku 1977, do wyborów Menachema Begina, pochodził z tej kliki. Następcy tych rzeźników przynieśli nam “pokój” w Oslo i są oni gotowi wymazać osadników z Judei, Samarii i Gazy równie skutecznie, jak załatwili podrzędnych, śniadych Żydów, którzy dostali się w ich szpony 50 lat wcześniej. Wyobraźcie sobie, że jest 1952 rok i jesteście na spotkaniu w rządzie, na temat, czy wysłać jemeńskie dzieci do Ameryki na zagładę promienną, czy też zgładzić je na miejscu. Właśnie o tym dyskutowali podczas obrad nad sprawami stanu, sabbajaniści – założyciele naszego kraju. Po zakończeniu filmu, gospodarz programu Dan Margalit, próbował bez przekonania usprawiedliwić to, co widział: To były ciężkie czasy, chodziło o każdy dzień przetrwania. Przerwał jednak, wiedział bowiem, że nie ma przebaczenia za rzeź na sefardyjskich dzieciach. Marokańska piosenkarka skwitowała to, co widziała: To będzie bolało, ale prawda musi zostać ujawniona. W przeciwnym wypadku, rany nigdy się nie zagoją. Żyje jedna osoba, która zna prawdę i brała udział w tym okrucieństwie. Lider opozycji, Szimon Peres, zwolennik pokoju. Jedyną szansą na ujawnienie prawdy i rozpoczęcie procesu gojenia ran, jest rozpoczęcie śledztwa w sprawie porwania 4,5 tys. jemeńskich dzieci i napromieniowaniu 100 tys. dzieci sefardyjskich. Nigdy jednak się to nie stanie. Cudem jest, że w ogóle pokazano film “100.000 napromieniowanych”. Sprawa jest prosta. Ktoś walczył o pokazanie filmu, ale musiał zgodzić się na kompromis. Film dokumentalny pokazano w tym samym czasie, co najpopularniejszy i najwyżej notowany w Izraelu program roku, “A Star Is Born” (Wzeszła Gwiazda). Następnego dnia żadna z gazet nie wspomniała o emisji filmu “100.000 napromieniowanych”. Natomiast zdjęcie nowonarodzonej gwiazdy zajmowało w nich pół strony tytułowej. Tak właśnie grzebie się prawdę w Izraelu i jakoś wciąż sztuczki te udają się. W taki sam sposób ukryto prawdę o zabójstwie Rabina. Kilkaset tysięcy osób widziało jednak film na ekranach telewizyjnych i nigdy nie zapomni prawdy. Jeżeli zabójstwo Rabina nie pogrzebało lejberzystowskiego syjonizmu na dobre, miejmy nadzieję, że “100.000 napromieniowanych” to w końcu zrobi. Barry Chamish
Świadek pozywa Po raz pierwszy w historii tej komisji. Były prawnik Totalizatora Sportowego zapowiedział, że pozwie posła Urbaniaka. Za to, że – jak twierdzi Grzegorz Maj - naruszył jego dobra osobiste. Sugerując, że odegrał jakąś rolę w aferze hazardowej i że – w dużym skrócie – zabiegając o wprowadzenie wideoloterii na polski rynek, chciał pomóc nie tyle Totalizatorowi Sportowemu i budżetowi państwa, co prywatnej firmie, która Totalizator obsługuje. Czyli firmie Gtech. Grzegorz Maj, zanim trafił do Totalizatora Sportowego, startował do Sejmu z list Prawa i Sprawiedliwości. Po tym, jak z Totalizatora odszedł, został doradcą ówczesnego Premiera Jarosława Kaczyńskiego. Zajmował się ustawą o dostępie do zawodów prawnych. Ale – jak mówi – z Kaczyńskim nigdy osobiście nie rozmawiał. A do Totalizatora ściągnął go Michał Krupiński z ministerstwa skarbu.
ŚLEDCZY SIĘ NIE BOI Poseł Urbaniak pozwu się nie boi. Jak mówi, Maj przewija się w różnych materiałach, które dotarły do komisji. Stąd słowa o tym, że jego nazwiska w kontekście afery hazardowej tłumaczyć nikomu nie trzeba. Poseł Arłukowicz dopytywał Grzegorza Maja o cytaty z analizy CBA, w której to analizie Maj jest jednoznacznie czarnym charakterem. Miał nie tylko napisać projekt ustawy hazardowej, który w 2006 roku z Totalizatora trafił do wiceministra finansów Mariana Banasia, ale miał także razem z prezesem TS zamykać usta merytorycznym urzędnikom resortu, którzy sprzeciwiali się wprowadzeniu wideoloterii na rynek. Wykorzystując przy tym wsparcie Przemysława Gosiewskiego. To kłamstwo i pomówienie – mówił Maj. I zapowiedział, że pozwie także autorów analizy CBA. Tu liczy na komisję. Bo autorzy z imienia i nazwiska nie są znani.
„NIE BYŁEM AUTOREM” To chyba najważniejsze, co usłyszeliśmy. I co najbardziej zaskoczyło także samych śledczych. Grzegorz Maj oświadczył: wbrew rozpowszechnianym w mediach informacjom nie byłem autorem projektu ustawy, który w czerwcu 2006 roku prezes Totalizatora Sportowego zaproponował wiceministrowi finansów panu Marianowi Banasiowi. Wyjaśnił, że w TS pracował od maja 2006, czyli niewiele ponad miesiąc od przekazania projektu. Maj zeznał, że nie wie, kto napisał ten projekt. Że dowiedział się o nim z mediów. Kiedy już pracowała komisja. Maj podkreślał, że kiedy pracował dla Totalizatora (połowa maja 2006 – początek kwietnia 2007) spółka nie przygotowywała żadnego projektu ustawy o grach, proponowała jedynie założenia, które – jak przekonywał – miały dać zarobić Totalizatorowi, a przy tym budżetowi państwa. Chodziło o obniżenie podatku od wideoloterii i zniesienie dopłat, które powodowały, że od 2003 roku wideoloterie były tylko ustawowym zapisem. Nigdy nie weszły na rynek. Jednoręcy bandyci – mówił Maj – płacili podatki siedmiokrotnie niższe.
TOTALIZATOR TRACIŁ Maj zeznał, że Totalizator Sportowy zaangażował się w prace nad ustawą o grach, bo sytuacja finansowa spółki dramatycznie się pogarszała: jeszcze w 2003 roku TS miał ponad 50% udziału w rynku gier, dwa lata później - już tylko 35%. Zaznaczył, że w 2006 roku 70% dochodów do budżetu państwa z całego rynku hazardu pochodziło od Totalizatora. Z czego wynikała ta dysproporcja? Maj odpowiada: z przyjętych rozwiązań w kolejnych nowelizacjach w ustawie o grach i zakładach wzajemnych, które dyskryminowały własność Skarbu Państwa, tworząc preferencyjne warunki do rozwoju sektora prywatnego. Innymi słowy, Totalizator chciała zawalczyć o równe szanse. Tak mówił Maj. Dlatego propozycje TS szły w kierunku: wyrównania obciążeń podatkowych między sektorem prywatnym a państwowym, m.in. przez podwyższenie podatku od jednorękich bandytów do 180 euro, podwyższenie podatku od gier w kasynach, podwyższenie podatku od loterii audiotekstowych i umożliwienie Totalizatorowi wprowadzenia wideoloterii. W analizach – jak mówił - opierano się na rozwiązaniach już stosowanych w Szwecji, Danii czy Portugalii.
...