147. Harrell Janice - Szkoła w Hampstead, harlekinum, Harlequin Romance(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

SZKOŁA W HAMPSTEAD

Janice Harrell

Szkoła w Hampstead

 

Tytuł oryginału:

They’re Rioting In Room 32

Pierwsze wydanie:

Crosswinds, Keepsake 1987

Przekład:

Michał Wroczyński

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Przecież obiecałaś, że pokażesz mi, jak się wiąże węzły żeglarskie – zaprotestowałam.

Chris wepchnęła do neseseru kurtkę z kapturem.

– Żaden problem – odparła. – Za bardzo się wszystkim przejmujesz, wiesz o tym? – Popatrzyła krytycznie na cygańskie kolczyki i również wrzuciła je do torby.

– Ciągle nie rozumiem, dlaczego nie wyjedziecie za tydzień, jak to było ustalone?

– Posłuchaj: to pomysł taty, nie mój. Czy naprawdę sądzisz, że spędzałabym drugi rok liceum na łodzi, mając jakikolwiek wybór?

Rodzice Chris postanowili przeznaczyć całe oszczędności na rejs dookoła świata. Pomysł sam w sobie był zabawny i ja też miałabym ochotę na taką wyprawę, gdyby nie fakt, że nie mieliśmy jachtu, nie mówiąc już o oszczędnościach. Dla nas, kiedy przychodził rachunek ze sklepu warzywnego, następował sądny dzień. Tata był bezrobotny, ponieważ firma Bleeker Locks postanowiła całkowicie zlikwidować swoje filie na Florydzie.

Wtedy to ojciec Chris, wujek Henry, zaproponował memu tacie, żeby do chwili jego powrotu z rejsu prowadził interes rodzinny. Mój ojciec bez namysłu przyjął tę propozycję. Dlatego musieliśmy przenieść się do Północnej Karoliny, do domu wujka Henry’ego i ciotki Alice, i do czasu, aż gospodarze skończą żeglować dookoła świata, karmić ich kota oraz podlewać filodendron.

Byłam tym pomysłem bardzo poruszona. Wiedziałam, że jestem stworzona do większych rzeczy niż te, które mogło zaoferować mi miasteczko Pickipsee na Florydzie. czytałam trochę Zygmunta Freuda, prenumerowałam „Psychology Today” i nigdy nie przegapiłam w lokalnej telewizji jakiegokolwiek programu z rzeczownikiem „mózg” w tytule. Myślicie, że rozumiecie już, iż swoje zainteresowania traktowałam śmiertelnie poważnie. Naprawdę pochłaniały mnie problemy ludzkiego umysłu, a szkoła w Pickipsee i pierwsza klasa, w której było nas piętnaścioro, nie zapewniała dostatecznego rozwoju intelektualnego komuś z moimi zainteresowaniami i o moich horyzontach umysłowych. Pragnęłam poznać najnowsze prace o ludziach chorych nerwowo, o psychopatach czy maniakach. Odnosiłam wrażenie, że szkoła, do której uczęszczała Chris, stanowiła takie właśnie laboratorium ludzkich zachowań, jakiego szukałam.

Spodziewałam się tylko jednego – że w nowym środowisku Chris osobiście we wszystko mnie wprowadzi. Bardzo na to liczyłam.

Musiałam chyba wydać jakiś skamlący, pełen niepokoju jęk, gdyż Chris powiedziała:

– Chłopcy wszystko ci pokażą. Już z nimi o tym rozmawiałam.

– Jacy znów chłopcy?

Obrzuciła mnie karcącym spojrzeniem, zwinęła trzy swetry i umieściła je w rogu torby.

– Bix, Mark i Fuzzy. Jestem pewna, ze opowiadałam ci o nich ze sto razy, kurczaczku. To moi najlepsi kumple. Zawarliśmy braterstwo krwi. Powiedziałam im, że pod moją nieobecność mają cię strzec jak źrenicy oka. Posłuchaj: otrzymują ciebie w spadku po mnie. Mają się tobą zajmować, a i ty możesz się zajmować nimi. Liceum w Hampstead w niczym nie przypomina słodziutkiej szkółki, do jakiej chodziłaś na Florydzie. Tutejsza buda to prawdziwy świat. Potrafi być zimny i okrutny. Będziesz potrzebowała przyjaciół.

– A jeśli nie spodobam się twoim kolegom?

– To nie ma żadnego znaczenia, czy się spodobasz, czy nie. Jesteś moją kuzynką, prawda? Powiedziałam im, że mają się tobą zająć. Więc się zajmą. To rzecz ustalona.

Zapięła torbę.

Zza okna dobiegł dźwięk klaksonu.

– To muszą być chłopcy – oznajmiła Chris. – Chodźmy.

Wyszłam za nią przed dom. Przy krawężniku stał wielki, biały samochód ze skrzydlatym tyłem, na zderzaku miał nalepkę z napisem: „Udław się, indyku”, a zza tylnej szyby szczerzyła do nas zęby brązowa, plastikowa czaszka.

– To oni! – wykrzyknęła z radością Chris. – Chłopcy! – zawołała. – Przedstawiam wam moją kuzynkę, Katy. Przyjechała dziś rano.

Drzwi samochodu otworzyły się i pojawiły się w nich długie nogi ubrane w dżinsy, a za nimi ich właściciel – szczupły, przystojny chłopak.

– To Bix – wyjaśniła z dumą Chris. – Największy łobuz w Hampstead.

Bix miał jasne włosy koloru popiołu, krótkie na czubku głowy, a po bokach dłuższe i zaczesane do tyłu. Jego oczy były w kolorze bursztynu – jak u rysia. Miał na sobie białą koszulę z podniesionym kołnierzykiem i cienki, czarny krawat, dyndający tak niechlujnie, że w szkole w Pickipsee natychmiast dostałby za niego co najmniej dziesięć karnych punktów.

– Chrissie, złotko – odezwał się schrypniętym głosem. – Jutro czeka cię wielki dzień.

– Wcale nie chcę tam jechać – jęknęła Chris. – Powinniście mi towarzyszyć. To tyle.

Przez drzwiczki od strony jezdni wygramolił się wielki chłopak o niedźwiedziowatej sylwetce, ubrany w czarny podkoszulek.

– Myślisz, że bym nie chciał – odparł przeciągając nieco słowa. Musiał mieć blisko metr dziewięćdziesiąt wzrostu i choć nie był gruby, twarz miał lekko pucołowatą jak ktoś, kto od kołyski pasjami uwielbia pizzę i koktajle czekoladowe. Popatrzył na mnie łagodnymi oczyma, w których malowała się ciekawość.

– Ten wielkolud to Mark – poinformowała Chris. – Jeśli będziesz chciała się czegoś dowiedzieć, pytaj jego. On zna tu wszystko i wszystkich.

Na końcu z auta wysiadł kierowca, chłopak z prostymi włosami koloru musztardy, ubrany w parę spranych do granic możliwości dżinsów, które na jednym kolanie były przepasane czarną chustką. Chłopak oparł kościste łokcie o dach samochodu i wyszczerzył do nas zęby.

– Fuzzy – przedstawiła go Chris. – To już cała paczka.

No cóż, chciałam poznać nowe, odmienne typy ludzkie, a ci chłopcy z całą pewnością byli inni od moich kolegów z Pickipsee. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Chris przyjaźniła się wyłącznie z chłopakami. Chodzi mi o to, że jeśli człowiek nie jest przyzwyczajony do męskiego towarzystwa, to trzech chłopaków stanowiło już całą masę mężczyzn. Z punktu widzenia ludzkich zachowań poznanie ich mogło okazać się niebywale ciekawe i inspirujące, ale z osobistego punktu widzenia było po prostu zatrważające.

– Wykombinowaliśmy, że ściśniemy się wszyscy w samochodzie i pojedziemy do Lakeside – oznajmił Fuzzy.

– Ładuj się, Chris – dodał Mark. – Masz ostatnią okazję. Ty, Katy, również wskakuj.

– Zaraz, zaraz, chłopcy – przerwała mu Chris. – Ja nigdzie nie jadę. Ojciec zabronił mi ruszać się gdziekolwiek dziś wieczorem, bo jutro wyjeżdżamy już o szóstej rano.

– O szóstej rano?! – zdumiał się Mark. – Coś ci się chyba pomyliło. O szóstej wstają tylko skazańcy, których wyprowadzają z celi śmierci przed pluton egzekucyjny.

– Mnie tam już wszystko jedno – odparła zrezygnowana Chris. – Po prostu nie mieści mi się w głowie, że drugą klasę zrobię korespondencyjnie.

– Przyślesz nam kartkę z Tahiti – pocieszył ją Bix.

– Przyślę – odparła łamiącym się głosem. Oczy jej się zaszkliły.

– Tylko nie rycz – ostrzegł Fuzzy.

– Nie będę – odparła Chris, dzielnie powstrzymując łzy. – Posłuchajcie, jutro któryś z was musi tu przyjechać i zabrać Katy do szkoły. Ona nie umie prowadzić samochodu.

Koledzy Chris obrzucili mnie osłupiałymi spojrzeniami i wykrzyknęli unisono:

– Nie umiesz prowadzić samochodu?

Poczułam, że ze wstydu zaczyna mnie palić twarz. – Żaden problem – odparł po chwili namysłu Bix. – Nauczę ją.

Zauważyłam, że po tych słowach pozostali popatrzyli dziwnie po sobie.

– Więc może przyjedzie po mnie Bix – powiedziałam niepewnie.

– Och, naturalnie, że może – odparł grobowym głosem Mark.

– Zatem ustalone – podsumował Bix. – Będziemy tu jutro za piętnaście ósma.

Wsiedli do samochodu.

– Katy, dlaczego z nimi nie pojedziesz? – zapytała Chris. – Nie musisz siedzieć w domu tylko dlatego, że ja nie mogę jechać.

– Och, w porządku – odparłam. – Myślę, że lepiej będzie, jeśli zostanę z tobą i pomogę ci się do końca spakować.

Kiedy zachrypiał silnik, Bix klepnął wychyloną przez okno ręką bok samochodu, a Mark zawołał:

– Bon voyage, Chrissie!

Wielki biały pojazd strzelił z rury wydechowej i odjechał, zostawiając za sobą smugę gęstych, czarnych spalin.

– Co ci się stało? – spytała Chris. – Czemu nie pojechałaś z nimi? Przecież wiesz, że jestem już spakowana i nie potrzebuję twojej pomocy.

– Przecież ja tych chłopaków nawet nie znam.

– Nie bądź dzieckiem. Ja ich znam od trzeciej klasy szkoły podstawowej. To kapitalni ludzie.

Chris zachowywała się tak, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę, że stanowimy odmienne typy ludzkie. To prawda, że byłyśmy trochę do siebie podobne. Obie miałyśmy po metr sześćdziesiąt wzrostu, krótko obcięte, kasztanowe włosy i małe nosy. Poza tym charakteryzowałyśmy się zdecydowaniem typowym dla Callahanów. Ale na tym podobieństwo się kończyło. Dla Chris szczytem szczęścia był ogromny bankiet, dla mnie – dobra książka. Chris uwielbiała jazdę na nartach, ja wolałam trzymać się pewnie ziemi. Chris należała do ludzi, którzy nie wiedzą, czym są trudności, ja uwielbiałam rozgryzać wszelkie problemy. Skoro więc chłopcy ci znali Chris od trzeciej klasy szkoły podstawowej, to z całą pewnością natychmiast dostrzegą dzielące nas różnice. Nie rozumiałam, skąd moja kuzynka czerpała tyle optymizmu twierdząc, że bez trudu wślizgnę się na jej miejsce w paczce.

Istniał jeszcze jeden problem, z którym musiałam sobie poradzić. Nie byłam przekonana, czy to towarzystwo mi odpowiada. Nie należałam do ludzi, którzy kochają samochody ozdobione ludzkimi czaszkami. Powiemy wprost – czaszki wcale mnie nie bawiły.

Niemniej, jeśli szło o najbliższą przyszłość, musiałam przyznać przed samą sobą, że nie miałam innego wyboru. Poza moją ośmioletnią siostrą Caroline i moimi rodzicami, nie znałam w mieście nikogo.

– Ten Bix jest aż nieprzyzwoicie przystojny – zauważyłam, kiedy wracałyśmy do domu.

– Ba! – odparła z dumą Chris. – I nikt mu jeszcze nie złamał nosa.

– A czemu ktoś miałby mu go łamać? – zainteresowałam się.

Kiedy weszłyśmy do domu ujrzałam, że moja mama i ciotka Alice siedzą w jadalni przy stole i ustalają ostateczną listę niezbędnych czynności: kiedy podlewać kwiaty, kiedy karmić rybki, jak załatwiać wywóz śmieci i tak dalej. Przeszłyśmy więc szybko do pokoju Chris i tam kontynuowałyśmy rozmowę.

– Więc czemu ktoś chciałby łamać Bixowi nos? – powtórzyłam pytanie.

Chris usiadła na łóżku i popatrzyła na mnie z powagą.

– Musisz pomóc pozostałym chłopakom pilnować Bixa. On od razu rwie się do bójki. W budzie nie jest to jeszcze takie groźne, bo wszyscy schodzą mu z drogi. Kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, gdy wybieramy się do miasta i spotykamy z uczniami z innych szkół. Tam sytuacja potrafi naprawdę się zaognić. Tak więc, jeśli Bix będzie chciał zacząć jakąś bijatykę, szepnij delikatnie jego przeciwnikowi, z kim ma do czynienia. Chodzi o to, że jeśli jakieś leszcze zrozumieją, że Bix zetrze ich na miazgę, przeważnie ustępują mu pola i jest to, uwierz mi, najlepsze rozwiązanie. – Chris objęła się ramionami i zadrżała. – Nie cierpię widoku krwi – dodała.

W pełni podzielałam jej opinię. Chrząknęłam.

– Interesujące – powiedziałam. – Jak myślisz, skąd u niego biorą się takie krwiożercze instynkty? Może dzieje się z nim coś niedobrego?

Chris wzruszyła ramionami.

– Zawsze taki był. Wszyscy wiedzą, że z Bixem lepiej nie zaczynać.

– A jeśli ja go zdenerwuję i uderzy mnie?

– Ciebie? Nie bądź głupia! Przecież jesteś dziewczyną. Na dziewczynę Bix nigdy nie podniesie ręki.

Uświadomiłam sobie nagle, że czasami dobrze jest być dziewczyną.

– Czy powinnam jeszcze coś wiedzieć? – zapytałam.

– No cóż, Fuzzy nie należy do najświatlejszych umysłów na świecie. Możesz mu coś przez trzy dni wbijać do łepetyny i jak grochem o ścianę.

– A ten wielkolud? Co o nim powiesz ciekawego?

– O Marku? Nim się nie musisz przejmować. Sam sobie świetnie radzi. Jezu Chryste, ile bym dała, żebyś to ty popłynęła dookoła świata, a ja została w domu! – wykrzyknęła nieoczekiwanie.

– Też bym tak chciała.! – odparłam szczerze. Czułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Po raz pierwszy zwątpiłam w to, że pobyt w szkole w Hampstead rzeczywiście, poszerzy moje horyzonty umysłowe.

Zgodnie z planem rodzina Chris o szóstej rano następnego dnia była gotowa do wyjazdu. Mój tata miał odwieźć ich na przystań, gdzie czekał dalekomorski szkuner.

Narzuciłam na nocną koszulę szlafrok i wyszłam przed dom, żeby się pożegnać. W mętnym świetle świtu wszyscy mieli szare twarze, nawet wujek Henry, który promieniał energią i entuzjazmem.

– Och, znów ujrzę morze! – wykrzykiwał. – Tylko woda i niebo! Ciekaw jestem...

– Henry – przywołała go do rzeczywistości ciotka Alice. – Nie zapomniałeś pigułek na alergię?

– Nie będę ich potrzebować. Na wysokich falach nie ma żadnych pyłków.

Wujek Henry zajął miejsce z przodu, obok mego taty.

– Jedźmy, Alicjo – powiedział. – Czas ucieka, a odpływ nie będzie czekał, aż się zbierzemy.

– Główny wyłącznik prądu jest w ściennej szafie w korytarzu! – zawołała jeszcze do mojej mamy ciotka Alice. – I zapomniałam ci powiedzieć, moja droga, że ostatnio mieliśmy trochę kłopotów z odpływem wody w dużej łazience.

– Powodzenia, Katy! – zawołała Chris. – Napiszę!

Kiedy samochód ruszył, długo razem z mamą machałyśmy im na pożegnanie.

– No cóż, kochanie, zostałyśmy same – powiedziała na koniec moja mama, obejmując mnie ramieniem i szeroko się uśmiechając.

Jeśli chodzi o mnie, czułam, że kompletnie straciłam pewność siebie, a uśmiech postanowiłam zachować na później, kiedy uda mi się przeżyć pierwszy dzień w liceum w Hampstead.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zaskoczyło mnie, że następnego dnia rano Mark przyjechał sam. Przybył klasycznym, niebieskim studebakerem, który sprawiał wrażenie, jakby został niedawno odnowiony przez pieczołowite nałożenie piętnastu warstw lakieru. Lśniący wspaniale w promieniach porannego słońca pojazd zatrzymał się przed frontowymi drzwiami mego domu.

– Bix zapomniał o szkolnej karze – wyjaśnił Mark, kiedy wsiadałam do samochodu.

– Jakiej znów karze? – zapytałam nie do końca pewna, czy naprawdę chcę się tego dowiedzieć.

– Przerzucił przez balustradę we wschodnim skrzydle szkoły Billy’ego Tylera. Billy oświadczył wprawdzie, że był to zwykły przypadek i nie ma w tym winy Bixa, ale trener odparł, że mimo to da mu karę, tak kontrolnie, żeby pamiętał, iż w przyszłości nie ma prawa robić więcej takich przypadków. Mówię ci, niebezpiecznie jest przebywać w pobliżu Bixa. Całkiem mu odbiło. Od czasu, kiedy zwariował na punkcie Celii Morrison, łazi wkoło jak lunatyk, mając nadzieję, że spotka kogoś na tyle głupiego, kto zechce wdać się z nim w bójkę.

Natychmiast poczułam, że moje subtelne rozumienie ludzkich zachowań może okazać się w tym przypadku bardzo użyteczne.

– I nic nie da się zrobić? – zapytałam. Wyszczerzył zęby.

– Porozmawiasz z Celią? Powiesz jej, żeby była miła dla Bixa. Nie, to beznadziejne... ale, ale, czy już ktoś ci mówił, że bardzo przypominasz Chris?

– To przez te nasze nosy – odrzekłam.

– Tak, nos. Masz rację. Nadaje ci wygląd bardzo drogiego kota. Takiego z puszystą sierścią. Persa. Wiesz, jakiego mam na myśli?

– Tak naprawdę to bardziej jestem psem. Czy w tej szkole da się żyć?

– Najtrudniej jest tutaj zachować zdrowy rozsądek i nie dać się zwariować – odparł Mark, skręcając w szeroką aleję. – Musisz cały czas pamiętać, że w naszej budzie wszyscy chcieliby być gdzieś indziej, niż są. To sprawia, że czasami świrują. Pani Wiggins, nauczycielka angielskiego, pragnie mieszkać w Paryżu i pisać wielką, amerykańską powieść. Trener Mather marzy o grze w bostońskich Red Sox. Ja chciałbym wylegiwać się na plaży, a Bix trafić na wojnę... Nie, to nie tak. Bix jest na wojnie. Tak czy siak, sama się przekonasz, że liceum w Hampstead jest dziwnym miejscem. Cała sztuka przetrwania w nim polega na tym, żeby nie brać niczego na serio. Tylko to musisz robić. A skoro już mowa o budzie, masz ją przed nosem.

Szkoła była usytuowana u podnóży wzgórza i składała się z szeregu jedno– i dwupiętrowych budynków zajmujących kilka akrów trawnika. Z jednej strony przylegały do niej dwa boiska: piłkarskie i baseballowe. Na ulicy przed frontem głównego budynku widać było masę samochodów, a wokół poszczególnych pawilonów ogromną liczbę kłębiącej się młodzieży, która z daleka wyglądała jak fale czerwonych, żółtych i niebieskich punkcików.

Kiedy podjechaliśmy bliżej. Mark skręcił w pierwszą ulicę po wschodniej stronie kompleksu szkolnego i wjechał na parking, którego strzegła tablica: „Tylko dla uczniów. Konieczne przepustki”. Tutaj dopiero zrozumiałam pełne znaczenie słowa „zatłoczony”. Kiedy znaleźliśmy się już na terenie parkingu, był on tak pełen ludzi i pojazdów, że Mark musiał zwolnić do pięciu kilometrów na godzinę. Ktoś nieoczekiwanie uderzył po mojej stronie otwartą dłonią w drzwiczki samochodu. Wystraszona podskoczyłam tak wysoko, że prawie uderzyłam głową w podsufitkę. Za szybą pojawiła się roześmiana twarz Fuzzy’ego.

– Jak Chris? Wyjechała bez przeszkód? – zawołał.

– Wyjechała! – odkrzyknęłam.

– Zabieraj z auta swoje brudne łapska, Fuzz! – wydarł się Mark.

Fuzzy roześmiał się szyderczo, wyciągnął z kieszeni chusteczkę do nosa i ostentacyjnie zaczął wycierać ze lśniącego lakieru ślady palców.

Studebaker powoli przepychał się do przodu. W końcu Mark znalazł jakąś lukę w sznurze zaparkowanych pojazdów i natychmiast wjechał w nią z szybkością promienia laserowego.

Kiedy otworzyłam drzwiczki samochodu, usłyszałam dochodzący z sześciu stron jazgot dzwonków. Natychmiast porwał mnie za sobą tłum opuszczającej parking młodzieży.

– Po lekcjach czekaj na mnie przy samochodzie! – krzyknął Mark, przykładając do ust zwinięte w trąbkę dłonie. Potem już nic nie słyszałam oprócz donośnego brzęczenia elektrycznych dzwonków, dobiegającego z najbliższych budynków.

Kiedy wreszcie znalazłam się w sekretariacie, bez kłopotów zapisałam się do odpowiedniej klasy. To było proste. Dużo trudniej przychodziło mi przyzwyczaić się do takiej masy ludzi. W oficjalnym informatorze wyczytałam, że liceum w Hampstead liczy tysiąc pięciuset uczniów, ale teraz nabrałam podejrzeń, że dane te coś przemilczały, na przykład to, że w wyniku jakiegoś tajemniczego wypadku w laboratorium chemicznym owych tysiąc pięciuset uczniów zostało nagle sklonowanych. Na poparcie tej tezy mogę przytoczyć tylko fakt, że wszystkie te dzieciaki były bliźniaczo do siebie podobne.

W Hampstead po prostu panował nieprzytomny tłok. Czułam się prawie jak w Kalkucie. Wydawało mi się, że gdybym upadła, natychmiast stratowałoby mnie tysiące stóp i dopiero wieczorem moje zwłoki wymiotłyby sprzątaczki.

A najgorsze w tym wszystkim było to, że nikogo nie znałam. Zastanawiałam się, czemu wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakie to przerażające uczucie, kiedy nie zna się w szkole nikogo. Pod koniec trzeciej pauzy zaczynałam podejrzewać, że nigdy już nie zobaczę znajomej twarzy. Właśnie wtedy w korytarzu zachodniego skrzydła usłyszałam krzyk Bixa:

– ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl