155, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kronika wyprzedaży Polski – Kamieniczne criminal tango Feliks Lipman, przewodniczący gminy żydowskiej w Katowicach, pełnomocnik Żydów, którzy odzyskali swoje mienie w Polsce w sierpniu 2002 r. popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę. Wyłudzanie kamienic przez oszustów różnych miastach w Polsce nie mogło pozostawać dalej tematem prawie nietykalnym. Od kilkunastu miesięcy, w najgłębszej tajemnicy, prowadzone jest śledztwo, które ma wyjaśnić, w jaki sposób kilka atrakcyjnie położonych kamienic w centrum Katowic zmieniło właścicieli – rozpoczął swój artykuł Tomasz Szymborski w “Rzeczpospolitej”. Od początku lat 90. ponad sto kamienic w Katowicach zostało przekazanych właścicielom lub ich spadkobiercom – kontynuował. Sprawy prowadzili ustanowieni przez nich pełnomocnicy, najczęściej adwokaci – kilku śląskich mecenasów zostało pełnomocnikami właścicieli kilkunastu kamienic w Katowicach, był wśród nich Lipman. Jak mówili dziennikarzowi urzędnicy Wydziału Lokalowego katowickiego magistratu, prosząc by broń Boże nie wyjawiał ich nazwiska – człowiek niby niepozorny, ale gość. Kto chciał wynajmować lokale w kamienicach, których właściciele lub spadkobiercy uczynili Lipmana plenipotentem, za co otrzymywał wynagrodzenie, a było tych kamienic sporo, musiał pertraktować tylko z nim. Lipman tak jak inni mecenasi parający się pełnomocnictwami w sprawie utraconego mienia Żydów w Katowicach doskonale wiedział, w jaki sposób szukać i znajdować spadkobierców kamienic, rozpoczynając od przeczesywania ksiąg wieczystych w sądach, wyszukiwania za granicą osób, które noszą podobne nazwiska do figurujących w spisach. Jak się można domyślić, stosowne papiery podpisywane były przez ludzi w podeszłym wieku. Mając je, określone osoby – już jako pełnomocnicy – występowały o zwrot nieruchomości. Gdy kamienica została odzyskana, zazwyczaj bardzo szybko zmieniała właściciela. W magistracie mówiono Szymborskiemu: my w cuda nie wierzymy! Czasem mieliśmy podejrzenia, że sprawa jest mocno naciągana, no bo jak uwierzyć, że po kilkudziesięciu latach, na drugim końcu świata, gdzieś w Ameryce Łacińskiej, czy gdzie indziej, nagle odnajduje się właściciel kamienicy? Jednakże to sąd stwierdza nabycie spadku, miasto tylko wydaje nieruchomości. Tylko ludzie rozpierający się łokciami, nierzadko pełnomocnicy – kryminaliści, mieli szanse w sądach i magistratach. Walczył nieporadnie o swoje, bez żadnego pełnomocnika, Żyd Joel Mendlowicz. Kilka razy przyjeżdżał do Polski w sprawie kamienicy w samym centrum Krakowa. Joel mówił, że przywłaszczył się na niej inny Żyd – polski prokurator i choć sprawa wygląda na przegraną, bo trudno wygrać z zasiedziałym krakowskim prokuratorem, nie powinien dać za wygraną, tak mu podpowiada żydowskie i polskie serce. Miał ponad 80 lat, ale zaręczał, że nie popuści, dopóki będzie żył, bo prawda musi być po jego stronie. Urodził się w Bykowie, potem rodzice się przeprowadzili do innej miejscowości, a najbliżsi krewni, też Medlowicze, nabyli w Krakowie kamienicę, którą – zawarto umowę – miał odziedziczyć najstarszy syn Mendlowiczów, czyli on, Joel. Przeżył wszystko, co mogło przeżyć żydowskie dziecko w czasie wojny. Kiedy zabijano po kolei moich braciaków na podwórku, siedziałem w sąsieku pod jabłkami na stryszku. Rodziców zabrano do obozu w Płaszowie, on został. Przychodził pod bramę, ale nie chcieli go do rodziców wpuścić, zginęli w obozie. Był niewyrośnięty, podawał Niemcom, że jest młodszy, niż był w rzeczywistości, dlatego przeżył. Inne, młodsze od niego dzieci nie umiały przyszyć Niemcowi guzików albo na glans wyczyścić butów, on potrafił i się przydawał. Jednak – opowiadał Joel – pod koniec wojny całej grupie dzieci, w której był nie dawano od dwóch dni jeść, ani pić i już wiadomo było, że są tylko na zabicie. On w cuda wierzy, wywieźli ich i rozpuścili, jak kurczaki. Niemcy uciekali. Potem wyjechał z Polski do Izraela. Ma maleńkie biuro turystyczne w Jerozolimie, obok Jaffa Gate. Lokal znajduje się na parterze, ma mniej więcej trzy na trzy metry. Pracowników “biuro” posiada dwóch – Joela i podobnego do niego – wiecznie uśmiechniętego starego ocaleńca. Mają w “lokalu” kilka długopisów i herbatę dla każdego, kto zapuka w zakurzoną szybę, za którą leży mrowie zdechłych much. Obok restaurację prowadzi ich przyjaciel izraelski Arab. Co do tej kamienicy, sprawiedliwie powinna być Joela i niczyja inna – uważają panowie. Tzw. mienie pożydowskie często przejmowali oszuści. Lipman, który na terenie Katowic działał w “nieruchomościach”, wyraźnie przed śmiercią sie czegoś bał, bo w ciągu roku przeprowadzał się dwa razy. Po wojnie był oficerem Informacji Wojskowej. Zanim popełnił samobójstwo na drzwiach mieszkania wywiesił kartkę “Nie wchodzić bez policji”. Zostawił list, że żegna się z życiem z winy Lechosława Jastrzębskiego, wojewody śląskiego, jakiegoś niezidentyfikowanego potem biznesmena oraz rodziny z Izraela – brata Salomona Szelwika i siostry Cyli. Wojewoda wyjaśniał, że z Lipmanem nigdy się nie spotkał, kontaktował się z nim jego rzecznik prasowy Krzysztof Mejer. Brat Lipmana, Szelwik, wysokiej rangi emerytowany oficer armii izraelskiej, był miesiąc wcześniej z Cylą w Katowicach i odebrali Lipmanowi pełnomocnictwa do ich kamienicy. Lipman pożyczał dużo pieniędzy, przeznaczając je podobno na nietrafione inwestycje w Izraelu, poza tym – czytamy w artykule – ujawnione zostały kulisy jego innych transakcji. Pełnomocnik spadkobierców żydowskich, adwokat Marek M. posługiwał się sfałszowanymi dokumentami i miał kłopoty z prawem. W 2001 r. Sąd Apelacyjny w Krakowie utrzymał w mocy wydany wobec niego wyrok roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata za paserstwo. Adwokat M. pomagał w sprzedaży trzech kradzionych samochodów, był też oskarżony o wyłudzanie pieniędzy. Jeszcze inny pełnomocnik Żydów – mecenas L. wystąpił do Wydziału Lokalowego Urzędu Miasta w Katowicach o przywrócenie zarządu nieruchomością kamienicy przy ul. Słowackiego współwłaścicielce tej kamienicy Chanie Goldfeld oraz jej siostrze Frajdli Dykierman. Kamienicę pełnomocnik odzyskał i została sprzedana. Okazało się poniewczasie, że właścicielką połowy kamienicy w 1933 r. była Chana Engelhard z domu Kurland, tłumaczenie, że ponownie wyszła za mąż i przyjęła nazwisko Goldfeld budziło wątpliwości. Poza tym kanałami dyplomatycznymi sprawdzono, że Chana Goldfeld już nie żyła, kiedy pełnomocnik wysyłał pismo do urzędu miejskiego o zwrot mienia. Wiesława Mazur

Ekstradycja stalinowskiego sędziego “Stefana M.”, czyli brata Adama Michnika Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie wydał nakaz tymczasowego aresztowania byłego stalinowskiego sędziego Stefana M., brata Adama Michnika. Jest on podejrzany o udział w bezprawnym pozbawieniu wolności Józefa Stemlera, byłego wiceministra informacji w Delegaturze Rządu na Kraj. M. grozi do 10 lat więzienia. O zastosowanie tymczasowego aresztu na okres trzech miesięcy wobec Stefana M. wystąpił do sądu warszawski pion śledczy IPN. Wniosek uzasadniano tym, że były stalinowski sędzia nie stawia się na wezwania prokuratorów. – Będziemy podejmowali dalsze czynności zmierzające do tego, żeby Stefan M. odpowiadał przed polskim wymiarem sprawiedliwości – powiedział nam naczelnik warszawskiego pionu śledczego Piotr Dąbrowski. Dodał, że nie jest wykluczone, iż nakaz aresztowania przyjmie formę ENA. M. jest obywatelem polskim, ale od 1968 r. przebywa w Szwecji, gdzie wyjechał na fali antysemickiej nagonki komunistycznych władz. Według IPN, nie ma on w Szwecji stałego miejsca zamieszkania, choć dokładny adres miejsca jego pobytu jest publicznie znany m.in. dzięki dziennikarzom. Decyzja sądu jest nieprawomocna. Nie wiadomo, czy M. będzie składał na nią zażalenie. Wcześniej mówił, że działania podejmowane wobec niego w Polsce mają zaszkodzić jego przyrodniemu bratu, redaktorowi naczelnemu “Gazety Wyborczej” Adamowi Michnikowi. IPN zaprzecza tym tezom. Pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej już w 2009 r. składał wniosek o wydanie nakazu tymczasowego aresztowania, ale wówczas sąd garnizonowy go nie uwzględnił, uznając, że najpierw należy się zwrócić do sądu dyscyplinarnego o uchylenie immunitetu. IPN odwołał się do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, który uznał, że Stefana M. nie chroni immunitet sędziowski, który przysługiwał mu tylko wówczas, gdy sprawował swój urząd, czyli do 1955 roku. Nakazał on sądowi garnizonowemu ponownie zbadanie wniosku IPN. – To kolejny krok na drodze podjęcia przez nas próby rozliczenia kwestii odpowiedzialności sędziów i prokuratorów za niedopełnianie obowiązków w czasach stalinowskich – mówił wówczas prokurator Marek Klimczak, prowadzący sprawę stalinowskiego sędziego. – Szwecja nie ma analogicznych przepisów związanych z rozliczeniem komunizmu i zapewne zakres pojęcia zbrodni przeciwko ludzkości w prawie szwedzkim jest trochę inny niż w naszym – mówił. Na Stefanie M. od 2007 r. ciążą zarzuty udziału w bezprawnym pozbawieniu wolności Józefa Stemlera. Był on jednym z członków składów orzekających o przedłużaniu aresztu członka Delagatury na Kraj. M. orzekał także m.in. w procesach przedwojennych oficerów WP, które były odpryskami wielkiego procesu o rzekomy spisek w wojsku, tzw. sprawy Tatara, z początku lat 50. Był członkiem składu, który skazał na śmierć mjr. Zefiryna Machallę oraz mjr. Karola Sęka z Narodowych Sił Zbrojnych. Uczestniczył także w orzekaniu wyroków śmierci m.in. wobec płk. Maksymiliana Chojeckiego i płk. Bronisława Maszlanki, których nie wykonano. “Czułem zadowolenie, wydając wyroki na wrogów” – mówił M. w 1999 r. w wywiadzie dla szwedzkiego dziennika “Dagens Nyheter”. “Wierzyłem, że służę swojemu krajowi (…)” – wyjaśniał. IPN jednak nie rozważa postawienia z tego tytułu zarzutów o mord sądowy, ponieważ – według prokuratora Klimczaka – “brak jest dostatecznych danych uzasadniających podejrzenie popełnienia przez niego takiego przestępstwa”. – Zebrany materiał dowodowy nie daje na dzisiaj podstaw wysnuwania tak daleko idących wniosków – uważa śledczy.
Według ustaleń dr. Krzysztofa Szwagrzyka, historyka z IPN, w okresie stalinowskim w blisko 200 wojskowych sądach i prokuraturach pracowało ok. 1100 osób. Wśród nich pewien procent stanowili oficerowie sowieccy i pochodzenia żydowskiego (ok. 70 osób, m.in. Stefan M., Henryk Holder, Helena Wolińska). Zenon Baranowski

Stefan Michnik-Szechter – stalinowski kat, morderca sądowy, żydowski komunista – orzekał wyroki z zapałem Błyskawiczną karierę Stefan Michnik zawdzięczał Informacji Wojskowej. Był jej rezydentem Z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem, naczelnikiem pionu edukacyjnego wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Zenon Baranowski Jaką rolę odegrał Stefan Michnik jako sędzia wojskowy w stalinowskim aparacie represji? – Stefan Michnik na pewno nie był człowiekiem, który ponosi jakąś wielką odpowiedzialność za skalę represji w latach 40. i 50. Na pewno nie był to człowiek pokroju Heleny Wolińskiej, której zakres kompetencji był znacznie większy. Ale nie oznacza to, że Stefan Michnik był nic nieznaczącym prawnikiem, który niczego złego w tym okresie nie zrobił. Musimy pamiętać, że w latach 50. uczestniczył w procesach politycznych i orzekał wyroki śmierci. W tej chwili wiemy o kilkunastu wyrokach śmierci, które były jego udziałem.

Wcześniej mówiło się co najmniej o dziewięciu, teraz padają liczby rzędu dziewiętnastu. – Dotąd nikt nie prowadził specjalnych badań nad orzecznictwem Stefana Michnika. Jeżeli osoby, które analizują represje z lat 50., stwierdzają, że tych wyroków śmierci jest już kilkanaście, to pokazuje to skalę problemu. Pamiętajmy jeszcze o nieznanej wciąż liczbie (idącej zapewne w setki) wyroków, w których zapadały kary wieloletniego więzienia. Udział Stefana Michnika w procesach politycznych jest faktem bezsprzecznym i co do tego nikt z historyków badających ten okres nie ma najmniejszych wątpliwości. Kiedy oceniamy tę postać, musimy pamiętać jeszcze o innej sferze jego aktywności w tamtym okresie. W latach 50. niezależnie od tego, że uczestniczył w procesach politycznych, był jeszcze agentem, a później rezydentem Informacji Wojskowej.

Fakt do niedawna zupełnie nieznany… – Tak. Była to całkiem nieznana sprawa. Dopiero połączenie tych dwu informacji: o roli Stefana Michnika jako sędziego uwikłanego w procesy polityczne i jego roli jako agenta i rezydenta Informacji Wojskowej, pozwoli nam określić jego właściwą funkcję w systemie stalinowskim. W mojej ocenie, decyzja sądu jest krokiem w dobrą stronę. Chodzi tutaj o pociągnięcie do odpowiedzialności osób, które kształtowały skalę terroru w Polsce w okresie stalinowskim. Chciałbym, żeby w tym przypadku starania podjęte przez wymiar sprawiedliwości wreszcie okazały się skuteczne. Dotychczas, jak wiemy, wszystkie działania skierowane przeciwko sędziom i prokuratorom wojskowym były, niestety, bezskuteczne. Helena Wolińska nie jest tutaj wcale jedynym przykładem.

Stefan Michnik w wywiadach próbuje się częściowo tłumaczyć, że był wówczas “młody i głupi”… – Swego czasu zajmowałem się analizą orzecznictwa wymiaru sprawiedliwości z lat 40. i 50. Przebadałem biografie kilkuset osób, które wydawały wyroki śmierci, i mogę wskazać takie nazwiska ludzi, o których można jednoznacznie stwierdzić, że się zagubili w tamtym systemie. Trafili do tego sądownictwa i widać było, że to, co tam robili, było działaniem pod przymusem. Unikali uczestniczenia w procesach politycznych, starali się właściwie wykonywać swoje obowiązki, za co byli karani np. poprzez opinie służbowe. Na pewno do takich osób nie zaliczyłbym Stefana Michnika. Od początku był to człowiek silnie zindoktrynowany politycznie. Z głębokim przekonaniem ideologicznym wykonywał swoje obowiązki. Nie traktował ich jako konieczności wywiązywania się z nałożonych na niego zadań. Robił to z pełnym, wewnętrznym przekonaniem, co widać z treści tzw. wstępniaków umieszczanych w wyrokach. To były ideologiczne uzasadnienia wyroków, które zapadały w tamtym okresie. Jestem absolutnie przekonany, że Stefan Michnik nie może być uznany za niczego nieświadomą, młodą ofiarę systemu komunistycznego, która nie bardzo wiedziała, co czyni. Dziękuję za rozmowę.

Wydajcie nakaz za Michnikiem Decyzja Sądu Garnizonowego w Warszawie w sprawie aresztowania byłego stalinowskiego sędziego Stefana Michnika stanowi podstawę do wydania europejskiego nakazu aresztowania – wskazują prawnicy. Michnik przebywający od 1969 r. w Szwecji ma podwójne obywatelstwo, a to państwo z zasady nie wydaje swoich obywateli, więc zastosowanie ENA jest jedyną możliwą drogą, aby Szwecja przekazała go Polsce. Warszawski pion śledczy IPN, który prowadzi postępowanie przeciwko Stefanowi Michnikowi podejrzanemu o popełnienie zbrodni komunistycznych, na razie nie udziela informacji o dalszych czynnościach, w tym terminie wystąpienia do sądu z wnioskiem o ENA. Naczelnik Piotr Dąbrowski podkreśla, że Instytut podejmie wszystkie czynności, żeby Michnik odpowiadał przed polskimi sądami. Co do zastosowania ENA nie mają wątpliwości prawnicy. Wynika to bowiem z faktu, że Szwecja nie wydaje swoich obywateli. Drogę zastosowania zwykłej ekstradycji badał już swego czasu były szef pionu śledczego IPN prof. Witold Kulesza. Wówczas się okazało, iż poza ochroną obywateli w szwedzkim prawodawstwie nie ma przepisów, pod które można byłoby podciągnąć kwestię odpowiedzialności za zbrodnie systemu totalitarnego. – Szwecja nie ma analogicznych przepisów związanych z rozliczeniem komunizmu i zapewne zakres pojęcia zbrodni przeciwko ludzkości w prawie szwedzkim jest trochę inny niż w naszym – mówił wcześniej prowadzący sprawę prokurator Marek Klimczak. Natomiast umowa o ENA zobowiązuje kraje, które ją podpisały, do wydawania swoich obywateli, aby mogli odpowiedzieć karnie w innych państwach. Wydanie przez sąd nakazu aresztowania otwiera drogę do przygotowania przez IPN wniosku o ENA, który musi także zatwierdzić sąd. Taki wniosek został już swego czasu wystosowany wobec Heleny Wolińskiej. Gdy ENA trafi do władz danego kraju, te mają 90-dniowy termin na jego rozpatrzenie. Prokurator Tomasz Kamiński z centrali pionu śledczego IPN zaznacza jednak, że taki wniosek będzie musiał być rozpatrzony przez szwedzkie sądy, które dokonają jego oceny. Na Stefanie Michniku od 2007 r. ciążą zarzuty udziału w bezprawnym pozbawieniu wolności Józefa Stemlera. Był on jednym z członków składów orzekających o przedłużaniu aresztu członka Delegatury Rządu na Kraj. IPN stwierdza, że “podejrzany świadomie brał udział w prześladowaniu pokrzywdzonych ze względów politycznych i działał w strukturach systemu państwa totalitarnego, posługującego się na wielką skalę terrorem dla realizacji celów politycznych i społecznych. (…) Jego zachowania wyczerpują znamiona nie tylko zbrodni komunistycznej, ale także znamiona zbrodni przeciwko ludzkości”. Z dotychczasowego postępowania wynika, że “podejrzany dopuścił się tego typu czynów także w odniesieniu do co najmniej 19 innych osób, żołnierzy podziemia niepodległościowego i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, obywateli podejrzewanych o szpiegostwo na rzecz Rządu RP na Uchodźstwie w Londynie czy nawet funkcjonariuszy MBP podejrzewanych o nielojalność w stosunku do władzy ludowej”.
Historycy przytaczają ówczesne wypowiedzi Michnika, który na naradzie partyjnej w 1956 r. mówił: “Nam wtedy imponowało powiedzenie o zaostrzającej się walce klasowej i nieprawdę powie ten, kto by twierdził, że wtedy z niechęcią rozpatrywał te sprawy. Ja wiem, że raczej ludzie garnęli się do tych spraw, sam muszę przyznać, że kiedy dostałem pierwszy raz poważną sprawę, to nosiłem ją przy sobie i starałem się, żeby mi tej sprawy nie odebrano”. Zenon Baranowski

Pod jednym, jedynym względem zaczynamy przypominać Amerykę – w pieniactwie sądowym. Wdowa po Kapuścińskim prześladuje jego biografa, rodzina Rosatich straszy sądami Andrzeja Żuławskiego i “Krytykę Polityczną”… Niekiedy pogróżki takie mają charakter wręcz bezczelny, jak wtedy, gdy córka TW “Ewa-Max” próbuje za pomocą sądowej cenzury uniemożliwić upowszechniania haniebnej prawdy o swojej matce i odrażającej roli, jaką odegrała w życiu męża i jego przyjaciół. Na dodatek okazuje się to skuteczne, skoro, jak wyznał reżyser dotykającego tych spraw filmu, jedna z gazet pod wpływem jej pogróżek wycofała z druku gotowy już wywiad o filmie. Cóż, przykład dał przecież oberguru i największy z żyjących autorytetów moralnych… Było oczywiście do przewidzenia, że tak się stanie. Dla wszystkich, z wyjątkiem, oczywiście, kolejnych rządów, które nieszczególnie zatroszczyły się o przygotowanie polskich sądów do czekających je wyzwań. Bo przecież głośne w mediach pyskówki to nic w porównaniu z lawiną sporów towarzyszących aktywności gospodarczej. A bez sprawnych sądów nie ma wszak mowy o normalnej gospodarce. Tymczasem rzeczywistość polskiej Temidy to wciąż, jak za króla Ćwieczka, sterty teczek z aktami, ręczne stenografowanie, skomplikowane do absurdu procedury i sędziowie zarobieni ponad wszelki rozsądek. W amerykańskim hrabstwie Carbon County śledziłem kiedyś prace miejscowego sądu. Zatrudniał dwóch sędziów i tylko siedem osób  innego personelu. Rocznie rozstrzygał 22 – 24 tysiące spraw (hrabstwo liczyło sobie 57 tysięcy pełnoletnich obywateli). I nie zdarzyło mu się od lat, by od wniesienia sprawy – choćby najtrudniejszej – do wyroku minęło więcej niż miesiąc. Jak oni to robią? Zaręczam, że bez pomocy sił nadprzyrodzonych. Można podpatrywać i brać przykład. Rafał A. Ziemkiewicz

Ekonomia wampirów: Dlaczego nie przyjmować euro? Obecne problemy gospodarcze Portugalii, Irlandii, Grecji i Hiszpanii (tzw. kraje PIGS – z angielskiego „Świnki”) wzięły się między innymi z tego, że kraje te przystąpiły do strefy euro, w której polityka monetarna odbywa się pod dyktando przede wszystkim Niemiec i Francji. Obecnie, by ratować siebie nawzajem, niemieckie elity polityczne wpadły na pomysł przyspieszenia akcesji zdrowych krajów Europy Środkowej do strefy euro. Pytanie tylko, po co nam to.

Jak mawiał ponad 150 lat temu Nathaniel Mayer Anzelm von Rothschild: „Pozwólcie mi drukować i kontrolować pieniądz, a nie będzie mnie interesować, kto ustanawia prawo”. Dzisiaj drukiem pieniądza (poprzez tzw. kreację) – oczywiście nie dosłownie, ponieważ co raz mniej osób używa banknotów – zajmują się banki komercyjne, udzielając kredytów komercyjnych, które nie znajdują pokrycia w dobrowolnych oszczędnościach. Natomiast kontrolą pieniądza zajmuje się bank centralny, który (w Polsce razem z Radą Polityki Pieniężnej) ustala stopy procentowe czyli cenę kredytu. Banki komercyjne powiększają jeszcze oficjalną stopę procentową o swoją marżę (uzależnioną od zabezpieczeń i zdolności kredytowych pożyczającego), co łącznie daje już koszt kredytu. Bank centralny poprzez ustalenie wysokości stopy procentowej praktycznie kontroluje pieniądz.

Polityka monetarna poza Polską Dzisiaj, mówiąc o przystąpieniu do strefy euro, trzeba cały czas podkreślać, że w zamian będziemy mieli nie tylko ułatwienie przy wyjazdach zagranicznych czy likwidację kosztów wymiany waluty, ale przede wszystkim zrzeczenie się kontroli państwowej własnego pieniądza na rzecz obcego państwa lub związku państw. Oddanie tej kontroli Europejskiemu Bankowi Centralnemu spowoduje w pierwszej kolejności zmniejszenie elastyczności działania. Gdy we wrześniu 2008 roku rozpoczął się tzw. kryzys finansowy (spowodowany między innymi złą polityką monetarną Stanów Zjednoczonych i polityką niskich stóp procentowych, umożliwiającą sztuczne pompowanie rynku nieruchomości), polskie władze monetarne (Rada Polityki Pieniężnej) mogły same decydować o swojej polityce. Wcześniej, widząc, co się dzieje (bardzo wysoki wzrost gospodarczy, znamionujący nadchodzące spowolnienie), RPP podnosiła stopy procentowe (z 4% w marcu 2006 do 6% w czerwcu 2008 roku), by w momencie wybuchu paniki kryzysowej mieć możliwość obniżki (z 6% do obecnych 3,5%). W tym samym czasie Europejski Bank Centralny również dokonywał podwyżek i obniżek swoich stóp, tylko na zupełnie innym poziomie – najpierw z 2,50% w marcu 2006 do 4,25 % w lipcu 2008 roku, by dziś poziom stóp ustabilizować na wysokości zaledwie 1%. Oczywiście można spojrzeć za Ocean Atlantycki, gdzie ustalanie stóp procentowych oddane jest związkowi banków (tzw. Systemowi Rezerwy Federalnej, w skrócie nazywanemu Fed), i stwierdzić, że europejski system jest po stokroć wydajniejszy i bardziej przejrzysty niż amerykański (choćby z tej racji, że w Europie to w miarę niezależny bank centralny ustala stopy – uwzględniając kilka wytycznych; natomiast w Stanach Zjednoczonych to zrzeszenie banków komercyjnych ustala te stopy – uwzględniając tylko swój własny interes), ale w obecnych realiach geopolitycznych zasadne jest porównywanie polskiego systemu tylko do strefy euro. To, że europejski system jest lepszy od amerykańskiego, nie znaczy, że jest również lepszy od polskiego. Należy więc stanowczo stwierdzić: stopy procentowe stosowane przez Europejski Bank Centralny są na każdym etapie niższe o około 2 punkty procentowe od stóp stosowanych w Polsce. Dla takiej gospodarki jak polska, będącej na dorobku, udostępnienie tak taniego kredytu (pamiętajmy: bez pokrycia w realnych i dobrowolnych oszczędnościach) może początkowo być bardzo ożywcze (dopóki konsumenci nie zrozumieją, że dodatkowy pieniądz jest pusty i bez pokrycia), ale później zamieni się w horror i przekleństwo. Sytuacja jest bardzo prosta: jeżeli pojawi się na rynku więcej pustego pieniądza, musi się pojawić zwiększona inflacja. Dziś kreacja pustego pieniądza jest hamowana przez stopy procentowe o wysokości 3,5%. Gdybyśmy byli w strefie euro i podlegali Europejskiemu Bankowi Centralnemu, stopy te wynosiłyby 1,0%. Polska jest na takim etapie rozwoju gospodarczego (według standardów unijnych – przyspieszonego wzrostu), że tak niskie stopy mogłyby okazać się zabójcze. Co innego, gdy EBC próbuje pobudzić poprzez emisję pieniądza tak nasycone gospodarki jak niemiecka czy francuska – a co innego, gdy robi to wobec kraju rozwijającego się. Doświadczyły tego doskonale Słowacja i Słowenia, gdy weszły do strefy euro. Kraje te są na zupełnie innym etapie rozwoju niż Niemcy, Francja czy nawet Włochy i Hiszpania. Jednocześnie znaczenie tak drobniutkich gospodarek (o potencjale odpowiadającemu jednemu landowi niemieckiemu) dla całej strefy euro jest marginalne. Jednak to właśnie po wejściu do strefy euro inflacja w tych państwach znacznie przyspieszyła, czego powodem jest właśnie fakt zwiększania dostępności kredytu poprzez obniżkę jego ceny. I o ile EBC na pewno uwzględnia w swoich projekcjach inflacji i celów duże państwa strefy, to na pewno na marginesie rozważa sugestie z państw o wielkości Słowacji czy Słowenii. Nie inaczej będzie z Polską, której głos będzie wprawdzie ważniejszy niż małych państw Europy Wschodniej, ale to będzie głos respektowany na równi z Holandią czy Belgią, a nie Włochami czy Hiszpanią.

Euro, głupcze Mimo tak oczywistych przeciwwskazań do pozbycia się możliwości kształtowania polityki monetarnej, nasze elity finansowe dążą do tego, by pozbyć się prawa do decydowania o kwestiach pieniądza w naszym kraju. Wydaje się, że powstaje sprzeczność w umysłach urzędników i bankowców, którzy wolą, by ważne dla nich decyzje zapadały we Frankfurcie, a nie Warszawie. Otóż nie ma żadnej sprzeczności. Bankowcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jaka jest polityka dotycząca wysokości stóp procentowych we Frankfurcie (oraz rezerw obowiązkowych, dzięki którym banki uzyskują prawo do kreacji pieniądza – w Polsce obecnie na poziomie 3%, tzn. że z każdego zdeponowanego przez klienta w banku tysiąca złotych, bank może wykorzystać 970 zł do udzielenia kredytu). Dlatego nie powinniśmy się dziwić, że bankowcy chcą euro – dla nich oznacza ono po prostu wyższe zyski. Większym zaskoczeniem jest to, że Narodowy Bank Polski również dąży do pozbycia się możliwości kształtowania polityki monetarnej – do czego przecież jest powołany. Podejmowane przez NBP liczne akcje tłumaczące pozytywy przyjęcia europejskiej waluty wskazują wyraźnie na politykę, jaką bank centralny podjął. Jeżeli polityka monetarna będzie kształtowana we Frankfurcie, to zbytkiem jest utrzymywanie posad w Warszawie. Ale ponieważ nie na takie zbytki pozwala polityka Unii Europejskiej, po ewentualnym przyjęciu przez Polskę euro Narodowy Bank Polski nie zostanie rozwiązany. EBC pozwala istnieć dalej państwowym bankom centralnym, nawet po pozbawieniu ich podstawowych funkcji. NBP będzie pełnił obowiązki informatora, co się dzieje w województwie polskim, prowadził politykę sprawozdawczą itp. Znając życie, pewnie żaden etat nie zostanie obcięty (podobnie jak miało to miejsce z np. celnikami po zniesieniu granic, gdy okazało się, że ani jeden z nich nie został z tego powodu pozbawiony pracy – w końcu Polska jest na tyle bogatym krajem, że może sobie pozwolić na utrzymywanie kilkunastu tysięcy niepotrzebnych etatów). Dzisiaj więc elity finansowo-polityczne pragną euro nie dlatego, że waluta ta będzie miała pozytywny wpływ na gospodarkę Polski, tylko dlatego, że jej wprowadzenie będzie korzystne dla kieszeni urzędników i bankierów. Dodatkowy impuls do pustej kreacji pieniądza przekonuje bankierów, a posady – bank centralny i jego kierownictwo. Z kolei elity polityczne Niemiec doskonale widzą, jak cały ten projekt wspólnej waluty powoli zaczyna się walić. Trzeszczy w tych państwach, które na przystąpieniu do euro najwięcej straciły (Portugalia, Irlandia, Grecja i Hiszpania) – rozbudowany socjal dzięki zyskom z kreacji pieniądza może starczyć na pierwsze kilka lat, ale kiedyś się kończy. Chcąc wciągnąć jweszcze w miarę zdrowe organizmy gospodarcze z Europy Środkowej (w tym Polskę), Niemcy liczą na to, że ich krwią uzdrowi się śmiertelnie chorych pacjentów. W Stanach Zjednoczonych wspólna waluta była jednym z elementów integracji politycznej. Jednak różnice, jakie występują pomiędzy kilkudziesięcioma państwami europejskimi, są znacznie poważniejsze niż różnice pomiędzy poszczególnymi amerykańskimi stanami. Dlatego dolar jako wspólna waluta przyjął się i jakoś (choć dość słabo) działa. Euro da się utrzymać tylko przy większej integracji społeczeństw Europy, co bez polityki przymusu państwowego i terroru nie jest praktycznie możliwe.

Co robić aby wygrać? Piszę na łamach „Najwyższego CZASU!” 20 lat (krócej na nczas.com). Piszę również na łamach innych pism – np. w „Angorze” (360 tysięcy sprzedawanego nakładu) – i wielu, wielu innych. Piszę na blogu (30 milionów wejść przez trzy lata), mam i własny portal… Piszę, piszę – i przekonuję, kogo się da. W „Najwyższym CZASIE!” i kilku innych pismach – a także na licznych blogach i forach – robi to samo kilkudziesięciu innych Autorów. „Robi to samo” – czyli przekonuje do rzeczy oczywistych: że w gospodarce potrzebny jest wolny rynek, że małżeństwo to związek mężczyzny z kobietą, że życie powinno trwać od poczęcia do naturalnej śmierci (a dla mordercy naturalna jest śmierć na szubienicy…) i do paru dziesiątek innych, też mniej lub bardziej banalnych tez....

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl