155.Logan Leandra - Nikt nie powinien być sam, Harlequin Temptation

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LEANDRA LOGAN
NIKT NIE POWINIEN BYĆ
SAM
PROLOG
- Jestem wolną kobietą, Danny! - wykrzyknęła z ulgą Joy Jones. -
JuŜ po wszystkim!
Bardzo się myliła.
Detektyw Dan Burke - ciemna, potęŜna postać w zimowym
płaszczu z postawionym kołnierzem - stał nieruchomo pośrodku
pokoju śródmiejskiego hotelu St. Paul, w którym mieszkali w czasie
procesu. Tego ranka spakowali juŜ walizki, przewidując werdykt
„winny". Teraz, kiedy zmierzch ogarnął miasto, detektyw nie był juŜ
taki pewien, czy los okaŜe się łaskawy dla Joy.
Jeszcze raz przebiegał w myśli własne wyjaśnienia -
wyczerpujące, odwołujące się do odczuć, które powinny pojawić się w
sposób naturalny. Koledzy z policji zdąŜyli juŜ przywyknąć do jego
nieodgadnionej miny i śmiertelnie powaŜnego, formalnego stosunku
do spraw, nie tylko słuŜbowych. Z tego względu w wydziale zarobił
sobie na przydomek Burke Paragraf. Jedynie Joy nie chciała
zaakceptować maski nieprzeniknionego twardziela, którą nosił.
Dan nadal nie mógł uwierzyć, Ŝe Joy znalazła sekretną furtkę do
jego duszy i miała śmiałość bez przerwy jej uŜywać. W czasie ośmiu
tygodni, które spędzili razem w zamknięciu - najpierw w specjalnie
zabezpieczonym domu naleŜącym do wydziału, a potem w hotelu - ta
kobieta z lubością wyzwalała starannie skrywaną, radosną stronę jego
osobowości. Rutynowa czynność ochrony świadka stała się dla niego
przyjemnością, a sprawianie radości Joy - niemal obsesją. A teraz to
wszystko miało się skończyć... śycie nie znało litości.
- Wolna, wolna jak ptak... - zanuciła radośnie Joy.
Wirowała po pokoju, w tańcu zdzierając z siebie skromny
kostium urzędniczki, który nosiła na rozprawach, by podkreślić swoją
wiarygodność jako świadka. A była typem jasnowłosej nimfy,
kształtnej i drobnej, Ŝywej jak beztroski duszek, który za nic miał
sztywne zasady Dana. I teraz rozkosznym gestem ciskała do kosza na
śmieci części swego przebrania.
Joy była najbardziej pociągającą istotą, jaką Dan spotkał w ciągu
trzydziestu lat swego Ŝycia.
Teraz przyszła kolej na biustonosz. Zacisnął powieki, mając
płonną nadzieję, Ŝe uspokoi rozedrgane nerwy.
Uwaga, niebezpieczne zakręty... Znał juŜ tę drogę na pamięć. Ta
kobieta była pokusą, pierwszy i ostatni raz sprzeniewierzył się
słuŜbowym obowiązkom. Ochroniarz nie miał prawa do rozkoszy.
Jednak Dan nie wyobraŜał sobie, Ŝe mógłby się oprzeć tej kobiecie.
Od początku był skazany. Rzucając się z głową w ten gorący romans,
napawał się zakazaną radością - jakby wreszcie spełnił dawne, skryte
marzenia młodości, by ukraść super sportowy wóz i przejechać się
nim, dociskając gaz do dechy.
Czy jednak na końcu tej drogi groziła mu katastrofa?
KaŜdy mieszkaniec Minnesoty, który oglądał telewizję albo
czytał gazety, znał Joy Jones jako Kodak Comic, głównego świadka
oskarŜenia w procesie Jerome'a Berkleya o morderstwo. Berkley,
porucznik policji z St. Paul, zeznał, Ŝe nie było go w mieście, kiedy
jego Ŝona została bestialsko zamordowana. Twierdził, Ŝe w tym czasie
przebywał w Laff Trak Comedy Club, oglądając spektakl w loŜy
właściciela klubu Theo Nelsona.
Tymczasem jedna z gwiazdek tej estrady, Joy, podwaŜyła alibi
Jerome'a Berkleya. Fenomenalna fotograficzna pamięć, a takŜe
skromny i prosty kostiumik sprawiły, Ŝe stała się jednym z najbardziej
wiarygodnych świadków. Zaledwie przed kilkoma godzinami
porucznik został skazany za zamordowanie swojej Ŝony.
Danowi zaimponowała ogromnie odwaga Joy, ryzykującej Ŝycie,
by mogła zatriumfować sprawiedliwość. Sprawa naleŜała do
wyjątkowo śliskich i ocierała się o płynną granicę, jaka dzieli
słuŜbową i przyjacielską lojalność od przestępstwa i zdrady. Bowiem
Berkley pracował w tym samym wydziale co Dan, a Theo Nelson był
starym kumplem Joy.
Dlatego Joy była wstrząśnięta, kiedy okazało się, Ŝe Laff Trak był
przykrywką dla lewych interesów i słuŜył do prania brudnych
pieniędzy. Dan za wszelką cenę chciał uchronić ją przed przykrymi
przeŜyciami, ale policjant musi być realistą. Wiedział, Ŝe będzie
musiał przerwać pieśń wolności Joy - bo wcale jej nie odzyskała.
Joy włączyła radio i dźwięki kolędy wypełniły bezosobowy
hotelowy pokój, zmieniając go w zaciszne gniazdko. Wyglądała tak
radośnie, tak pięknie, gdy kołysała się wdzięcznie przy muzyce w
delikatnej koronkowej bieliźnie. Jasne włosy spływały gęstą lśniącą
falą na nagie ramiona.
Pamiętał ciemne ponure noce w twierdzy, w jaką zmienił się
pilnie strzeŜony dom, kiedy drŜała jak wystraszone dziecko, dzielnie
zmagając się z depresją, tak często towarzyszącą izolacji. Wystarczył
szelest gałęzi o mur czy dalekie szczeknięcie psa, by oboje wzdrygali
się, nasłuchując czujnie. A jednak potrafiła zachować tę uroczą wesołą
spontaniczność, rozpraszającą mroczne myśli Dana jak jasny ciepły
blask słońca. Coraz chętniej pozwalał się wciągać w kuszącą grę
uwodzenia, choć zdawał sobie sprawę, Ŝe oboje zachowują się jak
para dzieciaków, która wreszcie moŜe spełnić zakazane marzenia.
Gdy odosobnienie i lęk juŜ nieznośnie im dokuczały, obiecał, Ŝe po
procesie urządzi jej spokojne miłe święta w swoim domu. Ogromnie
zapaliła się do tego pomysłu i odtąd snucie marzeń o BoŜym
Narodzeniu we dwoje stało się dla niej lekarstwem na wszystkie
trudne chwile. A Dan kłamał, opisując coraz to wspanialsze
szczegóły.
- Joy, nie podchodź do okna! Ostry rozkaz zatrzymał ją w
połowie obrotu, z ręką na zasłonie.
- Nie przesadzaj, przecieŜ jesteśmy na piętnastym piętrze. Nikt z
przeciwka nie będzie mnie podglądał, chyba Ŝeby miał teleskop.
Albo lunetę na lufie snajperskiej broni...
Posłuchała jednak, choć niechętnie. Dan odetchnął, gdy miękkim
krokiem podeszła ku niemu.
- Lepiej połóŜ się na łóŜku - powiedział cicho.
- Jak zwykle namiętność pod maską słuŜbisty - zaśmiała się
zmysłowo i otoczyła mu szyję ramionami, stając na palcach na
czubkach jego butów. Była tak wzruszająco drobna.
Pochylił się i zaczął całować ją z pasją i poŜądaniem. Język Joy
był jak płomień w jego ustach. Dan był podniecony do granic
wytrzymałości. Dotąd nie reagował tak gwałtownie na Ŝadną kobietę.
Joy zajęła się teraz jego ubraniem. Płaszcz opadł cięŜko na
ziemię, a za nim marynarka. Smukłe palce błyskawicznie uporały się z
krawatem i guzikami koszuli, potem z paskiem. Spodnie opadły na
buty, a ręce kobiety draŜniąco powolnym ruchem przesunęły się po
udach męŜczyzny.
Krew tętniła Danowi w Ŝyłach, podbrzusze paliło poŜądaniem.
Jednak wewnętrzny głos, tak często tłumiony przez tę szaloną
uwodzicielkę, ostrzegał go, Ŝeby nie ulegał. Przywołując resztki woli,
chwycił Joy za przeguby i delikatnie pchnął na łóŜko.
- Musimy porozmawiać, kochanie.
- Ale po...
- Teraz. CięŜki oddech unosił pierś Dana, kiedy przycisnął jej
palce do gorącej skóry. Były takie małe. Cała Joy była taka mała.
Gdyby tak mógł włoŜyć ją do kieszeni i przechować bezpiecznie aŜ do
następnych świąt...
- PrzecieŜ juŜ koniec z niebezpieczeństwem, tak? - Miękki, niski
głos i spojrzenie zielonych oczu były pełne obawy.
- Nie całkiem - rzekł łagodnie. - A w kaŜdym razie niezupełnie
tak, jak planowaliśmy.
- Ale obiecałeś! - Odskoczyła od niego z wściekłością,
wyszarpując dłonie. - Współpracowałam i zeznawałam, więc teraz
powinnam być wolna!
- Joy, proszę, posłuchaj - powiedział bardzo powaŜnie. Mierząc
go lodowatym spojrzeniem, odsunęła się w kąt pokoju. - Ława
przysięgłych bez zastrzeŜeń dała wiarę twoim zeznaniom i uznała
Jerome'a Berkleya winnym. Do tego czasu pewne kręgi nie brały cię
zbyt powaŜnie, ale teraz sytuacja się zmieniła.
Słuchała w napięciu. Zobaczył, Ŝe dolna warga zaczyna jej drŜeć.
- Dlaczego tak myślisz?
- Pamiętasz, odebrałem telefon tam, w sądzie. Dzwonił mój
informator, który...
- Chciałeś powiedzieć: płatny kapuś - prychnęła z pogardą,
wyraźnie odzyskując rezon.
- Informator - powtórzył z naciskiem, zakładając koszulę. -
Człowiek, który często przekazuje mi istotne wiadomości.
Joy była zdegustowana.
- Zwykły donosiciel, który za parę dolarów podsłuchiwałby
własną matkę - oświadczyła, krzyŜując ręce na piersi. - Gnida, która
stale potrzebuje kasy, bo szwenda się po barach od St. Paul do
Minneapolis. Po sześciu latach pracy w nocnych klubach w Twin
Cities, mój drogi, wie się co nieco.
Dan wziął głęboki oddech.
- Jak moŜesz go osądzać, kiedy nawet nie chcesz wiedzieć, co
miał mi do powiedzenia?
- Nie chcę, bo to było o mnie! - wykrzyknęła łamiącym się
głosem. - Nie chcę, poniewaŜ mam juŜ dosyć kłopotów - dodała,
odwracając się do niego plecami.
Chwycił ją za ramiona i przygarnął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl