157. Browning Dixie - Trofeum, harlekinum, Harlequin Desire

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dixie Browning

 

Trofeum

(Keegan‘s Hunt)

PROLOG

 

– Już dłużej tego nie zniosę! Musisz coś zrobić!

– Uważasz, że... że powinienem się go pozbyć?

– Rób, co ci się żywnie podoba, ale tak być nie może! Wczoraj kazał Benjiemu wyczyścić do połysku juniorki. Możesz wyobrazić sobie coś takiego?

– Ach, Babe, to przecież nic strasznego. Musi upłynąć trochę czasu, zanim Rich wyleczy się z tych wojskowych przyzwyczajeń, które ma we krwi.

– A poza tym okropnie rozpuszcza dzieci. Spędza z nimi mnóstwo czasu, znacznie więcej niż z kimkolwiek innym. Są zapatrzone w Richa jak w obraz. Uważają go za Świętego Mikołaja i Wielkanocnego Zająca w jednej osobie, mimo że bez przerwy każe im stawać w szeregu, urządzając musztrę wojskową. Ken, to nie jest w porządku.

– Słuchaj, złotko. Rich jest stryjem, a nie jednym z rodziców. Dlatego ma szczególne przywileje, mniej więcej takie, jakie miewają dziadkowie. Dzięki niemu dzieci przynajmniej nie rozrabiają. Przyznaj, że to duża rzecz, zwłaszcza w odniesieniu do pętaków Edie.

– Jest jeszcze jedna sprawa. Edie powiedziała mi, że Rich zamierza uporządkować jej obejście. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, ilu lat potrzebowała, żeby doprowadzić je do naturalnego stanu? Masz pojęcie, ile szkody twój ukochany brat, ta chodząca doskonałość, może narobić w ciągu zaledwie paru minut, kiedy wpadnie w amok sprzątania? Już naprawdę mam Richa po dziurki w nosie. Zaczynam pragnąć, żeby go szlag...

– Babe, jak możesz mówić, a nawet myśleć coś podobnego!

– Och, Ken, wiem, że nie powinnam. Podobnie jak ty bardzo kocham Richa. Gdy przebywał w tym koszmarnym więzieniu, co wieczór modliłam się o niego. Ale strasznie działa mi na nerwy. Doprowadza do białej gorączki!

– Rozumiem cię, złotko. Wszystkim działa na nerwy. Ale taki jest i nic na to się nie poradzi. Przypomnij sobie, że po śmierci ojca zajmował się nami wszystkimi, bo matka ciągle chorowała. Bez przerwy nami komenderował. Mama mówiła, że ma to po ojcu. Gdyby nie...

– Wiem, wiem. Gdyby nie ta okropna wojna, gdyby nie latał na tych paskudnych maszynach...

– Myśliwcach F-15.

– Mniejsza z tym, jakich. Ken, wierz mi, naprawdę jestem z niego dumna. Ale jeśli jeszcze raz uszereguje mi listę zakupów według rozmieszczenia stoisk w domu towarowym, przysięgam, że ukręcę mu głowę!

– Zrób to jednak tak, aby nie ucierpiał na tym jego kręgosłup.

– Wiem, że jest bohaterem wojennym. Więzionym i rannym, tyle że na co dzień już naprawdę...

– Rozumiem, złotko. A może Alice zechce wziąć go z powrotem? Gdybyśmy sprawili, żeby znów się zeszli...

– Po moim trupie! Rich doprowadza nas do szału, ale nie przestał być moim ukochanym szwagrem. Mimo skłonności do komenderowania całą rodziną, ma serce jak miód. Alice nie jest go warta. W niecały rok po ślubie już zdradzała Richa z... Nieważne. Wiem o tym na pewno.

– Więc jeśli nie Alice, to może jakaś inna kobieta? On ma dopiero czterdzieści dwa lata. Chyba że już przestał interesować się... tymi sprawami. Może przekroczył poprzeczkę?

– Och, twój wielki brat w żadnym razie nie jest, jak to określasz, poza poprzeczką Wierz mi, już na pierwszy rzut oka widać, że w sprawach damsko-męskich Richa Keegana stać jeszcze na wiele!

– Hej, Babe. Uważaj, co mówisz! Ta twoja pewność jest wielce podejrzana. Ale dość żartów. Właśnie przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Czy przypominasz sobie, jak ci opowiadałem o tym starym domu myśliwskim dziadka Keegana? O ile dobrze pamiętam, to jest gdzieś w Północnej Karolinie. Na jakiejś małej wyspie. Kompletne bezludzie.

– Czy to była część spadku? Podczas odczytywania testamentu musiałam wyjść ze względu na dzieci i nie słyszałam wszystkiego.

– Chodzi o dzierżawę na dziewięćdziesiąt dziewięć lat kawałka gruntu, na którym pradziadek postawił dom myśliwski. Nazwał go Trofeum Keegana. Na ten temat Hornstein też wie niewiele. Natknął się na umowę, kiedy przeglądał stare dokumenty, które znalazłem w rzeczach dziadka. Termin dzierżawy upływa niedługo, bo w marcu, więc uznał, że sprawa nie jest warta zachodu i w ogóle się nią nie zajmował. O ile wiem, nikt z naszego pokolenia nigdy nie był w Północnej Karolinie i nie oglądał domu. Pewne drewniana chałupa już dawno się rozpadła.

– A nawet jeśli jeszcze stoi, to co nam z niej przyjdzie?

– Może pomóc rozwiązać jeden ważny bieżący problem.

– Jaki? Przecież nie stanie się remedium na bronchit Benjiego ani nie umożliwi opłacenia szkoły Bitsy.

– Mówię ci, może pomóc. Przynajmniej na jakiś czas uspokoić nasze stargane nerwy.

– Masz na myśli... ?

– Tak. Mojemu wielkiemu bratu bardzo się przyda jakieś działanie. Otrzyma do wykonania zadanie specjalne.

– Myślisz, że warto spróbować?

– Czemu nie?

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Maudie pochyliła się i zaczęła uważnie oglądać ślady odbite na mokrym piasku. Niedawno szedł tędy jakiś człowiek. Ściślej mówiąc, mężczyzna, bo miał na nogach duże buty. Poszła jego tropem. Ślady biegły aż do skraju lasu, lecz potem, na sosnowym igliwiu, stały się niewidoczne. Niezdecydowana, zatrzymała się przy pierwszych drzewach. Co powinna teraz zrobić? Zejść nad brzeg morza i wyciągnąć z hangaru zapasowy silnik do łodzi, czy zacząć od inspekcji domków letniskowych? To pewnie one stały się przedmiotem zainteresowania niepożądanego gościa.

Złodzieja? Gdyby po porannych oględzinach domków nie wracała do domu skrótem, przyłapałaby go na gorącym uczynku.

Niejaką pociechę stanowił fakt, że mężczyzna był sam. A może jest po prostu turystą, który nie umie czytać lub nie zwraca uwagi na zakazy i bezceremonialnie wchodzi na cudzy teren?

Maudie powzięła decyzję. Ruszyła w kierunku plaży. Wcześniej wydawało się jej, że od strony wody słyszy warkot silnika, ale już dawno nauczyła się nie zważać na te odgłosy. W pobliżu wyspy ciągle krążyły jakieś motorówki. W lecie korzystali z nich poławiacze krabów i mięczaków, a także wędkarze, przypływający na wyspę. Przywykła do tych dźwięków, tak że prawie ich nie słyszała.

Ale teraz był styczeń. Za wcześnie na poławiaczy krabów i mięczaków. W pobliżu wyspy Coronoke nie pojawiali się zawodowi rybacy. Zbyt wiele pniaków i innych przeszkód znajdowało się w wodzie. Od lat morze powoli, z uporem, atakowało wyspę i zabierało ziemię. Najpierw uporało się ze starym mostem łączącym ją z Hatteras, a potem z przystanią promową i kilkoma domkami letniskowymi, zbudowanymi tuż przy brzegu na palach. Lecz od kiedy Coronoke znalazła się poza utartym i ruchliwym szlakiem turystycznym, każdy domorosły Kolumb dysponujący łodzią wiosłową ruszał w stronę wyspy, pragnąc odkryć ją na nowo.

Idąc w stronę brzegu, Maudie przeklinała pod nosem przeciwności losu. Ostatnio miała ich zbyt wiele. Złamana gałąź zniszczyła segment rynny w Jastrzębim Gnieździe. Przeklęty szop zrobił dziurę w ogrodzeniu Siedziby Czapli zaraz po tym, jak zlikwidowała poprzednią. Odpadła okiennica U Czarnobrodego i zerwane, przerdzewiałe zawiasy będzie musiała wymienić na nowe. Dzisiaj ma mnóstwo rzeczy do zrobienia, a zamiast tego musi tracić czas na łażenie po wyspie i tropienie faceta, który uważa, że tablica z napisem ”Własność prywatna. Wejście wzbronione ” jego nie dotyczy.

Och, ci przeklęci przybysze! Swego czasu sezon turystyczny kończył się w listopadzie. Potem pojawiali się tylko nieliczni entuzjaści surfingu i zapamiętali wędkarze. Okoliczni mieszkańcy mogli więc wreszcie odpocząć i przygotować się na przetrwanie na szczęście krótkiej i zazwyczaj spokojnej zimy. Niestety, od pewnego czasu zmieniło się na gorsze. Bo kiedy tylko słońce wychylało się zza chmur i świeciło przez kolejne trzy dni, o każdej porze roku turyści wyrastali spod ziemi jak grzyby po deszczu.

Maudie była osobą odpowiedzialną i obowiązkową. Dlatego, a także ze względu na rodzinne koneksje, udało się jej dostać stałe zajęcie na wyspie. Prawdę powiedziawszy, otrzymała je również z innego powodu. Bo nikt oprócz niej nie chciał podjąć się tej roboty. Nawet na Hatteras opieka nad domkami letniskowymi była zadaniem trudnym i niewdzięcznym. Ajent od nieruchomości, który zarządzał pięcioma domkami na Coronoke, niemal ukląkł przed Maudie, kiedy usłyszał, że zainteresowała się tą pracą.

Szła dalej przez las. Kilka minut później wynurzyła się zza ostatnich drzew. Z przecinki, na której się znalazła, było dobrze widoczne małe, drewniane molo. Przystań też była pod jej opieką, podobnie jak prywatne domki letniskowe i stary dom myśliwski. Zamieszkała w nim półtora roku temu, kiedy po wyjeździe córki do college’u podjęła pracę na wyspie.

Obok własnej łodzi zobaczyła przycumowaną do mola obcą motorówkę – poznała, że pochodzi z wypożyczalni na Hatteras – z przyczepionym silnikiem o potężnej mocy. Znacznie większej, niż to w ogóle bywa potrzebne.

– Jeszcze tylko brakowało mi tutaj supermena, zwariowanego na punkcie potężnych motorówek! – mruknęła pod nosem.

W tym wypadku było chyba bezpieczniej od razu wezwać pomoc. Maudie zawróciła i skrótem przez las ruszyła żwawo w stronę domu myśliwskiego.

Ludzie bezprawnie wdzierający się na prywatny teren wyspy należeli do kilku gatunków i byli groźni w różnym stopniu. Nie miała większych kłopotów, kiedy zjawiały się tutaj całe rodziny z dziećmi. Z podglądaczami ptaków i łowcami żółwi też potrafiła sobie radzić.

Zupełnie inaczej trzeba było postępować z jurnymi, podpitymi facetami, którzy przypływali na wyspę.

Miała opatentowaną własną metodę pozbywania się intruzów. Kobieta żyjąca samotnie na odludziu uczy się szybko takich rzeczy. Jeśli chodzi o mężczyzn, edukacja Maudie zaczęła się bardzo wcześnie. Dokładnie dwadzieścia lat temu.

Znalazła się z powrotem w lasku usytuowanym na wysokim brzegu, z którego było widać molo. W ręku kurczowo ściskała strzelbę. Zobaczyła nagle, że drzwi domu myśliwskiego są szeroko otwarte. Wychodząc, zawsze starannie je zamykała. Nie chciała, żeby żyjące na wyspie zwierzaki właziły do środka.

Do tej pory do starej chałupy nikt się nie włamywał. Pewnie dlatego, że nikomu nawet nie przyszło do głowy, iż taka ruina może być w ogóle zamieszkana.

I o to właśnie chodziło Maudie. Zniszczona fasada rozpadającego się drewnianego domu stanowiła najlepszą obronę. Idealne zamaskowanie.

Ale teraz jakiś bandzior włamał się jednak do środka! Był we frontowym pokoju! Dzięki Bogu, że przynajmniej pozamykała starannie pozostałe pomieszczenia Robiła to wyłącznie z przyzwyczajenia. Drzwi do frontowego pokoju nie miały zamka. Prawdę mówiąc, właściwie nie istniały. Zastępowały je dwie deski, które Maudie zawiesiła na starych, zardzewiałych zawiasach.

Rozejrzała się. Na brzegu morza i skraju lasu nie zauważyła żadnego ruchu. Widocznie złodziej obchodził teraz domki znajdujące się po przeciwnej stronie wyspy i sprawdzał, co da się tam ukraść. Gdyby Maudie się nie obawiała, że intruz jej umknie, wskoczyłaby na łódź, popłynęła na Hatteras i przez radio zawiadomiła szeryfa. Lub sama dałaby złodziejowi w łeb.

Nadal uważnie lustrowała okolicę. Nagle jej uwagę przykuły dziwne przedmioty. Trzy pudła i sterta obrazów – jej własnych dzieł! – opartych o kabinę obcej łodzi.

Zmrużywszy oczy przed blaskiem ostrego, porannego słońca, Maudie oparła strzelbę o drzewo i z wysokiego brzegu zbiegła szybko do mola. Minęła pudła i obrazy. Zwinnym ruchem wskoczyła do przycumowanej łodzi.

Pochyliła się nad silnikiem i błyskawicznym ruchem wyciągnęła przewód od świecy. Wetknęła go do kieszeni i zawróciła pod górę. Zatrzymała się na skraju lasu, pod osłoną drzew. Postanowiła poczekać w ukryciu. I zobaczyć, jak złodziej będzie sobie radził bez swego potężnego silnika.

Ogarniała ją coraz większa złość. Zacisnęła dłonie na ciężkiej strzelbie. Ten łobuz chciał zabrać obrazy! Cholera, przecież te wszystkie latarnie morskie, piaszczyste wydmy i łodzie rybackie malowała nie tylko dla własnej przyjemności! Stanowiły dorobek ciężkiej pracy przez całą zimę. Pensja, którą otrzymywała jako administratorka, a zarazem dozorczyni i sprzątaczka pięciu domków letniskowych na Coronoke, szła na codzienne utrzymanie i ciągle rosnące potrzeby córki w college’u, na które nie starczał fundusz ustanowiony przez Sanforda. Pieniądze ze sprzedaży obrazów Maudie przeznaczała na inny, równie ważny cel. Kiedy Ann Mary skończy studia, obie będą musiały jakoś urządzić się na lądzie i znaleźć odpowiedni dom.

Najpierw usłyszała go, a dopiero potem zauważyła. Facet nie przejmował się niczym i zachowywał głośno. Ten łajdak nawet sobie pogwizdywał! To był już szczyt bezczelności! Przez krótką chwilę Maudie Winters żałowała, że w komorze swej staroświeckiej strzelby nie ma ani jednego naboju.

Richmond Keegan – dla rodziny, przyjaciół i znajomych po prostu Rich – był zaskoczony. Nie mógł pojąć, dlaczego dziadek zostawił na wyspie swoje rzeczy. Niektóre z nich wyglądały prawie jak nowe. Dom myśliwski zbudował pradziadek Richa. Po jego śmierci korzystał z niego dziadek, a być może także ojciec. Człowiek, który walcząc przeżył aż dwie wojny, skończył marnie na zapalenie wyrostka, pozostawiając siedmioro dzieci i chorą żonę. Rich prawie wcale nie pamiętał ojca.

Stary dom na wyspie wyglądał okropnie. Tak, jakby za chwilę miał się rozpaść. Rich wszedł do środka. Znalazł się we frontowym pokoju. Na drugim końcu pomieszczenia zobaczył drzwi. Były zamknięte. Widocznie zacięły się ze starości. Nie odważył się używać siły, w obawie, żeby nie rozleciała się cała chałupa. Znalazł tu niewiele rzeczy dziadka. Z łatwością mógł zabrać je z sobą. Nie wyglądały na wartościowe, ale niech dzieci obejrzą pamiątki rodzinne i dowiedzą się czegoś o przeszłości Keeganów.

Ostrożnie, uważając, żeby nie przeciążyć kręgosłupa, Rich uniósł pudło z książkami i dwa obrazy, które jeszcze zostały do zabrania. Wziął też czerwone okulary, leżące na stole. Od razu przyciągnęły jego wzrok. Wyglądały tak, jakby dopiero co ktoś ich używał. Może spodobają się żonie Kena lub jednej z sióstr. Książki, które znalazł w domu, chyba przedstawiały niewielką wartość. Mimo że były zawilgocone, postanowił jednak je zabrać. Choćby po to, żeby się przekonać, jaką literaturę czytały i gromadziły poprzednie pokolenia Keeganów.

Obecność obrazów była dla Richa zaskoczeniem. Nie miał zielonego pojęcia o sztuce, a także nie wiedział, że dziadek był kolekcjonerem. Podobnie jak reszta rzeczy, pewnie przedstawiały niewielką wartość, szkoda jednak mu było zostawiać je tutaj. Do końca uległyby zniszczeniu przez wilgoć lub zostałyby zmyte do morza podczas najbliższego huraganu.

Rich spoglądał z żalem na stary, rozpadający się dom. W czasach pradziadka musiał wyglądać imponująco. Już na pierwszy rzut oka było widać, że ta ruina nie nadaje się do remontu. A zresztą niedługo wygasa dzierżawa gruntu, na którym go postawiono, więc nie było żadnego powodu, aby się nim przejmować.

Poczuł na twarzy powiew chłodnego wiatru. Popatrzył na morze, w stronę cieśniny Pamlico. Na horyzoncie, cienkim, zamglonym pasem ciągnął się Hatteras. Widok był przepiękny.

Richmond Keegan nie był romantykiem. Jako człowiek praktyczny, ograniczał swoje zainteresowania do spraw przyziemnych. Teraz jednak ogarnęło go nostalgiczne uczucie. Usiłował sobie uprzytomnić, kiedy ostatni z Keeganów odwiedzał wyspę i dom myśliwski.

Jakieś czterdzieści kilka lat temu. To ogromny szmat czasu, w którym działo się wiele. Były wojny i okresy pokoju. Małżeństwa. Siedem w najbliższej rodzinie, wraz z jego własnym. Narodziny. Liczne rodzeństwo Richa miało wiele dzieci. Śmierci. Rodziców i dziadków. Niemowlęcia Kena i Babe. Wuja, który będąc w wieku Richa zginął w Wietnamie. Były też rozwody. Także jego własny.

Trofeum Keegana. Tak nazywał się ten dom. Rich westchnął głęboko. Człowiek poświęca całe życie na tworzenie egzystencji sobie i potomnym, a w końcu zostaje po nim tylko stos zapleśniałych książek i kilka obrazów, których nikomu nawet nie chciało się oprawić.

Popatrzył na stojące u nóg pudła. Były cholernie ciężkie. Jutro rano wyruszy w drogę powrotną. Ma przed sobą długą, męczącą jazdę. Najpierw czeka go jednak uciążliwe ładowanie bagażu na łódź, a potem przeniesienie go do samochodu. Ze względu na kręgosłup, który miał kiedyś uszkodzony, do Północnej Karoliny jechał z Connecticut powoli, często zatrzymując się po drodze. Jeśli w takim samym, żółwim tempie będzie wracał do domu, dotrze na miejsce chyba dopiero na wiosnę!

Rich pochylił się i ostrożnie wziął pudło do ręki. Ruszył do mola. Zamierzał właśnie wnieść książki na wynajętą łódź, kiedy tuż za plecami usłyszał miękki, matowy głos:

– Stać. Proszę się nie ruszać.

– Dobrze – odparł. Jak to się stało, że dał się zaskoczyć? Widocznie traci refleks i formę. Nie miał zwyczaju pozwalać sobie na jakąkolwiek nieostrożność. Zresztą nic bardzo złego spotkać go nie może. Prawdziwe niebezpieczeństwa miał już poza sobą.

– Proszę postawić pudło na ziemi. Tylko ostrożnie. Mówiłam, ostrożnie!

A więc to kobieta. Kobieta?

– Proszę się uspokoić. Zrobię, co pani sobie życzy. Nie chcę mieć żadnych kłopotów.

– Już pan je ma. Proszę się odwrócić. Rozłożyć szeroko ręce. Ostrzegam, strzelba jest naładowana. W każdej chwili może wypalić.

Przeżyte uwięzienie, długi pobyt w szpitalu i upokorzenie, że po dwudziestu dwu latach służby wojskowej musiał wrócić do cywila, sprawiły, iż miał nerwy napięte do ostatka. Mimo że od czasu do czasu kręgosłup dawał mu się we znaki, był w dobrej formie.

Odwrócił się powoli. Jednym szybkim spojrzeniem obrzucił kobietę ze strzelbą. Była niską. Wzrostu jego jedenastoletniej bratanicy, lecz o jakże odmiennej figurze! Na widok tej ponętnej damskiej sylwetki poczuł nagle reakcję własnego ciała.

– Powie mi pani, o co chodzi? – zapytał, starając się nadać głosowi obojętny ton.

– Czy nie umie pan czytać? – spytała sucho.

– Czytać? – powtórzył. Raziło go ostre, poranne słońce. Przymrużonymi oczyma zaczął wpatrywać się w twarz kobiety. Stała tyłem do światła. Miała więc nad nim przewagę, nawet bez broni.

– Tak. Napisów. Takich jak na tablicy informacyjnej ustawionej na końcu mola. Że to własność prywatna. I takich jak wszystkie inne na wyspie: ”Wstęp wzbroniony”, ”Wejście zakazane ” i ”Każdy, kto wejdzie na wyspę, zostanie natychmiast zastrzelony ”.

– Ten ostatni tekst sama pani teraz wymyśliła. Mam rację?

Kiedy wymierzona w niego lufa strzelby przesunęła się w górę, z podbrzusza na wysokość piersi, Rich poczuł się trochę raźniej.

– Czy nikt pani nie mówił, że nie uchodzi celować do bezbronnego człowieka?

– A czy nikt panu nie mówił, że napis ”Wstęp wzbroniony ” oznacza zakaz wejścia?

Rich odetchnął głęboko. Bywał przecież w, daleko gorszych opałach i jakoś dawał sobie radę. Tym razem jednak nie wiedział, co może go spotkać. A ponadto ta mała uzbrojona napastniczka była najbardziej ponętną kobietą, jaką od dawna zdarzyło mu się zobaczyć. Drobna, o miękkim, matowym głosie, była typem kobiety, który zawsze budził w nim opiekuńcze instynkty. W istniejących okolicznościach takie odczucie było rzeczą cholernie dziwaczną.

Obudziła w nim jeszcze coś, co było bardziej zdumiewające. Miło jest wiedzieć, pomyślał, że nadal mam normalne, męskie odruchy.

– Chętnie zmusiłabym pana do wniesienia tych wszystkich rzeczy z powrotem do domu. Ale jeszcze bardziej chcę, aby pan jak najszybciej opuścił wyspę!

– Zrobię wszystko, co pani każe – odparł spokojnym głosem. – Właśnie zabierałem stąd resztę rodzinnych pamiątek, ale mogę...

– Resztę rodzinnych pamiątek?! Cóż to, do diabła, ma znaczyć? Kim pan właściwie jest?

Rich nie zwracał uwagi na pytania kobiety. W tej chwili miał inne zmartwienie.

– Czy może pani opuścić broń? – Po chwili lufa znalazła się parę centymetrów niżej. – Mam podstawy przypuszczać, że się nie zrozumieliśmy...

– To pan nie zrozumiał, że napisy na tablicach oznaczają dokładnie to, co oznaczają.

Richa zaczynała ponosić złość. Przez całe życie walczył ze swym krewkim temperamentem. Nie miał teraz najmniejszej ochoty na walkę z tą kobietą. Był bardzo zmęczony. A ona rozmyślnie komplikowała mu życie.

Ignorując staroświecką broń, którą trzymała w ręku, z lufą ponownie wycelowaną w jego krocze, zaczął powoli podchodzić pod urwisty brzeg. Raziło go słońce. Przymrużył oczy, lecz ani na chwilę nie spuszczał wzroku z twarzy napastniczki. Gdyby nie ta cholerna strzelba w jej rękach, byłoby na co popatrzeć. Z rozwianymi przez wiatr jasnobrązowymi włosami i determinacją malującą się na twarzy, kobieta wyglądała niezwykle ponętnie. Ale w powstałej, kretyńskiej zresztą, sytuacji nie mógł przecież dać się podniecić małej, pyskatej babeczce ubranej w obcisłe dżinsy.

– Nie wiem, kim pani jest – powiedział, zbliżając się do prześladowczyni. – Ale oboje dobrze wiemy, że pani do mnie nie strzeli. Proszę więc odłożyć tę pukawkę.

Porozmawiajmy spokojnie. Usłyszę, z kim mam do czynienia, i sam się przedstawię. Powtarzam, nastąpiło jakieś nieporozumienie. Trzeba je wyjaśnić.

– Pan nie wie, kim jestem, ale ja wiem, i to mi wystarczy – warknęła w odpowiedzi. – A wyjaśnienia to ja mam w...

– A fe! Gdzie dobre wychowanie?

Dopiero teraz, z bliska, zobaczył jej oczy. Ciemnozielone, z jaśniejszymi plamkami. Wyciągnął powoli rękę, żeby przesunąć strzelbę w bok.

Niestety, był bardzo zmęczony, a ta kobieta miała niesamowity refleks. Gdy złapał za lufę, całym ciałem szarpnęła ostro w tył, tak że stracił równowagę. Nie upadł, lecz kiedy poczuł rozdzierający ból w dolnej części kręgosłupa, z głośnym jękiem osunął się na kolana.

– Nie zrobiłam panu nic złego! – wykrzyknęła kobieta. – Proszę nie udawać!

Był w stanie zaprzeczyć tylko nieznacznym ruchem głowy. Och, do diabła, co za koszmarna historia! Jechał tu przez pięć długich dni. Po drodze spał w czterech motelach na niewygodnych, wygniecionych materacach. Przetrzymał to wszystko. A teraz zwaliła go z nóg kieszonkowa Wenus z zardzewiałą strzelbą; która ze starości zapewne nigdy by nie wypaliła!

 

Maudie była przerażona. Co ten facet wyczynia? Nigdy jeszcze nie widziała, żeby ktoś tak się zachowywał. Zazwyczaj z łatwością wypłaszała z wyspy intruzów. Tylko parokrotnie musiała zagrozić strzelbą, i to w zupełności wystarczało. Dość wcześnie pojęła, że mężczyźni instynktownie boją się uzbrojonej kobiety, więc świadomie wykorzystywała przeciw nim tę metodę. I do tej pory zawsze skutkowała. Żaden z intruzów na widok strzelby nigdy nie robił się biały jak ściana i, oblany potem, nie padał z jękiem na kolana!

– Kręgosłup! – szepnął.

Zrobiła krok w przód. Nadal była nieufna.

– Do diabła, niech pani pomoże mi się położyć! – Nadal klęczał nieruchomo, w dziwnej pozycji, na urwistym zboczu.

– Proszę się trzymać z daleka ode mnie! Nie podejdę. Znam dobrze takie numery.

– Na litość boską, kobieto, gdybym nawet chciał, i tak nie byłbym w stanie zrobić ci nic złego! Proszę odłożyć strzelbę.

Maudie podeszła bliżej. Opuściła lufę. Mężczyzna rzeczywiście wyglądał fatalnie. Było widać, że cierpi. Miał teraz siną, zlaną potem skórę i zamglone oczy.

– Boli? – spytała.

– Jest pani diabelnie spostrzegawcza! – warknął ze złością.

– Serce?

– Nie. Kręgosłup. Kiedy przez panią straciłem równowagę...

– Kiedy chciał pan odebrać mi broń – sprostowała szybko.

Rich zamknął oczy.

– W porządku. Niech będzie. Muszę natychmiast się położyć. Płasko. Na plecach. W tej pozycji ból jest nie do zniesienia.

– Potrzebny panu lekarz? Mam go sprowadzić? Jest jeden na Hatteras, chyba że gdzieś wyjechał.

– Potrzebne mi tylko twarde łóżko. Lub zwykła podłoga. Coś, na czym będę mógł poleżeć parę godzin.

– Ma pan jakieś lekarstwo?

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl