13[1]. Lackey Mercedes = Trylogia Magicznych Wiatrów - Wiatr przeznaczenia, Lackey Mercedes
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MERCEDES LACKEY
Wiatr Przeznaczenia
Tłumaczyła Joanna Wołyńska
Dedykowane pamięci
Donalda A. Wollheima,
dżentelmena i mistrza
PROLOG
LEGENDA
Dawno temu król, którego imieniem ochrzczono królestwo Valdemar, zrozumiał, że się starzeje.
Valdemar wyswobodził swój lud spod władzy tyrana i nie chciał, aby w przyszłości doświadczyli
podobnego losu. Wiedział, że jego syn i następca był prawym, szlachetnym człowiekiem, ale jacy
będą jego synowie i ich potomkowie?
Pragnął znaleźć sposób wybierania godnego następcy, aby Valdemar zawsze był wolny. Udał
się więc samotnie do ogrodów pałacowych i tam, na poły modlitwą, na poły zaklęciem błagał
wszystkie siły o pomoc w urzeczywistnieniu pragnienia.
O zachodzie słońca powiał potężny wiatr, zatrzęsła się ziemia, a z zagajnika przed królem
wynurzył się biały koń. I przemówił do jego umysłu...
Nadszedł drugi i trzeci, i zanim Valdemar zapytał dlaczego, jakby odpowiadając na wezwanie
przybyli jego syn i główny herold. Dwa konie powiedziały w ich myślach “Wybieram cię”. Tak
król dowiedział się, że Towarzysze wybierają tylko godnych tego, na całe życie - i ci ludzie będą
odtąd strzegli sprawiedliwości i honoru w królestwie. Nazwał wybranych przez Towarzyszy
heroldami, bo choć król i następca mógł być tylko jeden, heroldami mogli zostać wszyscy. Nosili
oni ubrania białe jak ich Towarzysze, aby rozpoznawać ich z daleka albo w tłumie; postanowiono
też, że tylko herold zostanie następcą tronu i władcą. Dekretem królewskim jeden herold był
doradcą i przyjacielem władcy, wspierał go i oceniał jego decyzje; tego herolda zwano osobistym.
Tak było. Tak powstał Valdemar. Wielu było heroldów i sprawiedliwość królewska docierała
wszędzie.
KRONIKI
W pierwszym roku po nadaniu heroldowi Talii tytułu osobistego herolda królowej, książę Ancar
z Hardornu krwawo przejął tron, zabijając swego ojca i jego ludzi. Zamordował herolda Krisa,
ambasadora królowej Selenay, uwięził i torturował herolda Talię. Ocalono ją, gdy herold Dirk,
dziedziczka tronu Elspeth i wszyscy Towarzysze zjednoczyli swe siły; po raz pierwszy zdarzyło
się, że wszyscy Towarzysze wspomogli heroldów. Ancar najechał Valdemar, ale został odparty.
Dwa lata później znów zaatakowano granice. Tym razem pokonano go połączonymi siłami
najemnej kompanii Piorunów Nieba, dowodzonej przez kapitana Kerowyn, armii Valdemaru i
armii Rethwellanu pod dowództwem lorda wojny księcia Darena, przybyłego dotrzymać dawno
zapomnianej obietnicy. W zamęcie bitewnym książę i kapitan stracili swe wierzchowce i oboje
zostali wybrani, a księcia i królową połączyła więź życia, co wielu jednocześnie uradowało i
poruszyło.
Nasz odwieczny wróg, Kars, nie stwarza problemów, rozdarty wewnętrznymi walkami. Ancar
od czasu do czasu czyni wypady ku granicom, nic szczególnego. Tak było aż do dziś, siedem lat od
ostatniej bitwy, kiedy zaszły wydarzenia, które tu opisuję...
Myste, herold kronikarz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ELSPETH
- Ale... - słabo zaprotestowała Elspeth, a pusta sala odbiła echem jej słowa. Wpatrywała się w
herolda Kerowyn i próbowała znaleźć sens w usłyszanym rozkazie. “Naprawić zbroję? A niby
dlaczego? Nie mam o tym zielonego pojęcia! Co to ma wspólnego z czymkolwiek?” Usiadła,
przytłoczona ciężarem znoszonego, skórzanego pancerza używanego do treningów, który lata
świetności miał już dawno za sobą i cuchnął potem, kurzem i oliwą.
- Znasz się na tym, prawda? - zapytała Kerowyn, a jej usta drgnęły, jakby powstrzymywała
uśmiech. Elspeth wierciła się na ławeczce jak myszka złapana przez znudzonego kocura. - Tak,
ale...
- Widziałaś, jak ja i Alberich naprawiamy zbroje, prawda? - Herold, a dawniej kapitan
najemników, ciągnęła swój wywód z nieubłaganą logiką, krzyżując ramiona na piersi.
Elspeth odwróciła wzrok od jej opalonej twarzy, szukając odpowiedzi w rozświetlonym pyle i
białych ścianach sali. Nie znalazła. Zamiast wykonywać zwykłe obowiązki herolda, została w tym
tygodniu oddana w ręce Kerowyn. Te zwykłe obowiązki: objazd wyznaczonego obwodu,
prawodawstwo, czasami sędziowanie, doradzanie w sprawach obrony i likwidowanie kłopotów,
wystawiały herolda na potencjalne niebezpieczeństwo, na które Rada nie mogła sobie pozwolić w
przypadku następczyni tronu.
Jej obowiązkiem stało się robienie tego, co chciała Kerowyn. Myślała, że chodziło o
asystowanie przy treningach, naukę taktyki, a może nawet pośredniczenie między najemną
kompanią a Radą. Szczególnie że członkowie tej ostatniej nadal mieli trudności z zaakceptowaniem
herolda i kapitana najemników w jednej osobie. Wiedziałaby, jak to robić, a przynajmniej, od
czego zacząć; w końcu takie było zadanie herolda. Nie naprawianie skórzanych pancerzy.
- Tak, ale... - powtórzyła, nie bardzo wiedząc, co dodać.
- Nie myślisz chyba, że jesteś do tego za dobra... - Sarkazm w głosie Kerowyn był dla Elspeth
dowodem, że ktoś jej co nieco opowiedział o wrednym Bachorze. Oczywiście, dawno z Bachora
wyrosła, ale niektórzy nie potrafili o tym zapomnieć.
- Nie! - rzuciła. - Ale...
- Ale dlaczego masz to robić, skoro to należy do obowiązków kogoś innego? - Kerowyn
uśmiechnęła się i przeniosła ciężar ciała na prawą nogę. - Pobawmy się przez chwilę w gdybanie.
Jesteś na pustkowiu, może nawet nie sama, tylko jak ja, miecz do wynajęcia, może nawet dowódca,
a dookoła żadnych płatnerzy. - Wskazała zbroję na kolanach Elspeth. - Twój sprzęt się psuje, a nikt
go nie może naprawić. I co, będziesz nosić coś, co może zawieść, i liczyć na to, że nikt nie
zauważy? Szukała kogoś, kto ci to naprawi przed kolejnym zaciągiem?
- A czy ty musiałaś naprawiać swoją zbroję? - zripostowała Elspeth, która bardzo liczyła na
wolne popołudnie.
- Chodzi ci o czas po awansie na kapitana? Dziecko, pierwszy rok był tak podły dla Piorunów
Nieba, że pomagałam robić pancerze, strzały, lance i rząd koński. Nie, nie wywiniesz się z tego.
Naprawa skórzanej zbroi nie jest trudna, tylko czasochłonna. Radzę ci się przyzwyczaić. Na
początek usuń wszystkie słabe części i zastąp je nowymi. - Przywódczyni Piorunów Nieba
Kerowyn pokiwała głową i odwróciła się w stronę sterty pancerzy do reperacji.
Zrezygnowana Elspeth obserwowała, jak Kerowyn odrzuca swój blond warkocz na ramię,
myślała o swoich brązowych włosach i wzdychała z zazdrością. “Gdybym nie była dziedziczką
tronu, nikt by na mnie nie spojrzał. Matka jest piękna, bliźnięta prześliczne, ojczym
najprzystojniejszy na dworze, a ja jestem szara mysz. Dlaczego nie mogę wyglądać jak ona?”
Kerowyn istotnie zadziwiała. Szczupła, mocna, z twarzą nawet przez wrogów określaną jako
porywająca, miałaby dziesiątki adoratorów, gdyby nie to, że herold Eldan skutecznie wszystkich
odstraszał. Kapitan miała włosy jak złocista końska grzywa, które pomimo wieku - mogłaby być
matką Elspeth - nie zdradzały śladu siwizny. Przeszłość nie zostawiła na niej żadnych śladów, a
wnioskując z opowieści, przeszła tyle, że cztery by posiwiały. Teraźniejszość, równie burzliwa, też
się na niej nie odbijała. Była heroldem i kapitanem, a i jedno, i drugie wymagało poświęcenia i
pracy.
“Wielu ludzi myśli że powinna wybrać jedno albo drugie...” Elspeth uśmiechnęła się do siebie.
Ci sami ludzie byli oburzeni tym, że Kerowyn nie chodzi w bieli, chyba że na rozkaz królowej.
Poszła na kompromis, nosząc taki sam szary strój jak zbrojmistrz, co królowa zaakceptowała, bo i
Alberich, i Kerowyn sami o sobie stanowili.
- Poza tym, masz do dyspozycji całą zbrojownię - rzuciła przez ramię, wyciągając ze stosu
kolejny naramiennik; jeden z tych metalowych, których naprawa mogła się przyśnić. - Tego w polu
nie będzie. Ciesz się, że ci nie każę używać tego, czym się ludzie posługują w takich wypadkach.
Elspeth ugryzła się w język i rozpoczęła staranne oględziny zbroi. “Nie jest aż tak źle”,
stwierdziła, kiedy przekonała się, że najgorsze dziury już ktoś załatał. Widocznie kapitan się
zlitowała... Skupiła się na pracy, zdecydowana poradzić sobie równie dobrze jak Kerowyn. Jej
skupienie potrwało ledwie kilka chwil.
Ktoś przerwał jej, kiedy zabrała się do wyjątkowo opornego szwu. Ostrzegł ją szum powietrza,
ale to wystarczyło. Czego nie nauczył jej Alberich, wpoiła w szybkim tempie Kerowyn, stosując
metody dalekie od konwencjonalnych.
Gwena! - krzyknęła w myśli, działając odruchowo. Spadła z ławki, uderzyła ramieniem o
podłogę i przekoziołkowała. Wstała natychmiast, gotowa do walki, ciągle trzymając nożyk, którym
cięła szwy. Serce waliło jej, ale nie ze strachu.
Stała naprzeciw kogoś, kto działał tak szybko, jak ona; prawie identyczna pozycja po drugiej
stronie ławki. Oceniła go szybko; wyższy i cięższy, mężczyzna, w zwykłym ubraniu, twarz
owinięta chustą, kaptur na głowie; widziała tylko czujne oczy.
Tysiące myśli przebiegło jej przez głowę, a główną było drugie wezwanie Gweny, jej
Towarzysza. Następną: “Dlaczego Kero nic nie robi?” Rzuciła okiem w jej stronę i zobaczyła,że
kapitan stoi z założonymi rękami i nieodgadnionym wyrazem twarzy. Odpowiedź sama się
nasunęła: “Bo na to czekała”. Ponieważ Kerowyn była heroldem i jej Towarzysz Sayvil nigdy nie
dopuściłaby do zdrady, a Gwena nie waliła kopytami w drzwi, morderca nie był żadnym mordercą.
Uspokoiła się trochę i odważyła na dotknięcie myślą. Nic; bariera ochronna, a to znaczyło, że
obcy wie, jak chronić swe myśli, co potrafili jedynie myślmówiący.
Kolejne spojrzenie w lśniące, brązowe oczy, dodatkowa poszlaka w postaci czarnego loka
wystającego spod kaptura i Elspeth wiedziała, z kim ma do czynienia.
- Skif - powiedziała, odprężając się.
Nieźle - usłyszała w myślach. - Mówiłam Sayvil, że ta przebieranka nie ma sensu, ale nie
chciała mi wierzyć.
Rzuciła okiem na Kerowyn, nie spuszczając wzroku ze Skifa:
- Wrobiłaś mnie, tak? Nie chodziło ci o naprawianie zbroi!
Kero wzruszyła ramionami.
- Oczywiście, że tak, do diabła. Jutro ją skończysz. Teraz już wiesz, że będziesz potrafiła to
zrobić, gdybyś się kiedyś znalazła w opisywanej przeze mnie sytuacji. Jeśli nie będziesz zdawała
sobie sprawy ze swoich umiejętności, nie weźmiesz ich pod uwagę przy rozwiązywaniu problemu.
Ale, ale... - jej głos stwardniał, kiedy Skif zaczął się chyłkiem wymykać, a Elspeth miała zamiar
pójść w jego ślady. - To, że go rozpoznałaś, nie znaczy, że odwołuję ćwiczenia. Dalej, zaczynajcie
tam, gdzie skończyliście.
- Tym? - zwątpiła Elspeth, patrząc na nożyk.
- Tym i czymkolwiek, co ci wpadnie w ręce. Można użyć setek rzeczy, łącznie z ławką. Bronią
może być wszystko, dziecko, czas, żebyś się nauczyła improwizować.
Kerowyn nie potrzebowała podawać powodów swego stwierdzenia; nawet jeśli w królestwie
żyło się cicho i spokojnie, zawsze mógł się znaleźć ktoś urażony, żądny zemsty albo po prostu
wariat, kto zaryzykowałby życie, aby zabić następcę tronu. A z dwoma wrogimi sąsiadami,
Hardornem i Karsem, nie żyło się cicho i spokojnie.
“Bronią może być wszystko? O czym ona mówi?” Elspeth nie miała jednak czasu na
zastanowienie, bo Skif na nią ruszył. Obeszła go, odwróciła nóż, nie chcąc go naprawdę zranić, i
machnęła mu przed oczami rękojeścią. Zignorował to, próbując ją złapać; jak na razie nie pokazał
żadnej broni. “Czyli ma za zadanie schwytać, nie zabić. Ja mam łatwiej, on ma trudniej...”
Względnie łatwiej. Skif nauczył się walczyć w podłych dzielnicach Haven. Nawet w stolicy
Valdemaru istniało ubóstwo i przestępczość, a Skifa wychowało i jedno, i drugie. Wcześnie
osierocony praktykował u wujka złodzieja, a kiedy wujka złapano, sam zaczął kraść.
Prawdopodobnie tylko wybór ocalił go od stryczka albo śmierci z rąk konkurencji. Jego styl walki
był mieszaniną wszystkiego: zapasów i brudnych sztuczek, śmiertelną kombinacją skuteczności i
zdradliwości. Talia, osobisty herold królowej, nieco się od niego nauczyła, ale nikt nie chciał się
zgodzić, aby udzielał też lekcji Elspeth. A przynajmniej nie takich. Uczył ją rzucania nożem, co
ocaliło życie jej i Talii, ale Selenay nie chciała się zgodzić, aby dziedziczka znała sposób walki
ulicy i była głucha na błagania córki.
Wiele się jednak zmieniło. Po pierwsze, przybyła Kerowyn, która wysłała jednego ze swych
skrytobójców, aby udowodnić Selenay, że ona i jej córka potrzebowały ochrony, jaką może dać
tylko najbrudniejszy styl walki. Alberich szkolił królową, Skif i Kero uczyli Elspeth, a lekcje były
bolesne.
“Dirk nauczył mnie takich rzeczy”, powiedziała sobie, okrążając go i śledząc jego oczy,
“których żadne z nich nie zna”. Wyczuła za sobą stertę pancerzy i spróbowała sobie przypomnieć,
co leży na wierzchu. Coś, czym można rzucić i oślepić przeciwnika?
- No dalej, chłopcze - rzuciła Kerowyn - Zanim ona wezwie pomoc w myślmowie albo jej
Towarzysz sprowadzi kawalerię.
Skif odetchnął, kiedy wyciągnęła rękę po skórzany napierśnik. Ruszył jak wąż i złapał ją, gdy
się schylała, przelecieli przez stertę i wylądowali na podłodze. Wypuściła nóż z ręki, a zderzenie z
podłogą pozbawiło ją tchu. Szarpnęła się w jego uścisku, schwyciła krawędź kaptura i spróbowała
ściągnąć go na oczy napastnika, lecz był zbyt mocno zawiązany. Chciała kopnąć Skifa w żołądek,
szarpała chustę i kopała go po nogach, bez widocznych efektów. Przygwoździł ją do ziemi,
trzepnął w ucho i zawołał:
- Wyeliminowana!
“Cholera”. Posłusznie przestała się rzucać. Skif wstał, przerzucił ją sobie przez ramię jak worek
zboża i skierował się ku drzwiom. Gapiła się na podłogę i jego buty, zastanawiając się, co robi jej
Towarzysz, kiedy ona jest wynoszona przez swego “zabójcę”.
Tędy nie wyjdzie - odezwała się Gwena. - Ja blokuję drzwi frontowe, Sayvil tylne. Jedyna
dostępna droga to dach.
- Nie najlepiej, Skif - powiedziała Elspeth do paska - Towarzysze cię uwięziły.
- No cóż, przerwę - odparł. - Przykro mi, mała, jesteś trupem. Postawił ją na ziemi i Elspeth
otrzepała się z kurzu.
- A niech to - rzuciła gorzko. - Mogło mi pójść lepiej. Gdybym miała swoje noże... -
Oskarżycielsko popatrzyła na Kero, która kazała jej zostawić je poza salą.
- Nie było tak źle, jak się obawiałam. A kazałam ci się ich pozbyć, bo wszyscy wiedzą, że je
nosisz, i za bardzo na nich polegasz. Przeoczyłaś tuzin rzeczy, które mogły posłużyć jako broń.-
Skif potwierdził, a pod Elspeth ugięły się nogi.
- Na przykład? - zapytała. Ironią było, że miejsce, w którym się walczyło, całkowicie ogołocono
z broni: nie znalazła niczego nadającego się do użycia przeciw napastnikowi. Na podłodze
stałaławeczka i leżała sterta pancerzy; z przyległego pomieszczenia przyniosła narzędzia do
reperacji zbroi. Żadych okien w jej zasięgu; ściany wyczyszczone z broni ćwiczebnej, tylko haki na
jednej i lustra na drugiej.
- Ławka - rzucił Skif. - Mogłaś mi ją wkopać pod nogi.
- Kiedy z niej spadałaś, mogłaś chwycić ten skórzany naramiennik - dodała Kero.
- Którekolwiek z luster: rozbijasz i masz ostrza.
- Słońce: zmusić go, by stanął pod światło.
- Lustra: zdezorientować mnie moim odbiciem.
- Igły do skóry.
- Dzbanek z oliwą.
- Twój pasek...
- Dobrze! - krzyknęła Elspeth pokonana ich logiką. - O co w tym chodzi?
- O coś, czego się można nauczyć, ale nie na lekcji - powiedziała Kerowyn. - O podejście.
Świadomość, traktowanie wszystkich jak potencjalnych wrogów, wszystkiego jako potencjalnej
broni. Wszystkich i wszystkiego, poczynając od obcego i halabardy na ścianie, a kończąc na twojej
matce i bieliźnie.
- Nie mogę tak żyć! - zaprotestowała. - Nikt nie może! - A gdy Kero podniosła brew, dodała
wątpiąco: - Może?
- Według mnie, żadna koronowana głowa nie może sobie pozwolić na brak takiego podejścia. A
mnie też się jakoś udało.
- Mnie też - dorzucił Skif. - To nie ma cię zatruć, tylko uczynić bardziej świadomą tego, co się
dzieje wokół.
- Dlatego tutaj zaczynamy naukę. Sala jest w miarę pusta, nawet gdy w niej leżą rzeczy do
naprawy. To bardzo ułatwia sprawę. - Zmierzyła Elspeth zielono-niebieskimi oczami. - Zanim stąd
wyjdziesz, wymyślisz zastosowanie dla wszystkiego, co się tutaj znajduje.
Elspeth westchnęła, pożegnała się z wizją wolnego popołudnia i zaczęła łamać sobie głowę.
W końcu Kero wyszła do innych zajęć i przekazała Skifowi prowadzenie lekcji. Elspeth
odetchnęła z ulgą; Skif nie umywał się nawet do łagodnej Kerowyn, a co dopiero do srogiej.
Młodzi heroldowie narzekali na lekcje Albericha, teraz jęczeli, bo wzięła się za nich Kerowyn, i
otwartą kwestią pozostawało, kto z tej dwójki był gorszy. Elspeth usłyszała kiedyś, jak młoda
dziewczyna twierdziła,że sam fakt, iż zbrojmistrz się nie starzał, był wystarczającym
przekleństwem, a dodanie mu zmiennika po prostu wołało o pomstę do nieba. “Chociaż
właściwie”, pomyślała wtedy, “co nie woła?”
Skif jeszcze chwilę ją męczył, a potem się zlitował i zrezygnowawszy z lekcji o podejściu do
życia, przeszedł do normalnej, twardej walki na noże, co uspokoiło nieco nerwy Elspeth, choć nie
jej ciało. Skif mógł być łagodnym wykładowcą abstrakcyjnych problemów, ale kiedy dochodziło
do walki, był bezlitosny. W końcu, kiedy oboje tak się zmęczyli, że popełniali podstawowe błędy,
postanowił przestać. “Teraz każdy nowicjusz mógłby mnie wykończyć”, przeszło jej przez głowę.
- Wystarczy - wydyszał Skif, osuwając się na podłogę, a Elspeth opadła na ławkę, a potem
wyciągnęła się na niej, spychając pancerz na ziemię. Słońce wpadało przez okna pod innym kątem;
[ Pobierz całość w formacie PDF ]