13.Diana Palmer - Rodeo (1995) Todd&Jane, Palmer Diana, Long Tall Texans
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DIANA PALMER
RODEO
Tytuł oryginału: That Burke Man
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Todd Burke usiadł pewniej na rozklekotanym krześle i zaczął przyglądać się uważnie
otoczonemu barierką placowi, na którym odbywało się rodeo. Poprawił na głowie stetsona, a
następnie zerknął na buty i nogawki spodni. Nie pomyślał o tym, że rodeo to nie kościół. Od
wielu lat nie pracował u ojca, a ostatnie występy jeździeckie Cherry też już poszły w
zapomnienie.
Myśl o córce sprawiła mu wyraźną przyjemność. Ta dziewczyna naprawdę nieźle
radziła sobie z koniem. Brakowało jej tylko pewności siebie. Była żona Todda nie pochwalała
tej nagłej pasji. Ale Todd był dumny z córki. Dzięki niej z mniejszą przykrością wspominał
swoje małżeństwo zakończone sześć lat temu szybkim rozwodem. Sąd przyznał mu wówczas
opiekę nad Cherry, ponieważ Marie i jej nowy mąż byli zbyt pochłonięci interesami, żeby
zająć się dziewczynką.
Obecnie Cherry była czternastoletnią pannicą i od czasu do czasu mogła mu nawet
pomóc w prowadzeniu firmy komputerowej. Jednak Todd często czynił sobie wyrzuty, że nie
poświęca córce dostatecznie dużo czasu i uwagi. Cóż, był przecież dyrektorem firmy i nie
mógł wszystkiego zrzucać na podwładnych.
Ale praca nudziła go coraz bardziej. Miał już za sobą najtrudniejszy, ale jednocześnie
najciekawszy okres. Zarobił miliony i teraz pozostawało mu odcinanie kuponów od tego, co
wypracował wcześniej. Miał nadzieję, że parotygodniowy urlop w czasie wakacji Cherry
pozwoli mu znaleźć coś nowego, ekscytującego w jego życiu i pracy, jednak szybko
stwierdził, że już samo myślenie o tym za bardzo go nuży. Teraz czekał niecierpliwie na
występ córki. Przyjechali do Jacobsville, ponieważ miał tu wystąpić ulubiony jeździec
Cherry. Zresztą miasteczko położone było niedaleko Victorii, gdzie znajdowała się teksaska
siedziba firmy. Nie planowali udziału dziewczynki w konkursie. Córka spytała pod wpływem
nagłego impulsu, czy może wystąpić, a on w końcu się zgodził. Nie liczyli na wiele, ponieważ
poziom rodeo był wysoki, a Cherry mogła co najwyżej uchodzić za zdolną amatorkę.
Głos spikera wyrwał go z zamyślenia. Usłyszał swoje nazwisko, a następnie zobaczył
postać w kapeluszu z szerokim rondem. Przez moment miał wrażenie, że to on sam wyjechał
na arenę. Cherry miała podobną sylwetkę, zwłaszcza teraz, kiedy siedziała pochylona na
koniu. Todd obserwował jej przejazd i serce w nim zamarło. Cherry popełniała podstawowe
błędy. Oboje wiedzieli, że nie wygra rodeo, ale Todd liczył po cichu na to, że przynajmniej
nie będzie ostatnia.
-
Ależ to kompromitujące
-
usłyszał jakiś żeński głos.
-
Ta dziewczyna nigdy nie
będzie dobra. Wprawdzie zupełnie nieźle trzyma się na koniu, ale po prostu nie potrafi
jeździć. Czegoś jej brakuje.
Todd wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Dosłyszał w nim poczucie wyższości,
którego tak nie znosił. Zwłaszcza jeśli ktoś mówił o jego córce. Szybko też obejrzał się, żeby
sprawdzić, kto pozwala sobie na podobne uwagi. Kiedy w końcu dostrzegł tę kobietę, jego
serce zabiło mocniej.
Piękna wysoka blondynka, która tak obcesowo potraktowała umiejętności Cherry,
zaczęła mówić o sobie towarzyszącemu jej mężczyźnie. Stwierdziła, że czuje się świetnie i że
jest u szczytu formy. Nawet noga doskwiera jej mniej niż zwykle. Oczywiście będzie musiała
uważać na plecy, ale to już drobnostka. Najważniejsze, że znów pokaże się na rodeo.
Oparła się o barierkę i raz jeszcze spojrzała na Cherry. Dziewczynka wykonywała
zwrot. Zachowywała się tak, jakby usłyszała jej uwagę i to speszyło ją jeszcze bardziej. Jane
zrobiło się głupio. Młodociana zawodniczka najwyraźniej bała się gwałtownych manewrów.
Powiedziała o tym stojącemu obok kowbojowi, a on skinął głową. Ta Chenny czy Cherry
musiała być nowicjuszką, ponieważ Jane nigdy nie słyszała jej nazwiska, a przecież od wielu
lat brała udział (i wygrywała!) w różnych zawodach.
Jane nie miała ochoty na dalsze obserwacje. Postanowiła rozprostować nogi.
Skierowała się więc do wyjścia, nie rozglądając się dokoła. Nagle na jej drodze pojawił się
ubłocony męski but. Podniosła wzrok, żeby sprawdzić, co się dzieje. Dostrzegła dryblasa w
nieokreślonym wieku, o ciężkim, stalowym spojrzeniu. Nawet nie podniósł się z krzesła.
Wyciągnął po prostu nogę i zagrodził jej przejście.
Jane otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna odezwał się pierwszy:
-
Kto pani pozwolił krytykować tę dziewczynę?!
-
huknął na nią.
-
Wszystko
słyszałem! Taka lalunia jak pani nie powinna w ogóle zabierać głosu w tych sprawach!
Jane spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie, ten facet również nie pokazywał się na
rodeach. A przynajmniej nie w Teksasie.
-
Kim pani jest? Modelką? Pewnie pracuje pani tutaj na rodeo, co? Jako hostessa…
Todd aż zaśmiał się w duchu, ponieważ blondynka wyglądała na zupełnie zbitą z
pantałyku. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, jakby ujrzała jakieś dziwne zwierzę.
-
Czy pani w ogóle rozumie moje pytanie?
-
dodał po chwili, patrząc na nią z
politowaniem.
Jane powoli zaczynała dochodzić do siebie. Nie spodziewała się takiego ataku i
potrzebowała czasu, żeby ochłonąć.
-
Doskonale rozumiem
-
powiedziała twardym, ostro brzmiącym głosem.
-
Nie mam
jednak zamiaru odpowiadać na podobne impertynencje. Chciałabym przejść.
-
Wskazała
nogę, która spoczywała przed nią niby szlaban.
-
Nie tędy.
-
Mężczyzna zarechotał, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.
-
A właśnie, że tędy.
Jane schyliła się, syknęła, ponieważ poczuła nagły ból w plecach, a następnie chwyciła
nogę mężczyzny, uniosła ją do góry i pchnęła lekko. Wiedziała, że rozchwiane krzesło nie
wytrzyma tego naporu. Siedzący obok kowboje, którzy obserwowali jazdy z kamiennymi
twarzami, teraz nie potrafili ukryć rozbawienia. Mężczyzna zaczął gramolić się z ziemi, ale to
już nie interesowało Jane. Ruszyła do wyjścia, gdzie czekał jej opiekun, pomocnik i najlepszy
przyjaciel, Tim Harley.
Tim nawet nie starał się ukryć dezaprobaty, ale mimo to przyprowadził jej ulubionego
wałacha, Nawiasa. Jane zacisnęła wargi i spróbowała go dosiąść.
-
Nie powinnaś dzisiaj jeździć
-
gderał Tim.
-
Masz jeszcze czas. Przecież widzę, co
się dzieje.
-
Ależ, Tim! Przecież nie mogłam nie przyjąć zaproszenia. Byłoby ci wstyd za mnie,
sam przyznaj
-
tłumaczyła, starając się nie myśleć o bólu.
-
Nikt nie oczekiwał, że wystąpisz
-
ciągnął Harley.
-
Wszyscy myśleli, że po prostu
pokażesz się na rodeo. Wiesz, jako wielokrotna zwyciężczyni.
Jane usadowiła się w siodle. W samą porę, ponieważ zauważyła, że zbliża się do niej
dryblas w szarym stetsonie. Na szczęście inni jeźdźcy już ją otoczyli i ruszyła na plac. Jane
była tutaj legendą. Niestety, musiała przed rokiem zakończyć występy. Jednak wszyscy ją
jeszcze dobrze pamiętali.
-
Proszę państwa
-
rozległ się głos spikera.
-
Oto Jane Parker. Najpiękniejsza i
najlepsza. Zwyciężczyni wielu zawodów. Obecnie, jak wiecie, nie występuje, ale wciąż
wspaniale trzyma się na koniu.
Jane posłała uśmiech wiwatującym tłumom. Był to prawdziwy wyczyn, zważywszy,
że plecy bolały ją jak licho. Z trudem utrzymywała się na koniu.
Bob Harris wyszedł na plac i wręczył jej pamiątkową rozetkę.
-
Nawet nie próbuj zsiadać
-
powiedział, zasłoniwszy dłonią mikrofon.
Posłuchała jego rady.
-
Proszę państwa, proszę o chwilę uwagi.
-
Głos Boba znów rozbrzmiewał z pełną siłą.
-
Wszyscy współczujemy Jane z powodu tragicznej śmierci ojca, Orena Parkera, wspaniałego
jeźdźca i dwukrotnego mistrza świata w rzutach lassem. Organizatorzy tego rodeo chcieliby
uczcić jego pamięć. Jane, przyjmij od nas tę pamiątkową rozetkę i wiedz, że jesteśmy z tobą.
Proszę państwa, Jane Parker!
Zgromadzeni na rodeo widzowie znowu zaczęli wiwatować. Jane uniosła do góry
rozetkę, a następnie przypięła ją sobie do piersi. Bob podał jej mikrofon. Podziękowała w
krótkich, lecz serdecznych słowach za pamięć i w obawie, że za chwilę spadnie z konia,
skierowała się szybko do wyjścia.
W końcu znalazła się poza placem. Jednak tutaj czekała na nią pierwsza niespodzianka
-
nie mogła zsiąść z konia. Zaraz też pojawiła się i druga w postaci gniewnego kowboja o
stalowym spojrzeniu. Mężczyzna chwycił wędzidło i skrzywił z pogardą usta.
-
Patrzcie, patrzcie, kto by powiedział, że taka z ciebie mistrzyni.
-
Bez ogródek zaczął
jej mówić per "ty".
-
Siedzisz na tym koniu, jakbyś połknęła kij. Dawno nie widziałem kogoś,
kto jeździłby gorzej.
Uśmiechnął się do niej kpiąco, a następnie mrugnął porozumiewawczo.
-
A może sędziowie zwracali uwagę na inne twoje walory, co?
Jane z pewnością kopnęłaby go w twarz, gdyby nie to, że plecy bolały ją nieludzko.
Siły opuściły ją zupełnie. Pobladła tylko z wyczerpania i złości.
-
Tfu!
-
splunął arogancki kowboj.
-
Nie wiedziałem, że jesteś taka. Zupełnie bez ikry.
-
Trzymaj się, Jane! Już idę!
-
dobiegł do niej głos opiekuna.
Odwróciła się trochę, żeby móc go widzieć. Biegł do niej z rozwianą brodą.
Zmarszczone czoło i grymas na twarzy powodowały, że wyglądał na starszego, niż był w
rzeczywistości.
-
Mam nadzieję, że odechce ci się niemądrych popisów
-
ciągnął Tim.
-
I co? Nie
możesz zsiąść z konia? Dobrze, zaraz ci pomogę. Tylko spokojnie. Nie musisz się spieszyć.
Tim pogładził ją delikatnie po nodze. Jane poczuła się nieco lepiej.
-
Czy zawsze trzeba jej pomagać zsiadać z konia?
-
drwił dalej nieznajomy.
-
Wydawało mi się, że gwiazdy rodeo powinny same sobie z tym radzić.
Mężczyzna nie mówił z teksaskim akcentem. W ogóle trudno było określić, skąd
pochodzi. Tim łypnął na niego niechętnie.
-
Niech pan lepiej uważa, bo napyta pan sobie biedy
-
powiedział.
-
Ludzie tutaj są
spokojni, ale pewnych rzeczy nie będą tolerować. Zwłaszcza jeśli idzie o Jane. No chodź,
myszko
-
zwrócił się bezpośrednio do swojej ulubienicy.
-
Jakoś sobie z tym poradzimy.
Nieznajomy wciąż patrzył na nich i chyba coś mu powoli zaczęło świtać, Po pierwsze
zauważył, że twarz blondynki jest biała jak prześcieradło, a po drugie, że zaciska zęby tak,
jakby walczyła z bólem.
Stary mężczyzna, który pomagał jej zsiąść z konia, nie wyglądał na siłacza. Był niski i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]