1382, Big Pack Books txt, 1-5000
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ursula K. Le GuinGROBOWCEATUANUZIEMIOMORZE - CZʌ� II7Prolog- Do domu, Tenar! Do domu!Dolin� spowi� p�mrok; jab�onie mia�y wkr�tce zakwitn��. Tu i tam, w cieniu w�r�d ga��zi, b�yszcza� jak male�ka gwiazdka nazbyt wcze�nie rozkwit�y p�k, r�owy i bia�y. Mi�dzy drzewami, po �wie�ej, g�stej, wilgotnej trawie biega�a ma�a dziewczynka. Bieg�a dla czystej rado�ci biegu. S�ysz�c wo�anie, nie zatrzyma�a si� od razu, lecz szerokim �ukiem zawr�ci�a w stron� domu. Matka czeka�a w drzwiach chaty: ciemna sylwetka na de padaj�cego z wn�trza blasku ognia. Przygl�da�a si� podskakuj�cej figurce, podobnej do puszka dmuchawca niesionego wiatrem ponad ciemniej�c� w�r�d drzew traw�.U w�g�a ojciec oskrobywa� z ziemi zab�ocon� motyk�.- Dlaczego tak kochasz to dziecko? - zapyta�. - W przysz�ym miesi�cu przyjd�, �eby j� zabra�. Na dobre. Lepiej zapomnia�aby� o niej i tyle. Co ci z tego, �e tak lgniesz do kogo�, kogo i tak musisz straci�? Z niej nie b�dziemy mieli po�ytku. Z�by chocia� zap�acili, to by�oby co�. Ale nie. Zabieraj� i koniec.Kobieta milcza�a. Patrzy�a na dziecko; zatrzyma�o si� w�a�nie, by poprzez korony drzew spojrze� w niebo. Ponad sadem, ponad szczytami g�r, czystym blaskiem l�ni�a gwiazda wieczorna.- Ona nie nale�y do nas. Nigdy nie nale�a�a, odk�d przyszli i powiedzieli, �e ma by� Kap�ank� przy Grobowcach. Czemu nie chcesz tego zrozumie�? - glos m�czyzny by� szorstki, pe�en goryczy. - Masz jeszcze czworo. Zostan� z nami, a ona nie. Nie przywi�zuj si� do niej. Daj jej odej��.- Gdy nadejdzie czas - odrzek�a - pozwol� jej odej��. Dziewczynka podbieg�a, stawiaj�c ma�e, bose stopki na b�otnistej ziemi. Matka schyli�a si�, by j� obj��, a kiedy wchodzi�y dochaty, poca�owa�a czarne w�osy c�rki. Jej w�asne, w migoc�cym blasku ognia, by�y jasne.M�czyzna pozosta� na zewn�trz. Czu�, jak marzn� mu bose stopy; widzia�, jak ciemnieje nad nim czyste, wiosenne niebo. Jego twarz pe�na by�a �alu - tak �lepego, t�pego, z�ego �alu, �e nie umia�by znale�� s��w, by go wypowiedzie�. W ko�cu wzruszy� ramionami i wszed� za �on� do zalanej blaskiem ognia izby, gdzie rozbrzmiewa�y g�osy dzieci.1 Po�artaWysoki g�os rogu przeszy� powietrze i umilk�. Cisz� zak��ca� tylko odg�os krok�w stawianych w powolnym rytmie wybijanym przez b�ben - w r�wnym rytmie uderze� serca. Poprzez szczeliny w dachu Sali Tronu, przez wyrwy mi�dzy kolumnami, gdzie run�y ca�e odcinki muru, wpada�y migotliwe, uko�ne promienie s�o�ca. Powietrze by�o nieruchome i mro�ne. Szron pokrywa� martwe li�cie chwast�w, przeciskaj�cych si� mi�dzy p�ytami marmuru; trzeszcza�y cicho, czepiaj�c si� czarnych szat kap�anek.Sz�y czw�rkami przez ogromn� sal�, pomi�dzy podw�jnymi rz�dami kolumn. G�ucho rozbrzmiewa� b�ben. Nie by�o s�ycha� niczyich g�os�w, niczyje oczy nie ogl�da�y tej procesji. P�omienie pochodni w d�oniach dziewcz�t okrytych czerni� zdawa�y si� czerwienie� w snopach s�onecznego �wiat�a, by zaraz rozb�ysn�� jasno w pasmach cienia mi�dzy nimi. Na zewn�trz, na stopniach Sali Tronu, zostali m�czy�ni - stra�nicy, tr�bacze, dobosze. Wielkie wrota przekroczy�y tylko kobiety - w ciemnych strojach, w kapturach, id�ce wolno, czw�rkami, w kierunku pustego tronu.Na przedzie sz�y dwie: wysokie, spowite w czer�; jedna wyprostowana i sztywna, druga oci�a�a, ko�ysz�ca si� lekko. Mi�dzy nimi maszerowa�a sze�cioletnia dziewczynka w prostej bia�ej tunice. G�ow�, ramiona i nogi mia�a ods�oni�te. By�a bosa.Dwie kobiety zatrzyma�y si� u stopni wiod�cych do tronu i lekko pchn�y dziecko do przodu. Pozosta�e czeka�y, ustawione w r�wne ciemne szeregi.Zdawa�o si�, �e stoj�cy na wysokim postumencie tron okrywaj� zas�ony czerni, zwisaj�ce z ponurego p�mroku pod stropem. Czy to rzeczywi�cie zas�ony, czy tylko g�stniej�ce cienie, nie spos�b by�o stwierdzi�. Tron by� tak�e czarny; klejnoty i z�ocenia oparcia i por�czy rzuca�y pos�pne b�yski. Tron by� olbrzymi. Cz�owiek,kt�ry by na nim zasiad�, zdawa�by si� kar�em - tron by� ponad ludzkie wymiary.Sta� pusty. Zajmowa�y go tylko cienie.Dziecko samotnie wesz�o na czwarty z siedmiu stopni z czerwono �y�kowanego marmuru. Byty tak szerokie i wysokie, �e musia�o na ka�dym postawi� obie stopy, zanim wspi�o si� na nast�pny. Na czwartym, �rodkowym, na wprost tronu, sta� du�y, nier�wny, wy��obiony u g�ry kloc drzewa. Dziewczynka ukl�k�a i u�o�y�a g�ow� w zag��bieniu, przekr�caj�c j� lekko w bok. W tej pozycji znieruchomia�a.Nagle z cienia po prawej stronie tronu wynurzy�a si� posta� o zamaskowanej twarzy, okryta bia�� we�nian� tog�. W r�ku trzyma�a pi�ciostopowy miecz z polerowanej stali. W milczeniu, bez wahania, podnios�a go obur�cz nad szyj� dziewczynki. B�ben umilk�.Ostrze zamar�o na chwil�. Wtem z lewej strony tronu wyskoczy�a posta� w czerni, zbieg�a w d� i chwyci�a szczup�ymi r�koma rami� ofiarnika. Miecz l�ni� w p�mroku. Przez chwil� bia�a posta� i czarna, obie bez twarzy, jak tancerze balansowa�y nad nieruchomym dzieckiem, kt�rego jasn� szyj� ods�ania�y rozdzielone pasma czarnych w�os�w.W absolutnej ciszy postacie odskoczy�y od siebie i rozesz�y si�, znikaj�c w ciemno�ci za olbrzymim tronem. Jedna z kap�anek podesz�a do stopni i wyla�a na nie czar� jakiego� p�ynu, kt�ry w panuj�cym p�mroku wydawa� si� czarny.Dziewczynka wsta�a i z trudem zesz�a na d�, gdzie dwie wysokie kobiety odzia�y j� w czarn� szat� i p�aszcz z kapturem. Potem odwr�ci�y j�, by spojrza�a na stopnie, na ciemn� plam�, na tron.- Niech Bezimienni przyjm� ofiarowane im dziewcz�, jedyne, jakie kiedykolwiek zrodzi�o si� bezimiennym. Niech przyjm� jej �ycie, wszystkie lata a� do �mierci, kt�ra r�wnie� do nich nale�y. Niech j� uznaj� za godn� tej ofiary. Niech b�dzie po�arta!Inne g�osy, chrapliwe i przenikliwe jak g�osy tr�b, odpowiedzia�y:- Zosta�a po�arta! Zosta�a po�arta!Dziewczynka spojrza�a spod czarnego kaptura w g�r�, na tron. Kurz pokrywa� klejnoty na ci�kich por�czach zdobionych rze�bionymi pazurami; z rze�b oparcia zwisa�y paj�czyny; wida� by�o bia�awe plamy sowich odchod�w. Na trzech stopniach powy�ej miejsca, gdzie kl�cza�a, nie stan�a nigdy stopa �miertelnika. Kurz zalega� na nich warstw� tak grub�, �e wygl�da�y jak jedna uko�na p�aszczyzna; �y�kowany marmur skrywa�a ca�kowicie nieporuszona, nietkni�ta pokrywa tylu ju� lat, tylu stuleci...- Zosta�a po�arta! Zosta�a po�arta!Znowu odezwa� si� b�ben, tym razem w szybszym rytmie.W ciszy, powoli, nowo uformowana procesja ruszy�a na wsch�d, ku dalekiemu jasnemu kwadratowi wyj�cia. Po obu stronach sali szerokie podw�jne kolumny gin�y w mroku pod pu�apem. Mi�dzy kap�ankami sz�a dziewczynka, teraz ca�a w czerni, jak one. Jej bose stopy depta�y zamarzni�te li�cie i lodowate kamienie; nie podnosi�a wzroku, kiedy b�yska�y przed ni� promienie s�o�ca, przebijaj�ce zniszczony dach.Stra�nicy trzymali wrota szeroko otwarte. Czarna procesja wysun�a si� na zewn�trz, na ch�odny wiatr i blade �wiat�o poranka. S�o�ce o�lepia�o, p�yn�c nad bezmiarem pustki na wschodzie. Ku zachodowi g�ry sta�y w jego blasku i ja�nia�a fasada Sali Tronu. Inne budynki, ni�ej na wzg�rzu, pogr��one by�y jeszcze w purpurowym cieniu. Tylko na niewielkim wzg�rku za drog� b�yszcza� w glorii niedawno z�ocony dach �wi�tyni Boskich Braci. Czarna kolumna kap�anek czw�rkami rozpocz�a marsz w d� Wzg�rza Grobowc�w. Id�c podj�y cichy �piew. Prosta melodia sk�ada�a si� z trzech tylko ton�w, a raz po raz powtarzane s�owo by�o tak staro�ytne, �e utraci�o ju� znaczenie. By�o jak kamie� milowy tkwi�cy ci�gle w miejscu, gdzie od dawna nie ma ju� drogi. Kobiety wci�� na nowo powtarza�y to puste s�owo. Ich cichy �piew jak nie milkn�cy, monotonny szum wype�nia� ca�y ten dzie�, Dzie� Odrodzenia Kap�anki.Dziewczynka przechodzi�a z sali do sali, ze �wi�tyni do �wi�tyni. W jednym miejscu k�adziono jej s�l na j�zyk; w innym kl�cza�a twarz� ku zachodowi, gdy obcinano jej w�osy i namaszczano olejkiem i octem winnym; w jeszcze innym le�a�a twarz� w d� na p�ycie z czarnego marmuru, a za o�tarzem przenikliwe g�osy wy�piewywa�y modlitw� za zmar�ych. Przez ca�y dzie� nie jad�a nic i nie pi�a - ani ona, ani �adna z kap�anek.Kiedy zap�on�a gwiazda wieczorna, dziewczynk� po�o�ono do � �o�a - nag�, okryt� owczymi sk�rami, w komnacie, gdzie nie by�a nigdy dot�d, w budynku, kt�ry przez ca�e lata sta� zamkni�ty i dopiero dzi� go otworzono. Bardzo wysoka komnata nie mia�a okien, a w powietrzu unosi� si� st�ch�y zapach. Tam, w ciemno�ci, pozostawi�y j� milcz�ce kobiety.Nie porusza�a si�. Z szeroko otwartymi oczami le�a�a w pozycji, w jakiej u�o�y�y j� kap�anki. Trwa�a tak bardzo d�ugo.Potem zobaczy�a �wiat�o: nik�y odblask na �cianie. Kto� nadchodzi� cicho korytarzem. Os�ania� �wiec�, by dawa�a nie wi�cej blasku ni� �wietlik.- Hej, Tenar, jeste� tam? - us�ysza�a ochryp�y szept. Milcza�a.Do wn�trza komnaty wsun�a si� jaka� g�owa - bezw�osa, o barwie ��tawej jak obrany ziemniak. Male�kie br�zowe oczy tak�e przypomina�y oczka ziemniaka. Nos zdawa� si� kar�owaty przy wielkich p�askich policzkach, usta przypomina�y pozbawion� warg szczelin�. Dziewczynka wpatrywa�a si� w t� twarz wielkimi ciemnymi oczami.- Wi�c jeste�, Tenar, ma�a pszcz�ko! - G�os by� szorstki i wysoki, jakby kobiecy, lecz nie nale�a� do kobiety. - Nie powinienem tu przychodzi�, moje miejsce jest za drzwiami, na ganku; w�a�nie tam id�. Ale musia�em zobaczy�, jak si� czuje moja ma�a Tenar po tym d�ugim, ci�kim dniu. Tak, tak, jak tam moja biedna, ma�a pszcz�ka?Bezszelestnie ruszy� w jej stron� wyci�gaj�c r�k�, jakby chcia� j� pog�aska�.- Nie jestem ju� Tenar - powiedzia�a dziewczynka patrz�c wprost na niego.Wyci�gni�ta r�ka opad�a; nie dotkn�� jej.- Nie - szepn�� po chwili. - Wiem, wiem. Teraz jeste� male�k� Po�art�. Aleja... Milcza�a.- To by� ci�ki dzie� dla mojej male�kiej - powiedzia� w ko�cu m�czyzna. Odsun�� si�. Nik�e �wiate�ko migota�o w jego szerokiej ��tej d�oni.- Nie powiniene� przychodzi� do tego Domu, Manan.- Nie... Wiem, �e nie. Nie powinno mnie by� w tym miejscu. No c�, dobrej nocy, male�ka... Dobrej nocy.Dziecko milcza�o. Manan o...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]