14 - Cienie przeszłości, Rija z Snieznej Krainy(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bente Pedersen
CIENIE PRZESZŁOŚCI1Nastała zima, czas ciszy i zadumy. Maja poddała się samotności, której żadna inna pora roku nie obnaża tak dotkliwie.
Mrok nocy polarnej skrywał przed wszystkimi, tylko nie przed nią, brutalną prawdę, że jest przeraźliwie sama. Wydeptana w śniegu ścieżka do jej domu przypominała cienkie pasemko. Goście nie schodzili się tu gromadnie. Maja nie utrzymywała kontaktów z nikim poza członkami swojej rodziny, a i z nimi tylko sporadycznie.
Sama, ciągle sama.
Ludzie we wsi zarzucali jej wyniosłość. Uważa się za kogoś lepszego tylko dlatego, że mieszka w domu należącym niegdyś do matki, szeptali między sobą.
Ci, którzy pamiętali Raiję, mówili, że Maja Bakken coraz bardziej upodabnia się do niej. Nie tyle może z wyglądu, co z zachowania.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni, powtarzali, kiwając głowami.
Maja tęskniła za Elise.
W dzieciństwie nie lubiła przybranej siostry, niekiedy z trudem tłumiła w sobie głęboką niechęć do niej, a gdy dorosły, trzymała ją na dystans. Przywykła skrywać przed otoczeniem swoje myśli i tajemnice.
Elise tak naprawdę stała się jej przyjaciółką krótko przed wyjazdem do Tornedalen.
Maja w głębi serca tęskniła za matką, ale nauczyła się z tym żyć. Właściwie nie kochała Raiji, tęsknoty za nią jednak nie potrafiła zagłuszyć. Tęsknota i nienawiść wzajemnie się przeplatały, przypominając dwugłową bestię. Maja lękała się ich obu.
O wiele gorzej zniosła utratę Elise, która, poślubiwszy Mattiego, wyjechała w jego rodzinne strony. Całym sercem radowała się szczęściem siostry i nie zazdrościła jej, mimo że właściwie to Elise mogła zostać żoną Simona Bakkena.
Los, Opatrzność, a może złe moce sprawiły, że stało się inaczej.
Maja dostała za męża Simona, choć wcale tego tak bardzo nie pragnęła. Dostała go i zaraz, równie nieoczekiwanie, straciła. Potem na świat przyszło ich dziecko, synek. Nie zdążyła go nawet wziąć w ramiona, a kiedy zgasło w nim życie, w ogóle na niego nie spojrzała.
Najwyraźniej nie jest jej dane otrzymać cokolwiek za darmo. W chwilach zaprawionych goryczą nazywała siebie nieodrodną córką swojej matki. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że los Raiji przylgnął do niej i czeka ją równie trudne życie. Czyżby została skazana, by odpokutować winy matki? Czy będzie musiała walczyć o swoje szczęście z jeszcze większym uporem niż ona?
Maja, dziecko poczęte z wielkiej miłości, przyszła na świat w czarną, chłodną noc jako owoc grzechu. Może jej życie ma być karą za nie odkupione do końca winy rodziców?
Tyle różnych myśli kołatało się jej w głowie. Nie widziała kresu tego wszystkiego, nie pamiętała początku. Z tej strasznej samotności zaczęła tęsknić za Simonem.
W towarzystwie innych wcale nie czuła się lepiej. Może właśnie dlatego, że niektórymi myślami nie potrafiła się dzielić nawet z najbliższymi.
- Zapraszam cię, Maju, na moje siedemnaste urodziny - oznajmiła Ida, która wpadła do izby niczym wiatr i leciutko pogładziła siostrę po policzku. - Proszę cię, nie zamień przyjęcia w stypę. Przecież tylko raz w życiu kończy się siedemnaście lat.
Na twarzy Mai pojawił się wymuszony uśmiech. Nie czuła radości, ale przywykła to ukrywać.
Najedli się do syta, nawet trochę pośmiali, choć niezbyt serdecznie i niezbyt długo. Już od dawna w chacie na przylądku nie mieli po temu okazji.
- Szkoda, że nie urodziłam się w porze jarmarku tak jak Knut - westchnęła Ida, przerywając ciszę słowami, które równie dobrze mogłyby pozostać nie wypowiedziane. - Wtedy Ailo może nie zdążyłby wyjechać i przy stole byłoby nas więcej...
Reijo zacisnął swe duże dłonie na drewnianym kubku, w którym już dawno wystygła kawa. Wpatrywał się w brunatny płyn. Milczał. Tylko bruzdy na policzkach leciutko mu drżały.
Ida zorientowała się, że powiedziała za dużo.
- Przy stole jest tyle wolnych miejsc - usprawiedliwiała się cicho, spoglądając to na Reijo, to na Maję. - Tak bym chciała, żeby wszystkie były zajęte. Powinien tu być Knut, Elise i Matti. Choćby na chwilę. Wiem, że nawet jeśliby przyjechali, to na krótko. Nie zamieszkają tu na zawsze. Ale teraz tak bardzo pragnę mieć ich wszystkich koło siebie. Ailo także, twojego przyrodniego brata, Maju! Przecież też należy do rodziny, w pewnym sensie jest i moim bratem. I Simona... I mamę...
- Ona już do nas nie należy - rzuciła Maja z goryczą.
- Nie pozwolę mówić o niej źle! - przerwał ostro Reijo, a z jego zielonych oczu posypały się skry.
Reijo skończył trzydzieści osiem lat. Kiedy patrzył, jak dorośleją mu dzieci, dostrzegał upływ czasu, ale nie czuł się jeszcze stary. Minione lata w jego świadomości zlały się w jedno. Nie mógł uwierzyć, że jego córka, Ida, radość i promyk słońca rozświetlający mu smutki codzienności, ma już siedemnaście lat.
Raija powinna to widzieć...
- Może ona tu jest - odezwał się łagodnie do córki. - Kto wie, czy nie zajęła pustego miejsca...
Ida wpatrywała się w ojca swymi dużymi oczami, które miały niezwykłą barwę, jakby mieszankę jego lśniących zielonych i ciemnobrunatnych Raiji.
- Nadeszła pora, żebyśmy powiedzieli sobie prawdę. - Reijo przybrał stanowczy ton. - Zdaje się, że ja najdłużej łudziłem się nadzieją. Nigdy was nie pytałem, co o tym myślicie, bo nie chciałem wiedzieć. Chyba jednak trzeba nazwać rzeczy po imieniu i pogodzić się z tym, że Raija nie wróci. Upłynął zbyt długi czas. Myślę, że ona po prostu nie może powrócić. Pewnie umarła.
Powietrze w izbie zadrgało. Ida śmiertelnie się bała, że Maja wyrwie się z jakimś komentarzem, powie „Bogu dzięki” czy coś takiego. Ale na szczęście nikt nie przerwał ciszy.
- Cieszę się, że wreszcie to zrozumiałeś, Reijo. Cieszę się, że do nas wróciłeś! - odezwała się Maja po długiej chwili. W jej glosie brzmiało zmęczenie, a w oczach pojawił się blask, który przeraził Idę. Nigdy nie potrafiła zrozumieć siostry.
Reijo napotkał wzrok Mai i uśmiechnął się lekko. Nadal rozumieli się w pół słowa. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Co prawda od dawna nie rozmawiali tak szczerze, ale upływ czasu nie zerwał łączących ich więzi.
Ida, choć była rodzoną córką Reijo, zdawała sobie sprawę, że to Maja zaraz po Raiji jest ojcu najbliższa.
Ida ukończyła właśnie siedemnaście lat, ale przypominała dziecko, nieświadomie zaglądające do świata dorosłych.
- Przecież zawsze tu byłem - odparł Reijo, tym prostym stwierdzeniem wyjaśniając dwie sprawy. - Nigdy nie przestałem żyć. Sam dokonałem wyboru. Nie chcę, by którekolwiek z was myślało źle o Raiji. - Głos nie zadrżał mu, gdy wypowiedział jej imię. - Rodzina nie powinna jej nienawidzić. Tak nie wolno. Ona zawsze nas na swój sposób kochała.
- No cóż, niektórzy z nas pragnęli dostać więcej tej miłości. - Maja nie potrafiła do końca zdusić w sobie goryczy. Bywało, że Raija wydawała jej się bliska i wówczas otwierała się na wspomnienia. Nigdy jednak nie była bezkrytyczna.
- Nadejdzie kiedyś dzień, gdy zrozumiesz, że ona w niczym nie zawiniła - powiedział Reijo.
Maja wstała i zaczęła szykować się do wyjścia.
- Zostań - poprosiła Ida. - Przecież to też twój dom. Przynajmniej dziś mogłabyś przenocować.
Maja potrząsnęła głową i zawiązała chustę pod brodą. Z oczu siostry wyczytała, że wygląda zbyt poważnie jak na swoje dwadzieścia lat. Ida ciągle jej przygadywała, że upodabnia się do matrony. Przecież jestem zamężną kobietą, nie jakimś podlotkiem! oponowała zwykle.
- W takim razie pójdę z tobą - upierała się Ida.
- Nie! - Głos Mai zabrzmiał dość szorstko, ale siostry zawsze były wobec siebie szczere. - Sama wrócę! Mieszkam tam, Ido. W swoim domu chcę sama decydować i nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć. Rozumiesz?
- To może ja mógłbym cię odprowadzić - zaproponował Reijo. - Nie jestem jeszcze taki stary, żeby mi zaszkodził rześki nocny chłód.
Maja znowu odmówiła.
- Jestem już dorosła i mogę iść sama. Co może mi grozić? Ciemności się nie boję, duchów też nie. One wolą mnie nie straszyć, bo wiedzą, że to na nic.
- Ale tyle różnych ludzi się tu kręci... - próbował przekonać ją Reijo. - Nie chcę, żeby któremuś z moich dzieci stało się coś złego.
Maja uśmiechnęła się, choć serce przeszył jej ostry ból.
- Nikt mnie nie zaczepi, nawet gdybym natknęła się na kogoś obcego. Wystarczy, że na mnie spojrzy. Poza tym ani ze mnie panna, ani wdowa. Przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo. Wygodnie jest mieć męża, który równie dobrze może być żywy, jak i umarły. Innych dręczy jeszcze większa niepewność niż mnie. Tak czy inaczej tutejsi mężczyźni nadal czują respekt przed Simonem i żaden z nich nie ośmielił się tknąć jego żony. Myślę, że jestem bezpieczniejsza niż większość kobiet w okolicy. - Zaśmiawszy się śmiechem pozbawionym radości, Maja dodała: - Innych zalet z posiadania ducha za męża raczej nie zauważyłam. W łóżku wprawdzie można się wygodnie ułożyć, ale, do diabła, okropnie w nim zimno...
Wyszła nie zatrzymywana przez nikogo.
- Ona staje się coraz większą dziwaczką - stwierdziła Ida. - Ailo też to samo powiedział, bo nawet z nim nie chciała rozmawiać. Odsunęła się od wszystkich. Jest tu, a tak jakby jej nie było.
Reij o pokiwał głową.
- Może się odsunęła, ale to wcale nie znaczy, że dziwaczeje. Ma prawo dać wyraz własnym uczuciom.
- Ale ona właśnie tego nie robi - zaperzyła się Ida. - Zresztą zawsze taka była. Założę się, że do śmierci się nie zmieni. To już taki typ człowieka.
Reijo nie odpowiedział. Zastanawiał się tylko, czy Ida dostrzega coś, czego on nie zauważa.
Przyjemnie było wyjść w ciszę nocy. Ciemność rozjaśniona zorzą falującą po klarownym mroźnym niebie nie wydawała się wcale taka gęsta i wroga. Można by pomyśleć, że to nie wieczór, lecz ranek, pora, kiedy między jedną a drugą nocą niebo przyobleka szafirową szatę.
Napadało dużo śniegu i niewysoka wzrostem Maja brnęła w nim po kolana. Na skalistych zboczach śnieg się jednak nie utrzymywał, co napawało optymizmem tych, którzy nie przepadali za zimą. Wzdłuż rzeki ciągnęły się wydeptane ścieżki - od odnogi fiordu w górę, ku ciasnej, dzikiej dolinie, gdzie góry znajdowały się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a wody rzeki z najwyższym trudem torowały sobie między nimi drogę. Teraz rzeka pokryta lśniącą taflą lodu kusiła i zapraszała na ślizgawkę. Do chaty Mai było bliżej przez las, ale o tej porze roku szło się tamtędy dłużej, bo śnieg wśród sosen nie był udeptany. Teraz także Reijo w domu na przylądku mało kto odwiedzał.
Maja postanowiła wrócić do domu rzeką. Podbiegła i pomknęła po lodzie na skórzanych podeszwach kumagów. Ślizgała się, potem rozpędzała na nowo. Na twarzy czuła chłodny powiew, policzki jej zmarzły, ale w sercu odezwała się młodzieńcza wesołość.
Posuwała się po skutej lodem rzece, roześmiana, a zorza polarna zdawała się tańczyć w rytm jej radości. Ta odrobina zabawy pomogła Mai uwolnić się od wielu gorzkich myśli.
Poczuła się jak nowo narodzona, kiedy rozgrzana zeszła na brzeg i grzęznąc po uda w śniegu, odnalazła wijącą się ku chacie ścieżynkę, szeroką zaledwie na trzy stopy. Tanecznym krokiem ruszyła ku domowi.
Nic nie było w stanie odebrać jej tej odrobiny radości.
W życiu Mai także zdarzały się krótkie chwile szczęścia.
Jeśli się dobrze zastanowić, miniony dzień dostarczył jej wiele powodów do zadowolenia. Ida jest już dorosła. Reijo w końcu spojrzał prawdzie w oczy. Tyle jest rzeczy, które potrafią rozjaśnić zimową noc!
Może, jeśli się mocno postara, zdoła wywołać marzenie. Nigdy nie wiadomo.
W kuchennym oknie chaty dostrzegła światełko, słaby, drżący płomyk lampki olejowej.
Ale przecież nie zostawiła zapalonej lampy! Zawsze bardzo ostrożnie obchodziła się z ogniem.
Dopiero co tak się przechwalała, że nikt nie ośmieli się jej tknąć. Tymczasem ktoś otworzył sobie zamknięte na klucz drzwi i wtargnął do jej chaty.
Bardziej zła niż przestraszona kroczyła ku drzwiom, nie siląc się wcale na ostrożność. W końcu chata należy do niej!
Otworzywszy z impetem drzwi, wrzasnęła niczym nieokrzesany rybak:
- Kto, u diabła, śmiał się włamać do obcych ludzi? Chyba, do cholery, można zostawić w spokoju cudzy dom? Już Simon wam pokaże, kiedy wróci...
W półmroku, poza zasięgiem płomyka rozświetlającego izbę, powoli wyprostowała się jakaś postać.
Maja zatrzasnęła drzwi, bezwiednie założyła skobel i przekręciła klucz.
Oparła się plecami o drzwi, jakby chciała je podeprzeć. Ale to ona potrzebowała oparcia. Nogi jej się trzęsły tak, że omal nie osunęła się na ziemię.
- Simon... - Głos jej się załamał. - Dobry Boże, Simon. Wróciłeś...
Przemknęło jej przez myśl, czy nie lepiej by było, żeby tam siedział jakiś duch, a nie człowiek z krwi i kości, który przypominał ducha...
Czy tylko tyle z niego zostało? Dobry Boże, co oni ci zrobili, Simon?
Nie powiedziała tego na głos, ale jego widok wywołał w niej prawdziwy wstrząs.
- Jak wszedłeś do środka? - zapytała, ganiąc się w myślach za to głupie pytanie skierowane do męża, którego nie widziała prawie trzy lata.
- To dziecinnie proste - odpowiedział. Jego głos także wydał jej się obcy.
A może źle zapamiętała? Niemożliwe, żeby zapomnieć głos małżonka, nawet jeśli nie było to zwyczajne małżeństwo. A oni przecież wiele ze sobą rozmawiali.
- Nie pamiętasz, że twój mąż jest przestępcą, Maju? Potrafi to i owo.
Maja przełknęła ślinę i pod pretekstem, że musi rozpiąć pelerynę, odwróciła się od niego. Potrzebowała kilku chwil, żeby uciszyć rozpacz, i na nowo przybrać pozę silnej Mai, która nie cofa się przed niczym.
Czując na sobie jego palące spojrzenie, podeszła bliżej. Przekonała się jednak, że ogień żarzy się w oczach męża tylko w przebłyskach. Przeraziła się, ujrzawszy mgłę zasnuwającą jego spojrzenie. Nigdy go takim nie widziała.
Czego Simon od niej oczekuje?
Nie była w stanie rzucić mu się na szyję, brzydziła się go nawet dotknąć. Był taki brudny, zapchlony... Mogłaby przysiąc, że gdyby zdjął ubranie, samo powędrowałoby do balii.
Usiadłszy obok Simona na stołku, nie odrywała od niego oczu. W pamięci zachowała obraz mężczyzny, którego poślubiła, najprzystojniejszego chłopaka po tej stronie fiordu. Dziewczęta płakały, składając mu po ceremonii życzenia, a jej rzucały najbardziej kąśliwe spojrzenia, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Simon Bakken o błyszczących błękitnych oczach i wesołym spojrzeniu. Jego gładka, urodziwa twarz zawsze promieniała radością, a w kącikach ust błąkał się uśmiech. Na czoło opadała mu grzywka. Miał niski głos. Dobrze zbudowany dziewiętnastoletni Simon, nieodpowiedzialny, beztroski, spontaniczny... Wszystko to ją w nim pociągało.
Taki był przed trzema laty.
Teraz spod łachmanów wystawały szerokie jak dawniej barki, ale ramiona - opalone, mimo że był środek zimy - mocno mu wychudły. Policzki miał żałośnie zapadnięte. Nawet ciemna, gęsta broda nie mogła tego ukryć. Długie do ramion włosy sprawiały wrażenie, jakby od dawna nie dotykał ich grzebień.
Maja poczuła swędzenie na całym ciele i z trudem powstrzymywała się, by się nie podrapać.
- Tak, mam wszy... - odezwał się głucho, jakby przepraszał.
Maja zapłoniła się. Nie spodziewała się, że pozna po niej, co czuje.
- Nieważne - rzuciła, a na jej twarzy odmalowała się pewność charakterystyczna dla rodu Alatalo. - Poradzimy sobie z tym.
Czy tylko tyle ma mu do powiedzenia? Chciała coś dodać, szukała słów, ale w głowie miała kompletną pustkę.
- Dotarły do ciebie moje listy?
- Jeden - odparła wreszcie, odzyskując mowę. - Jeden, wysłany zaraz na początku.
- Pierwszego roku pisałem wiele, ale potem przestałem. Mówili, że nie warto, bo i tak nikt z nas nie przetrzyma więzienia. A jeśli nawet kiedyś uda nam się wrócić do domu, na pewno żadna z żon nie będzie już nas oczekiwać. Jeśli dożyjemy do tego dnia...
- Pisałam do ciebie często...
Trochę przesadziła, ale rzeczywiście napisała wiele listów. Ostatnio też zamierzała.
- Nie dostałem ani jednego. Domyślała się teg...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]