14.José Ortega y Gasset-'bunt mas'-czyt,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
José Ortega y Gasset
Bunt mas
Zjawisko aglomeracji
Jesteśmy obecnie świadkami pewnego zjawiska, które, czy tego chcemy czy nie,
stało się najważniejszym faktem współczesnego życia publicznego w Europie. Zjawiskiem
tym jest osiągnięcie przez masy pełni władzy społecznej. Skoro masy już na mocy
samej definicji nie mogą ani nie powinny kierować własną egzystencją, a tym
mniej panować nad społeczeństwem, zjawisko to oznacza, że Europa przeżywa
obecnie najcięższy kryzys, jaki może spotkać społeczeństwo, naród i kulturę. Historia
zna już takie wypadki. Znane są także charakterystyczne rysy i konsekwencja takich
kryzysów. Mają one też w historii swoją nazwę. Zwą się: buntem mas.
Aby zrozumieć w całej rozciągłości owo przerażające zjawisko, należy przede
wszystkim unikać przypisywania takim słowom jak „bunt”, „masa”, „władza społeczna”
znaczenia wyłącznie czy głównie politycznego. Życie publiczne nie ogranicza się
jedynie do sfery polityki, należy do niego również działalność intelektualna, moralna,
gospodarcza, religijna; obejmuje ono wszelkie sfery życia zbiorowego, włącznie ze
sposobem ubierania się czy zabawy.
Tak więc najlepszym sposobem przybliżenia czytelnikowi tego historycznego zjawiska
jest ukazanie jego wizualnego aspektu, a przy tym uwypuklenie tych rysów
nowej epoki, których istnienie możemy naocznie stwierdzić.
Owym faktem nadzwyczaj prostym do określenia, choć nie do analizowania, jest
coś, co nazywam zjawiskiem aglomeracji, zjawiskiem „pełności”. Miasta pełne są
ludzi. Domy pełne są mieszkańców. Hotele pełne są gości. Pociągi pełne są podróżnych.
Kawiarnie pełne są konsumentów. Promenady pełne są spacerowiczów. Gabinety
przyjęć znanych lekarzy pełne są pacjentów. Sale widowiskowe, o ile przedstawienie
nie jest zrobione „na poczekaniu”, nie jest improwizacją, pełne są widzów. Plaże pełne
José Ortega y Gasset BUNT MAS
392
są zażywających kąpieli. To, co kiedyś nie stanowiło żadnego problemu, a mianowicie:
znalezienie miejsca, obecnie zaczyna być powodem nie kończących się kłopotów.
Ot, i wszystko. Czy trzeba szukać zjawiska bardziej zwykłego, bardziej znanego
i bardziej stałego w naszym współczesnym życiu? Spróbujmy przekłuć powierzchnię
tej obserwacji, a staniemy zdumieni przed niespodziewanym źródłem, w którym odbijające
się światło dnia, naszego obecnego dnia, objawi cały jego bogaty, wewnętrzny
koloryt.
Cóż takiego zobaczymy i czegóż to widok tak nas zadziwi? Ujrzymy tłum jako taki,
korzystający ze stworzonych przez cywilizację pomieszczeń i urządzeń. Po krótkim
namyśle zadziwi nas własne zdumienie. Bo czyż nie jest to sytuacja idealna? Miejsca
w teatrze są przecież stworzone po to, by je zajmować, a zatem chodzi o to, by sala
była pełna. To samo można powiedzieć o miejscach siedzących w pociągu i pokojach
w hotelu. Tak, fakt ten nie ulega wątpliwości. Rzecz jednak w tym, że przedtem pomieszczenia
te nigdy nie bywały pełne, natomiast teraz często są przepełnione, a co
więcej, nie wszyscy, którzy chcieliby z nich korzystać, mogą dostać się do środka. Tak
więc, chociaż jest to zjawisko naturalne i logicznie uzasadnione, to jednak trzeba sobie
zdać sprawę z tego, że kiedyś ono nie istniało, a obecnie jak najbardziej istnieje;
a zatem mamy do czynienia ze zmianą, z nowością, która usprawiedliwia, przynajmniej
początkowo, nasze zdziwienie. [...]
Aglomeracja, przepełnienie — były to zjawiska, które niegdyś należały do rzadkości.
Dlaczego obecnie stały się tak częste?
Obecne tłumy nie wyłoniły się z nicości. W okresie ostatnich około piętnastu lat
liczba ludności nie uległa jakimś większym zmianom. Wydaje się rzeczą naturalną, że
po zakończeniu wojny1, liczba ta nawet nieco zmalała. I tak dochodzimy tu do pierwszego
ważnego stwierdzenia. Osoby składające się obecnie na owe tłumy istniały również
wcześniej, ale nie jako tłum. Rozproszone po świecie, samotne bądź w małych
grupkach, wiodły żywot oddzielny, niezależny, jak gdyby w pewnej odległości od innych.
Każda taka osoba czy grupka zajmowała własne miejsce bądź to na wsi, bądź
w miasteczku, bądź w dzielnicy dużego miasta.
Teraz nagle przybrały kształt aglomeracji i gdziekolwiek spojrzymy, mamy przed
oczami tłumy. Gdziekolwiek? Ależ nie: dokładniej rzecz biorąc, w miejscach najlepszych,
będących stosunkowo wyrafinowanym tworem kultury ludzkiej, które uprzednio
zarezerwowane były dla mniejszej liczby ludzi, dla mniejszości.
Tłum stał się nagle widoczny, zajął w społeczeństwie miejsce uprzywilejowane.
Przedtem, jeżeli nawet istniał, to pozostawał nie zauważony, był gdzieś w tle społecznej
sceny; teraz wysunął się na sam środek, stał się główną postacią sztuki. Nie ma już
bohaterów, jest tylko chór.
Pojęcie tłumu ma charakter ilościowy i wizualny. Przetłumaczmy je, niczego
w nim nie zmieniając, na język socjologii. Okaże się, że mamy do czynienia z ideą
mas społecznych. Społeczeństwo jest zawsze dynamicznym połączeniem dwu czynników:
mniejszości i mas. Na mniejszość składają się osoby lub grupy osób charakteryzujące
się pewnymi szczególnymi cechami. Natomiast masa to zbiór osób nie wyróżniających
się niczym szczególnym. Tak więc pod słowem „masy” nie należy rozumieć
wyłącznie czy przede wszystkim „mas robotniczych”. Masy to „ludzie przeciętni”.
W ten sposób to, co było jedynie ilością, tłum, nabiera znaczenia jakościowego; staje
1 Mowa tu o I wojnie światowej (przyp. red. tomu).
José Ortega y Gasset BUNT MAS
393
się wspólną jakością, społeczną nijakością. Masy to zbiór ludzi nie wyróżniających się
niczym od innych, będących jedynie powtórzeniem typu biologicznego. Co udało nam
się uzyskać dzięki owemu przejściu od ilości do jakości? To bardzo proste: dzięki
przejściu do drugiego zrozumieliśmy pochodzenie pierwszego. Jest rzeczą oczywistą,
wręcz banalną, że jeśli tłum tworzy się w normalny sposób, to u ludzi stanowiących
go pojawiają się zbieżne dążenia, idee czy podobny styl życia. Mówi się często, że to
samo dzieje się nieuchronnie z każdą grupą społeczną, niezależnie od tego, jak elitarną
chciałaby być. I rzeczywiście; ale jest jedna zasadnicza różnica.
W grupach, które nie są tłumem, czy masą, rzeczywiste podobieństwo ich członków
wynika z jakichś wspólnych dążeń, wyznawania jakiejś wspólnej idei czy poszukiwania
podobnego ideału, które to cele same w sobie przyciągają dużą liczbę ludzi. Dla
powstania jakiejkolwiek mniejszości konieczne jest, by uprzednio każdy z jej członków
wystąpił z tłumu kierując się jakąś specjalną, stosunkowo indywidualną, racją. A zatem
jego podobieństwo do innych członków mniejszości jest wtórne, jest faktem zaistniałym
już po wyodrębnieniu się jednostek z tłumu, przez to samo zaś jest w dużej mierze podobieństwem
w niepodobieństwie. Bywa, że cechą wyróżniającą członków danej grupy
jest ich konflikt ze społeczeństwem; istnieją w Anglii grupy ludzi, którzy sami siebie
nazywają „nonkonformistami”, co znaczy, że łączy ich jedynie to, że nie zgadzają się
z tłumem. Owo dążenie do łączenia się w mniejszość po to właśnie, by przeciwstawiać
się większości, jest charakterystyczne dla procesu powstawania każdej mniejszości.
Mallarme, mówiąc o niewielkiej grupce ludzi, którzy przyszli posłuchać koncertu wybitnego,
ale trudnego muzyka, powiada, że obecność tej małej liczebnie publiczności
podkreśla nieobecność nieskończenie liczniejszego motłochu.
Rzeczywiście, masy można zdefiniować jako zjawisko psychologiczne; nie musi to
być koniecznie tłum złożony z indywidualnych jednostek. Możemy łatwo stwierdzić,
czy dana osoba należy do masy czy nie. Masę stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują
sobie jakichś szczególnych wartości — w dobrym tego słowa znaczeniu czy
w złym — lecz czują się „tacy sami jak wszyscy” i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie,
znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni. Wyobraźmy sobie teraz
człowieka skromnego, który próbując dokonać oceny własnej wartości, zadaje sobie
pytanie, czy posiada jakieś szczególne zdolności, czy wybija się w jakiejkolwiek dziedzinie
życia, po czym ostatecznie dochodzi do wniosku, że niestety, żadnych szczególnych
zdolności czy zalet nie posiada. Człowiek ten czuje się szary, bezbarwny i skrzywdzony
przez los, ale nie czuje się „masą”.
Kiedy się mówi o „wybranych mniejszościach”, często zniekształca się znaczenie
tego określenia, nie dostrzegając tego, że człowiek wybrany to nie ktoś butny i bezczelny,
uważający się za lepszego od innych, lecz ten, który wymaga od siebie więcej
niż inni, nawet jeśli nie udaje mu się samemu tych wymagań zaspokoić. Nie ulega wątpliwości,
że to właśnie jest najbardziej podstawowym kryterium podziału ludzkości na
dwa typy osobników: tych, którzy stawiają sobie duże wymagania, przyjmując na
siebie obowiązki i narażając się na niebezpieczeństwa, i tych, którzy nie stawiają sobie
samym żadnych specjalnych wymagań, dla których żyć to pozostawać takim, jakim się
jest, bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia, to płynąć
przez życie jak boja poddająca się biernie zmiennym prądom morskim.
Przypomniało mi to, że na ortodoksyjny buddyzm składają się dwie zasadniczo
różne religie: jedna bardziej wymagająca i trudna oraz druga bardziej swobodna i łatwa:
José Ortega y Gasset BUNT MAS
394
Mahayana — „wielki pojazd” czy „wielki wóz” — i Hinayana — „mały wóz”, „mniejsza
ścieżka”. Istotne jest to, z którym „wozem” zwiążemy własne życie, maksymalnych
czy też minimalnych wymagań.
Podział społeczeństwa na masę i wybrane mniejszości nie jest zatem podziałem na
klasy społeczne, lecz na klasy ludzi i nie można go łączyć z podziałem na klasy wyższe
i niższe. Oczywiście, istnieje prawdopodobieństwo, że w klasach wyższych
w okresie, kiedy status ten osiągają i kiedy rzeczywiście nań zasługują, napotykamy
więcej osób, które związały swoje życie z „wielkim wozem”, podczas gdy klasy niższe
składają się zazwyczaj z osobników pozbawionych jakichś szczególnych wartości.
Jednakże, dokładnie rzecz biorąc, w łonie każdej klasy społecznej istnieje masa i autentyczna
mniejszość.
Jak to wkrótce zobaczymy, cechą charakterystyczną naszych czasów jest panowanie
masy, tłumu, nawet w grupach o elitarnych dotychczas tradycjach. Tak więc także
w dziedzinie życia intelektualnego, które z samej swej istoty wymaga określonych kwalifikacji,
daje się zauważyć stały wzrost znaczenia pseudointelektualistów, niedouczonych,
nie będących w stanie osiągnąć należytych kwalifikacji i którzy z natury rzeczy
powinni być w tej dziedzinie zdyskwalifikowani. To samo można powiedzieć o wielu
potomkach „arystokracji”, zarówno w linii męskiej, jak i żeńskiej. Z drugiej strony
nie jest obecnie wcale rzadkością natrafienie wśród robotników, którzy niegdyś służyli
jako typowy przykład tego, co nazywamy „masą”, na jednostki o umysłach w najwyższym
stopniu uporządkowanych i zdyscyplinowanych.
Otóż istnieje w społeczeństwie olbrzymia różnorodność czynności, zajęć
i funkcji, które z natury rzeczy mają szczególny charakter i, co za tym idzie, nie mogą
być należycie wykonywane przez ludzi pozbawionych pewnych specjalnych uzdolnień.
Przykładem mogą tu być pewnego typu przyjemności artystyczne o elitarnym charakterze
albo też sprawowanie funkcji w rządzie i wygłaszanie publicznych ocen na
temat spraw życia publicznego. Niegdyś te szczególnego rodzaju czynności wykonywane
były przez mniejszości o odpowiednich kwalifikacjach lub przynajmniej przez
mniejszości, które przypisywały sobie posiadanie tych kwalifikacji. Masy nie starały
się ingerować w te zagadnienia; były bowiem świadome tego, że chcąc wziąć w nich
udział musiałyby, zgodnie z naturą rzeczy, zdobyć owe szczególne zdolności, a tym
samym przestałyby być masą. Znały swą role i miejsce w zdrowej dynamice społecznej.
Wracając teraz do zjawisk i faktów, o których mowa była na początku, możemy
stwierdzić, iż są one niewątpliwie zwiastunami zmian zachodzących w postawach mas.
Wskazują na to, że masy zdecydowały się wysunąć w społeczeństwie na pierwszy
plan, zakupując lokale, korzystając z urządzeń i zaznając przyjemności, które dotąd
zarezerwowane były dla bardzo nielicznych. Jest rzeczą oczywistą, że na przykład
wspomniane wyżej pomieszczenia, ze względu na ograniczoną przestrzeń, nie były
planowane z myślą o tłumie, który obecnie się przez nie przelewa, unaoczniając nam
dobitnie i namacalnie powstanie nowego zjawiska: masa, która nie przestając być masą
zajmuje miejsce mniejszości.
Nikt chyba nie będzie ubolewał nad tym, że większa liczba ludzi czerpie obecnie
więcej przyjemności z życia niż kiedyś, tym bardziej, jeśli mają po temu chęci i środki.
Zło tkwi w tym, że owa podjęta przez masy decyzja o przyswojeniu sobie właściwego
mniejszościom sposobu życia nie ogranicza się i nie może się ograniczyć jedynie do
José Ortega y Gasset BUNT MAS
395
dziedziny przyjemności, lecz staje się ogólną cechą naszych czasów. Dlatego też —
uprzedzając to, o czym będzie mowa dalej — uważam, iż zmiany polityczne ostatnich
lat zwiastują nie co innego, jak polityczną dyktaturę mas. Stara demokracja utrzymywała
się przy życiu dzięki liberalizmowi i entuzjastycznej wierze w moc prawa. Jednostka,
posłuszna tym zasadom, musiała narzucić samej sobie, a następnie utrzymać, pewną
dyscyplinę. Mniejszości mogły żyć i działać pod osłoną zasad liberalizmu i przy
przestrzeganiu zasad praworządności. Demokracja i prawo — współżycie zgodne
z normami praworządności, to były synonimy. Obecnie jesteśmy świadkami triumfu
hiperdemokracji, w ramach której masy działają bezpośrednio, nie zważając na normy
praw nie, za pomocą nacisku fizycznego i materialnego, narzucając wszystkim swoje
aspiracje i upodobania. Fałszem jest interpretowanie nowej sytuacji jako takiej, w której
masy, zmęczone polityką, składają jej prowadzenie w ręce ludzi o szczególnych
w tym kierunku uzdolnieniach. Wręcz odwrotnie. Tak było przedtem, była to
demokracja liberalna. Masy zakładały mniej lub bardziej chętnie, że mniejszość
dzierżąca władzę polityczną, mimo wszystkich swych wad i słabości, zna się jednak
nieco lepiej na sprawach publicznych. Dzisiaj natomiast masy są przekonane o tym, że
mają prawo nadawać moc prawną i narzucać innym swoje, zrodzone w kawiarniach,
racje. Wątpię, czy udałoby się znaleźć w dziejach jakiś inny okres, w którym
tłum sprawowałby władzę w sposób tak bezpośredni jak w naszych czasach.
Dlatego też występujące obecnie zjawisko nazywamy hiperdemokracją.
To samo ma miejsce w innych dziedzinach życia, a szczególnie w sferze intelektualnej.
Być może mylę się, ale wydaje mi się, że obecnie pisarz, kiedy bierze
do ręki pióro, by napisać coś na znany mu gruntownie temat, powinien pamiętać
o tym, że przeciętny czytelnik, dotąd tym problemem nie zainteresowany,
nie będzie czytał dla poszerzenia własnej wiedzy, lecz odwrotnie — po to, by
wydać na autora wyrok skazujący, jeśli treść tego dzieła nie będzie zbieżna
z banalną przeciętnością umysłu owego czytelnika. Jeśli składające się na masę
jednostki uważają się za szczególnie uzdolnione, to mamy wówczas do czynienia
tylko z błędem jednostkowym, nie z socjologicznym przewrotem. D l a
c h w i l i o b e c n e j c h a r a k t e r y s t y c z n e j e s t t o , że
u m y s ł y p r z e c i ę t n e i b a n a l n e , w i e d z ą c o sw e j
p r z e c i ę t n o ś c i i b a n a l n o ś c i , m a j ą c z e l n oś ć d o m a -
g a ć s i ę p r a w a d o b y c i a p r z e c i ę t n y m i i b a n a l n y m i
i d o n a r z u c a n i a t y c h c e c h w s z y s t k i m i n n y m . W Ameryce
Północnej powiada się: być innym to być nieprzyzwoitym. Masa miażdży
na swojej drodze wszystko to, co jest inne, indywidualne, szczególne i wybrane.
Kto nie jest taki sam jak wszyscy, kto nie myśli tak samo jak wszyscy, naraża się
na ryzyko eliminacji. Oczywiście, „wszyscy”, to wcale nie wszyscy. Normalnie
rzecz biorąc „wszyscy” to całość, na którą składają się masy i wyróżniające się
pewnymi szczególnymi cechami mniejszości. Obecnie „wszyscy” to tylko masa.
Taka właśnie jest straszliwa prawda o naszych czasach, przedstawiona brutalnie
i bez osłonek. [...]
José Ortega y Gasset BUNT MAS
396
Wstęp do anatomii człowieka masowego
Jaki jest zatem ów człowiek masowy, który zdominował dziś życie publiczne — zarówno
polityczne, jak i pozapolityczne? Dlaczego jest taki, jaki jest, czyli jak do tego
doszło, że się takim stał?
Odpowiedzieć trzeba od razu na oba pytania, bo odpowiedzi te wzajemnie się uzupełniają.
Ludzie, którzy dążą obecnie do wysunięcia się na czoło europejskiego życia,
bardzo się różnią od tych, którzy w XIX wieku temu życiu nadawali ton, choć jednak
przyjście ich przygotowane było i ukształtowane przez wiek XIX. Każdy człowiek
o przenikliwym umyśle, żyjący w latach 1820, 1850 czy 1880, mógł dzięki prostemu
rozumowaniu przewidzieć a priori powagę obecnej sytuacji historycznej. I rzeczywiście,
nie dzieje się dzisiaj nic nowego, czego by z góry nie przewidziano już sto lat
temu. „Masy nacierają”, powiadał apokaliptycznie Hegel. „Jeśli nie znajdzie się nowa
siła duchowa, to nasza epoka, która jest epoką rewolucyjną, skończy się katastrofą”,
zapowiadał August Comte. „Widzę nadciągającą falę nihilizmu!” — wołał ze skał Engandyny
wąsacz Nietzsche. Nieprawdą jest twierdzenie, że toku dziejów nie można
przewidzieć; przepowiadano go już niezliczoną ilość razy. Jeśli przyszłość nie byłaby
do przewidzenia, to pozostałaby niezrozumiała nawet wtedy, kiedy się spełnia i staje się
sama czasem przeszłym. Myśl, że historyk jest odwrotnością proroka, zawiera streszczenie
całej filozofii dziejów. Oczywiście, przewidzieć można jedynie ogólną strukturę
przyszłości; ale przecież po prawdzie to samo odnosi się do pojmowania teraźniejszości
oraz przeszłości. Dlatego też, jeśli chce się dobrze widzieć swoją epokę, to trzeba
na nią patrzeć z daleka. Z jak daleka? To bardzo proste: dokładnie z takiej odległości,
z jakiej nos Kleopatry przestaje być widoczny.
Jak przedstawia się życie tego człowieka tłumnego, którego taką obfitość zrodził
i ciągle jeszcze rodzi wiek XIX? Przede wszystkim cechują je powszechne ułatwienia
w sprawach materialnych. Nigdy dotąd przeciętny człowiek nie miał takiej łatwości
w rozwiązywaniu swoich problemów ekonomicznych. Podczas gdy, proporcjonalnie
rzecz biorąc, topniały wielkie fortuny, a życie robotników przemysłowych było coraz
cięższe, horyzont ekonomiczny przeciętnego człowieka z jakiejkolwiek klasy społecznej
stawał się z dnia na dzień coraz szerszy i jaśniejszy. Każdego dnia jego poziom życia
wzbogacał się o jakiś nowy zbytek. Z każdym dniem jego pozycja zyskiwała na
pewności i coraz większej niezależności od cudzej woli i decyzji. To, co kiedyś uważano
za dobrodziejstwo losu, budzące w człowieku pokorne poczucie wdzięczności,
teraz przekształciło się w prawo, za które nie jest się wdzięcznym, lecz którego się
wymaga.
Od roku 1900 również robotnik zaczyna nabierać poczucia pewności, a życie jego
staje się coraz pełniejsze. Musi jednak o to walczyć. Znajduje się bowiem w innej
sytuacji niż członek klasy średniej, któremu społeczeństwo oraz państwo zapewnia dobrobyt;
oba stanowią cud sprawnej organizacji.
Do łatwości i pewności ekonomicznej należy jeszcze dodać fizyczną: komfort
i porządek publiczny. Życie toczy się po wygodnej drodze, i wydaje się mało prawdop...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]