1410, Big Pack Books txt, 1-5000
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Clive BarkerMADONNAJerry Coloqhoun czeka� na Garveya ju� ponad trzydzie�ci pi�� minut. Sta� na schodach prowadz�cych do Zespo�u Basen�w przy Leopold Road i od pe�zn�cego w g�r� przez podeszwy but�w zimna stopniowo traci� czucie w stopach. Pociesza� si�, �e nadejdzie jeszcze czas, kiedy to na niego b�d� czeka�. W�a�ciwie, je�li zdo�a nam�wi� Ezr� Garveya, �eby zainwestowa� w Pa�ac Uciech, przywilej ten mo�e okaza� si� wcale nie taki odleg�y. Od dawna szuka� kogo�, kto dysponowa�by du�ym kapita�em i by�by sk�onny podj�� ryzyko; zapewniano go, �e Garvey spe�nia te warunki. �r�d�o, z kt�rego pochodzi�y pieni�dze, nie mia�o w tym wypadku znaczenia, a przynajmniej tak to sobie Jerry wyt�umaczy�. W ci�gu ostatnich sze�ciu miesi�cy wielu przyjemniejszych plutokrat�w z miejsca odrzuci�o jego projekt i w takiej sytuacji Jerry nie m�g� sobie raczej pozwoli� na delikatno�� uczu�.Wcale go nie dziwi�a niech�� inwestor�w. Czasy by�y ci�kie i rzadko kto odwa�a� si� na ryzyko. Co wi�cej, przedstawienie sobie Zespo�u Basen�w jako l�ni�cego kompleksu rozrywkowego wymaga�o pewnej dozy wyobra�ni - cechy niezbyt rozpowszechnionej w�r�d spotykanych przez Jerry'ego bogaczy. Jego informatorzy przekonali go jednak, �e w takiej okolicy, gdzie ca�e pokolenie sybaryt�w z klas �rednich wykupuje i remontuje budynki nieomal kwalifikuj�ce si� do wyburzenia, �e w takiej w�a�nie okolicy zaplanowane przez niego centrum z pewno�ci� przyniesie doch�d.By� jeszcze jeden plus. Rada, b�d�ca w�a�cicielem Zespo�u Basen�w, chcia�a si� jak najszybciej pozby� tej nieruchomo�ci, bo nie mog�a narzeka� na brak d�u�nik�w. Cz�owiek z Wydzia�u Us�ug Publicznych, kt�rego Jerry przekupi� i kt�ry za dwie butelki ginu beztrosko zw�dzi� klucze do budynku, powiedzia� mu, �e je�li oferta zostanie z�o�ona szybko, gmach b�dzie mo�na kupi� za bezcen. Wszystko zale�a�o od w�a�ciwej koordynacji.W czym Garvey najwyra�niej nie by� zbyt dobry. Gdy nareszcie si� pojawi�, nogi mia� ju� Jerry zdr�twia�e do kolan, a jego cierpliwo�� by�a na wyczerpaniu. Kiedy Garvey wysiada� z rovera, kt�rym przywi�z� go szofer, i wchodzi� po schodach, Jerry nie da� tego jednak po sobie pozna�. Spodziewa� si� kogo� wi�kszego (rozmawiali tylko przez telefon), ale mimo miernej postury Garveya nie by�o w�tpliwo�ci co do jego pot�gi. Wyziera�a ze spojrzenia, jakim oceni� Coloqhouna, z jego smutnych rys�w, z nieskazitelnego garnituru.Podali sobie r�ce.- Mi�o pana widzie�, panie Garvey.Facet skin�� g�ow�, ale nie odpowiedzia� na uprzejmo��. Chc�c wreszcie schowa� si� przed zimnem, Jerry otworzy� drzwi i poprowadzi� Garveya do �rodka.- Mam tylko dziesi�� minut - powiedzia� Garvey.- �wietnie - odpar� Jerry. - Chcia�em jedynie pokaza� panu rozk�ad pomieszcze�.- Rozejrza� si� pan ju� tutaj?- Oczywi�cie.To by�o k�amstwo. Jerry zwiedzi� budynek w sierpniu, dzi�ki swojej wtyczce w Wydziale Architektury, a od tego czasu kilka razy ogl�da� go z zewn�trz. Odk�d przekroczy� ten pr�g, up�yn�o ju� pi�� miesi�cy - mia� jednak nadziej�, �e post�puj�cy rozk�ad nie posun�� si� zbyt daleko. Weszli do westybulu. Pachnia�o wilgoci�, ale nie zatyka�o.- Nie ma pr�du - wyja�ni�. - Musi nam wystarczy� latarka. Wy�owi� z kieszeni mocn� latark� i skierowa� �wiat�o na wewn�trzne drzwi. Wisia�a na nich k��dka. Jerry patrzy� na ni� w os�upieniu. Je�li za ostatniej jego bytno�ci ju� tu by�a, to tego nie pami�ta�. Spr�bowa� u�y� jedynego klucza, jaki dosta�, wiedz�c jeszcze przed w�o�eniem go do dziurki, �e nie b�dzie pasowa�. Zakl�� p�g�osem, robi�c b�yskawiczny przegl�d mo�liwo�ci. Albo zrobi� z Garveyem w ty� zwrot i zostawi� Baseny ich tajemnicom -je�li mo�na by�o tajemnicami nazwa� ple��, post�puj�c� zgnilizn� i b�d�cy o w�os od runi�cia dach - albo spr�buj� si� w�ama�. Rzuci� okiem na Garveya, kt�ry wyj�wszy z wewn�trznej kieszeni marynarki ogromne cygaro, muska� jego koniec p�omykiem. Zak��bi� si� aksamitny dym.- Przepraszam za to op�nienie - powiedzia� Jerry.- Zdarza si� - odpar� Garvey, najwyra�niej nie zaniepokojony.- Chyba wskazana by�aby taktyka si�y - rzek� Jerry i czeka�, jak Garvey zareaguje na ten pomys� z w�amaniem.- Nie mam nic przeciwko temu.Jerry szybko przeszuka� ciemny westybul i w kasie znalaz� sto�ek z metalowymi n�kami. Nios�c go do drzwi czu� na sobie rozbawiony wzrok Garveya. U�ywaj�c jednej z n�ek jako d�wigni z�ama� kab��k k��dki. Spad�a z ha�asem na kafelkow� pod�og�.- Sezamie, otw�rz si� - mrukn�� z zadowoleniem i pchn�� drzwi otwieraj�c je przed Garvey em.Gdy przekraczali pr�g, d�wi�k spadaj�cej k��dki jeszcze rozbrzmiewa� w opuszczonych korytarzach, cichn�c powoli - a� sta� si� tylko westchnieniem. W �rodku budynek prezentowa� si� jeszcze mniej zach�caj�co, ni� Jerry pami�ta�. �wiat�o dzienne s�cz�ce si� przez zaple�nia�e szyby �wietlik�w rozmieszczonych wzd�u� korytarza by�o b��kitno szare i nier�wne, a przy tym nie mniej ponure od wn�trza, do kt�rego wpada�o. Kiedy� Baseny przy Leopold Road bez w�tpienia by�y sztandarowym przyk�adem stylu eklektycznego, pe�ne l�ni�cych kafelk�w i pomys�owych mozaik na pod�ogach i �cianach. Na pewno jednak nie za czas�w Jerry'ego. Kafelki pod stopami wybrzuszy�y si� od wilgoci i poodpada�y setkami ze �cian, zostawiaj�c kratk� bia�ej ceramiki i ciemnego tynku - jak jak�� ogromn� krzy��wk� bez hase�. Wra�enie ruiny by�o tak przemo�ne, �e Jerry ju� chcia� porzuci� zamiar sprzedania swego pomys�u Garveyowi; uzna�, �e nie ma na to szans, nawet przy tej �miesznie niskiej cenie obiektu. Wydawa�o si� jednak, �e Garvey jest bardziej zainteresowany, ni� Jerry przypuszcza�. Ju� maszerowa� korytarzem zaci�gaj�c si� cygarem i mrucz�c co� do siebie. Jerry czu�, �e tylko niezdrowa ciekawo�� ci�gnie inwestora w g��b tego rozbrzmiewaj�cego echem gmaszyska. A jednak...- Ten budynek ma w sobie co� i daje wiele mo�liwo�ci - rzek� Garvey. - Nie ciesz� si� reputacj� filantropa, Coloqhoun - na pewno pan o tym wie - ale gustuj� w wyrafinowaniu.Zatrzyma� si� przed mozaik� przedstawiaj�c� jak�� nieokre�lon� scen� mitologiczn� - baraszkuj�ce ryby, nimfy i bog�w morza. Mrukn�� co� z uznaniem, dubluj�c kr�te linie rysunku wilgotnym ko�cem cygara.- Teraz nie widuje si� ju� takiego kunsztu - skomentowa�. Jerry uwa�a� mozaik� za nieciekaw�, ale powiedzia�:- Jest wspania�a.- Prosz� mi pokaza� reszt�.Obiekt szczyci� si� niegdy�, opr�cz dw�ch basen�w, mn�stwem innych atrakcji - �a�nia turecka, �a�nia parowa, sauna... Liczne pomieszczenia ��czy� labirynt przej��, kt�re w odr�nieniu od g��wnego korytarza nie mia�y �wietlik�w. Musia�a tu wystarczy� latarka. Ciemno czy nie, Garvey chcia� zobaczy� wszystko. Dziesi�� minut, kt�re zgodnie ze swoj� zapowiedzi� m�g� po�wi�ci� Coloqhounowi, rozci�gn�o si� do dwudziestu, a potem do trzydziestu. Co krok odkrywa� nowe �r�d�a zachwytu. Jerry s�ucha� uwag Garveya z udawanym zrozumieniem, bo zupe�nie nie pojmowa� jego entuzjazmu.- Teraz chcia�bym zobaczy� baseny - o�wiadczy� Garvey, gdy dok�adnie obejrzeli pomieszczenia towarzysz�ce.Jerry ruszy� bez s�owa, by spe�ni� to ��danie. Kiedy szli korytarzykiem za �a�ni� tureck�, Garvey sykn��:- Cicho.Jerry zatrzyma� si�.- O co chodzi?- Us�ysza�em jaki� g�os.Jerry nadstawi� uszu. �wiat�o latarki rozbryzguj�ce si� na kafelkach otacza�o ich blad� po�wiat�, wysysaj�c� krew z twarzy Garveya.- Nie s�ysz�...- Powiedzia�em: cicho - warkn�� Garvey.Powoli kr�ci� g�ow�, Jerry nic nie s�ysza�. Garvey teraz ju� te� nie. Wzruszy� ramionami i zaci�gn�� si� cygarem. Zgas�o od wilgoci w powietrzu.- To z�udzenie - powiedzia� Jerry. - Echo mo�e tu wprowadzi� w b��d. Czasami po prostu wraca do cz�owieka stukot jego w�asnych krok�w.Garvey zn�w mrukn��. Wydawa�o si�, �e to jego ulubiona odpowied�.- Ja naprawd� co� s�ysza�em - rzek� po chwili, najwyra�niej niezadowolony z wyja�nienia Jerry'ego.Zn�w zacz�� nas�uchiwa�. W korytarzach by�o tak cicho, �e mo�na by us�ysze� spadaj�c� szpilk�. Nie dochodzi� nawet �aden odg�os ruchu ulicznego na Leopold Road. W ko�cu Garvey rozchmurzy� si�.- Prowad� pan - rzuci�.Jerry w�a�nie to robi�, chocia� wcale nie zna� drogi do basen�w. Zanim wreszcie dotarli do celu, kilka razy skr�cili w z�� stron� i kr��yli po labiryncie identycznych korytarzy.- Ciep�o - powiedzia� Garvey, gdy stan�li przed drzwiami, za kt�rymi znajdowa� si� mniejszy basen.Jerry mrukn�� co� potakuj�co. My�la� tylko o tym, by jak najszybciej dotrze� do basen�w, i nie zauwa�y�, �e robi si� coraz gor�cej. Teraz, kiedy sta� bez ruchu, czu�, �e jest spocony. Powietrze by�o parne, ale nie pachnia�o tak jak gdzie indziej st�chlizn�, Tu zaduch by� bardziej mdl�cy, prawie dusz�cy. Jerry mia� nadziej�, �e Garvey, spowity chmur� dymu z ponownie zapalonego cygara, nie czuje tego zapachu, bo by� nieprzyjemny.- Grzej�- rzek� Garvey.- Na to wygl�da - odpar� Jerry, chocia� nie mia� poj�cia, dlaczego dzia�a ogrzewanie. Mo�e Wydzia� In�ynieryjny od czasu do czasu uruchamia� sie�, �eby si� nie zasta�a. Czy w takim razie gdzie� w trzewiach budynku byli robotnicy? Mo�e Garvey rzeczywi�cie s�ysza� jakie� g�osy? Jerry przygotowa� sobie w duchu wyja�nienie na wypadek spotkania z nimi.- Oto baseny - rzek� i poci�gn�� do siebie jedno skrzyd�o drzwi. �wietlik by� tu jeszcze brudniejszy od tych w g��wnym korytarzu i do �rodka wpada�o bardzo nik�e �wiat�o. Jednak Garvey si� nie zra�a�. Przest�pi� pr�g i podszed� do brzegu basenu. Niewiele by�o wida�, bo wszystko pokrywa�a wieloletnia ple��. Na dnie ledwo majaczy� si� pod glonami jaki� wz�r na kafelkach. Z do�u patrzy�o na nich bezmy�lne rybie oko.- Zawsze ba�em si� wody - powiedzia� z namys�em Garvey wpatruj�c si� w pusty basen. - Nie wiem, sk�d si� to u mnie wzi�o.- Mo�e jakie� wspomnienie z dzieci�stwa? - zaryzykowa� Jerry.- Chyba nie - odpar� Garvey. - Moja �ona m�wi, �e chodzi o �ono.- O �ono?- M�wi, �e nie lubi�em tam p�ywa� - odpowiedzia� u�miechaj�c si�.Poprzez pust� przestrze� basenu dobieg� ich kr�tki d�wi�k, jakby co� spad�o. Garvey znieruchomia�.- S�ysza� pan? - rzek�. - Kto� tam jest...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]