142. Hudson Reams Janis - Niezwykły podarunek, harlekinum, Harlequin Orchidea

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Janis Reams Hudson

 

Niezwykły podarunek

Rozdział 1

 

Sobota rano, początek grudnia,

Tribute, Teksas

 

Amy Galloway zaparkowała swój ośmioletni samochód przy krawężniku wysadzanej drzewami ulicy i wysiadła. Była zdenerwowana jak rzadko kiedy. Żołądek podchodził jej do gardła, miała wrażenie, że w środku cała drży, jakby nad głową przelatywała jej eskadra bombowców.

Parterowy budynek z jasnoszarej cegły łączył w sobie harmonijnie nowoczesne rozwiązania i charakterystyczne cechy stylu ranczerskich domostw Południa. Był piękny i zapraszał do środka tak, jak się tego spodziewała. Właściwie nie miała powodu do niepokoju. A jednak dość długo się wahała, zanim weszła po schodach, zatrzymała się przy drzwiach i sięgnęła do dzwonka.

Ze środka dochodziło coś w rodzaju rozpaczliwego zawodzenia.

Może zjawiła się nie w porę? Może powinna zaczekać?

Nie. Nie przyjechała tutaj przez przypadek, nie kierował nią impuls ani zachcianka. Przyjechała w konkretnym celu. Była to winna Brendzie. I tak miała wobec niej dług, którego nigdy w życiu nie zdoła spłacić. Postara się jednak przynajmniej w części odwdzięczyć przyjaciółce.

Z wnętrza domu znowu dobiegł ją odgłos czyjegoś żałosnego płaczu. Komuś w tym domu musiało być bardzo smutno.

 

Tak, ktoś w tym domu był więcej niż smutny, był zrozpaczony.

– Tatusiu, Cindy wciąż rozwiązuje mi kokardę – łkała Jasmine, jakby spotkała ją największa tragedia w życiu.

Riley Sinclair wykonał ostatni ruch golarką, wytarł ostrze, spłukał twarz, posmarował ją kremem, skropił wodą kolońską, po czym sięgnął po koszulę.

– Cindy! – zawołał, wychodząc z łazienki. – Rozwiązujesz Jasmine kokardę?

– Tak. – Czteroletnia dziewczynka wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną.

Riley zatrzymał się na progu pokoju córek.

– Dlaczego? – spytał.

Cindy przekrzywiła głowę i z powagą przyjrzała się kokardzie siostry.

– Bo jest brzydka – odpowiedziała rezolutnie.

– Nieprawda – oburzyła się Pammy. – Sama ją zawiązałam.

– Mamusia lepiej by zawiązała – stwierdziła Cindy zaczepnie.

Riley miał ochotę zamknąć oczy, odwrócić się i wpełznąć z powrotem do łóżka. Może gdyby jeszcze raz zaczęli ten dzień, wszystko potoczyłoby się inaczej. To była już trzecia awantura w ciągu pół godziny.

Jednakże nie był w stanie cofnąć czasu, miał za to wielką ochotę głośno zawołać: „Dość tego”, ale teraz, kiedy dziewczynki włączyły w swoją kłótnię matkę, nie mógł już zrobić nawet tego. Szybko policzył w myślach do dziesięciu, prosząc Boga o cierpliwość.

– Cóż, ale mamy tu nie ma – odparowała Pammy, równie zaczepnie.

– Pammy – ostrzegł ją Riley – zmień ton, proszę.

– Przecież to prawda.

Dziewięcioletnia Pammy, najstarsza z sióstr, najbardziej odczuwała stratę matki.

– Nic na to nie poradzę, że nie umiem wiązać kokardy tak jak mama, ani robić takich francuskich grzanek jak ona, ani nic innego. – Łzy napłynęły jej do oczu.

Wystarczyło, żeby sześcioletnia Jasmine zobaczyła, że po policzkach starszej siostry spływają łzy, a ona też zaczęła płakać.

Cindy, najmłodsza, poszła za jej przykładem i również się rozszlochała.

Rile poczuł ściskanie w gardle i łzy napływające do oczu. Miał szczerą ochotę usiąść na podłodze, przyłączyć się do dziewczynek i wypłakać razem z nimi całą swoją tragedię.

Jemu też brakowało Brendy. Wciąż za nią tęsknił. I dobrze wiedział, co czuje Pammy.

Nie potrafił tak gotować jak zmarła żona ani tak jak ona zajmować się domem i córkami. Nie miał wprawy w opatrywaniu potłuczonych kolan ani w czesaniu dziewczęcych włosów, nie wiedział, jakie bajki opowiada się dziewczynkom na dobranoc, jak modnie ubierać lalki i jak do licha robić te wszystkie rzeczy, z którymi tak dobrze radziła sobie Brenda, zanim Gwardia Narodowa wysłała ją do Iraku.

Nie chciała tam umierać, tak jak on nie chciał, żeby dała się zabić. I rozumiał ten szczególny ton w głosie Pammy. Niekiedy trudno nie wściekać się i nie buntować po stracie kogoś, kto niczym spoiwo scalał twoje życie. Dla Pammy matka była takim spoiwem od chwili urodzenia. Dla Rileya – od dnia kiedy się spotkali w pierwszej klasie szkoły podstawowej.

Nie miał jednak czasu, żeby rozpamiętywać tamte dobre dni. W każdym razie nie teraz.

– Chodźcie tu, dzieciaki. – Wziął w ramiona trzy dziewczynki i mocno je przytulił.

Kiedy przestały płakać i trochę się uspokoiły, osuszył ich łzy, powycierał nosy. Pammy znowu zawiązała na kokardę wstążkę we włosach Jasmine, a Cindy tym razem zaakceptowała dzieło siostry. Na ziemi wreszcie zapanował pokój.

Trzydzieści sekund później pokój Został zakłócony przez dzwonek u drzwi wejściowych.

– Ja otworzę! – oświadczyła Pammy, podkreślając swoją rolę najstarszej siostry.

Jasmine już zapomniała o wcześniejszych łzach i pomknęła za siostrą do drzwi.

– Nie, ja! – zawołała.

– Właśnie że nie. Teraz moja kolej.

Najmłodsza latorośl. o mało nie przewróciła własnego ojca, wpadając na niego z impetem, by możliwie szybko znaleźć się pod drzwiami.

– Co wam mówiłem? Zapomniałyście już, jaka u nas obowiązuje zasada? – zwrócił się Riley do córek ostrym tonem.

Może i mieszkają w małym mieście, gdzie niemal wszyscy się znają, ale to nie znaczy, że nie powinny przestrzegać elementarnych zasad bezpieczeństwa. Ostrożności nigdy za wiele.

– Ależ tatusiu, przecież dzisiaj jest sobota – upierała się Jasmine.

Riley znalazł się w holu w chwili, gdy dziewczynka trzymała już rękę na klamce.

– Jaka zasada obowiązuje w naszym domu? – powtórzył. Dzwonek rozległ się po raz drugi.

– Już otwieram – zawołał.

– Jaka zasada? – zwrócił się ponownie do dziewczynek.

– Nigdy nie otwieraj drzwi, dopóki się nie upewnisz, że to przyjaciel – wydeklamowała Jasmine.

– Właśnie. I czy jest tam coś na temat soboty? – Riley nie spuszczał wzroku z córek.

Cindy nadąsała się, a Jasmine utkwiła wzrok w podłodze.

– Nie, tatusiu. – Ale ja popatrzyłam przez wizjer. To jakaś pani. Wygląda znajomo, tak mi się wydaje – powiedziała Pammy.

– W porządku.

Riley otworzył. Na progu stała zgrabna kobieta średniego wzrostu, w niebieskiej flanelowej koszuli, spranych dżinsach i tenisówkach. Była opalona, a wokół nosa i na policzkach miała śmieszne pojedyncze piegi. Włosy ściągnęła do tyłu w koński ogon. Chyba były ciemne, ale z miejsca, w którym stał, nie mógł tego stwierdzić z całą pewnością. Jej oczy miały kolor wiosennych liści. Rileya zaskoczyło to, co w nich dostrzegł, bo była to nietajona obawa.

– Witam – powiedział.

Amy wpatrywała się w stojącego naprzeciw niej mężczyznę i w trzy małe dziewczynki, które starały się ustawić w jak najdogodniejszej pozycji, a właściwie pchały się jedna przez drugą. Wydawało jej się, że patrzy na ożywioną fotografię. Jedną z dziesiątek fotografii, ściśle mówiąc, jakie jej najbliższa przyjaciółka, sierżant Brenda Sinclair, nosiła przy sobie w Iraku i pokazywała każdemu, kto tylko zechciał rzucić na nie okiem.

Brenda była zakochana w tym mężczyźnie równie mocno jak on w niej. Kochała swoje córki, a one ją uwielbiały. Mój Boże, dlaczego to musiało się tak skończyć? – pomyślała Amy po raz tysięczny.

– Mogę pani w czymś pomóc? – spytał Riley.

Amy oderwała się od myśli o przeszłości i skupiła na chwili obecnej.

– Pan Sinclair? – upewniła się.

Głupie pytanie, skarciła się w myślach. Przecież wie, że to on. Ale była tak niewiarygodnie zdenerwowana, że palnęła pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– Riley Sinclair? – powtórzyła.

– Tak, to ja. – Przekrzywił głowę i przyjrzał się jej uważniej. – Czy my się znamy?

– Mówiłam ci, że ta pani wygląda jakoś znajomo – wtrąciła się najstarsza dziewczynka.

– Nigdy się jeszcze nie widzieliśmy – odparła Amy.

– Tatusiu? – Najmłodsza córka ciągnęła go za rękę.

– Chwileczkę, kochanie. – Riley odsunął ją delikatnie. Cindy podniosła wzrok na ojca, po czym przesunęła go na Amy.

– Cześć, maleńka – uśmiechnęła się Amy. Dziewczynka przytuliła się do ojca i odpowiedziała jej przyjaznym uśmiechem.

– Tatusiu, ona wygląda jak ta druga pani sierżant na lodówce – oznajmiła.

Amy, zaskoczona, ponownie spojrzała na dziewczynkę.

– Faktycznie, Cindy, masz rację – stwierdził mężczyzna. – To pani, prawda? – spytał.

Amy zmarszczyła czoło.

– Lodówka? Nie rozumiem... – bąknęła.

– Moja żona przysłała nam z Iraku swoje zdjęcie z panią – wyjaśnił Riley. – To pani – powtórzył z nutą podziwu w głosie.

Przez sekundę miała nieodpartą ochotę spojrzeć za siebie, żeby zobaczyć, do kogo on mówi. Po pięciu latach służby w wojsku odzwyczaiła się od tego, że ktokolwiek zwraca się do niej: „pani”

– Amy? – usłyszała swoje imię.

Nagle uprzytomniła sobie, że stoi jak cielę, a przecież ten miły mężczyzna czeka na jakieś wyjaśnienie. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Tak, jestem Amy Galloway. Pan jest Riley, a to są zapewne pana córki.

– Pani wie, kim my jesteśmy? – Cindy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

– Oczywiście – przytaknęła Amy. – Wasza mama dużo mi o was opowiadała. I o waszym tatusiu. I o waszym domu. O mieście, w którym mieszkacie.

– Naprawdę? – spytała Cindy z niedowierzaniem.

– W Iraku? – zainteresowała się średnia siostra.

– Ale to zanim umarła – stwierdziła beznamiętnie najstarsza.

– Tak, to prawda – przyznała Amy ze smutkiem. – Zanim umarła.

– Ona też była sierżantem – poinformowała ją najstarsza z dziewczynek.

– Masz rację – przytaknęła Amy.

W tym momencie poczuła nagle dojmującą potrzebę, by wziąć te dzieci w ramiona, przytulić je, zapewnić im bezpieczeństwo i miłość.

Ale one mnie nie potrzebują, przypomniała sobie. Mają przecież ojca, który jest dla nich wszystkim.

– Chciałabym wiedzieć – powiedziała – czy mogłabym zająć panu kilka minut.

– Oczywiście – zgodził się ochoczo Riley. – Dziewczynki, usuńcie się, żeby pani sierżant mogła wejść – zwrócił się do córek.

Amy potrząsnęła głową.

– Proszę mi mówić Amy. Jestem teraz w cywilu.

– Nie żartujesz? – Twarz Rileya rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. – Mam gratulować czy współczuć? – spytał.

– Jedno i drugie – odparła szczerze.

Wiele osób uważało, że zakończenie służby będzie dla Amy powodem do radości a nawet euforii, a ten mężczyzna rozumiał, że może być inaczej. Doceniała to.

Po chwili gospodarz domu dodał:

– Mów mi Riley.

Kiwnęła głową z uśmiechem.

Poszła za nim wzdłuż korytarza, mijając pokój dzienny po prawej stronie, jadalnię po lewej, i weszła do pomieszczenia, które Brenda nazywała salonem. Był połączony z kuchnią wąskim przejściem. Był w nim telewizor, sofy, fotel bujany i dwa fotele z regulowanymi oparciami. Wzdłuż ścian stały regały na książki z jednej strony oraz kącik z barkiem i stolikiem do kawy – z drugiej Amy odetchnęła z ulgą. Brenda była perfekcjonistką w każdym calu. Opowiadała jej, jak się starała utrzymać w domu czystość i porządek, jak bardzo zależało jej na tym, żeby wszystko miało tu swoje miejsce. Oczywiście na tyle, na ile to było możliwe w rodzinie z trójką dzieci.

Szczerze mówiąc, spodziewała się, że zobaczy wymuskane mieszkanie, w którym nie wolno niczego tknąć, trochę w stylu wnętrz, jakie pokazuje się w kolorowych magazynach. Tymczasem znalazła się w pokoju, w którym można było czuć się swobodnie, który był przytulny i zachęcał do tego, żeby w nim pozostać.

Na podłodze przy drzwiach prowadzących na patio i do ogrodu widać było ślady gumowych butów, a przy jednym z foteli zauważyła w stojaku na parasole ciasno poutykane rolki papieru. Zapewne plany architektoniczne, domyśliła się, wiedząc, że Riley jest przedsiębiorcą budowlanym. Najwyraźniej miał zamiar popracować w domu.

Na środku jednej z półek zobaczyła trzy małe ceramiczne żabki i jedną dużą.

To Riley i dziewczynki, przypomniała sobie. Brenda wielokrotnie jej o tym mówiła. Ostatnią żabkę z kompletu, tę, która symbolizowała ją samą, zabrała ze sobą w Iraku.

– Usiądź, proszę – zaproponował Riley. – Napiłabyś się może czegoś zimnego albo kawy?

– Och, nie, dziękuję – odparła Amy. – Nie rób sobie kłopotu z mojego powodu. Przepraszam, że nie uprzedziłam cię telefonicznie o tym, że się do was wybieram.

– Przyjmuję przeprosiny, ale nie są potrzebne – zapewnił ją Riley. – Jesteś w tym domu zawsze mile widziana.

Wyglądało na to, że jest szczery. Amy ogarnęło jakieś dziwne uczucie. Zrobiło jej się nagle ciepło, potem przeszedł ją lekki dreszcz.. Serce podeszło jej do gardła, tętno wyraźnie przyspieszyło.

– Dziękuję – wykrztusiła.

Kiedy dotarło do niej, że Riley nie usiądzie, dopóki ona tego nie zrobi, zajęła miejsce w fotelu bujanym. Sinclair usiadł na fotelu naprzeciwko niej, a dziewczynki, usadowiwszy mu się na kolanach i na poręczach fotela, utkwiły w niej trzy pary niebieskich oczu.

Amy szybko zebrała się w sobie.

– Spróbuję zgadnąć – powiedziała. – Ty jesteś Jasmine – zwróciła się do średniej dziewczynki. – Prawda?

Zmrużyła oczy, bacznie się jej przyglądając.

– Skąd wiesz? – zachichotała Jasmine.

– Chyba raz czy dwa widziałam twoje zdjęcie. Właściwie to jakieś trzysta razy.

– Twoje zdjęcie też widziałam – powiedziała do najstarszej córki Brendy. – Jesteś Pammy.

– Zgadza się – potwierdziła dziewczynka.

– A ty... – Amy wpatrywała się w najmłodszą. – Też widziałam twoje zdjęcie, ale jak ty masz na imię? Zaraz, zaraz, mam je na końcu języka...

– Cindy – pisnęła dziewczynka.

– Nie, nie pomagaj mi. Już wiem. Masz na imię...

– Cindy, powiedziałam ci – powtórzyła dziewczynka.

– Nie, nie, nie tak. – Amy zmarszczyła czoło.

– Tak. Tak się nazywam. Jestem Cindy – upierała się dziewczynka.

– Nie, jestem pewna, że inaczej. Już wiem! – ucieszyła się Amy. – Esmeralda. Masz na imię Esmeralda.

Mała Cindy pękała ze śmiechu, jej starsze siostry również. Ich ojciec śmiał się razem z nimi.

– Esmeralda, Esmeralda – podśpiewywały Pammy i Jasmine.

– Nie, jestem Cindy. – Cindy tak się zaśmiewała, że aż dostała czkawki.

– Wiesz... – Amy zwróciła się do Rileya, gdy wszyscy się „już wyśmiali i nieco uspokoili – chyba rzeczywiście się pomyliłam. Ona naprawdę może mieć na imię Cindy.

Riley pokiwał poważnie głową.

– Mam nadzieję, że tak, bo zawsze w ten sposób ją nazywaliśmy.

– A więc będziemy udawać, że się pomyliłam i że ona naprawdę ma na imię Cindy – zgodziła się Amy. – Dobrze? – spytała dziewczynkę.

– Dobrze. Czy to znaczy, że nie jestem już Esmeraldą? – upewniła się dziewczynka, czkając przy tym niemiłosiernie.

– Esmeraldą, Esmeraldą – zaśpiewały znowu obie starsze siostry.

– Nie, nie jesteś – odrzekła Amy. – Przepraszam.

– To dobrze. – Cindy wreszcie się uspokoiła. – Naprawdę jestem Cindy.

– Wiem. W takim razie wszystko zostało wyjaśnione – stwierdziła Amy.

Rozmowę przerwał im dzwonek do drzwi. Riley spojrzał na córki.

– Czy aby nie idziecie dziś na przyjęcie? – Powiódł po nich wzrokiem. – Założę się, że to Marsha przyszła was zabrać do Brandi.

– Ojej, przyjęcie u Brandi! – przypomniała sobie Pammy.

– A gdzie prezent? – ocknęła się Jasmine.

– Ja go mam – odparła Pammy.

Dziewczynki mówiły teraz jedna przez drugą i tak szybko, że Amy nie potrafiłaby rozróżnić ich głosów. W mgnieniu oka kolorowo opakowany prezent pojawił się nie wiadomo skąd i dziewczynki popędziły do drzwi wejściowych, gdzie czekała na nie Marsha, nastolatka, jak przypuszczała Amy.

Riley zamienił z dziewczyną parę słów, po czym cała czwórka się oddaliła, pytlując zawzięcie na pół ulicy.

Zostali sami.

– O matko – westchnęła Amy. – Tu zawsze jest tak? Wyglądała na lekko przerażoną.

Riley skrzywił się.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl