149, Big Pack Books txt, 1-5000
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TYTU�: Mendel gdanskiAUTOR: Maria Konopnicka-------------------------------------------------------------------------Od wczoraj jaki� niepok�j panuje w uliczce. Stary Mendel dziwisi� i cz�ciej ni� zwykle nak�ada kr�tk� fajk� patrz�c w okno.Tych ludzi nie widzia� on tu jeszcze Gdzie id�? Po co przystaj�z robotnikami, �piesz�cym� do kopania fundament�w pod nowy dcmniciarza Greulicha? Sk�d si� tu wzi�y te obszarpane wyrostki?Dlaczego patrz� tak po �cianach? Sk�d maj� pieni�dze, �e id� wpi�ciu do szynku?Stary Mendel kr�ci g�ow�, smokcz�c ma�y, silnie wygi�ty wi�niowy cybuszek. On zna tak dobrze t� uliczk� cich�. Jej fizjonomi�,jej ruch, jej g�osy, jej t�tno. Wie, kiedy zza kt�rego w�g�awyjrzy w dzie� pogodny s�o�ce; ile dzieci przebiegnie rankiem,drepc�c do ochronki, do szko�y; ile zwi�d�ych dziewcz�t wciemnych chustkach, z ma�ymi blaszeczkami. w r�ku przejdzie potrzy, po cztery do fabryki cygar na robot�; ile kobietprzystanie z koszami na starym wytartym chodniku, pokazuj�csobie zakupione jarzyny, skar��c si� na drogo�� jaj, mi�sa imas�a; ile wyrobnik�w przecz�apie �rodkiem bruku, ci�kim chodemn�g obutych w trepy, nios�c pod pach� w�ze�ki, a w r�kucebrzyki, kielnie, liny, siekiery, pi�y. Ba, on i to nawet wiemo�e, ile wr�bli gnie�dzi si� w gzymsach starego browaru, kt�rypanuje nad uliczk� wysokim, poczernia�ym kominem - w ga��ziachchorowitej, rosn�cej przy nim topoli, kt�ra nie ma ani si�y do�ycia, ani ochoty do �mierci i stoi tak czarniawa, przez p�uschni�ta, z pniem spustoszonym, z kt�rego na wiosn� wynikanieco bladej zielono�ci. On, mo�e nawet, nie patrz�c w okno,samym uchem tylko rozpozna�by, czy Pawe�, str�, zamiata ulic�now� swoj� czy te� star� miot��.I jak tego wszystkiego nie ma Mendel Gda�ski wiedzie�, kiedy ju�od lat dwudziestu i siedmiu w tej samej izbie, pod tym samymoknem sw�j warsztat introligatorski ma i tak ju� przesz�o �wier�wieku przy nim w fartuchu swoim sk�rzanym stoi, a podczas kiedysucha, �ylasta, a dzi� ju� nieco dr��ca r�ka dociska drewnian��rub� prasy, oczy jego spod brwi g�stych, nawis�ych, siwychpatrz� w t� uliczk�, kt�ra jest w�r�d wielkiego miasta, jakbyodr�bnym, zamkni�tym w sobie �wiatem.�wiata tego drobne tajemnice zna Mendel na wylot. Wie, kiedy si�powi�ksza, a kiedy zmniejsza kaszel starego archiwisty, kt�rymu przynosi do oprawy grube, pe�ne kurzu folia�y zat�ch�ychpapie r�w, wie, jak pachnie pomada ma�ego dependenta, kt�remuzszywa akta pana mecenasa; wie, kiedy przyjdzie Joasia od paniradczyni z ��daniem, aby jej za ��k�o pi�knie wsadzi�� laurk� zpowinszowaniem, na kt�rej z�ocisty anio� odkrywa si� i pokazujekawalera z bukietem r� w r�ku; wie, kiedy nie je obiadu studentmieszkaj�cy na strychu, wie, z kt�rej strony nadbiegnie zdyszanapensjonarka ��daj�c, aby jej �niebiesko i ze z�otymi sznurkami�oprawi� przepisane na listowym papierze poezje Czes�awa iGawalewicza.On wszystko wie. Wszystko, co mo�na widzie� na lewo i na prawosiwym, bystrym okiem, co mo�na na prawo i na lewo us�ysze� uchemi co przemy�le� mo�na d�ugimi godzinami, stukaj�c jak dzi�cio�m�otkiem introligatorskim, r�wnaj�c i obcinaj�c wielkie arkuszepapieru, warz�c klej, mieszaj�c farby. I jego te� znaj� tuwszyscy. Obcy cz�owiek rzadko zajrzy; ka�dy jakby sw�j, jakbydomowy.Stary, �ysy zegarmistrz z przeciwka przez otwarte okno krzyczymu latem �dzie� dobry� i pyta o Bismarcka; suchotniczy powro�nikzaczepia o jego klamk� swoje d�ugie, konopne sznurki, kt�redysz�c kr�ci w w�skiej wp�widnej sionce kamieniczki; chudystudent z facjatki, z nogami jak cyrklowe no�yce, wsadzazmierzchem w jego drzwi g�ow� na d�ugiej, cienkiej szyi i po�yczaod niego �oj�wk�; kt�r� �zaraz odda, tylko jeszcze z godzink�popisze�... Straganiarka poda mu czasem przez okno rzodkiewczarn�, w zamian za kolorowe skrawki papieru, z kt�rych sobiejej ch�opaki sporz�dzaj� latawce s�ynne na ca�� ulic�; synekgospodarza ca�ymi godzinami prze siedzi u niego czekaj�c na woln�chwil�, w kt�rej Mendel da mu tektury do podklejenia wyci�tychz arkusza �o�nierzy, a tymczasem dziwuje si� wielkim uszomno�yc, wa�y w r�ku m�otek, wtykaj�c nos w garneczek z klajstrem,pr�buj�c go niemal. Wszystko to tworzy jak�� atmosfer� ciep��poufa�� atmosfer� wzajemnej �yczliwo�ci. Staremu Mendlowi dobrzew niej by� musi. Mimo sze��dziesi�ciu i siedmiu lat rze�ki jestjeszcze w sobie. Spok�j i powaga maluje si� na jego zwi�d�ej wtrudach twarzy. W�osy jego s� mocno siwe; a d�uga broda zupe�niesiwa. Pier� zakl�s�a pod pikowanym kaftanem cz�sto zadychuje si�wprawdzie, a grzbiet zgarbiony nigdy jako� nie chcerozprostowa�, ale tym nie ma si� co trapi�, p�ki nogi i oczystarcz�, p�ki i w r�ku si�a jest. Kiedy mu duszno�� dech zapiera,a w zgi�tym grzbiecie b�l jaki� krzy�e �amie, stary Mendelnak�ada w ma�� fajeczk� tyto� z poczernia�ego, zwi�zanegosznurkiem p�cherza i kurz�c j�, wypoczywa chwil�. Tyto�, kt�regou�ywa, nie jest zbyt wyborny, ale daje taki pi�kny, siny dymeki tak Mendlowi smakuje. Siny ten dymek ma i to jeszcze w sobieszczeg�lnego, �e wida� w nim r�ne rzeczy oddalone i takie,kt�re ju� dawno min�y. Wida� w nim; i Resi�, �on� jego, z kt�r�dobrze mu by�o na �wiecie przez trzydzie�ci lat, i syn�w, kt�rzysi� za chlebem rozbiegli jak te li�cie wichrem gnane, i dziecisyn�w tych, i smutki r�ne, i pociechy; i troski; a ju� najd�u�ejto w nim wida� jego najm�odsz� dziewczyn� Lij�; tak wcze�niewydan� i tak Wcze�nie zgas��, po kt�rej mu tylko jeden wnukpozosta�. Gdy stary Mendel rozpala swoj� fajeczk�, jakie� cichemruczenie dobywa si� z ust jego. W miar� jak pali i jak dymeksiny przynosi mu dalekie obrazy i takie, kt�re ju� nigdy nie.wr�c�, mruczenie to ro�nie, pot�nieje, staje si� j�kiem niemal.Ta dusza ludzka, dusza starego �yda, ma te� smutki swoje it�sknoty, kt�re zag�usza prac�. Tymczasem s�siadka przynosi wjednej r�ce garneczek z roso�em, w kt�rym p�ywaj� kawa�kirozmi�k�ej bu�ki; a w drugiej przykryty talerz z mi�sem ijarzyn�: Mendel odbiera od niej ten skromny obiad; nie je gowszak�e, tylko postawiwszy na ma�ym �elaznym piecyku czeka.Czekanie to trwa nied�ugo. O samej drugiej drzwi izdebkiotwieraj� si� g�o�no, ha�a�liwie, a w nich ukazuje si� ma�ygimnazista; w d�ugim, na wyrost sporz�dzonym szynelu, w du�ej,zsuni�tej na ty� g�owy czapce, z tornistrem na plecach: Jest toch�opak dziesi�cioletni mo�e, kt�ry po matce, najm�odszej c�rcestarego Mendla, wzi�� piwne o z�ocistych blaskach oczy, d�ugie,ciemne rz�sy i drobne usta, a po dziadzi nos orli i w�skiewysokie czo�o Szczup�y i ma�y ch�opak mniejszym si� jeszcze iszczuplejszym wydaje, kiedy zrzuci szynel i zostanie tylko wszkolnej, szerokim pasem przepasanej bluzie. Stary Mendel jestw ci�g�ej o niego obawie. Przezroczy sta cera ch�opca, jegocz�sty kaszel, jego w�t�e piersi i pochylone barki budz� wdziadzie nieustann� trosk�. Wybiera te� dla niego najlepszekawa�ki mi�sa, dolewa mu i dok�ada na talerz, a kiedy ch�opak si�naje; klepie go po ramieniu i zach�ca do zabawy z dzie�mi wpodw�rku.Malec rzadko kiedy nam�wi� si� pozwala Jest zm�czony lekcjami,ci�kim szynelem, siedzeniem w szkole; drog�; d�wiganiemtornistra , i ma te� du�o zada� na jutro. Pow��czy nogamichodz�c, a nawet wtedy, kiedy si� u�miecha, piwne jego oczypatrz� z melancholi� jak��.W kilka chwil po obiedzie malec: zasiada przy prostym, sosnowymstole, dobywaj�c z tornistra ksi��ki i zeszyty, a stary Mendelzabiera si� do swego warsztatu. Cho� ch�opak cicha si� sprawiai tylko szeptem p�g�o�nym powtarzaj�c lekcje kiedy niekiedyzaledwie stuknie sto�kiem, na kt�rym si� buja podpar�szy nastole oba chude: �okcie, zna� przecie, �e staremu introligatorowiprzeszkadza co� w robocie. Co i raz odwraca on g�ow� by spojrze�na ch�opca, a cho� po klajster r�k� si�gn�� mo�e, obchodzi zboku warsztat, gdy mu go potrzeba, aby po drodze uszczypn��wnuka w liczko blade, przejrzyste lub pog�aska� go po kr�tkoprzyci�tych, mi�kkich i ciemnych jak krecie futerko w�osach.Ch�opiec przyzwyczajony jest wida� do tych pieszczot, nieprzerywa przy nich bowiem ani swego �arliwego szeptu, aniko�ysania si� na sto�ku. Stary introligator wszak�e zupe�nie itym jest zadowolony, a przyciszaj�c klapanie pantofli powracana palcach do swego warsztatu.W pi�tek przed wieczorem scena si� odmienia: malec uczy si� przyoknie, ko�ysz�c si� mozolnie na sto�ku nie maj�cym tu swojegorozp�du, a na sosnowym, pokrytym serwet� stole s�siadka zastawiaryb�, makaron i tylko co przyniesion� od piekarza t�ust�,pi�knie zrumienion� kaczk�. Cynowy, o dziwnie powykr�canychramionach �wiecznik z ga�kami o�wieca izb� uroczy�cie,�wi�tecznie. Stary Mendel ma na sobie wytarty ju� nieco, alejeszcze pi�kny �upan czarny, przepasany szerokim pasem, za kt�ryz lubo�ci� zak�ada spracowane r�ce. Siwe jego w�osy, pokrywajarmu�ka, a skrzyp nowych, z d�ugimi cholewami but�w nape�niaizb� jakim� radosnym szemrem. Gdy ju� st� zastawiony zosta�,ch�opak si� myje, przyczesuje swoje krecie futerko na ozdobnej,pod�u�nej g�owinie, zapina �wie�y ko�nierzyk i czyste mankiety,a za�o�ywszy r�ce w ty�, stoi powa�ny i wyprostowany, podczaskiedy, dziad si�ga na polic� po zwini�ty ta�es i po modlitewnik.W chwil� potem rozlega si� wargowy, brz�cz�cy �piew modlitewnystarego �yda g�os jego przechodzi wszystkie spadki od niskich,�piewem brzmi�cych, do wysokich, na kt�rych �piew jegoprzechodzi w j�k i �arliwy jaki� lament, w akcenty nami�tne,b�agalne, �kaj�ce. Pod wp�ywem �piewu tego ma�y gimnazistaodczuwa dreszcz nerwowy, blada jego twarzyczka staje si� bledsz�jeszcze, wielkie oczy to rozszerzaj� si� nad miar�, to mru�� si�i zachodz� �zami; patrzy na dziada jakby urzeczony, aspazmatyczne ziewanie otwiera mu usta. Na szcz�cie dziad zamykaw...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]