153b. Wilson Gayle - Światło w ciemności(1), zachomikowane(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gayle Wilson
Światło w ciemności
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Londyn 1823
Earl Huntingdon pomyślał, że wolałby raczej stawić
czoło francuskiej jeździe, niż trwać w tym głuchym
milczeniu. Wtedy, podczas służby na Półwyspie Iberyj
skim, umiał przynajmniej zawsze określić, co się dzieje.
A teraz...
- Małżeństwo, milordzie? - wykrztusiła Arabella
Simmons.
Jeszcze wczoraj by przysiągł, że zna każdy najsub
telniejszy niuans jej wyjątkowego głosu, lecz teraz, jak
nigdy wcześniej, brakowało jej tchu. Szok, to oczywi
ste. Zresztą, mógł się tego spodziewać. Może odczuwa
ła także niesmak?
Niech cię diabli, Ingalls, niech cię diabli, żeś mi pod
sunął tę myśl. I mnie razem z tobą, że byłem tak głupi
i posłuchałem, pomyślał earl.
- To po prostu kwestia konwenansu, pani Simmons
- powiedział spokojnym tonem, by nie odgadła trapią
cych go rozterek. - Jeżeli ten pomysł wydał się pani
niesmaczny, więcej nie będziemy o tym rozmawiać.
Uszanuję pani uczucia.
- Nie ma mowy o niesmaku - odparła Arabella.
W jej głosie pobrzmiewało raczej zdumienie, a ear-
lowi ulżyło, że nie popełnił fatalnej i nieodwracalnej
gafy.
- Oferta małżeństwa rzadko może być uznana za ob
razę - kontynuowała. - A oczywiście w naszym przy
padku...
Słowa, słowa... Jednak ich przypadek był rzeczywi
ście szczególny, a oni w odróżnieniu od innych par pla
nujących małżeństwo znaleźli się w nietypowej sytu
acji. Jedno niedokończone zdanie można było interpre
tować na wiele sposobów.
Przede wszystkim kwestia statusu społecznego. Sim-
mons była jego pracownicą, a on to Alexander Coltrain,
siódmy earl Huntingdon, ostatni z rodu mający prawo
do tego dawnego i nobliwego tytułu. Małżeństwo po
między nimi to oczywisty mezalians, z którejkolwiek
strony by na to spojrzeć.
Dziesięć lat wcześniej postanowił, że nigdy się nie
ożeni, ale teraz nie dbał o ewentualne sprzeciwy opinii,
które mogłaby wywołać propozycja właśnie przezeń
złożona. Prawdę mówiąc, wprawiła w zdumienie jego
samego. Zapewne tak samo zareagują przyjaciele i zna
jomi.
Nieliczni żyjący krewni już od dawna oswoili się
z jego decyzją, że nie założy rodziny. Przyjaciele łajali
go za to postanowienie. Natomiast służący od dwóch lat
obserwowali bez komentarzy rozwój znajomości z pa-
nią Bertrandową Simmons. Wszyscy będą zaskoczeni
zmianą frontu.
Nigdy, przynajmniej do dzisiaj, nie postrzegał tej
znajomości w kategoriach osobistych. Chyba że zali
czyć do nich swoistą przyjemność, jaką odczuwał od
dnia, w którym Arabella została jego lektorką. Wów
czas już od ośmiu lat znosił swoją ślepotę i nigdy nie
pozwolił sobie na najmniejszą skargę z tego powodu,
uważał jednak, że zasłużył na tę odrobinę radości, jakiej
dostarczał mu głos pani Simmons.
Od pierwszej chwili, gdy pojawiła się na schodach jego
domu z ogłoszeniem, które umieścił w „Timesie", od mo
mentu, gdy usłyszał jej głos, zrozumiał, że nie chce po
wrotu do monotonnych recytacji sprawiających mu tyle
przykrości.
Nawet w tych nowoczesnych czasach zatrudnienie
kobiety lektorki było czymś niezwykłym. Jednak Ber
trand Simmons był kolegą szkolnym earla. Przekonał
Arabellę, że oferuje jej posadę ze względu na długolet
nią przyjaźń ze zmarłym mężem, choć wiedział o jej
trudnej sytuacji życiowej.
Jedynie to i jej piękny głos zadecydowały o jej
zatrudnieniu, nawet jeśli inni mogli podejrzewać coś
więcej. Pani Simmons to była jedyna jego słabostka
i uznał, że może sobie na nią pozwolić. Teraz jednak
proponował coś, co może spowodować wiele złośli
wych uwag, stawiających jego wybór w odmiennym
świetle.
- W naszym przypadku? - powtórzył, bo Arabella
nie rozwijała myśli.
Czy to jego duma rodziła w nim rozliczne wątpliwo
ści? A może to przejaw skłonności masochistycznych?
- Wątpię, by rodzina waszej lordowskiej mości była
zachwycona przyjęciem przeze mnie tej oferty - powie
działa po namyśle Arabella.
Hunt z ulgą przyjął do wiadomości, że w jej głosie
nie było rozbawienia, które poprzednio wyczuwał.
- Oboje jesteśmy nie pierwszej młodości i na tyle
dorośli, by decyzje podejmować samodzielnie. Pani po
chodzenie, pani Simmons, jest bez zarzutu. Zapewniam,
że wszelkie ewentualne obiekcje ze strony mojej rodzi
ny nie będą miały dla mnie najmniejszego znaczenia.
Tej rodziny zostało już niewiele. Matka zmarła, kie
dy miał dziesięć lat, ojciec podczas pobytu Hunta
w Cambridge. Starszy brat, dziedziczący tytuł, zginął,
jeżdżąc konno, gdy młodszy był jeszcze na Półwyspie
Iberyjskim. Świeżo upieczony earl nie zrejterował, po
stanowił pozostać w armii przynajmniej do czasu, aż ta
przekroczy granice Hiszpanii. To była brzemienna
w skutki decyzja; w konsekwencji postanowił zostać
kawalerem.
Od czasu do czasu odczuwał wyrzuty sumienia, że
z tego powodu wymrze główna Unia rodu, że jakiś nie-
wydarzony kuzynek odziedziczy tytuł i posiadłości. Co
na to powie nieliczna rodzina? Składając dziś propozy
cję pani Simmons, nie miał takich obiekcji.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]