1559, Big Pack Books txt, 1-5000
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WOLFGANG AmadeusVALERIAN TORNIUSWolfgang AmadeusPOWIE�� O MOZARCIEPolskie Wydawnictwo MuzyczneTytu� orygina�u: Wolfgang AmadtPrze�o�yli z niemieckiegoMARIA KURECKA i WITOLD WIRPSZAZa zezwoleniem wydawcy orygina�ui w�a�ciciela praw autorskichVEB Breitkopf und Hartel Musikverlag Leipzig...A WKO�O G�OWY CH�OPCA PROMIENIE SI� Z�OC� �CZY TO DIADEM? CZY �WIAT�O DUCHA SKWIT�E MOC�?A JUZ-CI W KA�DYM RUCHU WIELKI D�WI�K SI� ZISZCZA,GEST KA�DY WIE�CI PI�KNO � PI�KNA TEGO MISTRZA,KT�RY NIE STWARZA PIE�NI, BO CA�Y JEST PIE�NI�!(Goethe: Faust, cz�� II, akt III, Arkadia; �przek�ad E. Zegad�owicza)Obwolut� projektowa� Janusz BruchnalskiCz(�/ pierwszaCUDOWNE DZIECKONajdro�sza Przyjaci�ko!Pewnie przypuszcza Pani, i� od dawna ju� jestemw Wiedniu. A tymczasem ci�gle jeszcze siedz� w tymuroczym miasteczku nad rzek� Salzach, kt�re wi�zimnie w magicznych p�tach. W pocz�tkach sierpnia przy-by�em tu na dwa dni zaledwie, lecz oto z dw�ch dnizrobi� si� ju� tydzie�, a obawiam si�, i� dojdzie do�i drugi, zanim do domu wr�c�. Niech�e Pani pos�ucha,co si� sta�o: �w czarodziej, kt�ry zwi�za� mnie z Salz-burgiem, tak, zwi�za� � to sze�cioletni ch�opczyk,istny diablik, tysi�cem talent�w obdarzony, wyra�niem�wi� � cud prawdziwy!U�miecha si� Pani zapewne, mniemaj�c, �e chcia�emza�artowa�. Lecz sprawa to zbyt niezwyk�a i powa�na,aby stroi� z niej �arty. Malec ten otrzyma� na chrzcieimiona Johannes Chrysostomus Wolfgangus TheophilusMozart, lecz rodzina i przyjaciele domu nazywaj� go�Wolferl� lub �Wolfgangerl�. M�wi�em, i� obdarzonyjest tysi�cem talent�w! I to prawda: gra bowiem nafortepianie tak czy�ciutko i z tak� pe�ni� wyrazu jakprawdziwy pianista; podskakuj�c, zr�cznie chwyta pa-luszkami oktawy, mimo ma�ych swych r�czek, a tak�e,w�a�ciwie dot�d nie uczony, na skrzypcach �wawo wy-grywa, pono� nawet i na organach udatnie si� produ-kuje, komponuje ju� � co najbardziej zdumiewaj�ce �menuety, kt�re tak mile uszom schlebiaj�, jakby auto-rem ich by� Rameau albo Friedemann Bach. Muzyka nietylko tkwi mu w palcach, ale w �y�ach jego p�ynie, wy-ziera z ka�dej miny puco�owatej buzi, przepe�nia ca��jego istot�, opanowa�a go niczym jaki demon i decydujeo wszystkim, cokolwiek czuje, my�li lub czyni. Ch�op-czyna ten nie jest jednak bynajmniej tresowan� kukie�-k�, kt�r� by t�umom gapi�w na jarmarkach za dziwo-wisko mo�na prezentowa�; naturalny, swobodny,swawolny na miar� lat swoich, cho� przecie rozumny,wra�liwy i powa�ny we wszystkim, co muzyki dotyczy,s�owem � cudowne dziecko.Ma on siostrzyczk� Mariann� � �Nannerl�, jak j� tuwszyscy wo�aj� � kt�ra po prawdzie sprawno�ci� pal-c�w nad nim g�ruje. Nadto dysponuje te� uroczymg�osikiem, kt�ry z dziecinn� �atwo�ci� a� ku wysokiemuc ju� si� wzbija, a z racji uzdolnie� zdaje si� zapowia-da� na drug� Faustyn� Hasse. Ale te� owa Nannerl manad braciszkiem pi�� lat przewagi, wynurza� si� zaczy-na z dzieci�cych kokon�w i nabiera stopniowo 1'aisance *m�odziutkiej damy.Ojciec, Leopold, swobodnie ��czy mieszcza�skie po-chodzenie z manierami wykszta�conego �wiatowca, dys-ponuje te� znaczn� chyba wiedz�. Powiadaj�, �e zanimsi� s�u�bom pani Muzyki po�wi�ci�, ca�e dwa lata stu-diowa� humaniora, a tak�e nauki prawne na miejsco-wym uniwersytecie. Obecnie zajmuje stanowisko na-dwornego muzyka przy kaplicy arcybiskupa, jest z pew-no�ci� wy�mienitym skrzypkiem i, jak mi si� wydaje,jeszcze lepszym nauczycielem. Znam jego podr�cznik,kt�ry nazwa� skromnie �Pr�b� podstawowej nauki gryna skrzypcach*, i przyzna� musz�, i� przy�miewa onwszystko, czego dokonano dot�d w tej dziedzinie.Co si� za� tyczy pani Anny Marii, matki tych cudow-nych naszych dzieci, to pokr�tce rzec mo�na: udatnyz mej tw�r r�ki boskiej � �ywa, zdrowa, pogodna,pe�na ciep�ej serdeczno�ci, nieodrodna latoro�l tejsalzburskiej ziemi. Temperament jej, jak iskra �ywy,kontrastuje mile z pe�n� zadumy, jakby nieco oci�a��' [sposobu bycia)natur� jej m�a. I zewn�trzny jej wygl�d zwraca uwag�:posta� s�uszna, z prostot� i gustem ubrana wed�ug modynaszych czas�w, przecie� bez ekstrawagancji, a pod sta-rannie przypudrowan� fryzur�, wdzi�cznie obramowanyuroczym skrzyde�kowym czepeczkiem, kt�ry rozwijaj�-ce si� w�a�nie p�atki r�anego p�czka przypomina,kwitn�cy, m�ody owal twarzy niewie�ciej o wydatnymnosie, kt�rego surowo�� �agodzi para �yczliwie a przy-chylnie spozieraj�cych oczu. Niewiele ust�puj�c wzro-stem swemu m�owi, doskonale si� prezentuje obokjego szczup�ego, rzec bym chcia� � niemal eleganckie-go exterieur, i �atwo poj��, �e mieszka�cy Salzburga,spotkawszy ich oboje na promenadzie, szepc� do siebie:�Najpi�kniejsza para w naszym mie�cie!�Tyle, mi�a Przyjaci�ko, o personaliach familii Mozart,'kt�rych przemilcze� nie mog�em, chc�c da� Pani pobie�-ny przynajmniej, cho� � czegom �wiadom � i nie-doskona�y ich wizerunek.Leopold Mozart podj�� z dzie�mi swymi na pocz�tkutego roku podr� do Monachium i gra� tam przed kur-firstem. M�ody hrabia Palffy, kt�ry mia� okazj� by�przy tym debiucie, ca�kiem enchante 1 do Wiednia po-wr�ci� i nie ustawa� w opowiadaniu osobliwych szcze-g��w w r�nych salonach. Wyobra�a sobie Pani, jakbardzo zainteresowa�o to mnie, nami�tnego mi�o�nikamuzyki, mimo i� dzi�ki memu, z do�wiadcze� �ycio-wych p�yn�cemu sceptycyzmowi, bynajmniej niesk�on-ny by�em za czyst� prawd� przyjmowa� wszystkiego,cokolwiek Palffy w entuzjastycznym uniesieniu rozpo-wiada� swoim s�uchaczom. Gdy jednak p�niej z innej,a wiarygodnej strony potwierdzono mi w zasadzies�uszno�� jego relacji, postanowi�em zaraz przekona� si�na w�asne oczy i uszy o egzystencji tych cudownychdzieci. Dobry m�j znajomy, nadworny tr�bacz arcy-biskupi, Andreas Schachtner, wspania�y cz�owiek i t�gimuzyk, pos�u�y� mi za opiniodawc� i jednocze�nie tak�e' [oczarowanyl10po�rednika przy zawieraniu znajomo�ci z rodzin� Mo-zart�w. A �e znajomo�� ta rozproszy�a resztki mychobiekcji, poj�a Pani ju� z pierwszej cz�ci mego listu.Zaiste, od pierwszej chwili ogarn�� mnie zachwyt, kt�rynie zmniejszy� si� do chwili, kiedy pisz� te s�owa.Zamiar powzi��em niewzruszony: chcia�bym za wszel-k� cen� pozyska� Mozart�w do pewnej antrepryzyw Wiedniu. Propozycja moja natrafi�a wprawdzie po-cz�tkowo na zawzi�ty op�r. Ojciec oznajmi� w spos�bnader zdecydowany, �e osi�gni�cia swych dzieci, mimoi� � przyr�wnane do ich wieku � znacznie przekra-czaj� przeci�tny poziom, uwa�a za jeszcze niewystarcza-j�ce dla zaprezentowania doborowej i wymagaj�cejpubliczno�ci. Odwa�y� si� wprawdzie na pr�b� w Mo-nachium, powt�rzenie jednak takiej pr�by chcia�by roz-wa�y� dopiero w�wczas, gdy dzieci bardziej si� wy-doskonal�. Cho� zastrze�enie takie wyda�o si� naderrozs�dne, nie zdo�a�em powstrzyma� si� od powiedzeniamu, i� niezwyk�o�� i sensacyjno�� tak bezprzyk�adnychosi�gni�� zanika ze wzrastaj�cym wiekiem debiutant�w,a w�wczas umniejsza si� i sukces, kt�ry � zdobytydo�� wcze�nie � m�g�by im pom�c w drodze ku �wiet-no�ci i s�awie. Zaduma� si�, lecz przekona� si� nie da�.Teraz sta� si� ju� bardziej ust�pliwy, co, jak mi si�wydaje, zawdzi�czam pe�nym zach�ty s�owom jego przy-jaciela, Schachtnera, kt�rego on wielce szacuje. Nabra-�em tedy zn�w nadziei, bo tymczasem dwie odkry�emw nim s�abo�ci, z pomoc� kt�rych, je�li zdo�am z nale-�yt� i dyplomatyczn� post�powa� zr�czno�ci�, uj�� gosobie i pozyska� pragn�. Posiada on bowiem wybitnieukszta�towany zmys� do interes�w, po��czony nadtoz ambicj�, by wybi� si� o w�asnych si�ach i towarzysk�sw� pozycj� poprawi�. Wie dobrze, �e uznanie takiezdo�a osi�gn�� jedynie za pomoc� pewnego dobrobytu.I najwidoczniej cierpi z racji n�dznej, dla s�u�by jenoprzewidzianej zap�aty, kt�rej mu jego arcyksi���cychlebodawca u�ycza, stara si� za�ata� braki lekcjami\11gry na skrzypcach i komponowaniem, lecz ma�o in-tratne s� to wysi�ki. Tu wi�c otwiera si� mo�liwo�� wy-wo�ania zmiany jego przekona�, je�li tylko ukaza� mub�dzie mo�na pon�tne widoki.Gdybym by� maj�tnym magnatem, jak Esterhazy,Ulefeid, Harrach czy Lobkowitz, rado�� by mi sprawi�owzi�� muzyczn� t� rodzin� pod mecenasowskie mojeskrzyd�a i wyg�adzi� jej ow� wyboist� drog� artystycz-nej kariery. Lecz, niestety, jako trzeci syn nie obda-rowanego bynajmniej w nadmiarze dobrami ziemskimiordynata, w roli mecenasa wyst�powa� nie mog�. Posia-dam jedynie g��boko w duszy mej zakorzenion� mi�o��do pi�knej sztuki d�wi�k�w; jej te� got�w jestem wszel-kie, w granicach mo�liwo�ci moich, sk�ada� ofiary. Leczto nie wystarczy i potrzeba mi pomocnik�w.Dlatego zwracam si� do Pani, czcigodna Przyjaci�ko,gdy� wiem, �e nikt wi�cej ni� Pani nie oka�e zrozumie-nia dla zamiar�w moich, a tak�e poniewa� od lat ��czynas szczere, wzajemne a przyjazne porozumienie, kt�reo�miela mnie apelowa� do Pani o pomoc. Prosz�, abyzechcia�a Pani wyzyska� rozleg�e swoje wp�ywy,inscenizuj�c pod �yczliwym patronatem tak wysoceprzeze mnie cenionego ma��onka swego koncert w Lin-zu, kt�ry dla muzykant�w moich sta�by si� zadowalaj�-cym bod�cem do dalszej ich podr�y do Wiednia. Niech-�e Pani znakomite wp�ywy swoje i na ten cesarskigr�d rozci�gnie, gdy tylko Pani� zawiadomi�, �e dzi�kiwysi�kom Schachtnera i moim uda�o si� szcz�liwieantrepryz� t� zabezpieczy�.Tak tedy teraz ju� � z g�ry zak�adaj�c, i� zechcePani, najdobrotliwsza Hrabino, zamiar ten akceptowa�starania moje o zdoln� do zachwyt�w i wdzi�czn�publiczno�� aktywnej pieczy Pani powierzam i pozostaj�najpokorniej r�ce ca�uj�c s�ug� PaniIgnacy von WaldstadtenPani Hrabina Aurora SchlickLinz nad Dunajem Salzburg, 9 sierpnia 1762IIRodzina Mozart�w mieszka na Getreidegasse 9, w oka-za�ym, mieszcza�skim domu, naprzeciw L�chelplatz.Mieszkanie znajduje si� na trzecim pi�trze i obejmujetrzy wielkie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]