159. George Catherine - Dziewczyna znikad, harlekinum, Harlequin Romance(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Catherine George
Dziewczyna znikąd
Rozdział 1
Boli... Powieki są takie ciężkie... Nie, trzeba dać temu spokój.
Głowa bolała ją tak bardzo, że otworzenie oczu wydawało się niewykonalne. Z zewnątrz dobiegały odgłosy świadczące o tym, że pogoda jest wstrętna – wycie wiatru, szum deszczu... Chyba lepiej będzie zostać w łóżku... Głowa nadal bardzo ją bolała, ale zmusiła się do otwarcia oczu i... natychmiast je zamknęła! Dopiero po chwili odważyła się uchylić powieki.
To nie był sen. Nadal leżała w tym pokoju. Pomieszczenie było małe, miało pochyły sufit i okna w grubych ramach. Najgorsze zaś było to, że nigdy tu nie była! Rozglądała się wokół, drżąc na całym ciele. Białe ściany, dębowa szafa, gięta poręcz łóżka... Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie męską koszulę – bardzo dużą, w paski i z pewnością równie obcą, jak pokój...
Usiadła. Świat zawirował z zawrotną szybkością, wrócił okropny ból głowy... Po chwili poczuła się na tyle dobrze, by otworzyć oczy. Usiłowała oddychać spokojnie, a potem ostrożnie wstała.
Cóż to był za wysiłek! Podłoga zdawała się kołysać pod jej stopami niczym pokład statku. Ruszyła powoli w stronę okna, na wszelki wypadek trzymając się łóżka. To nie jest zwykła migrena, pomyślała. Pod oknem stało krzesło. Osunęła się na nie i oparła plecy o chłodną ścianę, z trudem łapiąc powietrze. Minęło trochę czasu, zanim, przytrzymując się ściany, postanowiła znowu wstać. Podeszła do okna i... znowu zrobiło jej się słabo. Za oknem rozciągało się szare torfowisko, a dalej – tylko chmurne niebo i morze, nad którym szalał sztorm.
Dziewczyna omal nie zemdlała. Walczyła z ogarniającą ją paniką. Zacisnęła mocno pięści i starała się uspokoić. Kiedy pierwsza fala przerażenia przeszła, otworzyła oczy. Co to za miejsce? I co ona tu robi?
Nagle jej uwagę zwrócił odgłos kroków. Ktoś szedł po schodach. Odwróciła się, zachwiała... Na szczęście zdołała chwycić poręcz łóżka. Stała nieruchomo, oddychając z wysiłkiem i patrzyła na drzwi. Otworzyły się powoli i do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Był pochylony, niosąc ostrożnie tacę zjedzeniem. Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu. Jego ciemne włosy były trochę potargane, miał szerokie ramiona... Mężczyzna z trzaskiem postawił tacę na stoliku. W tym samym momencie nogi odmówiły dziewczynie posłuszeństwa. Usiadła na łóżku.
– Powinnaś leżeć. – Mężczyzna okrył ją kołdrą, a potem, zauważywszy jej przestraszone spojrzenie, wyprostował się. – Przecież cię nie ugryzę – rzekł i usiadł na brzegu łóżka.
Dziewczyna nie próbowała nawet kryć, jak bardzo jest przerażona. Mężczyzna sięgnął w stronę jej ręki.
– Zapewniam, że nic ci nie grozi – powtórzył chłodno.
Miał miły, dźwięczny głos. Była naprawdę przestraszona, a mimo to nie mogła nie zauważyć, jak przystojny był jej opiekun. Może trochę ponury i zamyślony, ale niewątpliwie przystojny... Spod szerokich, czarnych brwi patrzyły na nią chłodne oczy. Miał ładnie zarysowane usta i nieco ponury wyraz twarzy. Było w nim coś, co sprawiało, że bała się poruszyć. Odchrząknęła cicho.
– Przepraszam, gdzie ja właściwie jestem? – Skrzywiła się lekko, bo mówienie przychodziło jej z trudem. – I kim pan jest?
– Właśnie miałem cię zapytać o to samo – odparł mężczyzna. – Zaraz wszystko ci powiem. Jak się czujesz? Możesz mi dać rękę? – spytał, pochylając się w jej stronę. Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie. – Po co?
– Chcę Ci zbadać puls. – Był wyraźnie zniecierpliwiony. – Jestem lekarzem, nie wróżbitą.
Nie pozostało nic innego, jak spełnić jego prośbę. Podała mu rękę.
– A jak głowa? – spytał, nie odrywając wzroku od zegarka.
– Boli, i to bardzo.
– Nic dziwnego. Nieźle oberwałaś... – Spojrzał na nią uważnie. – Masz bardzo wysokie tętno... Czy ty się mnie boisz?
Dziewczyna skinęła głową i znów pociemniało jej przed oczami. Każdy ruch głowy wywoływał okropny ból. Mężczyzna delikatnie ścisnął jej dłoń.
– Może poczujesz się lepiej – rzeki – gdy ci powiem, kim jestem i gdzie się znalazłaś. Po pierwsze, jesteś na wyspie Gullholm, niedaleko od zachodnich brzegów Walii. A po drugie, nazywam się Penry Meredith Vaughan, jestem lekarzem i właścicielem tej wysepki. – Rzucił jej ostre spojrzenie. – A teraz bądź tak miła i powiedz mi, kim jesteś i dlaczego wdzierasz się na mój teren.
Dziewczyna patrzyła na niego w niemym przerażeniu.
– Ale... – zdołała wreszcie powiedzieć – to właśnie dlatego jestem taka przerażona, panie doktorze. – Przygryzła dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie. – Ja... zupełnie nic nie wiem. Nic nie pamiętam.
Vaughan wstał powoli. W maleńkim pokoju sprawiał wrażenie olbrzyma.
– I chcesz, żebym uwierzył, że nie wiesz, skąd się tu wzięłaś?
– Tak... – Patrzyła na niego z rozpaczą. – Może to dziwnie brzmi, ale nie mam pojęcia, kim jestem. Nie wiem nawet, jak się nazywam!
Penry Vaughan przyglądał się jej w milczeniu. Po chwili przypomniał sobie o tacy, którą przyniósł.
– Zrobiłem d zupę – oznajmił.
– Nie jestem w stanie nic jeść – odparła, wzdrygając się nieznacznie.
~ Jeśli nie zjesz – Penry był już zły – nie dam d proszków na ból głowy ani nie powiem, jak cię znalazłem.
Dziewczyna postanowiła usiąść.
– Proszę... – zaczęła, ale ból głowy nie pozwolił jej dokończyć. Opadła na poduszki. – No dobrze – zgodziła się w końcu.
Penry skinął głową, nalał trochę zupy do filiżanki i powiedział:
– Wypij to, a ja pójdę na dół po herbatę i grzanki.
– Nie chcę grzanek! – zaprotestowała, biorąc filiżankę z jego rąk.
– Jako gość jesteś doprawdy urzekająca – odparł Penry sucho. – Obecność chorej osoby to coś, czego ani tu nie chciałem, ani się nie spodziewałem. Postaraj się więc nie utrudniać sytuacji, dobrze? – Popatrzył na nią z góry. – Teraz może wypij tę zupę, a ja przyniosę ci coś na ból głowy. Jeśli nie chcesz, to mogę cię tu zostawić i radź sobie sama. Może wtedy zmądrzejesz.
Dziewczyna popatrzyła ponuro w ślad za Vaughanem. Miała nadzieję, że wychodząc uderzy się w głowę o framugę drzwi, ale, niestety, schylił się. Najwyraźniej miał wprawę.
Kiedy została sama, niechętnie sięgnęła po talerz, pewna, że zaraz dostanie mdłości. Ku jej zdumieniu zupa okazała się doskonała. Widocznie doktor Vaughan lubił gotować. Poczuła, że wstępują w nią nowe siły. Gdyby tak jeszcze wiedziała, kim jest i skąd wzięła się na wyspie...
– Świetnie! – powiedział Penry Vaughan na widok pustej filiżanki. – Cieszę się, że postanowiłaś być rozsądna.
– Dziękuję, doktorze. Przykro mi, że sprawiam panu tyle kłopotu. Czuję się znacznie lepiej. Myślę, że wkrótce będę mogła stąd wyjechać. – Zadrżała na widok jego ironicznego spojrzenia.
– Wyjechać? Dokąd? – Penry napełnił herbatą dwa kubki. – Z czym chcesz herbatę?
– Z mlekiem, bez cukru... – Twarz dziewczyny rozjaśniła się na chwilę. – Jeżeli to wiem... a w jakiś dziwny sposób wiem, to niedługo przypomnę sobie resztę, prawda?
– Całkiem możliwe – odparł, podając jej talerz z grzankami. – Teraz jedz, a ja przez ten czas opowiem ci, jak cię znalazłem.
Dziewczyna dowiedziała się, że Penry Vaughan przyjechał na Gullholm, aby w ciszy popracować nad serią artykułów.
– Musiałem zrobić sobie przerwę – oznajmił, siadając na krześle przy łóżku. – Kolega poradził mi, żebym spędził kilka tygodni z dala od zgiełku, wygrzewając się w słońcu...
Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę okna, zalewanego strugami deszczu. Wiatr zawył ze zdwojoną siłą.
– Na Gullholm nie jest za ciepło o tej porze roku – zgodził się Penry – ale trudno o lepsze miejsce dla kogoś, kto szuka samotności. To znaczy, było tak do tej pory – dodał znacząco.
– Nie chciałam tu wtargnąć, panie doktorze – rzekła poważnie. – Na pewno nie, przecież to teren prywatny.
– Znalazłem cię dziś o świcie... – Penry wziął od niej talerz. – Grzeczna dziewczynka, resztę grzanek mogę ci darować. Wypij herbatę.
Kiedy skończyła pić, podał jej tabletki i wodę do popicia.
– To nie jest mocny środek – powiedział. – Ale powinien ci dobrze zrobić. Popij dobrze, proszę.
Kiedy zażyła lekarstwo i usiadła wygodnie, Penry mógł podjąć swą opowieść. Codziennie rano biegał po wyspie, a tego ranka postanowił skorzystać z poprawy pogody i zebrać trochę drewna na plaży. Wyspa była zbliżona kształtem do ósemki. Składała się z dwóch części połączonych wąskim pasmem lądu. Zachodnia część, położona od strony Atlantyku, nazywała się Seal Haven, a wschodnia, z widokiem na wybrzeże Pernbrokeshire, Lee Haven.
– Przy plaży Lee jest wygodna zatoczka, trzymam tam swoją starą łódź – opowiadał Penry. – Za to Seal Haven to same skały, zawsze jest tam silna fala. Właśnie tam panią znalazłem, pani X.
Kiedy zaczął padać deszcz, Penry zebrał już potrzebne mu drewno i ruszył ścieżką nad urwiskiem w stronę domu. Doszedł do przesmyku i właśnie wtedy zauważył, że nisko, na skałach, leży jakiś kolorowy przedmiot.
– To była twoja chustka. Rzuciłem drewno, zszedłem ścieżką na dół i właśnie tam, między dwoma skałami, leżał mój rozbitek. Miałaś ranę na skroni, byłaś przemoczona i nieprzytomna. Z początku myślałem, że nie żyjesz.
Dziewczyną wstrząsnął dreszcz.
– Skąd ja się tam wzięłam, na litość boską?
– Nie wiem. Myślałem, że ty mi powiesz.
Ranna oparła się o poduszki. Była bardzo przygnębiona.
– Cóż, sama nie wiem. To chyba nie jest dobra pogoda na kąpiel...
– Na pewno nie. Nie sądzę zresztą, żebyś szła się kąpać w ubraniu i z torbą na ramieniu.
– Znalazł pan moją torbę? – popatrzyła na niego uważnie. – Nie było tam niczego, co wskazałoby, kun jestem?
– Niestety, nie. To taka mała, podręczna torba. Była w niej tylko bielizna na zmianę, sweter... To wszystko. Ale i tak powinnaś się cieszyć. Zdaje się, że ta torba uratowała ci życie. Po pierwsze, zadziałała jak kamizelka ratunkowa, a po drugie, zaczepiła się o skały. Gdyby nie to, fale zmyłyby cię z powrotem do morza.
– Dziewczyna skuliła się pod kołdrą.
– Myśli pan, ze wypadłam z jakiejś łodzi?
– Chyba tak... – Penry poprawił się na krześle.
Nawet w starym, białym swetrze i poplamionych spodniach robił duże wrażenie. – Ale z jakiej łodzi? I dokąd ona płynęła?
– Sama chciałabym to wiedzieć!
– Zawiadomiłem przez radiotelefon straż przybrzeżną i policję. Może ktoś zgłosi twoje zaginiecie i wszystko się wyjaśni. Inaczej nie dotrzesz tam, dokąd płynęłaś – dodał trzeźwo. Pochylił się i wziął ją za rękę. – Nie nosisz żadnych pierścionków... Poza tym wyglądasz za młodo na mężatkę...
Dziewczyna cofnęła dłoń.
– A ile lat, według pana, powinna mieć mężatka?
– To zależy – odparł z niechętnym grymasem. – Małżeństwo wymaga pewnej dojrzałości. Niektórzy nigdy do niego nie dorastają.
Uderzyła ją gorycz, z jaką wymówił te słowa.
– Nie czuję się aż tak młodo – rzekła powoli. – Jest pan lekarzem, nie mógłby pan określić mojego wieku? Po zębach czy jakoś tak?
Uśmiech dokonał w nim magicznej przemiany. Na krótką chwilę spod maski lekarza wyłoniła się przyjazna, miła twarz. Pielęgniarki musiały za nim szaleć, pomyślała dziewczyna. Zmiana nie trwała jednak długo.
– Nie myśl o tym teraz – poradził Penry. Sięgnął do kieszeni i wyjął: stamtąd coś błyszczącego. – Miałaś ją przypiętą do swetra. Niczego ci to nie przypomina?
Niezwykła broszka była zrobiona ze srebra. Dziewczyna wiedziała, że należała do niej. Broszka była bardzo piękna. Przedstawiała lwicę i lisicę na czymś, co wyglądało jak sanie.
– Jaka dziwna! – Obracała ją powoli w palcach. – Co mogą znaczyć te sanie?
– To nie są sanie, zobacz!
– Dopiero teraz zauważyła:
– Przecież to L! – Uśmiechnęła się po raz pierwszy i zaraz się skrzywiła, bo uśmiech wywołał nową falę bólu. Uniosła dłoń i dopiero teraz zrozumiała, że ma na głowie bandaż. ~ Czy to duża rana?
– Za duża, żeby ją tak zostawić. Założyłem ci kilka szwów, kiedy byłaś nieprzytomna – wyjaśnił Penry. – Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ocknęłaś się w czasie operacji, ale przynajmniej mogłem cię dokładniej zbadać.
– Świecił mi pan w oczy – parsknęła.
– Pamiętasz? – spytał, spoglądając na nią z uwagą.
– Niezbyt dokładnie... To takie okropne... Jakby ktoś odsunął na chwilę zasłonę, a potem zaraz ją opuścił. – Przełknęła łzy. – Czułam ból i... i to światło, które mnie raziło. To przypomina sen. – Westchnęła.
– Sprawiam tyle kłopotów, to szycie i w ogóle... Jestem panu bardzo wdzięczna, doktorze.
– Nonsens – odparł Penry zdecydowanie. – Nie mogłem przecież cię zostawić! Aha, zapomniałem. Twoje ubranie suszy się w kuchni.
– Dziękuję. – Dziewczyna z każdą chwilą czuła się bardziej zobowiązana. Spojrzała na broszkę. – Skoro miałam ją na sobie, musi być moja. Ciekawe, co znaczy to L...
– Spójrz na lwicę – zwrócił jej uwagę Penry.
– Może L jak Leonie albo Leonora? Nic ci się nie przypomina?
Pokręciła głową.
– No nic, moje dziecko, przecież musimy cię jakoś nazwać. – Rzucił jej kwaśne spojrzenie. – Tylko że ty nie wyglądasz jak lwica. Raczej jak mokry kotek.
– Niech pan mnie nazywa, jak pan chce, tylko nie swoim dzieckiem!
Vaughan uniósł brew.
– Ach, kotek ma pazurki! No, dobrze. Jeśli to ja mam wybierać, proponuję Leonorę. Może twój ojciec także lubił Beethovena...
– Ja nie tubie, jestem tego pewna – odparta wzruszając ramionami. Nagle poczuła, że do oczu znów napływają jej łzy. Była taka zła, taka rozczarowana!
– Skąd ja wiem, że nie lubię Beethovena, jeśli nie znam nawet własnego nazwiska?
– Cierpisz na amnezję, Leonoro – odparł szorstko. – Na skutek uderzenia w głowę straciłaś pamięć. Możliwe, że obudzisz się jutro i będziesz wszystko pamiętać. A póki co, nie staraj się przypominać sobie niczego na siłę. – Penry wstał. – Pójdę teraz coś zjeść, postaraj się zasnąć. Jeżeli później będziesz się lepiej czuła, możesz zejść na dół.
Leonora poczuła, że nie chce być sama.
– Nie mogę zejść teraz? – spytała.
– Nie. – Vaughan stał już w drzwiach. – Miałaś poważny wypadek. To szczęście, że w ogóle żyjesz. A ponieważ zadałem już sobie sporo trudu, żeby cię odratować, zamierzam zrobić wszystko, żebyś wyzdrowiała. Jestem lekarzem, więc proszę: trzymaj się tego, co mówię. Chcę tylko twojego dobra.
Dziewczyna przygryzła wargę.
– Przepraszam, panie doktorze. Tyle ze mną zachodu... – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Nawet panu porządnie nie podziękowałam za... za wyrwanie mnie śmierci... Naprawdę nie wiem, jak mam dziękować...
– Nie mówmy o tym. – Penry wzruszył ramionami.
– Cóż, jeśli niczego nie potrzebujesz, zostawię cię samą.
– Jest jeszcze coś... – Leonora była zakłopotana.
– Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest łazienka?
– Och, jasne! Powinienem był o tym pomyśleć.
– Podszedł do łóżka i wyciągnął do niej ręce. – Wstawaj!
– Sama tam trafię, jeśli tylko powie mi pan, gdzie iść.
Penry parsknął gniewnie.
– Moja droga, czy ty się wstydzisz? A jak sądzisz, kto zdjął z ciebie mokre ubranie i wpakował cię pod kołdrę?
Twarz dziewczyny oblał ciemny rumieniec.
– Mimo to, jeśli nie robi to panu różnicy, wolałabym tam pójść o własnych siłach.
– Och, na litość... – urwał. – No dobrze, jak chcesz. Łazienka jest na drugim końcu korytarza. Tylko ostrożnie, to stary dom. Podłoga jest w wielu miejscach nierówna.
– Będę uważać!
– Nie złość się – odparł zniecierpliwiony. – Gdy wrócisz do łóżka, spróbuj trochę pospać. Przyjdę do ciebie później.
Leonora tak naprawdę wcale nie była pewna, czy da radę dojść do łazienki. Najchętniej zawinęłaby się w kołdrę i pospała kilka godzin. Nie było jednak wyjścia. Tę kłopotliwą wyprawę szczęśliwie uwieńczył sukces. Zanim zdecydowała się wrócić do swego pokoju, odważyła się zerknąć w lustro.
Jej twarz bardzo ją rozczarowała. Widać było na niej zmęczenie, a co gorsza, nie wywoływała żadnych wspomnień. Leonora miała bujne włosy, tak potargane, że trudno było dokładnie określić ich kolor. Była bardzo szczupła. Koszula wisiała na niej luźno, nie podkreślając kobiecych kształtów jej ciała. Nic dziwnego, że doktor Vaughan wspomniał o jej dziewczęcej niewinności. Jednak jej oko było brązowe i miało ładny, migdałowy kształt, za to drugiego prawie nie było widać spod ogromnego guza na czole. Pod okiem widniał granatowy siniak, który ciągnął się aż do wyraźnie zarysowanej kości policzkowej. Jakimś cudem krótki, prosty nos Leonory uniknął obrażeń. Dziewczyna spojrzała jeszcze na swe usta. Były pełne, ładnie wykrojone, choć może nieco za duże do jej drobnej twarzy. Potrząsnęła smutno głową.
– Co za straszydło! Masz szczęście, kochanie, że doktor Vaughan nie wrzucił cię z powrotem do morza!
Rozdział 2
Kiedy Leonora obudziła się, było już ciemno. Czuła się znacznie lepiej. Ból głowy prawie przeszedł, ale – co uświadomiła sobie z przerażeniem – nadal miała kompletną pustkę w głowie. Jej tożsamość, dom, rodzina – wszystko to pozostawało dla niej tajemnicą. Jeśli zaginęła, to czemu nikt jej nie szuka? Przełknęła łzy i powoli wstała z łóżka. Kiedy doszła do drzwi, potężna sylwetka zastąpiła jej drogę.
– Już wstałaś – rzekł Penry i zapalił światło. Dziewczyna zamrugała oślepiona.
– Masz tu prąd?
– Z własnego generatora. – Penry zdjął szlafrok z wieszaka na drzwiach. – Jeśli musisz chodzić po domu, to lepiej w tym.
– Chciałam tylko pójść do łazienki – odparła z godnością.
– Znalazłem dla ciebie szczoteczkę do zębów, ale obawiam się, że to wszystko, co mogę ci zaproponować, jeśli chodzi o środki upiększające.
– Szkoda, przydałoby się parę rzeczy. – Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. – Zdobyłam się na odwagę i przejrzałam się w lustrze. No nic, szczoteczka do zębów też się przyda, dziękuję! Co mam robić później?
– spytała po chwili wahania. – Mogę wrócić do łóżka, nie będę panu przeszkadzać.
– Nie gadaj bzdur!
– Niech pan tak do mnie nie mówi! – krzyknęła i od razu zawstydziła się swego wybuchu.
– Przepraszam. – Penry lekko się ukłonił. – Mam zaszczyt zaprosić panią, Leonoro X, na kolację.
– Zawołaj, kiedy będziesz gotowa, przyjdę po ciebie. Schody są dość strome. Nie chcesz chyba mieć kolejnego wstrząsu mózgu?
– A wiec miałam wstrząs? To może spowodować utratę pamięci?
– Tak. – Penry otworzył przed nią drzwi łazienki.
– No, idź. Pogadamy na dole.
Leonora myła zęby, patrząc tęsknie w stronę wanny. Jeśli na wyspie był generator, Penry musiał mieć ciepłą wodę. Poczuła nagle, że po prostu musi wziąć kąpiel. Przejrzała kosmetyki Penry'ego. Z pewnością nie lubił kosztownych, francuskich perfum... Znalazła tylko ziołowy żel do kąpieli, mydło i dezodorant.
Woda w wannie była lekko żółtawa, ale cudownie działała na obolałe ciało Leonory. Popatrzyła na siebie z kwaśną miną. Nie wzbudzam chyba w nikim dzikiego pożądania, myślała. Nie mówiąc już o lekarzu... Miała ładny, choć niezbyt duży biust, za to reszcie ciała wyraźnie brakowało miękkiej, kobiecej krągłości. Otarcia szczypały ją, kiedy mydliła skórę, ale warto było to znieść, byle tylko czuć się znów czystą. Po chwili wahania umyła sobie włosy żelem do kąpieli, zachłystując się co jakiś czas. Rana bardzo ją bolała. Leonora musiała odpocząć. Kiedy poczuła się lepiej, klęknęła, by opłukać włosy. Kolejna fala bólu była łatwiejsza do zniesienia. Zakręciła wodę i chwiejnie wyszła z wanny. Było jej słabo, ale nareszcie czuła się czysta.
Owinęła się białym prześcieradłem kąpielowym, a potem, ponieważ bała się mocno wycierać włosy, zrobiła sobie turban z ręcznika. Wreszcie usiadła na krześle, wyczerpana, ale triumfująca.
Kiedy kilka minut później zdołała się podnieść i założyć szlafrok, rozległo się pukanie do drzwi.
– Wszystko w porządku, Leonoro?! – wołał Penry.
– Coś długo tam siedzisz!
Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się przepraszająco.
– Nic mi nie jest. Chyb...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]