158 Proctor Candice - Papugi, Romanse DaCapo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CANDICE PROCTOR
Prolog
Port Adelaide,
Australia Południowa
Amanda Davenport pomyślała, że jej tęsknota, marzenie,
by znaleźć się z powrotem w Anglii, jest jak ból. Z całego serca
pragnęła wrócić do ojczystego kraju.
Nie czuła się tu dobrze. Nawet w czasie nocy takich jak ta,
kiedy wisiało nad nią czarne puste niebo, a gruba warstwa chmur
zasłaniała nieznane gwiazdy południowego nieba
,
wciąż od-
czuwała dziwną niepokojącą obcość tego miejsca.
Zacisnąwszy dłonie na gładkiej poręczy balustrady
z
kutego
żelaza, która otaczała hotelową werandę na piętrze, patrzyła
w stronę skąpanych w mroku, pustych ulic portowych. W nocy
nie była w stanie zobaczyć kolonialnych budynków z dziwacz­
nymi ścianami z niebiesko-czarnego kamienia i głębokimi weran­
dami zaprojektowanymi tak, by chronić przed prażącym australij­
skim słońcem. Nie dostrzegała zwisających liści szarozielonych
eukaliptusów ani nagich ponurych gór w oddali.
Nie musiała jednak widzieć, by zdawać sobie sprawę z ich
obcości. Ta była obecna wszędzie, w powietrzu przepełnionym
zapachem złocistych akacji i eukaliptusów, w niepokojących
odgłosach ptaków, szczególnie w brzmiącym jak śmiech krzyku
kukabury, w trudnej do określenia atmosferze pierwotnej tajem­
nicy, która wisiała nad tym krajem niczym niewidzialny byt.
Przeniknął ją dreszcz, więc okryła się szczelniej krótkim
płaszczykiem. Odgłos zduszonego kaszlu dobiegający z pokoju
sprawił, że odwróciła się gwałtownie i weszła do wnętrza.
7
Przerzuciła swoje okrycie przez drewniane oparcie krzesła i pode­
szła do łóżka, w którym leżała jej umierająca pracodawczyni,
pani Blake. Wziąwszy szklankę wody ze stolika, Amanda wsunęła
rękę pod ramię chorej.
- Proszę wypić trochę wody - powiedziała, podnosząc szklan­
kę do warg pani Blake.
- Nie chcę wody. Moje płuca są tak słabe, że i tak czuję się,
jakbym tonęła. - Mimo to chora wypiła kilka łyków, z trudem
biorąc krótki świszczący oddech. Po chwili opadła na poduszki
i zamknęła oczy.
Przyglądając się jej, Amanda odniosła wrażenie, że w ciągu
minionej doby Frances Blake się skurczyła. Policzki zapadły
się jeszcze bardziej, oczy poszarzały, skóra przybrała wygląd
pergaminu. Nie była stara - miała pięćdziesiąt, może pięć­
dziesiąt pięć lat. Życie, które spędziła, towarzysząc mężowi
botanikowi w wyprawach dookoła świata, zahartowało jej
ciało i nadało krzepki wygląd. Jednakże nie była wystarczają­
co silna, by przeżyć szok po tym, jak zobaczyła męża zamor­
dowanego przez złodzieja, który zostawił ją praktycznie bez
środków do życia. Lekarz zalecał stosowanie opasek ucis­
kowych i naparstnicę i powiedział, że odpoczynek oraz dobra
opieka powinny pozwolić jej przeżyć. Amanda wątpiła w to
jednak.
Prawdopodobnie lada dzień, najdalej za tydzień, Frances
Blake umrze. Lecz do tego czasu statek, który miał zawieźć
Amandę i jej pracodawców do Anglii, już odpłynie, a nie miała
pieniędzy na nowy bilet.
Opadła na oparcie krzesła, ze wzrokiem mimowolnie utkwio­
nym w oszklone drzwi werandy. Za szybami widziała tylko
ciemność, jednakże gdzieś tam w porcie „Książę Edward" stał
na kotwicy, czekając na poranny przypływ.
- Niedługo będzie świtać. - Chrapliwy głos pani Blake dziw­
nie zazgrzytał w nocnej ciszy, jakby odbijając echem myśli
Amandy. - Musisz już iść.
Amanda popatrzyła w bladoszare oczy chorej i pokręciła głową.
- Nie zostawię pani samej. - Nikt nie powinien umierać
8
samotnie tak daleko od domu, pomyślała, lecz nie powiedziała
tego na głos.
Frances Blake niespokojnie poruszyła dłonią na kołdrze.
- Jasper i ja powinniśmy byli to wszystko lepiej obmyślić -
rzekła.
-
Zostawiam cię teraz w bardzo trudnej sytuacji.
- Na pewno jakoś uda mi się wrócić do Anglii. Proszę się
o mnie nie martwić. - Amanda pochyliła się i ujęła dłoń pani
Blake. Ręka była niepokojąco bezwładna i lepka, a ledwie
uchwytny puls czasami zanikał na długie chwile.
Zbielałe wargi pani Blake wygięły się w coś na kształt
uśmiechu.
- I tak już od dłuższego czasu martwię się o ciebie, kochanie.
Zaczęło się to jeszcze, zanim wyjechaliśmy z Anglii.
Ten rzadki przejaw czułości zdziwił Amandę jeszcze bardziej
niż zaskakujące słowa, jako że jej związek z Blake'ami był
zawsze oparty raczej na szacunku niż uczuciach.
- Proszę się o mnie nie martwić - powtórzyła.
Lecz Frances Blake zdążyła już zamknąć oczy, a po chwili
Amanda zauważyła, że starsza pani oddycha w wolnym, równym
rytmie snu. Z westchnieniem opadła na krzesło i sama zamknęła
powieki.
Kilka godzin później obudziła ją donośna, rzewna pieśń
srokacza. Znów wyszła na werandę i z bijącym sercem spojrzała
w jaśniejące na wschodzie niebo. Świtało.
Popatrzyła na port. W bladym świetle zobaczyła ciemne
szczyty masztów na tle niskiego pułapu szarych chmur. Wydawało
jej się, że słyszy szczęk i skrzypienie wciąganego łańcucha
kotwicy, łopot żagli chłostanych przez słony wiatr, że czuje ruch
statku, unoszącego się na falach porannego przypływu i kieru­
jącego w stronę Anglii.
Poczuła piekące łzy i ściskanie w gardle. Przełknąwszy z tru­
dem ślinę, odwróciła się i weszła do środka.
Dziesięć godzin później, wczesnym popołudniem trzeciego
lipca 1864 roku Frances Blake umarła, zostawiając Amandę
samą i nieznającą nikogo w tym dziwnym, nieprzyjaznym kraju.
1
Amanda stała na ścieżce, przytrzymując kapelusz w obawie,
że lodowaty wiatr zdmuchnie go jej z głowy, i przyglądała się
fasadzie imponującej rezydencji z szarego piaskowca. Nie musiała
zaglądać do ogłoszenia wyciętego z gazety, w związku z którym
tu przyszła. Czytała te dwa zdania tak wiele razy, że aż huczały
jej w głowie.
Zatrudnią szlachetnie urodzoną guwernantkę pochodzącą z An­
glii. Zainteresowane osoby proszone są o przedłożenie referencji
pani Henrietcie Radwith, 23 East Terrace, Adelajda, w najbliższą
środę po południu pomiędzy czternastą a szesnastą.
Amanda nigdy nie pracowała jako guwernantka, ale otrzymała
lepsze wykształcenie niż większość mężczyzn i z pewnością była
prawdziwą angielską damą. Miała nadzieję, że to wystarczy.
Minęły już cztery tygodnie, odkąd „Książę Edward" wypłynął
do kraju, a ona nie zdążyła jeszcze znaleźć nowej posady.
Ostatnio troszczyła się przede wszystkim o to, żeby utrzymać
się przy życiu, i nie miała czasu na zastanawianie się, jak wróci
do kraju. Postanowiła jeść obiad tylko co drugi dzień, by
zaoszczędzić trochę pieniędzy. Jej zasoby finansowe szybko
topniały i miała coraz mniej czasu.
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • legator.pev.pl