158, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czy CBA inwigiluje śledzących aferę hazardową? Polska: Prokuratura Warszawa-Praga bada, czy wiceprzewodniczący komisji hazardowej Bartosz Arłukowicz stoi za przeciekiem zeznań Ryszarda Sobiesiaka - podało Radio Zet. Funkcjonariusz CBA miał zeznać w prokuraturze o kontaktach posła Lewicy z dziennikarzami jednej z gazet. Skąd funkcjonariusz wie o kontaktach Arłukowicza z dziennikarzem, i wie o nich na tyle dużo, że postanawia złożyć na tę okoliczność zeznania w sprawie dotyczącej przecieku informacji do Rzepy? Zastanawiające i niepokojące. Bo funkcjonariusz przecież nie pobiegł do prokuratora z informacją, że widział posła w towarzystwie dziennikarza, to byłoby zdecydowanie za mało, żeby powiązać to z przeciekiem stenogramów Sobiesiaka. Czy zatem CBA inwigiluje Arłukowicza? A może któregoś z autorów tamtego artykułu (Wybranowski i Gursztyn)? Zeznania funkcjonariusza są zastanawiające, trudno uwierzyć, że przypadkowo był świadkiem spotkania posła z dziennikarzem i błyskawicznie powiązał to z przeciekiem i zgłosił się do prokuratora, bo by się wygłupił. Wybranowski i Gursztyn rozmawiali nie raz z każdym posłem z komisji hazardowej, a w rozmowach takich nie ma nic podejrzanego. Jeśli więc funkcjonariusz uznał, że jest to temat dla prokuratora, musiał o tych rozmowach wiedzieć dużo więcej niż tylko, że miały miejsce. Skąd mógł coś o nich wiedzieć? Tajemnicze zeznania funkcjonariusza CBA warto byłoby wyjaśnić, aby się upewnić, czy odzyskane przez Platformę Biuro nie "zapezpiecza" przypadkiem prac komisji i dziennikarskich śledztw w sposób, w jaki nie powinno. Apdejt. "Polska" twierdzi, że chodzi o artykuł z 6 lutego i zeznania Sobiesiaka, tymczasem RadioZet zdecydowanie temu zaprzecza. RadioZet: Bartosz Arłukowicz pod lupą prokuratury. Śledczy badają czy zasiadający w komisji hazardowej poseł Lewicy jest źródłem z niej przecieków - dowiedziało się Radio ZET. Podstawą do działań prokuratury są zeznania funkcjonariusza Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Ujawnił on kontakty posła z dziennikarzami jednej z gazet. Sprawa dotyczy wielu materiałów, które mogły wyciec z komisji, ale najprawdopodobniej nie Ryszarda Sobiesiaka. Jeśli to RadioZet ma rację, i nie chodzi o ten jeden artykuł, ale o "wiele materiałów", to robi się jeszcze ciekawiej, bo to może znaczyć, że ktoś (poseł lub dziennikarz) był na cenzurowanym dłuższy czas, nie został przypadkowo, jednorazowo przyuważony na kontakcie z dziennikarzem. Czy media zainteresują się tym wątkiem i sprawdzą - we własnym interesie - skąd funkcjonariusz CBA wiedział z kim i w jakiej sprawie spotykał się dziennikarz? Kataryna
13 marca 2010 wczoraj obchodziła międzynarodowa Lwica.. Jadąc samochodem, od siódmej rano do godziny dziewiętnastej, na falach pierwszych Polskiego Radia, „publiczne” radio wbijało do głów swoich prywatnych słuchaczy, że dzisiaj- tj.12.03.10- mamy Światowy Dzień Drzemki w Pracy..(!!!) To jest” misja” Polskiego Radia- rozumiem. I na to potrzebny jest obowiązkowy abonament, żeby ogłupiać słuchaczy takimi bzdurami.. Nawet pracownica socjalistycznej instytucji jaką jest Państwowa Inspekcja Pracy powiedziała, że nie ma obowiązku fundowania pracownikom drzemki w pracy. NO bo na razie ustawowego obowiązku nie ma. Na co prowadzący wyraził delikatnie zawód.. To jest forma indoktrynacji, nie nachalna, frontalna, że już potrzeba wprowadzić, już uchwalić i już stosować… ale… przydałoby się, bo drzemka w pracy rozwiązuje wiele problemów pracowniczych, pracownik się regeneruje, drzemka jest mu pomocna. Na razie nie ma ustawowego przymusu wprowadzania drzemki w pracy, podczas ośmiogodzinnego dnia pracy, który wywalczyli sobie robotnicy. Nie ma jeszcze? Ach to wielkie niedopatrzenie..! A przecież nikt pracodawcom nie broni wprowadzić u siebie w firmach czasu na drzemkę.. Już na „ Zachodzie” socjaliści promują taką formę.. Niektórzy pracodawcy pokupowali nawet specjalne kapsułki do przebywania w drzemce swoich pracowników. I w tym czasie, gdy pracownicy śpią- pracodawcy za nich pracują- mniemam.. Ale nie w kapsułach. Śpią raczej marnie, bo muszą pracować , na całą tę biurokrację, która organizując sobie życie , dezorganizuje pracę pracodawcom.. Na przykład na Państwową Inspekcję Pracy- socjalistyczny wrzód na ciele przedsiębiorców, która działa w interesie pracownika, przeciw pracodawcy i jego własności, jaką jest firma, której jest „właścicielem.”. Skoro jest właścicielem, i państwo szanuje prywatną własność, to po co się po tej własności kręci przy pomocy swoich urzędniczych pretorianów, instruując, kontrolując i sprawdzając oraz nakładając kary? Cała siła państwa jest po stronie pracownika, łącznie z prawem, prokuratorami, policją, wojskiem, żeby przymusić pracodawcę do spełniania życzeń państwa wobec pracownika.. Bo nie może być tak, że obie strony dobrowolnie podpisują umowę, w której każda ze stron zawiera swoje potrzeby w zakresie świadczenia wzajemnych usług.. W przypadku złamania warunków umowy którejś ze stron- sąd rozstrzyga sprawiedliwie spór. Ale do tego należałoby zlikwidować socjalistyczny Kodeks Pracy i poprawić pracę sądów, wprowadzając odpowiedzialność dla sędziów.. No i unieważnić tytuły profesorskie i doktorskie, wyrosłe na fałszywej nauce, jaką jest” nauka” o Prawie Pracy. Jedynie w Albanii- o ile wiem- unieważniono tytuły „ naukowe” głównie z nauk politycznych.. Bo sędzia nie powinien pozostawać bezkarnym, wobec ferowanych niesprawiedliwie wyroków.. Jeśli skrzywdził- musi ponosić odpowiedzialność. Najlepiej swoim majątkiem! Jeśli chodzi o socjalistyczny twór o nazwie Państwowa Inspekcja Pracy, która służy do zwalczania pracodawców, realizując marksistowską ideę nienawiści do własności prywatnej, to ona się systematycznie rozbudowuje, tak jak cała biurokracja w socjalizmie .I jej rozbudowie nie ma końca, bo ciągle jest jakiś pomysł, który usprawni i udoskonali rozwój biurokratycznego socjalizmu..
Na czele zorganizowanej grupy państwowych urzędników gnębiącej przedsiębiorców, stoi Główny Inspektor Pracy, który ma obok siebie dwóch zastępców. Oprócz tego pracują z nim Dyrektor Gabinetu Głównego Inspektora Pracy, Dyrektor Departamentu Prewencji i Promocji, Dyrektor Departamentu Współpracy z Parlamentem i Partnerami Społecznymi, Dyrektor Departamentu Nadzoru i Kontroli, Dyrektor Departamentu Prawnego Prawa Pracy, Dyrektor Departamentu Legalności Zatrudnienia, Dyrektor Departamentu Planowania i Statystyki, Dyrektor Departamentu Organizacyjnego, Dyrektor Departamentu Budżetu i Finansów.. A potem już tylko Kierownik Sekcji Audytu Wewnętrznego, Kierownik Sekcji Kontroli Wewnętrznej.. No i rzecznik, który cały ten biurokratyczny bajzel uzasadnia! Nie wiem, czy urzędnicy Państwowej Inspekcji, ze tak powiem - Pracy „ sprawują”, czy „ piastują” sprawowane i piastowane funkcje w tej piramidzie głupoty socjalistycznej. Ale może będzie jakiś aneks postępowania do biurokratycznej głupoty.. I to co robią- nazywają na złość ciężko pracującym ludziom- pracą(!!!). Oni powinni mieć obowiązkową drzemkę w „pracy”, chociażby w dniu Światowego Dnia Drzemki w Pracy. Chociaż jeden dzień pracodawcy by odetchnęli.. Ale terenowe oddziały Państwowej Inspekcji Pracy-„pracują”. I pracodawcy w żaden sposób nie mogą się zdrzemnąć. Jak urzędnik skutecznie walczy z prywatnymi przedsiębiorcami, to może nawet od państwa, które reprezentuje, przeciwko pracodawcy, który też jest” obywatelem”, ale gorszego gatunku, bo zaszczuwanym na każdym kroku i obkładanym podatkami, między innymi na wynagrodzenia funkcjonariuszy Państwowej Inspekcji Pracy – może dostać Odznakę Honorową za Zasługi dla Ochrony Pracy(???). Właściwie za zasługi za dyskryminowanie pracodawców w interesie państwa. Bo w socjalizmie państwo jest ważniejsze od jednostki. Jak mawiał Majakowski” Jednostka niczym, jednostka zerem”. Może dlatego popełnił samobójstwo, bo zrozumiał, że błądził.. Chociaż tyle! Współcześni urzędnicy i funkcjonariusze socjalizmu do popełniania samobójstw jakoś nie mają ciągot.. Popełniają je w dużych ilościach „obywatele”, coś około 5800 rocznie(!!!) Nie wiem, co to za działalność mająca na celu ochronę pracy..(???) Praca jest- jeśli jest na nią popyt; wygasa- jak popyt wygasa, na przykład poprzez wysokie koszty pracy i koszty prowadzenia działalności gospodarczej, które to koszty tworzą urzędnicy, samym swoim istnieniem. Nie mówiąc już o podejmowanych przez nich decyzjach – na ogół przeciw „obywatelom”. I jeszcze niedawno powołali, w ramach Państwowej Inspekcji Pracy, specjalną radę przy Głównym Inspektorze Pracy o nazwie:” Rada do spraw Bezpieczeństwa Pracy w Budownictwie(???) Akurat tylko w budownictwie.. Należy się spodziewać, że powołają takie odrębne rady ds. bezpieczeństwa w przemyśle spożywczym, metalurgicznym, w gabinetach lekarskich, w szkołach… w kościołach. W ramach walki z kościołem..
Na razie nie powołują rady ds. bezpiecznej drzemki w zakładach pracy, ale to tylko kwestia czasu. Bo w socjalizmie czas płynie jakby szybciej, szybciej rozbudowuje się państwo, biurokracja rośnie jak na drożdżach. I jeszcze szybciej! I szybciej! Oprócz Światowego Dnia Drzemki w Pracy, lewicowi socjaliści zafundowali nam w marcu następujące „ święta”: Dzień Teściowej, Międzynarodowy Dzień Obrony Cywilnej, Międzynarodowy Dzień Pisarzy, Dzień Sołtysa, Międzynarodowy Dzień Kobiet połączony tym samym dniu z Międzynarodowym Dniem Nerek, Międzynarodowy Dzień Poezji, Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową, Dzień Astrologii, Dzień bez Mięsa, Międzynarodowy Dzień Wody, Światowy Dzień Meteorologii połączony z Międzynarodowym Dniem Windy, Dzień Metalowca, Międzynarodowy Dzień Liczby „Pi”, Światowy Dzień Piwa, Światowy Dzień Lasu, światowy Dzień Walki z Gruźlicą,, Międzynarodowy Dzień Teatru i Ogólnopolski Dzień Wolnej Konkurencji.. To na razie wszystkie” święta’ w marcu. W miarę rozwoju socjalizmu będzie ich przybywać z całą pewnością. Koniecznie powinien być Dzień Pokazywanie Pupy w Teatrze Państwowym, Dzień Białego Miasteczka, Dzień Skrzypiec i Kontrabasu, Międzynarodowy Dzień Starych Butów, Międzynarodowy Dzień Parasoli, Kapeluszy i Spodni, Międzynarodowy Dzień Wózków Inwalidzkich, Dzień Nienawiści do Kijów Bejsbolowych, Dzień Sanek i Łyżew, Dzień Czapek i Szalików.. No i koniecznie Dzień Socjalistycznej Głupoty i Wielki Socjalistyczny Tydzień Międzynarodowej Biurokracji. Ja i tak nie będę sobie ucinał Światowego Dnia Drzemki w Pracy, bo w pracy się pracuje, a nie drzemie. Będą spał wtedy, gdy jest na to czas, po pracy.. A jeśli chodzi o „święta”? Żadnego z nich nie będą obchodził, bo mnie ono nie obchodzi, a poza tym co to za „święta”? Będę nadal obchodził Boże Narodzenie i Wielkanoc.. I nie będę zastanawiał się nad wyższością Świat Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy..
Nie obchodzę także Święta Kodeksu Pracy, zwanego Świętem Pierwszomajowym, 11 listopada- czasu przyjazdu tow. Ziuka do Warszawy czy 3 Maja – nieudanej próby zamachu stanu masonerii i zamiany sojuszy ze Wschodu na Zachód.. Z jednej podległości- w inną. Ja chciałbym, żeby Polska była suwerenna. Ale są cierpliwi.. Ponad dwieście lat czekali- i zamienili! Teraz czas będzie nam upływał pod butem brukselskim.. Ludzie ! Obudźcie się. Czas przestać drzemać! Światowy Dzień Drzemki w Pracy minął.. WJR
Tak jak w wielu innych sprawach, moje podejście do problemu eutanazji staje się z wiekiem coraz mniej radykalne. Kiedyś skłonny byłem głosić twardo: mowy nie ma nigdy i za nic! Dzisiaj mówię raczej: w zasadzie odrzucam, ale zależy, o kim konkretnie rozmawiamy. No bo jeśliby za parę lat, tak hipotetycznie, dorosła już córka Alicji Tysiąc stwierdziła, że opiekowanie się starą, ślepą matką źle jej robi na zdrowie i niniejszym życzy sobie rodzicielkę dobić − to kto mógłby zaprzeczyć, że ona akurat ma do tego moralne prawo? Ja wiem, co usłyszę − że na w ł a s n e życzenie, tylko na własne… Jeśli ktoś jest śmiertelnie, nieuleczalnie chory, albo, wedle najnowszego holenderskiego projektu, stuknęła mu siedemdziesiątka, to może poprosić o skrócenie mu cierpień. Dobra, dobra. Powiedzmy − na razie tak się mówi. I zresztą już takie gadanie obraża przeciętną inteligencję. Bo wynika z niego, że człowiek ze śmiertelną chorobą (jak potwierdzi każdy lekarz, w zdecydowanej większości wypadków pociągającą za sobą depresję, która przez współczesną medycynę od dawna traktowana jest jako osobna choroba, a myśli samobójcze jako jej typowy, oczywisty objaw) względnie w daleko posuniętej starczej demencji jest bardziej poczytalny, niż człowiek młody i zdrowy. Przecież jeśli człowiek młody i zdrowy popełnia samobójstwo, to się go ratuje. Robi płukanie żołądka, transfuzję, operację, co tam potrzebne. Choć wydaje się oczywiste, że pacjent by sobie tego nie życzył. Zupełnie nie bierze się pod uwagę jego własnej, jednoznacznie wyrażonej samobójczym aktem woli. Ba, po odratowaniu wali mu się w żyłę antydepresanty, aby chemicznie wymusić na nim zmianę decyzji. Często zdarza się, że po odratowaniu taki człowiek żyje jeszcze długo i umiera w sposób naturalny. Lekceważymy więc wolę rozstania się z życiem człowieka młodego i zdrowego, uznając, że po prostu mu odbiło i zaraz dojdzie do siebie. Ale jeśli tę samą wolę wyrazi człowiek stary i chory, nie zakładamy, że to chwilowe obniżenie nastroju, tylko posłusznie podajemy (to znaczy − mamy podawać, a w niektórych krajach już) mu szpilę, zanim się rozmyśli. Czy nie dlatego, że młody i zdrowy jeszcze się przyda, a stary i chory to tylko ciężar dla innych? Wszelkie korzyści, jakie mógł w życiu dać, już z niego wyciśnięto, teraz tylko generuje koszty. Jak dawno temu policzył pewien sławny francuski lekarz, chory na raka płuc w ostatnich dwóch miesiącach przed zgonem kosztuje ubezpieczalnię więcej, niż przez całe wcześniejsze życie (zaznaczam, że dawno temu, bo z każdym rokiem przybywa nowoczesnych, a więc coraz bardziej kosztownych terapii). A kto za to zapłaci? Do pewnego momentu odpowiedź była prosta − młode pokolenie. Ale kraje rozwinięte dawno już zeszły poniżej progu „zastępowalności pokoleń” i mogą liczyć tylko na imigrantów. Ja bym radził na nich nie liczyć. Z prostej przyczyny: imigranci nie mają żadnych powodów, żeby nas na starość utrzymywać. Zresztą w większości wychowali się oni w kulturze muzułmańskiej i od dawna już, biorąc en masse, nie porzucają jej na rzecz europejskiego stylu życia. To zresztą oczywiste. Kto by porzucał wyższą kulturę na rzecz niższej? A z punktu widzenia wyznawcy islamu europejczycy są zdecydowanie kulturą niższą.
W krajach muzułmańskich nie ma domów dziecka ani domów starców. Nie są potrzebne. Dziecko dla wyznawcy islamu jest szczęściem i darem, a nie kłopotem, skutkiem wpadki, której trzeba w porę zapobiec. Więzy rodzinne mają charakter rzeczywisty, a nie symboliczny. Z punktu widzenia muzułmanów jesteśmy cywilizacja zepsutych, samolubnych bydlaków, którzy nie chcą mieć dzieci, nie chcą mieć żadnych obowiązków, całe życie przeznaczają na dogadzanie sobie, a na starość chcą być utrzymywani przez następne pokolenie. O ile zakład, że w chwili, gdy w owym następnym pokoleniu populacja imigrantów przekroczy, mniej więcej, jedną trzecią − po prostu wymówi „umowę pokoleń”, którą przecież nie z nią zawierano (Bogiem a prawdą, w ogóle jej nie zawierano z nikim)? Trudno z góry orzec, czy odmowa przybierze charakter gwałtowny, czy wyrażone zostanie za pomocą narzędzi demokracji. Ale jakie to ma znaczenie? Tak czy owak, dzisiejsi Europejczycy w średnim wieku nie mają co liczyć na spokojną, dostatnią starość. Chyba, że się wykażą rozsądkiem i w porę dadzą się, jak zajeżdżony koń, zaprowadzić do rzeźni. (Chociaż to nietrafione porównanie − konie właśnie będą na starość miały znakomitą opiekę. Im bardziej nieludzkie stają się normy wobec ludzi, tym, prawem kompensacji, większa wrażliwość wobec zwierząt. Nie jest wcale przypadkiem, że pierwszym krajem Europy, który wprowadził bardzo daleko idące prawa chroniące zwierzęta przed cierpieniem, były nazistowskie Niemcy, i tak samo nie jest przypadkiem, że im większe przyzwolenie opinii publicznej krajów rozwiniętych na abortowanie i eutanazowanie ludzi, tym większe zarazem jej poparcie dla „praw zwierząt”). A jak ktoś nie będzie miał tyle rozsądku? To spoko, się go przekona. A ty dziadu co tu jeszcze robisz? Nie nażyłeś się jeszcze? Podpisz żesz wreszcie! Nie chcesz podpisać? To już my ci obrzydzimy tę starość, aż dojdziesz do właściwych wniosków. Rafał A. Ziemkiewicz
Manifa z Anetą K. Prastary, z taaaką brodą dowcip: panienka robi zakupy w "Peweksie", ładuje pełen koszyk różnych luksusów i płaci w kasie dwudziestodolarówką. Kasjerka ogląda banknot i orzeka: proszę pani, te pieniądze są fałszywe. Na co panienka łapie się za głowę i krzyczy: o mój Boże, zostałam zgwałcona! Ten stary kawał swego czasu nierozerwalnie skojarzył mi się z Anetą K., wymiennie zwaną Anetą Krawczyk. To, przypomnę, ta pani, za wykorzystywanie seksualne której skazani zostali Stanisław Łyżwiński i Andrzej Lepper. To skazanie zresztą samo w sobie wiele mówi o kraju, w którym żyjemy: obaj byli politycy dostali wyroki bez zawieszenia, po czym Łyżwiński został wprost z sali sądowej wypuszczony do domu, choć wcześniej przesiedział coś ze dwa lata (widocznie bez skazującego wyroku nie można go było wypuścić - jeśli to się komuś wydaje dziwne, polecam lekturę odpowiedniego fragmentu "Pinokia"), a Lepper przez nikogo nie niepokojony obleciał wszystkie telewizje i radia. Jak się domyślam, obaj dopisani zostali do długiej listy skazanych, którzy czekają, aż zwolni się dla nich miejsce w zakładzie karnym. Jeśli któryś zacznie podskakiwać, to stosowne organa przypomną sobie i powiadomią, że właśnie się zwolniło miejsce dla pana. Tak, jak sobie zupełnym trafunkiem przypomniały niedawno o Pawle Piskorskim. Ale wróćmy do pani Anety. Przypomniała mi się, wraz z przytoczonym dowcipem, gdy przeczytałem, że ma ona być honorowym gościem tzw. manify, jak nazwały feministki swą doroczną demonstrację w dniu 8 marca. Czy w końcu tam dotarła, nie wiem, liczy się samo zaproszenie i ogłoszenie tego faktu. Zaszczyt tytułu honorowego gościa dzieliła z panią Alicją Tysiąc, którą, przypomnę, spotkało w III RP takie prześladowanie, że nie pozwolono jej zamordować własnej córki, i za przyczyną której udało się feministkom upokorzyć "Gościa Niedzielnego". To zaproszenie zostawiam na boku, bo rozumiem jego sens - choć bardziej do rzeczy byłoby zaprosić dwie panie sędzie, które w kolejnych instancjach skazały gazetę za coś, co w jej publikacjach expressis verbis nie zostało powiedziane i było tylko subiektywną interpretacją powódki oraz sądu. Ale, dobra, wiem, co Alicja Tysiąc ma symbolizować i o co chodzi. Czego natomiast ikoną ma być Aneta Krawczyk? Jeśli ma uchodzić za niewinną ofiarę samczej chuci, to siostry organizatorki albo nie zadały sobie trudu elementarnego researchu, albo potwierdzają stereotyp, zgodnie z którym feministkami zostają kobiety, jak by to ująć, niezbyt mądre. Pani K., zupełnie jak bohaterka przytoczonego dowcipu, fakt doznanej krzywdy uświadomiła sobie bowiem ze znacznym opóźnieniem. Konkretnie, w momencie, gdy za wyświadczone usługi o charakterze seksualnym szefowie przestali się jej odwdzięczać zgodnie z umową. Wcześniej na układ "praca za seks" nie przychodziło jej do głowy się skarżyć. Bo praca, którą za tę cenę otrzymała, była jak na jej miejscowość wyjątkowo atrakcyjna. A pani K., jak sama to z godną pochwały otwartością oznajmiła, nie zamierzała być sprzątaczka. Dodając do tego mocno zaakcentowane słowo "przecież". Rzecz gustu. Jeden uzna, że większą hańbą jest zarabiać sprzątaniem, drugi, że bardziej hańbi oddawanie się za określone korzyści. Pani K. nie ma wątpliwości, że sprzątaczka to coś gorszego. Jej problem. W przeciwieństwie do pana Leppera uważam, że można zgwałcić prostytutkę, i że za gwałt na prostytutce należy ukarać, a ofierze okazywać takie samo współczucie, jak każdej innej. Ale nie zmienia to faktu, że prostytutka pozostaje prostytutką, ze wszystkimi konsekwencjami, jaki wybór tego fachu niesie dla jej reputacji. Pani K. na pewno jest jedną z wielu kobiet, która, jak to się dosadnie mawia, pomogła sobie w karierze pewną częścią ciała. Gdyby nie miała pecha trafić na niesolidnych klientów, nie wiedzielibyśmy o niej tak, jak o wielu innych. Mniejsza z tym wszystkim. Tylko jedno pytanie - co chciały przekazać światu organizatorki "manify" wybierając takiego gościa honorowego? Czego wzorcem ma być dla innych kobiet taka postać w feministycznym panteonie? Pytam retorycznie, bo wiem, a Państwo też się domyślają. Tylko aż się wierzyć nie chce.
Rafał A. Ziemkiewicz
Pociąg zwiększył opóźnienie – i ja też. Przepraszam – ale po powrocie miałem jeszcze ważne prywatne spotkanie – i uznałem, że w weekend nic się nie stanie, jeśli zaniedbam wpisu. Z wypadu do Galicji, na Śląsk i Podbeskidzie będzie trochę video-materiału. Interesującego, jak sądzę. Widzę, że zaniepokoiła Państwa informacja o możliwości zakazu używania soli. Przypominam przy okazji, że istnieje sporo innych szkodliwych przypraw. A najbardziej szkodliwe jest picie wody destylowanej. Teraz przyszło mi do głowy, że być może nie jest całkiem tak, jak napisałem: „... w społeczeństwie istnieje ogromna grupa ludzi, która UWIELBIA zakazywać innym. Tak to kocha, że gotowa jest sama jeść bez soli - byle inni też mieli źle! Jest to pragnienie zademonstrowania swojej władzy nad bliźnimi.” Całkiem możliwe, że jest inaczej; że za zakazem opowiada się większość złożona z tych, którzy bardzo rzadko jadają po knajpach! W dawnych, dobrych czasach, gdy w RPA panował jeszcze apartheid, a nie AIDS, grupa posłów chciała, by znieść apartheid na plażach; bo to wstyd przed cywilizowanym światem, że Murzynowi nie wolno się opalać razem z Białasem. Potem się okazało, że wszyscy optujący za tym posłowie mieli w domach baseny i nigdy nie chodzili na plażę... JKM
OLIMPIJCZYK SOBIESIAK Czy wspaniali polscy olimpijczycy są tylko małpami w cyrku komunistycznych mataczy? Tak nie jest. Kowalczyk i Małysz są autentycznie wielcy. Ale sportowy biznes należy do takich jak Piotr Nurowski, pseudonim „Tur". Ileż było radości z powrotu Adama Małysza do medalowej formy i dramatycznych biegów Justyny Kowalczyk! Tyle fanfar, okrzyków, flag narodowych i łez! Dlaczego? Ponieważ Polacy tęsknią za poczuciem dumy, której w III RP zaznają zbyt rzadko i tylko w minimalnych dawkach. Radość była tym większa, że bohaterami byli nie jacyś wulgarni celebryci, lecz para zwykłych, skromnych ludzi. Para Polaków pracowitych, konsekwentnych i znających swoją wartość. To naprawdę było ożywcze wydarzenie. Większość sportowców dołączyła już do agresywnej i ekshibicjonistycznej mentalności świata rozrywki. Trenerzy wychowują ich do walki wszystkimi metodami, przy użyciu wszystkich środków. Zawodnik ma nienawidzić konkurenta jako wroga, ma chcieć go „zabić, zniszczyć, zgnoić". Dziewczęta mają na boisku pokazywać jak najwięcej pośladków, a w gazetach wszystko. A tu nagle Małysz wspomina o Radiu Maryja, a Kowalczyk nosi warkocz, nie daje się sprowadzić do poziomu gminnego i pokazuje zęby w uśmiechu tak wesołym, że jest absolutnie wiarygodne, iż będąc polską wieśniaczką, jest dumną z siebie obywatelką świata. Warto było pasjonować się tą olimpiadą, bo Polacy zabłyśli na niej nie przez dostosowanie się do podłych reguł show-biznesu, lecz przez bycie sobą - członkami swoich małomiasteczkowych społeczności z ich prostotą, spontanicznością, otwartością. Zapewne nieodparty urok naszej biegaczki i skromność skoczka bierze się również z zawartej w ich twarzach i sposobie bycia naturalności i szczerości, która z kolei zasadza się na prawdziwie ascetycznym życiu, jakie prowadzą. Cieszyłem się z takiej polskości bardzo, a szczególnie wtedy, gdy obrzydliwe opowieści o życiu olimpijczyka podawał Włochom ich bohater - dumny z własnej...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]